42. Kłopoty?
Stałam przez chwilę zupełnie otępiała, w prawdzie Blake'a nie znałam długo, ale był moim przyjacielem. A teraz on nie chciał mieć ze mną do czynienia. Czułam żal i smutek, jednak nie miałam mu tego za złe, to była wyłącznie moja wina. Wszystkie nieszczęścia jakie ostatnio spotkały jego i Keri były spowodowane przeze mnie.
Zamyślona zaczęłam iść w kierunku mojego tymczasowego domu. Słońce już zaszło, a na niebie pojawiły się ciemne chmury, z których po chwili zaczął padać deszcz. Poprawka, rozpoczęła się wielka ulewa.
- Cudownie - sarknęłam do siebie.
W pewnym momencie zorientowałam się, że nie mam pojęcia dokąd iść dalej. Ulewa trwała w najlepsze, a ja nie umiałam się zorientować gdzie jestem. Jakby tego było mało zerwał się porywisty wiatr, oraz słyszałam głośne grzmoty. Świat się dzisiaj na mnie uwziął. Wtem usłyszałam damski krzyk, który przeciął powietrze. Odruchowo się rozglądnęłam.
Może tylko mi się zdawało? To przez zmęczenie, albo po prostu wariuję.
Postanowiłam nie przejmować się krzykiem i skupić się na znalezieniu drogi powrotnej, jednakże pomiędzy grzmotami, po raz kolejny usłyszałam ten głos, ale tym razem był bardziej zduszony.
Może, jednak nie wariuję.
W przemoczonych do suchej nitki ubraiach poszłam w kierunku głuchego dźwięku. Nawet jeżeli znajdę tą osobę, to jak jej pomogę? Moce ciemności jeszcze nie wróciły, a w walce wręcz nie byłam najlepsza. Mimo to musiałam spróbować, może kiedyś moje dobre uczynki, wynagrodzą światu zło, jakim jestem.
***
Krążyłam i szukałam źródła krzyków, jednak wszystko nagle ucichło. Kiedy już miałam zamiar zawrócić, usłyszałam łkania i błagania, zapewne skierowane do oprawców. Dźwięk dochodził z uliczki po prawej.
Deszcz spływał po mojej twarzy, a ubrania były już dawno całkiem przemoczone. Zgarnęłam mokre włosy z twarzy i zarzuciłam na plecy. W myślach odliczyłam do trzech i weszłam w wąską uliczkę. Przy jednym z kontenerów leżała zapłakana dziewczyna, a obok niej znajdowała się grupka mężczyzn.
- Hej! - krzyknęłam, tym samym ujawniając się - Zostawcie ją!
Chłopcy momentalnie spojrzeli na mnie.
- Spadaj stąd kochanie, to sprawa między nami, a nią - jeden z nich skinął głową w stronę dziewczyny.
- Nigdzie się nie wybieram - skrzyżowałam ręce na piersi.
- A chciałem być miły - parsknął mężczyzna i pokazał kły, reszta poszła w jego ślady.
No ładnie, trafiłam na grupę wampirów. Super szybkie, silne, mają wyczulone zmysły, drapieżnik niemal doskonały.
Proszę zadziałaj - błagałam w myślach. Kula ciemności. Na moje nieszczęście moce wciąż nie działały, a wampiry były coraz bliżej. W dodatku co chwilę słychać było grzmoty.
- Dam radę - szepnęłam, kiedy wampiry były tuż przy mnie - Błyskawice! - z moich rąk wystrzeliły białe pioruny, które uderzyły w zdezorientowane wampiry. Moja moc nie jest wyćwiczona, nie jestem w stanie ich zabić, ale mogę na chwilę powalić.
Gdy ich ciała opadły na ziemię, podeszłam do dziewczyny i kucnęłam przy niej.
- Nic ci nie jest? - zapytałam.
- N-nie, dzi-dziękuję - odparła trzęsąc się. Chwila, ja chyba znam ten głos.
- Nazywam się Morgan - przedstawiłam się.
- Znałam kiedyś kogoś o tym imieniu, jestem Keri - odpowiedziała siostra Blake'a. Dziękowałam bogom, że było ciemno i dziewczyna widziała tylko moją sylwetkę. W prawdzie miałam się od niej trzymać z daleka, jednak chyba czarnowłosy nie zabije mnie za pomoc jej. Swoją drogą dlaczego ten debil nie pilnuje swojej młodszej siostry, która ma poparzenia i rany!
- O co im chodziło? - zapytałam.
- To nic takiego, naprawdę - odpowiedziała Keri, a mnie nagle coś rzuciło o ścianę.
- Miałaś się do niej nie zbliżać! - krzyknął chłopak przyparł do ściany, przykładając do szyi nóż.
- Blake, spokojnie, ona mnie uratowała, to tylko zwykła dziewczyna... - zaczęła dziewczynka.
- Nie Keri, to jest Morgan, którą już spotkaliśmy - odpowiedział Blake.
- Słuchaj furiacie, uratowałam twoją siostrę, a ty właśnie trzymasz nóż przy mojej szyi - powiedziałam.
- Mówiłem, że nie chcę mieć z tobą do czynienia - parsknął Blake. - Pewnie tych mężczyzn również ty nasłałaś i teraz zgrywasz bohaterkę - syknął i przytknął nóż bliżej tętnicy szyjnej.
- Odsuń się od niej - nagle coś rzuciło Blake'iem, a ja znów mogłam wziąć wdech.
- Wiedziałem, że ona coś kombinuje - sarknął Blake i podniósł się z gruntu.
- Zabieraj siostrę i odejdź - sarknął znajomy głos.
Blake wiedział, że nie ma nic do gadania, wziął nieprzytomną Keri na ręce w stylu panny młodej i odszedł.
- Masz pojęcie co narobiłaś?! Mówiłem jasno, nie wychodź i nie pakuj się w kłopoty! Zachowujesz się jak dziecko! - krzyczał Chris. - Gdybym nie przyleciał... - urwał.
- Umiem się odrodzić z cienia, dlatego nie panikowałam - odparłam.
- Wracamy do domu, skoro tak ci się spieszy do walki, od jutra zaczynasz ostry trening - skwitował zirytowany zielonooki.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro