Rozdział 5
Leo przekręcił Raphowi bandanę tak, by niczego nie widział. Chwycił go z tyłu za ramiona prowadząc do szopy. Raphael i tak wiedział co się tam stanie, ale pozwolił by zrobiono mu niespodziankę.
Bracia dotarli do szopy. Leonardo ponownie przekręcił Raphowi maskę. Żółw widział jedynie ciemność.
-No, to gdzie panienki? - spytał żartem opierając ręce o skorupę. - I gdzie ten alkohol i bity?
-Cierpliwości - rzucił Leo.
Zamilkł.
Nagle rozbłysło światło, wy rzuciło konfetti i flary.
-Najlepszego, panie młody! - krzyknęli bracia Raphaela i T'Horan.
Żółwiowi oczy powoli przyzwyczaili się do jasności.
-No, to się postaraliście- przyznał.
-Daruj, że bez dekoracji, ale nie było za bardzo czasu - wyjaśnił Mikey.
-Spoko- odparł. - Jesteście wy, szampan, muzyka. Jeszcze jakieś dziewczynki by się przydały.
-Nie masz co liczyć. - Donnie pozbawił go złudzeń. - Wszystkie poszły na panieński Mony. Ale bombelki jeszcze nie uciekły, więc...
Odrzucił korek a piana wyskoczyła z butelki chlapiąc po podłodze. Mikey dał każdemu po kieliszku, Donatello ponalewał szampana a T'Horan podniósł swoje naczynie mówiąc :
-Wznoszę toast za Raphaela w jego świetlną przyszłość z moją siostrą.
Stuknęli się szkłem upijając spore łyki.
-No, świetlana to ona będzie tym bardziej, że do niedawna dzieliły was lata świetle- zaśmiał się Mikey.
-E tam, grunt, że teraz złączą się na wieki wieków amen - wtrącił Leonardo dopijając szampana.
-No i super - rzekł Donnie. - Po tym co się wam przytrafiło to teraz będziecie szczęśliwi.
-I macie nasze błogosławieństwo - dodał T'Horan.
-Kurcze, to teraz tylko patrzeć jak przed ołtarzem orła wywinę - zaśmiał się Raph.
-Nie ma takiej opcji - rzucił Michelangelo. - Będziemy cię asekurować.
-Och, kurcze, spuźniliśmy się? - rzucił ktoś w drzwiach.
Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę.
-Jak to wy? - zdziwił się Leo. - Casey, ty już piłeś, tak? Już ci się w głowie poprzestawiało.
-A nie, nie - odparł. - Mam tu taką niespodziankę.
Wszedł do szopy a zaraz po nim dziewczyny z Klanu Saru błyszcząc kolorowymi strojami przed chłopakami.
-Uuuu! - zawołali.
-No elo chłopcy - rzuciła uwodzicielsko Pawła.
-Kurde, się chyba czerwienię - rzucił Leo.
-Byłyśmy wcześniej gdyby Rose nie guzdrała się tyle w łazience - wyjaśniła Ikari.
-No makijażu tak szybko nie nałożę - odparła.
-Okay, a wy tu przyszłyście w celu... - nie dokończył Donnie.
-Rozczaruję cię - rzuciła Vika gładząc swój długi blond warkocz. - Nie zrobimy striptizu.
-Och, a już miałem nadzieję - zażartował Raph.
-Przyszłyśmy tak żeby też się pobawić z wami - wyjaśniła Pawa.
-No to na panieński do Mony- odparł Leo.
-Casey nas przyprowadził tu więc nie miałyśmy za bardzo wyjścia - wyjaśniła Vika. - Czego się nie robi dla pana młodego?
Zabawa ruszyła dalej.
⚜️
-Gdzie my idziemy? - spytała Mona.
-Spokojnie, już niedaleko - odparła April prowadząc ją za rękę w las.
Salamandrianka miała zawiązane oczy chustą i szła sama nie wiedziała dokąd.
-Dobra, jeszcze chwilę - przeciągała rudowłosa.
Pokazała reszcie dziewczyn palce, którymi odliczała od trzech do jednego i szybko ściągnięła przyjaciółce chuste.
-NIESPODZIANKA! - krzyknęły przyjaciółki.
Mona zobaczyła wiszące na drzewach japońskie lampiony i była to jedyna dekoracja w tym "okręgu" ogrodzonym roślinami.
-Jej - skomentowała.
-Niech jej gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie, nigdy nie zagaśnie, a kto z nami nie wypije niech pod drzewem zaśnie! - zaśpiewała Aishi.
Shinigami rozprawiła się z korkiem od szampana z głośnym krzykiem otwierając szampana po czym ponalewała każdej alkohol.
-No to moja szwagierko, za wasze zdrowie! - powiedziała Karai.
-Oby wam się! - dodała Aishinsui.
Dziewczyny upiły łyki.
-A ja byłam pewna, że ty, Aishi, yo walniesz takim toastem, że będziemy się tu turlać ze śmiechu - zauważyła Renet.
-Spokojnie, na te toasty przyjdzie jeszcze czas - zapewniła je.
-Dobra, to nie jest święto Aishi tylko Mony - przerwała im April. - Stres jest?
-Jeszcze nie - odparła.
-Jeszcze - podkreśliła rudowłosa.
-Pilnuj się, żebyś nie fiknęła - powiedziała Karai. - Musisz powiedzieć to ojcu.
-Nie, no po prostu nie myśl negatywnie a dojdziesz do ołtarza bez żadnego wypadku - poradziła jej Renet.
-Dobrze - przytaknęła Salamandrianka.
-Kurcze, puśćmy tą muzykę i bawimy się! - zawołała Shini.
⚜️⚜️⚜️
Późną nocą Mona wgrzebała się pod kołdrę po czym przekręciła się na drugi bok.
Wtedy coś uderzyło w jęk szybę. I znowu. Zdziwiona dziewczyna podeszła do okna otwierając je. Zauważyła na drzewie Raphaela.
-A co ty tu robisz? - spytała opierając łokcie na parapet.
-Po prostu sprawdzałem, czy nie zrezygnowałaś - zażartował. - No i chciałem cię zobaczyć.
-Jeszcze się na mnie napatrzysz - zaśmiała się. - Zbrzydnę ci przez te lata.
-Ty mi? Chyba w innym wcieleniu choć w reinkarnację nie wierzę.
Nagle gałąź, na której siedział przechyliła się tak, że żółw uderzył w dom.
-Ciii - syknęła Mona.
-Wybacz - szepnął.
-Czy nas nie obowiązuje dobowa izolacja przedmałżeńska?
-Do diabła z tym przesądem. My pecha mieć nie będziemy mieli. A nawet jeśli to sobie poradzimy.
Przysunął się całując ją czule. Gdy przestał szepnął:
-To mi jakoś dziwnie przypomina jakąś sytuację.
-A to jaką? - dociekała.
-Jest taka książka w której chłopak i dziewczyna bujają się w sobie, potem po kryjomu biorą ślub a na koniec oboje odwalają kitę?
-Co? Co to za głupia książka?
-Jakieś ponadczasowe romansidło.
-Powiedz to w obecności Aishinsui a skróci cię o głowę.
(a żeby wiedziała, że bym to zrobiła)
-No racja.
-Powinniśmy już iść spać.
-Fakt. A więc do zobaczenia na ślubie.
-Ta w białej sukni to będę ja.
-Brzmi intrygująco.
-Idź już, nie będę cię budzić na przysięgę.
-Okay, śpij dobrze.
Raph zabujał się wracając na koronę drzewa i zeskakując z niej pobiegł do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro