Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

-Dobra, Mona, możesz otworzyć oczy-rzuciła Renet.

Dziewczyna stojąc przed lustrem powoli podniosła powieki i od razu oniemiała z zachwytu. Stanęła jak wryta. Suknia, którą zdobyła dla niej Renet była skromna, bez ramion, ale tułów zakrywało coś na wzór szarej zbroi aby podkreślić jej waleczność. Od pasa w dół ciągnął się biały tiul w kształcie litery "A".

-Ja...-zaczęła Lisa.

-Nie myślałaś, że możesz tak świetnie wyglądać w jakiejkolwiek sukni-dokończyła za nią.

-Wyjęłaś mi to z ust-przyznała.- A jak jest  z czasem? Zdążymy?

-Do ślubu zostało...-Renet spojrzała na zegar ścienny.- Dziewiętnaście godzin z minutami.

-Czyli nie jest źle.

-Powiem nawet, że za szybko wszytko się dzieje. Potem to wyjdzie w praniu.

-Nie strasz mnie, proszę cię.

-Na rozluźnienie. Musisz się odprężyć.

Nagle do pokoju wparowała jak torpeda "królowa wesel" ,za którą sama się uważała. W warkoczu sięgającym do pasa, splecionym razem z fioletową tasiemką. Ubrana w czarną bluzkę bez ramion i fioletowych spodniach.

-Witam przyszłą pannę młodą!-zawołała.

-Cześć Aishi-przywitały się równocześnie przyjaciółki.

-O mój...-Aishi złożyła ręce jak do modlitwy z  zachwytem celując  wzrok na sukni Mony.- Jesteś... Boże, niech tylko Raph cię zobaczy.

-Dwadzieścia cztery godziny!-krzyknęła Renet.

-Zostało dziewiętnaście-podkreśliła Aishinsui.

-Coś się stało?-spytała Mona przerywając im dyskusję i spoglądając na Polkę.

-Tak, stało się!-zawołała.- Gigantyczny problem!

-Jaki?-spytała Y'Gythgba nieco spanikowana.

-Nie wiem jaką muzykę wam spisać-rzuciła.

-A w twoim kraju co się gra na weselach?-dociekała Renet.

-Eee...-Aishi nie była pewna czy mówić o biesiadnych piosenkach, które były naprawdę mocno "ograniczone" w tematach.- Dddd....Ruchliwe piosenki. I... disco polo.

-No to na co czekasz? Sprawa rozwiązana-stwierdziła Lisa.

-Okay, w sumie i tak chyba nie zrozumiecie o czym śpiewają więc...-zacięła się.

-Hej, żadnych podtekstów-zwróciła uwagę Mona.

-No to mamy problem-rzuciła Aishi.

-Wybierz tak, żeby było okay-wycedziła Renet.

-Yyyyyych!-wyjęczała Aishinsui po czym wyszła z pokoju.

Dziewczyny zachichotały cicho.

-Aishi i jej problemy-zaśmiała się Renet.- Okay, to teraz idziemy się odprężyć.

-A niby jak?

-Już ja ci pokaże. Choć.

***

Tymczasem Raph przymierzał swój garnitur. Było mu już stanowczo za gorąco i ani trochę nie mógł przekonać się do swego ubrania.

-Nie ma mowy, zdejmuje to z siebie!-krzyknął.- Wyglądam jak idiota. Jeszcze ktoś skopie mi skorupę.

-Ani mi się waż!-kategorycznie zakazał Leo.- Jak to porwiesz to obiecuję ci, że nie dożyjesz do ceremonii. Musisz wyglądać elegancko i pocierpieć.

-Elegancko?!-W Raphaelu się zagotowało.- Jak klaun. Przywalą mi tortem!

T'Horan patrzył na to wszystko z boku i chichotał pod nosem ledwo zaciskając zęby.

-A ty z czego rżysz?-rzucił Raph.

-Z tego co ty masz na sobie-odparł.-Leonardo, nie wciskaj go w to czarne coś bo naprawdę wygląda jak...

-Szwagier, cicho siedź!- syknął pan młody.

-Czekaj-powiedział.- Wziąłem coś ze sobą z Salamandrii. Wyskakuj z tego.

To był jak miód na uszy Rapha. Szybko zrzucił z siebie garnitur, o mało nie doprowadzając tym Leo do zawału. Brat Mony wyciągnął z szafy biały materiał Zarzucił go na Rapahela. Okazało się, że był to płaszcz z kapturem. Na jego końcu lśniły złote wzory.

-Co to jest?-spytał Leo.

-Tak wygląda pan młody w tradycji Salamndriańskiej-przedstawił T'Horan.

-Zacznę się chyba zastanawiać, czy nie przeprowadzić się na tą planetę- rzucił Raph.- Jest super. I taki wygodny. Skąd go masz?

T'Horan umilkł. Nie chciał za bardzo zdradzać  pochodzenia tego płaszcza.

-To mój-wyjawił.

-Co?-zdziwił się Leo.- Ożeniłeś się?

-Nie... znaczy prawię-odparł.- Moja przyszła żona zostawiła mnie dla innego. Przed ołtarzem. I to był jeden z powodów,dla którego ojciec wzniósł te prawo. Już wiecie które.

-Pewni, w końcu przez nie o mało nie wykitowałem-przypomniał Raph.- No a jak miała na imię ta księżniczka spod ciemnej gwiazdy?

-Leisha.

-Nie była z Salamandrii?

-Nie. I nie mówimy już o tym. W końcu to ślub Raphaela.

Nagle do rozmowy wciął się Leo:

-A kawalerski? Robimy?

-Nie wiem, nie mam jakoś ochoty- odparł Raph.

-Chyba żartujesz?-nie dowierzał brat.- Ostatni dzień wolności a ty nie chcesz świętować? Nie ma mowy! Dzisiaj, dwudziesta, szopa! I  bez wymówek.

***

-No i powiedz czy to nie jest raj na ziemi?-spytała Renet malując sobie paznokcie na błękitny kolor.

-Może...może i tak-rozmyślała Lisa

Właściwie co innego mogła powiedzieć? Kąpiel o cieple dostosowanym do temperatury ciała ,która sprawiała wrażenie lekkości oraz piana po same uszy musiała sprawić ,że Salamandrianka czuła się jak w niebie. Rozpływała się w wannie. Oparła głowę o obudowę zamykając oczy.

-Wiesz, myślę, że za bukiet powinny posłużyć ci złote róże-rzuciła Pani Czasu.

-A dlaczego złote?- spytała nie podnosząc powiek.

-Co z tego co wiem, Raph też będzie miał coś białego w złote wzory. Chyba, że pomaluję ci paznokcie na złoto.

-To chyba jednak lepsze będą kwiaty.

-Dlaczego?

-Bo ja nie mam paznokci.

Wyjęła rękę spod piany pokazując jej palce. Renet zaśmiała się przypominając sobie, że przyjaciółka nie jest człowiekiem.

Nagle usłyszały pukanie do drzwi.

-Kto tam?-zapytała Mona.

-April-odezwała się dziewczyna.

-Wchodź-  zaprosiła ją Pani Czasu.

Rudowłosa otworzyła drzwi wchodząc do łazienki. Spojrzała na dziewczyny z zaskoczeniem.

-A wy co, robicie sobie z mojej łazienki SPA?-zdziwiła się.

-Zaraz tam SPA-westchnęła Renet.- Monie po prostu przydał się relaks. Jest sztywna jak trup. Uznałam, że nic tak nie odpręża jak długa kąpiel z pianą.

-No i widać, że jest odprężona-zwróciła uwagę rudowłosa.- Nawet otumaniona. Jeszcze trochę i się utopi.

-Przestań!-Salamandrianka ochlapała ją.- Co się stało?

-Wiecie, chłopcy robią Raphowi kawalerski, więc my postanowiłyśmy zrobić tobie panieński-wyjaśniła.

-A co to takiego?- spytała Y'Gythgba.

-Taka imprezka dla panny młodej i jej przyjaciółek w ostatnie chwilę jej wolności- powiedziała Renet.

-A, to w takim razie nic z tego-odparła Mona.-Nie mam głowy do zabawy.

-O nie nie nie nie-przerwała jej Renet.- Idziesz, koniec ,kropa.Masz się nie przejmować  ślubem i weselem. Inni wszystko zrobią.

-A więc o dwudziestej-oznajmiła April.- Polanka niedaleko stąd. Renet cię zaprowadzi. No i miałam ci jeszcze przekazać, że dotarł ktoś, kogo chyba ominęliśmy w zaproszeniach.

-Tak?-zdziwiła się Lisa.- Jak się nazywa?

-Le...Leisha.

Mona poczuła jakby ktoś zwalił na nią tony gruzów a ona sama rozsypała się w drobny pył.

.....

Mój prezent dla cb Emilciu. Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro