Rozdział 11
Obudziłam się na stercie liści. Obok mnie siedział Lloyd. Spróbowałam się podnieść.
- Jak się czujesz? - spytał
- Okej. Ale jakim cudem żyjemy?
- Kiedy spadłaś, skoczyłem za tobą, i stworzyłem smoka. Ale wtedy duchy go zraniły, ledwo udało mi się wylądować.
- Dziękuję. - powiedziałam, i przytuliłam się do mojego wybawiciela.
- Nie ma za co.
- Ale co teraz zrobimy?
- Ponieważ Perła się rozbiła, pójdziemy w jej stronę.
- Dobra.
Szliśmy już jakieś pół godziny. Było mi zimno, i bolały mnie stopy ( byłam w piżamie i na bosaka). Jednak nie chciałam tego pokazać. Mijały kolejne godziny.
- Tutaj zatrzymamy się na noc.- powiedział Lloyd. Na szczęście nie zauważył jak się czuję.
- D-dobrze.
Wtedy mi się przyjżał.
- Wszystko w porządku? - zapytał - Cała się trzęsiesz.
- T-tak.
- Usiądź tutaj. - pokazał mi miejsce pod drzewem.
Zrobiłam jak kazał. Wtedy stworzył namiot z kamienia. Zaprowadził mnie do środka, i poszedł drewno. Gdy wrócił rozpalił ognisko.
- Niestety o tej porze roku nie ma nic do jedzenia. - powiedział zrezygnowany, gdy wrócił - Chyba, że ty coś stworzysz.
- Nie umiem. Nawet spinjitzu się nie nauczyłam. Do niczego się nie nadaje.
- Nie mów tak.
- Ale to prawda! Kiedy ostatnio pomagałam Zane'owi omało nie zemdlałam.
- Posłuchaj. To że Zane'a nie rusza widok krwi, to nie znaczy, że u ciebie musi być tak samo. Ja spinjitzu uczyłem się ponad miesiąc.
- Serio?
- Tak. Prześpij się.
- Dziękuję. Dobranoc.
- Dobranoc.
Kiedy się obudziłam, zobaczyłam, że w środku naszego schronienia, wyrosło mnóstwo krzaków, z przeróżnymi owocami i warzywami. Szybko obudziłam Lloyd'a.
- Zobacz co tu wyrosło! - cieszyłam się
- Widzisz, jak chcesz to potrafisz. - powiedział i mnie przytulił.
Kiedy się najedliśmy i zebraliśmy zapasy, ruszyliśmy w dalszą drogę. Gdy dookoła były jakieś ostre kamienie, Lloyd brał mnie na ręce. I pewnie jeszcze długo byśmy szli w tak dobrych humorach, gdyby nie to, że usłyszeliśmy za sobą dobrze znajomy głos. Szybko się odwróciliśmy. Za nami stał Morro. Kiedy ten gościu przestanie za nami łazić? Wtedy otoczyły nas inne duchy.
- Dajemy wam wybór. Albo grzecznie z nami pójdziecie...- zaczął nasz prześladowca.
- Albo? - spytał Lloyd.
- Albo was opętamy. - dokończył Morro - Macie dwie minuty na decyzję.
W odpowiedzi zielony ninja zaatakował mistrza wiatru. Wtedy poczułam w głowie nie chcianą obecność.
"Co ty tu robisz?!"
"Jestem."
"Won mi z tąd!"
"Nie!"
Byłam bezsilna. Mogłam tylko patrzeć jak te paskudy biją, i obezwładniają Lloyda. Z nosa leciała mu krew. Wtedy zaczęłam się zmieniać. Moje jasne włosy stały się czarne, tak samo jak paznokcie, miałam strasznie bladą cere, i mocno czerwone usta. Wyglądałam okropnie. Polecieliśmy do Stix'u, i schowaliśmy się w sklepie Ronana. Morro ze mnie "wyszedł" ze mnie. Zamknęli nas w klatce.
- Jak się czujesz? - spytałam Lloyd'a.
- Jakość żyję. - odpowiedział
- To dobrze.- powiedziałam, po czym zawołałam ducha - Masz chusteczki?!
Wtedy strażnik żucił nam ich całą paczkę. Zmyłam Lloyd'owi zaschniętą krew z twarzy.
- Pozostali ninja nas uratują, prawda? - spytałam z nadzieją.
- Tak. Na pewno. - odpowiedział zielony ninja.
Przepraszam, że ten rozdział jest taki nudny, ale jakoś tak wyszło. Postaram się żeby następny był ciekawszy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro