Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4

-Mona, ale dlaczego jesteś na nią taka wkurzona? - nie rozumiała jej April ledwo dotrzymując jej kroku na schodach.

-Wkrótce się dowiesz- odrzekła.

Otworzyła drzwi z takim impetem, że te aż uderzyły o ścianę. Salamandrianka rozejrzała się dookoła szukając Leishy.

-No i gdzie ona? - spytała Lisa.

-Mnie szukasz? - odezwał się żeński głos.

Mona odwracając się za siebie aż się zagotowała. Leisha ani trochę się nie zmieniła przez co dziewczyna od razu ją rozpoznała. Nadal posiadała swoją podłużną twarz oraz wielkie oczy w kolorze błękitu. Uszy podobne jak u małej rybki, skóra pokryta różowymi łuskami, włosy błękitne a palce u stóp i rąk złączone błoną. Nosiła zwiewną, zieloną sukienkę.

-Jak śmiesz się w ogóle tu pokazywać? - rzuciła zła. - Po tym wszystkim co zrobiłaś mojemu bratu.

-Y'Gythgba, ja naprawdę przepraszam za tą całą scenę przed ołtarzem - rzuciła.

-Ty mnie przepraszasz? - warknęła. - Przepraszaj T'Horana! W końcu to jemu zniszczyłaś życie!

-Chciałam, ale myślałam, że wasza zasada nadal obowiązuje. Bałam się w ogóle zaglądać na waszą planetę. Y'Gythgba, co ja mam zrobić, żebyś mi wybaczyła? Ty i T'Horan?

-Opuść Ziemię i nigdy tu nie wracaj. A do Salamandrii nawet się nie zbliżaj.

-Ale...

-Powiedziałam niedość jasno?

Leisha wypuściła powietrze po czym na chwilę spuściła wzrok.

-Wystarczająco jasno - odparła. - Liczyłam tylko, że to dobra okazja, żeby was przeprosić.

-No to się przeliczyłaś - syknęła na nią.

Leisha przeszła obok niej w milczeniu wracając do domu. W progu minęła się z komandorem G'Trokką. Salamandrianin obejrzał się za nią zaskoczony.

-Czy to była... - zaczął.

-Leisha? - dokończyła za niego Mona. - Owszem.

-Zaraz, nie wiem czy dobrze rozumiem - wtrąciła April. - Leisha to była T'Horana?

-Właściwie to prawie, że byli małżeństwem, ale niestety Leisha uciekła mu prosto sprzed ołtarza - wyjaśniła.

-I miała czelność się tu zjawić?- dopytywał Sal.

-Najwyraźniej ona nie ma skrupułów - rzuciła Lisa.

-Dobra, nie dajmy się zwariować - uspokoiła ich rudowłosa. - Ja dopilnuję by ona stąd się wyniosła a ty, Mona spróbuj się opanować.

Dziewczyna poszła do domu a Salamandrianka wzdychając ciężko oparła się o drewnianą poręcz werandy.

-W porządku? - spytała Sal Komandor.

-Nie jestem pewna, sir- odrzekła. - Leisha nigdy nie była do końca święta i myślę, że to jeszcze nie koniec. No i jutro biorę ślub więc nie wiem czy śmiać się czy płakać.

-Powinnaś się cieszyć. To raczej twoi rodzice powinni się martwić. Tracą swoją jedyną córkę. A ja ulubioną wychowankę.

-"Tracą" to chyba trochę za duże słowo. Jakby nie patrzeć wychodzę tylko za mąż.

-Aż wychodzisz za mąż.

-Niech będzie i tak.

-Miałem ci przekazać, że twój ojciec cię szuka.

-Byłoby dziwne, gdyby mnie nie szukał.

-Idź już.

Dziewczyna skinęła głową biegnąc z powrotem do domu. Miała tylko nadzieję, że T'Horan nie dowiedział się o pobycie Leishy na Ziemi.

Tymczasem Aishi siedziała przy jednym ze stołów na podwórzu z laptopem i w słuchawkach. Szukała odpowiej muzyki na wesele. Musiała to być i wolna, i skoczna, i zabawna, i miłosna, i jeszcze nie wiadomo jaka. Chwilowo oszukała jedynie 50 utworów co oznaczało, że jeszcze z pięć razy tyle przed nią.

Nagle podszedł do niej Donnie, którego dziewczyna nie zauważyła.

-Aishi - powiedział.

-Przez twe oczy zielone, zielone... - nuciła pod nosem.

-Aishi! - Żółw podniósł głos kładąc jej rękę na ramieniu.

Dziewczyna gwałtownie skierowała głowę w jego stronę po czym ściągnięła słuchawki.

-Co tam, Donnie? - spytała.

-Słuchaj, chcę ci coś pokazać...

-Aha...

-Ale i o coś cię poprosić.

-No wal śmiało.

Donatello sięgnął ręka za pas po czym wyciągnął małe, czerwone pudełeczko po czym dał je Aishi.

-Co to? - spytała.

-Zobacz - zachęcił ją.

Nastolatka chwyciła za wieko podnosząc je i rozszerzając oczy. Zobaczyła złoty pierścionek z diamentem oraz ręcznie zdobioną całą metalową częścią.

Czy on się jej właśnie oświadczał?

-Och, Donnie - zaczęła. - Jest przepiękny. Nie mam pojęcia co powiedzieć.

-Myślisz, że jej się spodoba? - dociekał.

Aishinsui oprzytomniała.

-Eee... Komu? - dopytała.

-April - wyjaśnił.

Jakby ktoś uderzył ją obuchem w głowę. Zrozumiała, że Donatello chodziło o poradę a nie o sam fakt.

-T-tak... Tak, na pewno - odparła starając się ukryć emocje. - Ty... Ty chcesz się jej oświadczyć?

-Jestem gotów to zrobić.

-Kiedy?

-Podczas wesela i mam do ciebie dwie prośby.

-Jakie?

-Chce, żebyś nikomu nie mówiła o moich zamiarach a zwłaszcza April i byś znalazła taką piosenkę, która odda nastrój tego, co chce zrobić. To jak?

-Spoko. Da się zrobić.

-Dzięki, Aishi. Jesteś kochana.

Przytulił ją szybko, ale potem jeszcze spojrzał na nią.

-Ale ty nie masz nic przeciwko, że...

-Ja? Skąd!

-To dobrze. Życz mi szczęścia.

Odszedł a Aishi walczyła ze łzami jednak długo tak nie wytrzymała i pociekły jej grochem po twarzy.
Liczyła, że może Donnie w końcu dostrzerze ją, ale teraz już zupełnie straciła nadzieję.

-Aishi - san - odezwał się męski głos.

Dziewczyna skierowała wzrok w lewo.

-Hej, Usagi- przywitała się.

-Dlaczego płaczesz? - zapytał.

-Bo wzrusza mnie ten ślub - skłamała. - Ja zawsze płaczę na ślubie.

-A jak melodie?

-Marnie, nie wiem czy dziś to skończę.

-Nie znam się na tym, ale może pomogę?

-Jasne, każda pomoc jest dobra. Siadaj.

Usagi wziął krzesło siadając obok dziewczyny.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro