5. Teraz wiesz.
Wokół mnie ustawili się ochroniarze, ponieważ na placu zaczęli pojawiać się magowie. Każdy miał na ręce bransoletkę, która zapewne blokowała moce. Dziewczyny były ubrane w szare legginsy i tego samego koloru bluzki z krótkim rękawem. Chłopcy natomiast mieli szare dersy i t-shirt. Ochorna zasłaniała mi częściowo widok na więźniów. Próbowałam wypatrzeć Cassie. W końcu głównie dla zemsty tu jestem.
- Dwuszereg, kobiety do przodu, mężczyźni to tyłu, kolejno odlicz! - wydał rozkaz ochroniarz.
Chciałam wyglądać poważniej i dostojniej, więc wyprostowałam się, a ręce dałam za siebie.
- Cholera! Gdzie jest czwórka z was! Miało być czterdziestu ośmiu więźniów! - krzyczał ochroniarz.
Może komuś udało się zwiać.
- Już są szefie - odezwał się inny strażnik.
- Jak już mówiłem wczoraj, dostaliście opiekunkę. Macie się odnosić z szacunkiem! Jesteście zakałą tego świata! A oto oświecona Pani Morgan! - krzyknął, a ochroniarze rozsuneli się, żeby dać mi przejść.
Starałam się iść pewnym siebie krokiem. Stanęłam obok głównego ochroniarza, i odsłoniłam się na ciekawskie spojrzenia. Jednak gdy zobaczyłam swoją grupę, zamarłam. Aiden, Regan, Kevin, Brandon. Stali na końcu, jakby nie do końca rozumiejąc co się dzieje. Poczułam ukłucie żalu w sercu. Moi przyjaciele nie uciekli, są zdani na moją łaskę. Tyle razy mi pomagali, a ja ich zdradziłam i nie powiedziałam prawdy o sobie.
- Oddaje głos Pannie Morgan - powiedział. Musiałam zachować zimną krew.
- Zapewne wiecie kim jestem, ile razy mnie poniżaliście, śmialiście się ze mnie. Byłam dla was nikim, ale wiedziałam, że kiedyś zło, które mi zrobiliście wróci do was. Przyszła na to pora - wzięłam głęboki oddech, mimo iż ta mowa była z dupy wzięta, i tak budziła we mnie żal i gniew - A więc zrób sobie rachunek sumienia. Jak mnie traktowałeś? Czy mnie gnębiłeś? Czy mi pomogłeś? Przyszła pora żeby wyrównać rachunki. Byłeś okropny dla mnie? Zniszczę cię tutaj! Byłeś dobry? Nie będzie ci tu aż tak źle. Nadchodzi sąd ostateczny i to ja wybieram kary - skończyłam, wszyscy patrzyli na mnie oniemieli. Mam umiejętność przemawiania po mojej matce. Tenebris umiała porwać tłum, jednocześnie ani razu nawet nie zmieniając wyrazu twarzy. W tym momencie byłam na szczycie.
- Świetna mowa Morgan - szepnął mi przywódca ochrony - Dasz sobie radę?
- Jak narazie chcę poznać ich wierzenia i tak dalej. Żeby zrozumieć czemu nie chcą się poddać - wymyśliłam wymówkę. Muszę porozmawiać z przyjaciółmi.
- Nie będę ci przeszkadzać - powiedział i ochrona wróciła na swoje stanowisko.
- Jak narazie macie czas wolny, rozejść się - powiedziałam nie zaszczycając nikogo spojrzeniem.
Podeszłam do jednej ze ścian, na której wisiała rozpiska. Szukałam nazwisk swoich przyjaciół, cele dziewięć, czternaście, dwadzieścia, trzydzieści siedem.
Szybkim krokiem weszłam po metalowych schodach do części z celami. Szłam pomiędzy celami sprawdzając numery, zza krat Vessanie patrzyli na mnie, obserwowali każdy ruch. Przeszłam obok dziewiątki, pusto. Następnie obok czternastki, również pusto.
Usłyszałam znajome głosy, zapewne dochodziły z dwudziestki. Szybkim krokiem poszłam w tamtym kierunku, ignorując ciekawskie spojrzenia. Gdy podeszłam pod drzwi rozmowa ucichła, a moi przyjaciele spojrzeli na mnie.
- Hej - powiedziałam cicho i weszłam do celi.
Nikt mi nie odpowiedział.
- Wiem, że w waszych oczach jestem zdrajcą. - nadal nic. -Myślałam, że uciekliście, a mnie zostawiliście samą, więc robiłam co się da żeby zachować wolność - do moich oczu napłyneły łzy. Ilekroć powtarzałam ,,mam nadzieję, że uciekli" gdzieś głęboko czułam żal, że jeśli uciekli to beze mnie. Chociaż, podczas ucieczki, ja bym się im na nic nie przydała.
- Prawie uciekliśmy - odezwał się Kevin - Jednak Aiden i Regan, nie potrafili uciec, wiedząc, że zostałaś i prawdopodobnie nie żyjesz. Po chwili ja i Brandon też nie potrafiliśmy. Wtedy nas dorwali - powiedział.
- Nie okazywałam tego, ale czułam się porzucona. Mimo to miałam nadzieję, że chociaż wy uciekliście - odparłam cicho, i usiadłam na podłodze po turecku.
- Rozumiem, ale wiesz, że poczuliśmy się zdradzeni, kiedy zobaczyliśmy cię na placu - odezwał się Brandon. Aiden i Regan wciąż milczeli.
- Wiem, jestem do dupy przyjaciółką - powiedziałam wciąż z łzami w oczach. Oni byli dla mnie trochę jak rodzina.
- Walczyłaś o przetrwanie, nikt się nie przyzna, ale każdy by tak zrobił - nareszcie odezwała się Regan.
- Nie każdy, wy nie chcieliście mnie zostawić, to ja zawiodłam - odparłam.
- Teraz to bez znaczenia, demony wygrały - powiedziała Regan.
- Jeszcze nie, to dopiero jedno miasto, Vessa jest wielką planetą, a jeszcze są inne planety - powiedziałam.
- Na innych planetach, również rozpoczął się atak, a magowie są pozamykani w więzieniach. Nie wszyscy, ale duża część - odpowiedział Kevin.
- Wydostanę was stąd, na pewno mają lukę w systemie - powiedziałam, a wszyscy spojrzeli na mnie, wzrokiem, który mówił, że dałam im lekką nadzieję.
- Co da Vessie uwolnienie nas? Lepiej gdybyś uwolniła generałów - odezwał się po raz pierwszy Aiden. I usiadł na przeciwko mnie, patrzyliśmy sobie w oczy. On od urodzenia był wojownikiem, to było łatwe do rozpoznania. Smoka na atrybut dostają najwięksi wojownicy. Więc dlaczego nie chciał walczyć?
- Każdy z was ma wyjątkową cechę, jesteście potężni - powiedziałam, patrząc mu w oczy.
- Każdy z nas stracił coś przez atak, i przez walkę. Teraz jesteśmy w więzieni. Jaki sens ma dalsza walka, jeżeli znów przegramy? - zapytał Aiden.
- Nie przegramy - odparłam.
- Jesteśmy za słabi, nie nadajemy się do walki - powiedział Aiden.
- Jak możesz tak mówić? Byłeś wielkim wojownikiem! Ja głupia patrzyłam w ciebie, jak w obrazek odkąd miałam dziesięć lat. Od siedmiu jebanych lat, podkochiwałam się w tobie, jak ostatnia debilka, widziałam silnego mężczyznę, a nie ciulajdę, która nie chce walczyć?! - Nie wierzę, że się przyznałam do tego, ile dla mnie znaczył. Jednak to nie miało znaczenia, nie zachowywał się jak Aiden, w którym się zakochałam.
- Nic nie rozumiesz - powiedział twardo patrząc mi w oczy.
- To mi wytłumacz! - krzyknęłam.
- Dwa lata temu dowiedziałem się, że mój starszy o rok brat żyje, co więcej dowodzi demonami! Nie chcę walczyć z własnym bratem! - krzyknął. - Ty byłaś zawsze człowiekiem, nie miałaś innych problemów niż dokuczanie w szkole. Nie musiałaś ukrywać prawdy o sobie! - to był dla mnie lekki szok, w końcu wszyscy myśleli, że jego brat popełnił samobójstwo.
- Nic o mnie nie wiesz, ukrywałam prawdę od powstania! - odparłam.
- Niby co takiego? - zapytał.
- Jutro przychodzę o tej samej godzinie i chcę wiedzieć czy jesteś w stanie walczyć z demonami, czy zostaniesz tu, jak ostatni tchórz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro