14. Bo to są skrzydła mrocznego anioła.
W tym rozdziale będzie więcej przekleństw niż zwykle.
Wszystko zaczęło się dziać niezwykle szybko, Aiden wskoczył na Ognistego, a ja i reszta pobiegliśmy w oko cyklonu. Nie odczuwałam zmęczenia. Jednak to co tam się znajdowało, przekraczało oczekiwania.
Demony zyskały coś na kształt atrybutów, miały pentagramy na czole. Różnej wielkości, prawdopodobnie im większy rozmiar, tym silniejsza moc. Magowie Delphen dostali wsparcie, z innych miast. Jednak, czy to wystarczy w walce, z kimś tak potężnym?
Rozdzieliliśmy się.
Starałam się być skupiona na walce. W moją stronę cały czas nadlatywały silne zaklęcia, lub śmiertelne ataki. Jednak nie miałam poważnych obrażeń, gdyż nade mną stale czuwał Aiden. Odpierał wszystkie ataki.
Zabijałam wrogów, strzelając do nich z łuku. Przedarłam się przez grupę demonów, które najwyraźniej coś osłaniały.
Nagle zobaczyłam, że kilka metrów ode mnie startuje smok. Smok demonów, dlaczego odnoszę wrażenie, że chcą zastrzelić Aidena?
Czarna bestia zaczęła się wznosić w powietrze, bez zastanowienia, zaczęłam biec ile sił w nogach. Aiden nie wie o tym smoku, jest narażony na niebezpieczeństwo.
W ostatniej chwili złapałam się brzegu siodła i wzniosłam się wiele metrów nad ziemię.
- Kurwaa! Takie latanie mi się nie podoba! - krzyknęłam.
Mocniej ścisnęłam ręce na siodle. O dziwo jeździec mnie jeszcze nie zauważył. Spróbowałam się podciągnąć, po piątej próbie nareszcie udało mi się dostać na smoka. Spojrzałam na jeźdźca.
- Adrian?! - krzyknęłam.
- Morgan - wstał i spojrzał na mnie. Miał blond włosy i szmaragdowe oczy - Chętnie bym z tobą porozmawiał, ale jesteś po złej stronie - powiedział i wykonał gwałtowny skręt, przez co zachwiałam się. Moja noga osunęła się ze smoka i zaczęłam spadać w dół, towarzyszył temu mój krzyk. Zamknęłam oczy, żeby nic nie widzieć
Czyli czeka mnie spotkanie z twardą ziemią?
Poczułam, że ląduje na czymś miękkim, otworzyłam oczy.
- Aiden - powiedziałam - Twój brat to kawał skurwysyna - pokiwałam głową i się delikatnie uśmiechnęłam.
W tym momencie Adrian zaczął strzelać do nas kulami ognia. Aiden poleciał wyżej, żeby zgubić swojego brata w chmurach. Po kilku minutach udało mu się.
- Morgan, ja nie mam siły - powiedział wycieńczony Aiden.
Stała walka z wezwanym atrybutem, jest cholernie wyczerpująca. Nie miał czasu na odpoczynek, walczy cały czas, osłaniał mnie, a w dodatku rano leciał smokiem z nami. Ja bym czegoś takiego nie wytrzymała, a on wciąż się trzyma. To jest wola walki.
- Dasz radę jeszcze trochę - powiedziałam.
Uśmiechnął się słabo.
- Też cię lubię - powiedział.
Zrobiłam zdziwioną minę.
- Hę? - nie ma to jak moja debilna odpowiedź.
- Wtedy w więzieniu, nie odpowiedziałem ci. Też cię lubię, tak bardzo lubię, jak chłopak dziewczynę - powiedział.
Wysłałam mu promienny uśmiech. Nagle w smoka uderzyła kula ognia.
Zaczęliśmy spadać w dół. Zginiemy, Aiden zginie.
Przecież on mnie tyle razy uratował! A teraz spada nieprzytomny, nie mogę! Kurna nie mogę pozwolić mu umrzeć!
- Atrybut ciemności! Skrzydła z piekła!
Wezwałam swój atrybut. Poczułam ból na plecach, tak dawno nie wzywałam skrzydeł. Z moich pleców wydobyła się czarno-fioletowa energia, z której stworzyły się czarne skrzydła.
Zaczęłam lecieć za Aiden'em, który był coraz bliżej ziemi.
Szybciej!
Dzieliło nas kilka centymetrów, wystawiłam ręce przed siebie i złapałam jego ramię.
Najszybciej jak umiałam poleciałam w stronę lasu. Bez świadków. Mimo iż sytuacja mnie zmusiła do wezwania skrzydeł, uwielbiam czuć tę wolność i lekkość, możliwość szybowania, wiatr we włosach.
Zanurkowałam w las i najciszej jak umiem wylądowałam, a następnie położyłam Aidena na trawie.
- Kto by pomyślał, że ta niewinna Morgan, jest wszechpotężnym magiem ciemności? Cicha woda brzegi rwie, nieprawdaż? - zapytał znajomy głos.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro