Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dziesięć Do Ósmej

– Co to jest?

Hren spojrzał na olbrzymi metaliczny kokon wystający po części z dna, po części z poznaczonej szczerbami ściany przepastnej groty. Światło dronów prawie wcale nie odbijało się od matowej materii obiektu, a jego obła rzeźba wyraźnie kontrastowała z naturalnymi kamiennym formami typowymi dla jaskiń.

– Nie wiem, ale mam nadzieję, że to nie jest jajo jakiegoś podziemnego czerwia giganta – zażartowała Meghan, ale w jej głosie wyczułem odrobinę autentycznego niepokoju.

– Gdyby tu żyły istoty składające takie jaja – wskazałem na obiekt ponad trzykrotnie ode mnie wyższy – na pewno byśmy już zaobserwowali choćby ich ruchy. Tymczasem z tej groty nie ma innego wyjścia niż to, którym przyszliśmy. Na razie obstaję przy wariancie, że największy zarejestrowany gatunek lądowy to ten Sporka.

– Coś w tym jest – przytaknął Hren. – Ale stwierdzenie, że to nie jest żywe, nadal nie odpowiada na pytanie, co to tak ogólnie jest.

– Skany wykazują bardzo gęstą strukturę na bazie krzemu i węgla. Kompletnie różni się składem od reszty skał. – Onja włączył się do deliberacji na wspólnym kanale. – Nawet jeśli jest tworem natury, to nie pochodzi stąd. Nie wysyła też żadnych sygnałów, a powierzchnia ma temperaturę otoczenia.

– Jednym słowem, niech kosmiczny Jezus czuwa nad tym martwym jajem, amen. – Hren zdjął czapkę.

– Bardzo zabawne, Pionierze Hren – rzuciła z przekąsem Meghan: jej matka należała do grona poszkodowanych wirusem „New Jesus" stworzonym przez kilku bogatych antywirtualistów, więc wszelkie aluzje tego typu traktowała bardzo osobiście.

– Czy Maria wyraziła zgodę na oględziny? – spytałem, nie kryjąc ekscytacji.

– Tak, i jeśli nie macie nic przeciwko, to chciałaby się podzielić tym znaleziskiem z bliźniętami na pokładzie kolonizatora. Na wieść, że niedługo będziemy hodować nowe ciała, załoga baczniej obserwuje każde odkrycie i skrupulatnie czyta wasze raporty.

– Słyszałeś, Hren, jesteśmy celebrytami. – Razem z przyjacielem zaczęliśmy machać w stronę przelatującego drona, który otaksował nas kamerą i odleciał lekceważąco.

– Oni czytają nasze raporty, a nie biografie.

Meghan też była podekscytowana, tylko zawsze zgrywała tę najbardziej poważną.

Tak, mamo. Zaraz umyjemy zęby, mamo.

– To kto będzie czynił honory? – rzuciłem pytaniem w nadziei, że błagalna mina jasno wskazuje na mojego faworyta.

– Myślę, że masz największe doświadczenie z obcymi formami życia, więc z obcymi formami bez życia też sobie poradzisz.

Hren znowu wpadł w ten swój śmieszkowaty nastrój. Dziesięć czepliwych żartów później może zacznie mnie irytować, ale na razie miał swoją rację – wyrażoną w debilny sposób, ale rację.

– Niech ci będzie. – Meghan przypieczętowała wybór. – Onja przyłącz ważkę do Marka, niech transmituje i oświetla drogę.

Jeden z dronów przestał badać sklepienie, zniżył lot i włączył latarkę, a ja chwyciłem za podręczy skaner i analizator próbek i zeskoczyłem z półki blisko obiektu.

Wielkie jajopodobne coś spoczywało w otoczeniu ostrych skał, więc musiałem być ostrożny. Całe szczęście Onja wyrysował mi ścieżkę w półwirtualu – tak jak w fabularnych holograch nastawionych na tryb dla niezbyt rozgarniętych.

W końcu stanąłem przed tym czymś w odległości metra. Było większe, niż mi się wydawało, ale poza nienaturalnie gładką powierzchnią wizualnie przypominało dziwny pękaty stalagnat.

– Onja, zacznij transmisję otwartą.

– Rozpoczęta, teraz widzą cię i słyszą miliony bliźniąt na orbicie. Możesz rozpoczynać oględziny.

– Witam wszystkich, tu Pionier Marek...

– Wszyscy wiemy, kim jesteś! – Hrena roznosiły emocje. – Mów lepiej, co to?

– Cierpliwości, Pionierze. – Zdjąłem rękawiczkę i dotknąłem ściany obiektu. Spodziewałem się zupełnie innych doznań. – Powierzchnia jest... ciepła i przyjemnie gładka w dotyku; jak bawełna. Chyba nawet lekko się wgniata pod naciskiem. Onja, jakieś odczyty?

– Temperatura obiektu na poziomie otoczenia, ale rośnie nieco w miejscu dotyku. Poza tym nic nie wykrywam czujnikami ważki, natomiast potwierdzam autentyczność twoich odczuć sensorycznych.

– Co teraz?

– Arf-arf! – Dziwne szczekanie poniosło się w grocie jeszcze dziwniejszym echem.

Spojrzałem na prawo, skąd – jak mi się wydawało – dochodził ten nieco irytujący dźwięk. Oczywiście mój nowy przyjaciel stał kilkanaście metrów ode mnie i trzymał w pysku wijącego się ślimaka.

– To tylko Sporek – rzuciłem w eter.

Niemal poczułem skłębioną myśl milionów istnień: „Co to jest Sporek?".

Obcy zeskoczył niezdarnie z niewysokiej półki i podbiegł do mnie radośnie jak szczeniak na widok pana, jednak w ostatniej chwili instynkt nakazał mu utrzymać bezpieczny dystans.

– Czego chcesz, kolego? – zapytałem, zupełnie jakby miał mnie rozumieć.

– Myślę, Marku, że on chce się podzielić zdobyczą.

Teorię Meghan wkrótce potwierdziło zachowanie Sporka. Obcy wypluł larwę na trójpalczaste dłonie i z dumą wyciągnął zdobycz w moim kierunku.

– Marku, stanowcza większość obserwatorów sądzi, że powinieneś przyjąć ten dar dla utrzymania dobrych relacji między naszymi gatunkami.

– Bardzo zabawne, Onja.

Spojrzałem na Sporka. Zrobił niepewny krok w moją stronę i wysunął czułki z oczami, które potem jakby opadły smutno.

– Ech... To jest szantaż emocjonalny. Dobra, raz się żyje.

Zbliżyłem się do obcego, który z wysuniętymi ślimaczymi rogami sięgał mi może do pasa.

– Bardzo dziękuję panu. – Pochyliłem się. Widziałem, że Sporek nerwowo wzdrygnął ciałem i najeżył łuski na odwłoku, ale nie stchórzył. Przejąłem obślizgłą galaretowatą masę z jego łapek. – To jest bardzo hojny... – przełknąłem chęć zwymiotowania – ... dar. Na pewno będzie mi smakowało. – Odłożyłem przepływającą mi między palcami galaretę i spojrzałem na Sporka.

Raz się żyje.

Wystawiłem dłoń, żeby pogłaskać jego szare płaskie czoło. Podstawił głowę, a ja podrapałem go po dość szorstkiej skórze. W geście pojednania oplótł moją rękę oczami. Witki zacisnęły się dość mocno. W sumie na planecie z taką grawitacją musiały być umięśnione.

– Moi drodzy, międzygwiezdni towarzysze... Macie przed sobą najbardziej obrzydliwe mizianie, jakiego doświadczył człowiek.

Sporek zatrzepotał łuskami – chyba radośnie.

Dziwny drażniący dźwięk przetoczył się po grocie.

– Ma...u, w...ko, a szla... – Transmisja znów szwankowała.

Meghan zeskoczyła z półki i zaczęła biec w moim kierunku. Na jej widok Sporek wycofał się o kilka kroków, ale został. Chyba ją też rozpoznał.

– Wiesz może, co się dzieje z sygnałem, kiedy on to robi? – Wskazałem na obcego, który splótł oczy w geście zaciekawienia: domniemanym geście zaciekawienia.

– A widziałeś, co się dzieje z tym – Meg wskazała na bryłowaty kokon – kiedy on to robi?

– Nie, nie patrzyłem.

– To jajowate coś zaczęło migać, ale nie tak jak miga światło: znikało i pojawiało się naprzemiennie, bardzo szybko.

Spojrzałem na Meghan nieco wątpiącym wzrokiem.

– Przecież to musi ważyć tony.

Sporek znowu zaczął wibrować łuskami.

– To patrz! – Obróciła mi głowę.

Wielki kształt... On... On, do cholery, migał! Podszedłem do niego niczym dziecko zafascynowane nową zabawką.

– Onja, czy ty to widzisz?

– Ma... C...ś za...ca ...ygnał.

Sporek zakończył swój koncert. Patrzył to na nas, to na obiekt i dałbym sobie rękę uciąć, że wygląda na skonfundowanego.

– Wracajmy już. – Meghan złapała mnie za rękę.

Kokon nagle rozpalił się od środka i błysnął ciepłym promieniem. Jarzył się jak podświetlona latarką muszla z półprzezroczystą skorupką.

– Co, do cholery!?

Blask i ciepło uderzyły równocześnie. Nagle zabrakło mi powietrza w płucach, a członki odmówiły posłuszeństwa. Chciałem krzyczeć, ale nie miałem kontroli nad ciałem. Gorąco: przyjemne i przerażające, pochłaniało mnie, ciągnęło do kuli światła.

Zapadł mrok, cisza i wszechobecne odrętwienie.

Było mi dobrze.

***

– Na litość niebios, mój łeb... – Złapałem się za głowę, która, ku mojej ogólnej uciesze, nadal była na miejscu. Potwornie rwały mnie plecy: chyba odwykłem od uczucia bólu w pełnym spektrum.

– Onja, co się stało? – Cisza już dawno nie była tak przerażająca – Onja? Mario? Chyba znowu awaria łącza.

Przypominałem sobie zakłócenia sprzed płonącej... Właściwie płonącego czego?

Rozejrzałem się dokoła. Wszędzie panowała głucha ciemność. Spróbowałem wstać – wpierw na czworaka. Płaska sucha posadzka ułatwiła zadanie, w dodatku jak na jaskinię była nadzwyczaj ciepła i całkiem... miękka? Zmroziło mnie na samą myśl, z czym mi się to skojarzyło. Wstałem na chwiejne nogi, ale świat usilnie nie chciał ustać w miejscu. Przy próbie kroku, zakręcił się mocniej i musiałem oprzeć bark o ścianę, żeby nie upaść. Dłonią wyczułem podobną fakturę materiału co na podłodze. To jeszcze bardziej spotęgowało durne myśli sprzed chwili.

– Coś mnie zjadło i jestem w wielkiej paszczy albo żołądku. – Musiałem to powiedzieć na głos, żeby zabrzmiało durnie.

Nie zabrzmiało.

– Spokojnie, Marku.

– Onja?

– Nie, tymczasowo wyciszyłem fale implantu: wewnątrz ziarna mam większe możliwości.

Co tu się, kurwa, dzieje?!

– Zidentyfikuj się! – Nie chciałem gadać z czymś obcym przez implanty w mojej głowie, bo... Po prostu nie!

– Nie mogę wydawać dźwięków, ale słyszę, więc ty używaj naturalnych narządów, a ja będę składać myśli w twoim implancie, dobrze?

– Zatem powtarzam żądanie: zidentyfikuj się! – Odruchowo chwyciłem za kaburę odstraszacza.

– Broń nie będzie konieczna.

Co ty nie powiesz.

W sumie nawet nie wiedziałbym, w co celować. Przecież głos wybrzmiewał w mojej głowie. Odsunąłem rękę od kabury. Dotarło do mnie, jak zdenerwowany jestem, kiedy nie czuję obecności bliźniaka. Musiałem sam opanować emocje.

Przecież w łeb sobie nie strzelę!

– Dobrze, to ja nie będę sięgał po broń, a ty się grzecznie przedstawisz.

– Nasiono numer ****.

Usłyszałem kilka dziwnych nieartykułowanych dźwięków.

– Możesz tak, żebym zrozumiał?

– **** to moje imię, chciałem się przedstawić w swoim języku, ale po waszemu to będzie jakieś Trzysta Dwadzieścia Cztery Razy Dziesięć Do Ósmej.

– Onja, Mario, zgłoście się. Proszę...

– Sygnał z orbity nie dociera do wnętrza nasiona, a implant jest z tobą, tylko wyciszony.

– Dobrze, w takim razie Trzysta Dwadzieścia Cztery Razy Dziesięć Do Ósmej.

– Mów mi Dziesięć Do Ósmej.

Gest dobrej woli – to już coś.

– Dziesięć Ddo Ósmej, powiedz: czym jesteś i gdzie jesteśmy?

Jestem ziarnem kolonizacyjnym Dziesięć Do Ósmej. Znajdujemy się wewnątrz mojej sondy, która utkwiła w planecie A***z*c.

Trzeba odgrzebać z pamięci procedury pierwszego kontaktu.

– Miło mi cię poznać, Dziesięć Do Ósmej. Czy jesteś istotą tkankową, czy cyfrową? – spróbowałem przez łącze.

– Cyfrową. Kalkulacja lądowania okazała się błędna, a forma tkankowa niemożliwa do utworzenia.

Czyli mamy obce, jak mniemam, CI kolonizacyjne statku, który się tu rozbił. Ciekawe.

– Dziesięć Do Ósmej, czy potrafisz określić, kiedy trafiłeś na tę planetę?

– Mogę oszacować: program uaktywnia się, jeśli napotka rozwiniętą formę życia. Pierwszy potencjalny nosiciel wszedł w kontakt z łupiną *fo*g* temu, przeliczając na wasze jednostki, to jakieś trzy tysiące czterysta pięćdziesiąt lat.

Trochę mnie zatkało. Musiałem przetrawić informacje. Wyrecytowałem sobie w myślach słowa obcego CI najdokładniej, jak tylko umiałem bez pomocy Onja. Bardziej niż wiek zaintrygowało mnie jedno słowo.

– Nosiciel?

– Tak, biologiczna forma obdarzona inteligencją, zdolna przetrwać na planecie A***z*c. Ty jesteś idealny, Marku. Procedura kodowania rozpocznie się za *...*...*...

– Zaraz, chwila!

W głowę wdarło mi się milion myśli na raz. Każda tak szybka i tak rozmyta, że nie sposób jej było zidentyfikować. Wszystko przypominało gęstą masę z obrazów i doznań.

Upadłem na kolana. Ból rozsadzał mi czaszkę.

– Już koniec, teraz cię zresetuję.

– C-c-co?

Runąłem twarzą na grunt – chyba, bo czułem uderzenie z dużym otępieniem, zupełnie jakby ktoś wcisnął przycisk „wyłączyć wszystkie zmysły". Myśli znikały w pustce. Świadomość rozproszyła się w ciemności.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro