Rozdział 3
Jutro na rytuale przejścia...
Pov. Sylwia
Ja i Mia poszłyśmy od razu do Alex'sa by mu pomóc lekko w przygotowaniu się, ale podczas chodzenia zauważyłyśmy jak te pingwiny coś robiły z wieloma samochodami. Podeszłam tam do nich, ale Mia poszła za mną by zobaczyć czy to nic groźnego. Zobaczyłam, że to te pingwiny z tego samego zniszczonego samolotu gdzie poznaliśmy naszych nowych przyjaciół.
- Hejka! Co wy robicie z tymi samochodami? - zapytałam się tego przywódcę tych pingwinów.
- Zbieramy materiały do zreperowania samolotu by wreszcie zabrać tych wielkich ssaków do Nowego Jorku - odpowiedział mi wódz. Muszę się wreszcie zapytać o ich imiona zanim jeszcze pójdę do Alex'sa z Mią.
- A jak wy macie na imię? - zapytałam się ich wreszcie.
- Mam na imię Skipper. Nasz naukowiec to Kowalski, wybuchowiec Rico i nasz mały urwis to Szeregowy - przedstawił mi się z wszystkimi żołnierzami tej załogi.
- I wy we czwórkę macie sami naprawić ten wielki samolot? - zapytała się ich Mia zaciekawiona.
- Mamy wielkie doświadczenie w tym - powiedział Kowalski do Mii.
- Dobra. Więcej nie pytam - powiedziała na szybko Mia - Lepiej chodźmy Sylwia do Alex'sa - powiedziała mi jeszcze Mia do mnie i od razu poszłyśmy w stronę miejsca gdzie miał być rytuał przejścia.
- Myślałam, że te pingwiny są chociaż trochę normalne - powiedziałam do Mii.
- Też tak myślałam, ale bardziej mnie przeraża ten wybuchowiec... eee... jak miał na imię? Rico...? - zapytała się mnie i na mnie popatrzyła wzrokiem pytająco.
- Tak. Ma na imię Rico. I czemu niby? - zapytałam się jej.
- Za dużo robił tych wybuchów jak zauważyłam lekko - odpowiedziała mi Mia.
- Dla mnie jest aż taki groźny... ale niech ci będzie - powiedziałam jej i akurat znalazłyśmy Alex'sa jak maluje coś na ramionach. Od razu do niego podeszłyśmy.
- Cześć Alex! - przywitała się z nimi Mia.
- O! Cześć dziewczyny! Dobrze, że was widzę. Mogłybyście mi pomoc w moim wizy runku umalowania na przedstawienie? - zapytał się nas Alex.
- Ja mogę to zrobić. I mam doskonały pomóc - powiedziałam do niego, wzięłam parę farb specjalne do malowania i namalowałam na jego klacie maski jak w tym teatrze - Fajnie mi to wyszło? - zapytałam się go.
- Pasuję do mojego charakteru. Dzięki wielkie Sylwia - podziękował mi Alex.
- Nie ma sprawy. Resztę na twarzy sam zrobisz na pewno - powiedziałam mu i odłożyłam mu farby obok niego.
- Nie ma sprawy. A pomożesz mi też Mia? - zapytał się Mii. Aż się uśmiechnęłam pod nosem.
- Jasne, że chcę - powiedziała Mia z uśmiechem i podeszła do niego by mu pomóc w malowaniu. Ja patrzyłam ja wygląda arena. Zrozumiałam wreszcie, że to jest walka, a nie walki na tańce. Chciałam powiedzieć Alex'sowi, ale chciałam poczekać aż skończy z Mią malować.
Pov. Autor
Podczas gdy Mia pomagała Alex'sowi w malowaniu od razu zaczynali lekko gadać.
- To... naprawdę mieszkałeś przez wiele lat w Nowym Jorku? - zapytała się go Mia na początek.
- No tak. Tam był dla mnie jak dom. Nie wiedziałem, że pochodzę z Afryki, aż do dzisiaj - odpowiedział jej Alex.
- A jak to się stało, że was tam już nie ma? - zapytała się go Mia po raz kolejny.
- To trochę przez Marty'ego. Miał urodziny kiedy ostatni raz byliśmy w zoo, a jego życzenie było takie, żeby dostał się do dziczy. Uciekł w nocy, więc ruszyliśmy za nim by nie zrobił wielkiego błędu, ale gdy go złapaliśmy na Dworcu Centralnym, policja nas uśpiła i obudziliśmy się w skrzyniach obok siebie. Niestety coś się urwało i polecieliśmy niechcący do oceanu i znaleźliśmy się na Madagaskarze. Trochę zdziczałem i przez to ugryzłem Marty'ego w tyłek. Oczywiście, przestałem szybko i pingwiny z lemurami odbudowali samolot i lecieliśmy do Nowego Jorku, ale niestety była jakaś awaria i wylądowaliśmy tutaj i spotkaliśmy jeszcze was - opowiedział Alex na szybko. Mia aż była w szoku.
- Wow... ale mieliście dużo przygód na tym Madagaskarze. Jestem nawet sama w szoku. Widziałam akurat z Sylwią jak pingwiny używają samochodów do odbudowania samolotu - powiedziała Mia.
- To chociaż plus - powiedział z małym uśmiechem na twarzy, a Mia uśmiechnęła się też do niego. Podszedł do nich Makunga.
- Hej, Alekei! I witaj Mia. Pomyślałem, że wpadnę by dać ci trochę otuchy. Ale nie denerwujesz się, co? - powiedział i zapytał się go Makunga.
- Nie no, mam wprawę. Jeszcze za czasów w zoo - powiedział mu Alex.
- Więc, chodzi o to, że trzeba wybrać sobie przeciwnika - podpowiedział Alex'owi Makunga.
- A, czyli to taki pojedynek? Na taniec, tak? Jestem świetny w te klocki na pewno. Ale jak myślisz, kto może ze mną wystąpić? - zapytał się Alex go.
- Tss, uuu, chciałbym, ale zabrania mi tego tradycja, a ona jest dla mnie święta, ale... na twoim miejscu... wybrałbym Ticsi - powiedział mu na ucho Makunga.
- Ticsi, tak? Brzmi dość... obiecująco. Makunga, tak? Dzięki - podziękował mu Alex.
- Dla syna Zuby wszystko. Pokarz im tygrysie - powiedział mu na powodzenia.
- Niech ci się uda Alex! - wykrzyczała jeszcze Mia do Alex'a.
- Dzięki Mia! - wykrzyczał do nie i poszedł na arenę z innymi młodymi lwami. Zuba walną w wielki dzwon i wszyscy zamilkli.
- Od teraz otwieramy rytuał przejścia! - powiedział do lwów.
- Dawaj złodko! Dasz im lanie, tak?! - wykrzyczała do Alex'a jego mama.
- Kobieto, ja teraz robię poważny dla niego rytuał... - mówił do niej by nie przeszkadzała Alex'owi, ale Alex'owi to nie przeszkadzało akurat. Był szczęśliwy.
- Jasne mamo! - powiedział do mamy, a ona za to wiwatowała dalej.
- To kto idzie na pierwszy ogień? - zapytał się młodych lwów, a Alex bardzo chętnie chciał, a Zuba i tak chciał wybrać swojego syna.
- Może najpierw ty? Ten przystojny, no właśnie, o właśnie. Wybierz przeciwnika - powiedział do Alex'a i pokazał by wybrał kogoś z tłumu.
- Pomyślmy. No tak... niech... będzie... - popatrzył chwilowo na Makungę i widział jak puszcza do niego oczko. Alex zrozumiał oczywiście przekaz - ... Ticsi? - cała widownia była w szoku, ale Makunga był szczęśliwy z tego powodu. Dziewczyny popatrzyły na siebie zaskoczone, bo nie wiedziały czemu lwy są w szoku.
- Ticsi? Dlaczego właśnie Ticsi? - zapytała się matka.
- No, moja krew! Mnie idzie na łatwiznę, hehehe... ale obudźcie go! Obudźcie go! - powiedział do nich by obudzili śpiącego lwa na skale. Obudził się, ale bardzo wkurzony tal, że miał wielki sześciopak na klacie i miał muskularne ramiona, a widać było w oczach jaki był strasznie wkurzony.
- Okej, jesteś Ticsi, tak? A może CC, hę? Puszka CC! Pokarz ja latasz! Nie wstydź się! Śmiało! - mówił odważnie Alex to wielkiego lwa.
- Czas na tańce - powiedział groźnie lew.
- Okej, ale ostrzegam, że horografię uczyli panowie Fossi i Roflis, haha - powiedział do niego lekko tańcząc.
- Ale nie takie tańce, WALCZ! - powiedział tym razem bardziej groźnie lew.
- Uuu! Walka na kroki. Nie ma sprawy - i zaczął Alex tańczyć, a wszystkie lwy, nawet Alex'a przeciwnik byli zdziwieni co robi syn Zuby. Sylwia bardzo zawiedziona, bo nie powiedziała mu o ważnej sprawie. To miała być prawdziwa walka. Podczas nie uwagi Alex'a, Ticsi był szykowany do ataku.
- Alekei, odwróć się! - szybko ostrzegł swojego syna przed niebezpieczeństwem, ale wciąż tańczył.
- Nie, nie tato. Jest skok, bioderka i dopiero odwrócę się... - i miała małe źrenice gdy zobaczył jak lew atakuję go.
- ALEX!!! - wykrzyczała wystraszona Mia. Niestety było za późno, a Alex leżał już szybko pobity. Tak mocne było uderzenie, że kamień pękł na dwie części.
- O nie... - powiedział przerażony Zuba. Szybko podbiegł do Alex'a.
- Alekei! Boli cię? - zapytała się mama gdy zobaczyła pobite oko Alex'a.
- Oj tak... potwierdzam - powiedział zraniony Alex, ale mama patrzyła na niego bardzo zmartwiona, a Mia podbiegła też do niego i też sprawdzała co z Alex'em - Ale to... wygrałem czy...? - pytał się taty Alex.
- Ależ oczywiście, że nie, ale jak mogło do tego dojść. Mówiłeś nam, że jesteś królem, a królowie nie pozwalają się lać - powiedział zaskoczony jak zarazem zmartwiony Zuba.
- Ale no jestem królem. Królem Nowego Jorku. To mój tytuł sceniczny wtedy pomaga mi wejść w rolę - powiedział Alex, ale mama Alex'a jak i jego ojciec był zaskoczony tym co jego syn powiedział.
- Wejść w rolę? - zapytał się go zaskoczony.
- O nie! To okrutne! Alekei nie przeszedł próby! Kto mógł się spodziewać, że Zuba musi wygnać... tss, własnego syna! - powiedział sztucznie smutno Makunga.
- Zuba, nie... - powiedziała zmartwiona matka Alex'a bo nie chciała tracić swojego syna.
- Zuba, tak. Niestety przywódca stada musi przegonić nieudaczników - znowu powiedział sztucznie smutnie Makunga. Oczywiście Zuba próbował wygnać Alex'a, ale gdy patrzył na jego wzrok. Nie mógł naprawdę wygnać swojego syna.
- A zatem już nie będę przywódcą stada... - powiedział smutnie Zuba i rzucił kij przywódcy na środek.
- Tato, co ty robisz? Tato, nie! Przecież nie możesz tak... - mówił Alex do taty, ale zamilkł gdy zobaczył jak Makunga zabierał kij z wrednym uśmiechem na twarzy. Wtedy zrozumiał, że Makunga wystawił Alex'a specjalnie, by sam był przywódcą stada. Makunga szybko zmienił wyraz twarzy i popatrzył się na tłum.
- Ale kto jest godziem zająć miejsce Zuby? Kto się odważy? Ktokolwiek! Nikt? - mówił Makunga, ale widział jak jeden lew chciał, więc specjalnie Makunga walną kijem go - Może pan? Jednak nie. Ja, ach, to taka krępująca sytuacja, ale ostatnie JA mogę przejąć to... straszliwe przemię - powiedział i uśmiechnął się wrednie do Zuby, a sam Zuba był wkurzony na niego - Ticsi! Weź koronę. Jako wasz nowy przywódca, skazuję Alekeja na banicję! Założy koronę hańby! I nie wróci do wodopoju! Nim upłynie 1000 lat, albo jego życie... cokolwiek się zdarzy - powiedział Makunga do całego stada lwów, a Zuba był wkurzony, ale nie tylko na Makungę, a nawet na swojego syna.
Na jakimś pastwisku...
- No już, sio, sio! Wynocha stąd! - wyganiał małe zwierzęta z wielkiej polany miotłą z patyków, ale popatrzył się wrednie na Alex'a - A mogłeś nam powiedzieć, wiesz?! Mogłeś powiedzieć, że nie jesteś prawdziwym królem! - powiedział do niego podniesionym głosem do Alex'a.
- A nie powiedziałeś mi, że to będzie prawdziwa walka! - Alex powiedział do Zuby też zawiedziony na siebie z powodu tej sytuacji.
- A czego ty się spodziewałeś?! - zapytał się go Zuba.
- A nie mam pojęcia, może jakiejś ojcowskiej rady, w stylu "Ej, synu! Masz z nim walczyć!" - powiedział sam wrednie Alex.
- Ale i też to moja wina! Gdyby mnie Makunga nie zrobił tak, że idziesz już na arenę, to mogłabym ci powiedzieć, że to walka! - powiedziała rozpaczliwie Sylwia. Sama i ona była zawiedziona sobą.
- Chociaż ona zauważyła tego! Jesteś lwem czy nie?! - zapytał się Alex'a wrednie Zuba.
- Nigdy z nikim nie walczyłem! - powiedział Alex.
- No jasne, że nie. Ty sobie tańczyłeś - powiedział po raz kolejny wrednie Zuba.
- I między innymi! Ważne jest to, że twój koleś Makunga ordynalnie mnie wystawił, a nie doszło by do tego- - został przerwany przez Zubę.
- Jakbyś był prawdziwym lwem! - powiedział wkurzony Zuba całkowicie.
- Zuba! - popatrzyła się na Zuba zaskoczona żona.
- Tak! Właśnie tak! - potwierdził Zuba wkurzony. Jak Alex to usłyszał, to był zaskoczony, że zawstydził go lekko przed Sylwią i Mią. Szczególnie Mią. Nie spodziewał się, że tak mocno go zrani jego własny ojciec.
- Prawdziwym lwem... dzięki. Wielkie dzięki - odszedł smutno Alex, ale za nim poszły Mia i Sylwia, ale jeszcze popatrzyła się lekko wrednie na Zubę i pobiegła za Mią i za Alex'em. Sama Sylwia była smutna, bo mogła jeszcze ocalić to wszystko, gdyby miała wiele czasu.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
1928 słów
Znowu dużo słów. Dzisiaj mam jakąś dziwną moc od tego. Plus, okładka się zmieni szybko
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro