43. Trening
Pod rozdziałem ważne pytanie.
Następnego dnia obudziłam się o piątej rano, wróć, poprawka, obudził mnie Chris.
- Wstawaj! Czas na twój wymarzony trening - krzyknął tuż nade mną, jednak ignorowałam go wciąż leżąc.
- Nie mogę, nie mam mocy - odparłam zaspana.
- Już minęły dwadzieścia cztery godziny, więc masz moc - odpowiedział zielonooki, na co się wzdrygnęłam.
- Skąd wiesz o tym, że musiałam czekać dwadzieścia cztery godziny? - spytałam i ziewnęłam przeciągle.
- Umiem wyczuć blokady zdolności - odpowiedział Chris.
- To jakiś gatunek to potrafi, z jakiej jesteś rasy? - zapytałam i usiadłam na skraju łóżka, jednocześnie przecierając ręką zaspane oczy.
- Nie czas na pytania, przebieraj się. Masz być za piętnaście minut na dole - obwieścił i wyszedł trzaskając drzwiami.
Przewróciłam oczami, a następnie z bólem serca wstałam z łóżka. Ten dzień nie zapowiadał się dobrze. Miałam nogi jak z waty, ledwo doszłam do łazienki. Po wykonaniu porannej rutyny ubrałam krótkie, czarne legginsy i jasnoniebieską bluzkę na ramiączkach. Swoje długie, ciemne włosy związałam w niedbałego kłosa, a na stopy wsunęłam czarne tenisówki.
Wciąż byłam okrutnie zaspana, a moje nogi same wędrowały w kierunku jakiegokolwiek miejsca, gdzie mogłabym się położyć. Powolutku zeszłam po schodach, na dole czekał zniecierpliwiony blondyn. Zamiast się pospieszyć, jeszcze bardziej zwolniłam robiąc mu na złość, zemszcze się za pierdzieloną pobudkę. Mogę znieść naprawdę wiele, ale kurde ja muszę się wysypiać.
- Rusz się mimozo! - krzyknął zirytowany.
- Odezwał się mitsukurina - odparłam beznamiętnie.
- Mitsukurina? Czy ja ci wyglądam na zdeformowanego rekina? - parsknął, na co posłałam mu sztuczny uśmieszek.
- Musimy drążyć temat twoich deformacji? - zapytałam, a ten wywrócił zielonymi oczami.
- Rano jesteś okropnie nieznośna - sarknął Chris.
- Gdybyś dał mi się wyspać, nie byłoby problemu - odparłam - Miejmy to już za sobą... tooo - przeciągnęłam - dziesięć pompek, a następnie dziesięć przysiadów i koniec? - zapytałam.
- Zadbałem o ciekawsze zajęcia dla ciebie - odpowiedział z szatańskim, triumfalnym uśmiechem, jednym słowem 'cholera'. Ten dzień będzie jeszcze gorszy niż się zapowiadał.
***
- Cholera, cholera, cholera - nuciłam sobie pod nosem. Moje ręce praktycznie odpadały, a ten sadysta, nie umiał powstrzymać śmiechu. Dwie pierdzielone godziny pokonywania toru przeszkód, czyli skakania po drzewach, jednocześnie rywalizując o to kto będzie pierwszy na mecie z Leanderem, Paige i Kevinem, a teraz to. Zmieniam zdanie, ja chcę do mojej celi u Aidrena.
- No dalej - pogonił mnie rozbawiony zielonooki.
- Chyba cię pojebało! Nie ma mowy! - krzyknęłam.
Cała sytuacja zapewne wyglądała komicznie patrząc z boku. Chris stał na klifie, a ja trzymałam się skały rękami. Otóż mój jakże "genialny" trener postanowił, że mam skoczyć z klifu do morza. W prawdzie nie byłam znakomitą pływaczką, ale umiałam wszystkie style poza klasycznym. Gdy miałam skoczyć, w ostatniej chwili, przerażona ponad dwudziestoma metrami spadania, złapałam się brzegu klifu i od kilku minut tak sobie wisiałam w najlepsze, a chłopak miał niezły ubaw.
- Puszczaj tą głupią skałę - powiedział stojąc na klifie, którego się trzymałam.
- Nie ma mowy - odpowiedziałam.
- Hej! Co tu się dzieje!? - krzyknął męski głos zza klifu, od strony lasu.
- Chodź to zobaczysz! - odpowiedział Chris ledwo powstrzymując śmiech. Z tego co słyszałam zielonooki nie był zbyt towarzyski, no chyba, że chodziło o uprzykszanie mi życia, wtedy znosił wszystkich z wielkim bananem na twarzy.
Moje ręce zaczynały drętwieć, a strach przed upadkiem praktycznie osiągnął zenit.
- Co ty wyrabiasz? - zapytał zapewne Leander.
- Podejdźcie bliżej, a sami zobaczycie - odparł Chris.
- Morgan? - spytała Paige tuż nad moją głową, a w jej głosie czułam nutkę rozbawienia.
- Ten kaszalot kazał mi skoczyć z klifu - odparłam - Pomożesz mi stąd się wydostać? - zapytałam żałośnie, czując, że moje ręce już nie wytrzymują.
- Kaszalot? Naprawdę? - zapytał z niedowierzaniem Chris. Musiałam przyznać, że był umięśniony, no ale nie miałam lepszego przezwiska do wymyślenia w chwili śmierci. Jestem pewna, że ktoś inny również by się nie wysilał na oryginalność, wisząc nad morzem.
- Paige, Leander, ratujcie! - zaskomlałam, na co wymieniona dwójka zaczęła się śmiać. Zamiast mi pomóc z zaciekawieniem obserwowali sytuację, szkoda, że nie przynieśli popcornu i napojów. - Dzięki za wsparcie - sarknęłam.
Nagle jedna z moich dłoni ześlizgnęła się z klifu, tym samym szorstka skała porysowała pierścień, na którym zaczęły ukazywać się złote runy.
- Teraz będziesz się huśtać na jednej ręce? - zapytał rozbawiony Chris.
Zignorowałam go i przyjrzałam się runą na pierścieniu.
- Morgan? Wszystko w porządku? Jesteś dziwnie cicha - skwitował lekko zaniepokojony.
Nagle poczułam jak runy się rozmazują, a głowa zaczęła mnie niemiłosiernie boleć.
,,Poddaj się, nie masz szans, Ulegnij" - usłyszałam wyraźny, melodyjny głos. Po chwili poczułam okropne pulsowanie skroni i w tym momencie moja druga dłoń ześlizgnęła się z klifu.
Czułam jak lecę w dół i tracę świadomość, wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Moje włosy zasłaniały mi, i tak rozmazany obraz. Wtem uderzyłam w coś plecami.
Nie mogłam wziąć oddechu, a jakakolwiek próba wypłynięcia kończyła się fiaskiem. Straciłam kontrolę nad ciałem i otworzyłam usta. Od razu całe wypełniły się wodą, a ja zaczęłam się dusić. Z każdym kaszlnięciem, łykałam coraz więcej wody. Gardło paliło mnie niemiłosiernie.
W pewnym momencie straciłam świadomość i niedotleniona odpłynęłam.
Witam wszystkie żelusie i zagorzałych parafian, mam takie pytanie, koleżanka powiedziała mi, żebym zrobiła Q&A do bohaterów, ale ja nie jestem pewna i chciałabym dowiedzieć się co o tym sądzicie i czy w ogóle chcecie, DAJCIE ZNAĆ W KOMENTARZACH lub jeśli jesteście zbyt leniwi, żeby napisać cały komentarz napisz w nim ,,☺" jeśli chcesz taki bonus.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro