48. Ziemia.
Rozdział leci teraz, ponieważ gdy wczoraj odkryłam co się stało, od razu zaczęłam pisać. Bowiem wybiło tysiąc obserwujących! Dziękuję wam, że jesteście ze mną!
Gdy wyszłam z bocznej uliczki momentalnie moim oczom ukazały się wysokie budynki. Ulice były zatłoczone i wszędzie spacerowali ludzie. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, każdy był czymś zajęty i ignorował świat dokoła, a ja chłonęłam widoki. Ponieważ stałam niemal na środku chodnika, co chwilę ktoś musiał mnie wymijać, albo wręcz przeciwnie wpadał na mnie, a następnie rzucał pod nosem wiązankę przekleństw pod moim adresem.
Szybko przypomniałam sobie adres hotelu oraz powtórzyłam podstawowe zwroty z języka angielskiego, a potem podeszłam do byle jakiego przechodnia i spytałam, gdzie znajduje się hotel. Na co dowiedziałam się, że to tuż za zakrętem.
Podekscytowana niemal pobiegłam we wskazaną stronę, a kiedy znalazłam się za zakrętem ujrzałam wielki budynek. Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, ale szybko się opanowałam, żeby nie wyglądać jak wariatka.
Gdy weszłam do pensjonatu, od razu zaparło mi dech w piersi, zobaczyłam pokaźny hol, w którym wszystko wyglądało perfekcyjnie, a obsługa przypomiała wiecznie uśmiechające się lalki woskowe. Białe sofy oraz fotele po lewej i prawej stronie od recepcji, oraz majestatyczny żyrandol, który to wszystko oświetlał.
Cała w skowronkach podeszłam do recepcji, a pani z obsługi uśmiechnęła się z udawaną życzliwością.
- W czym mogę pomóc? - zapytała po angielsku.
- Mam zarezerwowany pokój, Morgan Tenebris - odpowiedziałam z sztucznym uśmiechem.
Kobieta zachowując swój firmowy uśmiech wystukała coś na jakiejś maszynie. Następnie zapłaciłam z góry za pobyt. Po tym kobieta podała mi kartę.
- Pokój dwieście siedemnaście, piętro drugie - powiedziała - Życzę miłego pobytu, na końcu tego korytarza jest winda - wskazała na lewo.
Siląc się na uprzejmość podziękowałam, a po tym odeszłam od recepcji i wzięłam głęboki wdech.
Moje pierwsze kontakty z ludźmi chyba nie są najgorsze.
Pognałam do windy i przysinęłam guzik z numerem dwa, już po kilkunastu sekundach byłam na miejscu. Kiedy wyszłam na korytarz spojrzałam na oznakowanie, w którą stronę, znajdują się jakie pokoje. Skręciłam w lewo, tak jak prowadziły mnie strzałki, a następnie zaczęłam się rozglądać w poszukiwaniu danego pokoju. Już po kilku minutach stałam przed drzwiami do swojego małego królestwa. Spojrzałam na drzwi i zrozumiałam, że zamiast klucza dostałam kartę.
Po co mi karta? I czemu nikt na ulicy nie nosił mieczy?
Zakłopotana oparłam się o drzwi, tym samym przejeżdżając kartą, którą trzymałam w dłoni przez czytnik. W tym momencie drzwi się otworzyły, a ja z hukiem wpadłam do pokoju. Na moje szczęście nikogo nie było w pobliżu i wylądowałam ma miękkim dywanie Niezadowolona podniosłam tyłek z podłoża i wzięłam bagaż, który został za drzwiami.
Gdy weszłam do pokoju, od razu poczułam zapach pomarańczy, pomieszany z maliną. Obok drzwi wejściowych znajdowała się wielka szafa i wyjście na balkon. Kiedy weszło się głębiej po lewej stronie można było zobaczyć: ciemnobrązowe, machoniowe drzwi prowadzące do łazienki, w której kolorystyce górował kolor morski. Natomiast po prawej stronie mieściło się wielkie, łóżko z białą ramą; to właśnie z tej wypranej pościeli na łóżku pachniało owocami. Na środku pokoju stał niewielki stolik z dwoma krzesłami. W kolorystyce pomieszczenia dominowała śnieżna biel i mroźny niebieski.
Położyłam neseser na podłodze, nawet nie rozpakowując się. Spojrzałam na zegarek, który stał obok łoża, wskazywał, że jest kilkanaście minut przed ósmą wieczorem. Wzięłam ze stołu broszurkę, w której był rozpisany plan posiłków, oraz miejsc w hotelu, między innymi siłowni, basenu i klubu bilardowego.
Po przestudiowaniu planu wyszłam z pokoju, wcześniej zabierając kartę, telefon i portfel. Następnie udałam się do windy, w której wcisnęłam guzik z numerem pięć. Po drodze, na trzecim piętrze, wsiadł mężczyzna około czterdziestki.
- Mike - powiedziałam.
- Punktualna jesteś - odpowiedział po angielsku i włożył ręce do kieszeni, z której wyciągnął papiery, a następnie podał mi je. Ja natomiast oddałam mu telefon, który dał mi wymieniec - Morgan Tenebris, od dzisiaj masz dwadzieścia cztery lata i jesteś rodowitą amerykanką - dodał w języku państw zjednoczonych.
Od czterystu lat wszystkie gatunki, które przystąpiły do sojuszu mają wspólny język. Właściwie tylko ludzie go nie znają.
Umówiłam się wczoraj z Mike'm, że przekaże mi fałszywe dokumenty o ósmej wieczorem w windzie. Są mi potrzebne, gdyż to na nie jestem zarejestrowana w hotelu, a poza tym w razie wyjścia do klubu, nie będę miała problemów.
Gdy winda się zatrzymała obydwoje poszliśmy w kierunku restauracji, gdzie są wydawane kolacje. Jednakże nie podtrzymywaliśmy rozmowy, czy nawet kontaku wzrokowego.
Tuż przed wejściem, Mike szturchnął mnie w ramię i powiedział:
- Las Vegas ma drugą, ciemniejszą stronę. Chociaż magowi ciemności nie powinno to przeszkadzać.
- Skąd ty? - wzdrygnęłam się.
- Plotki szybko się rozchodzą - odparł i wzruszył ramionami.
Mężczyzna wszedł do restauracji, a ja tuż za nim.
To, że plotki szybko się rozeszły było niepokojące. To znaczy, że Aidren pewnie już wiedział o tym, że mieszkam na Alarei.
Usiadłam na drewnianym krześle z czerwoną poduszeczką, przy trzyosobowym stoliku, a następnie zamówiłam do jedzenia gotowane warzywa z grillowanymi ziemniakami i łososiem.
Kiedy czekałam na danie rozglądnęłam się po sali, wszędzie siedzieli ludzie i dyskutowali w grupach. Jedynie ja byłam sama, a przede mną dwa puste krzesła.
Na których mogliby zasiadać Keri i Blake.
Spróbowałam oczyścić głowę z wyrzutów sumienia, które we mnie uderzyły. W tym momencie klenerka przyniosła jedzenie do mojego stołu.
Bawiłam się warzywami przez dobre dwadzieścia minut, a przez kolejne tyle jadłam je, w sumie cały posiłek zajął mi około godziny.
Jednak ciągle myślałam o martwym rodzeństwie.
- Chyba czas wypróbować kluby w Las Vegas - powiedziałam sama do siebie, kiedy wychodziłam z restauracji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro