Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

[Muzyka jest krótka, ponieważ pasuje ona jedynie do pierwszej części rozdziału, polecam zapętlić dopóki nie przekroczymy połowy. Później można wyłączyć, albo jak się komuś nie chce to nie trzeba ;)]

Anderson otworzył swoją szafkę na sprzęt. Wyjął z niej pistolet oraz karabin. Pistolet przytłoczył sobie do pasa, a karabin przewiesił przez ramię. Spojrzał na swój stary wysłużony hełm. Czarny z akcentami czerwieni, z ponad tuzinem różnych zadrapań i nieco zamgloną szybką. Komandor przetarł ją przedramieniem. Ten sprzęt pamiętał jeszcze starcie o Europę. Największą kosmiczną, bitwę w dziejach. Trzydzieści pirackich statków dowodzonych przez zbuntowanego admirała zaatakowało naukową placówkę Rady na powierzchni tego mroźnego księżyca. W jej trakcie, Anderson wraz ze swoim oddziałem uderzeniowym zostali zrzuceni w placówce, która to została przejęta przez wroga.

Wylądowanie w samym centrum bazy, przebicie się do systemu obsługi dział i uratowanie zakładników nie należały do najprostszych, ale przyczyniły się do zwyciestwa oraz otrzymania przez Andersona Gwiazdy Rady. Lily i Francis, którzy również brali udział w tej akcji, także otrzymali medale, lecz nie Gwiazdę.

- W porządku, komandorze? Znów się zamyśliłeś? - spytał Francis, wyjmując własny sprzęt.

Francis był specjalistą od ładunków wybuchowych. Przy pomocy kilograma dynamitu potrafił zrobić nie tylko przejście, ale i odwrócić uwagę od prawdziwego miejsca wybuchu. Zawsze nosił przy sobie co najmniej kilka granatów.

Teraz wziął także pistolet i karabin. Nie był jakiś świetny w strzelaniu, ale zawsze nieźle radził sobie z bronią krótszą. Nigdy nie potrafił opanować odrzutu podczas serii.

- Hej, komandorze! Wszystko gra? Nawet jak na ciebie to trwa dość długo. - skomentował ciemnoskóry mężczyzna.

- Tak, tak... w jak najlepszym. - Anderson otrząsnął się z zamyślenia. Wziął hełm pod pachę i rozejrzał się po pomieszczeniu.

Zbrojownia była jednym z większych pomieszczeń na całym statku. Każdy członek załogi miał swoją szafkę z bronią. Najczęściej jednak korzystali z niej członkowie grupy naziemnej. Anderson, Lily i Francis.

- A właśnie, - skojarzył coś mężczyzna - gdzie jest Lily?

- Nie wiem. Chyba rozmawia z dr Brown. Ostatnio skarżyła się na niewielki ból głowy. - powiedział po czym nachylił się do dowódcy - A tak miedzy nami, chyba mam pomysł jak ją podejść.

Anderson pokręcił głową z uśmiechem.

- Nie wiesz kiedy odpuścić, co?

- Taki już jestem, stary. Powinieneś już wiedzieć, że tak łatwo się nie poddaje. - Francis uśmiechnął się zawadiacko.

- Ehh... - westchnął William - Dobra, co to za sposób?

- Dowiedziałem się ostatnio, że nasza piękna pani rycerz, lubi muzykę klasyczną. Moglibyśmy pójść na jakiś koncert. - powiedział tryumfalnie. Gdyby nie hełm, który musiał trzymać to Anderson uderzyłby się w czoło.

- A skąd ja ci tu wytrzasnę koncert? Jesteśmy jakieś dziesięć lat świetlnych od najbliżej orkiestry. Może jak wrócimy do układu słonecznego, ale to dopiero za jakiś rok czy dwa. Pamiętaj, że musimy jeszcze zbadać Tau Ceti.

- To... - zmieszał się - To faktycznie może być niewielki problem.

- Jaki problem? - spytał głos Lily dobiegający zza ich pleców.

- Właśnie tłumaczyłem Francis'owi, że zaproszenie Lydii do kina jest dość trudne w naszym położeniu. - wyjaśnił Anderson. Lily spojrzała na dwójkę i roześmiała się w głos.

- Anderson, jeśli chcesz kłamać to musisz znaleść sobie lepszego partnera w zbrodni. - wskazała na Francis'a, który wyglądał jak przerażony kot. Mężczyzna wzruszył ramionami.

- Jak chcesz. Francis chce zorganizować grupowe wyjście na koncert orkiestry. - powiedział Komandor, na co pani sierżant roześmiała się jeszcze głośniej wywołując rumieńce na twarzy ciemnoskórego mężczyzny.

Kobieta otworzyła swoją szafkę i wyjęła z niej swój ekwipunek. Tak jak wszyscy, miała pistolet, na ramieniu wisiał jej również karabin. Jednak co wyróżniało ją od reszty, posiadała dwa dodatkowe elementy wyposażenia. Miecz, wykuty z plastali, który nosiła na plecach oraz karwasze wykonane z brązu i pokryte szkłostałą. Na prawym błyszczał błękitny kamień. Akwamaryn.

Gdy była gotowa, chwyciła za swój hełm i spytała:

- To jak, idziemy?

===

- Von Braun, jak nas słyszycie? - spytał Kapitan Collins przez radio.

- Głośno i wyraźnie, kapitanie. - odparł Phil. - Według Lydii, zbliża się do was burza piaskowa, więc może być nie wielki problem z komunikacją.

- Zrozumiałem, bez odbioru.

Kapitan wyłączył mikrofon i odwrócił się do załogi. Francis pilotował ich prom, a Anderson i Lily siedzieli z tyłu czekając na lądowanie.

- Williamie, w trakcie trwania misji przejmujesz dowodzenie. Zostaliśmy zrzuceni jakieś dwadzieścia kilometrów od źródła sygnału. Musimy je zlokalizować i zabezpieczyć. Jeśli jednak natkniemy się na obcych ja z nimi porozmawiam. - powiedział i popatrzył wyczekująco na mężczyznę.

- Tak jest, sir. - odparł tylko i spojrzał przez okno. Cała ziemia w zasięgu wzroku była sucha i porośnięta żółtą, sztywną trawą. Gdzie nie gdzie wydać było niewielką plamkę zieleni pod postacią dziwnych drzew z koroną porośniętą czymś co z daleka przypominało gąbkę. Nagle coś przykuło uwagę Anderson'a. To niewytłumaczalne coś znajdowało się na lini horyzontu. Nagle mężczyzna uświadomił sobie, że ta linia staje się grubsza. Po chwili zajmowała dość sporą cześć nieba.

- Francis, ląduj! Natychmiast! - krzyknął Komandor.

- Tak jest. - odparł tylko i zaczął obniżać lot. Wielka chmura zbliżała się w zatrważającym tępie. Była już zaledwie kilometr od nich, a oni dalej byli w powietrzu.

- Francis...?! - krzyknął pytająco Kapitan. Pilot jedynie wystawił końcówkę języka i zmarszczył brwi w skupieniu. Nagle wszyscy poczuli gwałtownie szarpnięcie i gdyby nie pasy bezpieczeństwa, najprawdopodobniej wylecieliby przez przednią szybę. Dosłownie kilka sekund później w prom uderzył potężny podmuch powietrza. Gdyby w tym momencie byli w powietrzu, zmiotłoby ich z ogromną siłą. Wszyscy odetchnęli z ulgą, po czym pilot kliknął kilka przycisków i syntetyczny głos przez głośniki powiedział:

„Trwa analiza atmosferyczna. Proszę nie opuszczać pojazdu."

- Co ty nie powiesz... - mruknęła pod nosem Lily, widząc górę ziemi zasłaniającą połowę szyby.

„No to Lindesy się nie wyśpi." Pomyślał mężczyzna.

Pip! Zapikał sensor. Była to jedyna rzecz jaka odróżniała się od szumu piasku ocierającego się o poszycie promu. Pip! Anderson zastanawiał się jak długo może trwać burza. Na ziemi zazwyczaj utrzymują się jakieś kilka godzin do kilku dni. Pip! Komandor spojrzał na Francis'a, który opadł ciężko na siedzenie i jego hełm stuknął głucho o szybę. Pip!

- No, zaraz mnie rozerwie! - powiedziała zniecierpliwiona Lily - Jak długo jeszcze to potrwa?!

„Analiza atmosferyczna zakończona. Powietrze nie zdatne do oddychania. Wysokie stężenie drobin stałych, zalecane nie opuszczanie pojazdu."

- Świetnie, po prostu świetnie... - podsumował komandor.

===

I kolejny rozdział!

Akcja nabiera tępa i nieco zarysowują się postacie. Innymi słowy, zaczęło się.

Jak się podobało? Ja osobiście jaram się na samą myśl wrzucenia i podzielenia się z wami tą historią. Nie potrafię się opanować. Niby chcę zrobić sobie zapas, ale też chcę się z wami tym podzielić.

Dobra, ale koniec z samozachwytem pora brać się do roboty. Trzeba jeszcze wymyślić historie powstania firmy która produkuje karabiny dla wojsk rady... Tak wiem jestem dziwny.

Ale, no cóż, takie informacje same się nie napiszą. Swoją drogą, nie wiecie nawet jak trudno znaleść jakąś dobrą muzykę do Sci-Fi.

Ale teraz to już naprawdę bo znów się rozpisałem.

Bywajcie
Suchy_Andrzej

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro