Rozdział 3
-Dobra, Mona, możesz otworzyć oczy-rzuciła Renet.
Dziewczyna stojąc przed lustrem powoli podniosła powieki i od razu oniemiała z zachwytu. Stanęła jak wryta. Suknia, którą zdobyła dla niej Renet była skromna, bez ramion, ale tułów zakrywało coś na wzór szarej zbroi aby podkreślić jej waleczność. Od pasa w dół ciągnął się biały tiul w kształcie litery "A".
-Ja...-zaczęła Lisa.
-Nie myślałaś, że możesz tak świetnie wyglądać w jakiejkolwiek sukni-dokończyła za nią.
-Wyjęłaś mi to z ust-przyznała.- A jak jest z czasem? Zdążymy?
-Do ślubu zostało...-Renet spojrzała na zegar ścienny.- Dziewiętnaście godzin z minutami.
-Czyli nie jest źle.
-Powiem nawet, że za szybko wszytko się dzieje. Potem to wyjdzie w praniu.
-Nie strasz mnie, proszę cię.
-Na rozluźnienie. Musisz się odprężyć.
Nagle do pokoju wparowała jak torpeda "królowa wesel" ,za którą sama się uważała. W warkoczu sięgającym do pasa, splecionym razem z fioletową tasiemką. Ubrana w czarną bluzkę bez ramion i fioletowych spodniach.
-Witam przyszłą pannę młodą!-zawołała.
-Cześć Aishi-przywitały się równocześnie przyjaciółki.
-O mój...-Aishi złożyła ręce jak do modlitwy z zachwytem celując wzrok na sukni Mony.- Jesteś... Boże, niech tylko Raph cię zobaczy.
-Dwadzieścia cztery godziny!-krzyknęła Renet.
-Zostało dziewiętnaście-podkreśliła Aishinsui.
-Coś się stało?-spytała Mona przerywając im dyskusję i spoglądając na Polkę.
-Tak, stało się!-zawołała.- Gigantyczny problem!
-Jaki?-spytała Y'Gythgba nieco spanikowana.
-Nie wiem jaką muzykę wam spisać-rzuciła.
-A w twoim kraju co się gra na weselach?-dociekała Renet.
-Eee...-Aishi nie była pewna czy mówić o biesiadnych piosenkach, które były naprawdę mocno "ograniczone" w tematach.- Dddd....Ruchliwe piosenki. I... disco polo.
-No to na co czekasz? Sprawa rozwiązana-stwierdziła Lisa.
-Okay, w sumie i tak chyba nie zrozumiecie o czym śpiewają więc...-zacięła się.
-Hej, żadnych podtekstów-zwróciła uwagę Mona.
-No to mamy problem-rzuciła Aishi.
-Wybierz tak, żeby było okay-wycedziła Renet.
-Yyyyyych!-wyjęczała Aishinsui po czym wyszła z pokoju.
Dziewczyny zachichotały cicho.
-Aishi i jej problemy-zaśmiała się Renet.- Okay, to teraz idziemy się odprężyć.
-A niby jak?
-Już ja ci pokaże. Choć.
***
Tymczasem Raph przymierzał swój garnitur. Było mu już stanowczo za gorąco i ani trochę nie mógł przekonać się do swego ubrania.
-Nie ma mowy, zdejmuje to z siebie!-krzyknął.- Wyglądam jak idiota. Jeszcze ktoś skopie mi skorupę.
-Ani mi się waż!-kategorycznie zakazał Leo.- Jak to porwiesz to obiecuję ci, że nie dożyjesz do ceremonii. Musisz wyglądać elegancko i pocierpieć.
-Elegancko?!-W Raphaelu się zagotowało.- Jak klaun. Przywalą mi tortem!
T'Horan patrzył na to wszystko z boku i chichotał pod nosem ledwo zaciskając zęby.
-A ty z czego rżysz?-rzucił Raph.
-Z tego co ty masz na sobie-odparł.-Leonardo, nie wciskaj go w to czarne coś bo naprawdę wygląda jak...
-Szwagier, cicho siedź!- syknął pan młody.
-Czekaj-powiedział.- Wziąłem coś ze sobą z Salamandrii. Wyskakuj z tego.
To był jak miód na uszy Rapha. Szybko zrzucił z siebie garnitur, o mało nie doprowadzając tym Leo do zawału. Brat Mony wyciągnął z szafy biały materiał Zarzucił go na Rapahela. Okazało się, że był to płaszcz z kapturem. Na jego końcu lśniły złote wzory.
-Co to jest?-spytał Leo.
-Tak wygląda pan młody w tradycji Salamndriańskiej-przedstawił T'Horan.
-Zacznę się chyba zastanawiać, czy nie przeprowadzić się na tą planetę- rzucił Raph.- Jest super. I taki wygodny. Skąd go masz?
T'Horan umilkł. Nie chciał za bardzo zdradzać pochodzenia tego płaszcza.
-To mój-wyjawił.
-Co?-zdziwił się Leo.- Ożeniłeś się?
-Nie... znaczy prawię-odparł.- Moja przyszła żona zostawiła mnie dla innego. Przed ołtarzem. I to był jeden z powodów,dla którego ojciec wzniósł te prawo. Już wiecie które.
-Pewni, w końcu przez nie o mało nie wykitowałem-przypomniał Raph.- No a jak miała na imię ta księżniczka spod ciemnej gwiazdy?
-Leisha.
-Nie była z Salamandrii?
-Nie. I nie mówimy już o tym. W końcu to ślub Raphaela.
Nagle do rozmowy wciął się Leo:
-A kawalerski? Robimy?
-Nie wiem, nie mam jakoś ochoty- odparł Raph.
-Chyba żartujesz?-nie dowierzał brat.- Ostatni dzień wolności a ty nie chcesz świętować? Nie ma mowy! Dzisiaj, dwudziesta, szopa! I bez wymówek.
***
-No i powiedz czy to nie jest raj na ziemi?-spytała Renet malując sobie paznokcie na błękitny kolor.
-Może...może i tak-rozmyślała Lisa
Właściwie co innego mogła powiedzieć? Kąpiel o cieple dostosowanym do temperatury ciała ,która sprawiała wrażenie lekkości oraz piana po same uszy musiała sprawić ,że Salamandrianka czuła się jak w niebie. Rozpływała się w wannie. Oparła głowę o obudowę zamykając oczy.
-Wiesz, myślę, że za bukiet powinny posłużyć ci złote róże-rzuciła Pani Czasu.
-A dlaczego złote?- spytała nie podnosząc powiek.
-Co z tego co wiem, Raph też będzie miał coś białego w złote wzory. Chyba, że pomaluję ci paznokcie na złoto.
-To chyba jednak lepsze będą kwiaty.
-Dlaczego?
-Bo ja nie mam paznokci.
Wyjęła rękę spod piany pokazując jej palce. Renet zaśmiała się przypominając sobie, że przyjaciółka nie jest człowiekiem.
Nagle usłyszały pukanie do drzwi.
-Kto tam?-zapytała Mona.
-April-odezwała się dziewczyna.
-Wchodź- zaprosiła ją Pani Czasu.
Rudowłosa otworzyła drzwi wchodząc do łazienki. Spojrzała na dziewczyny z zaskoczeniem.
-A wy co, robicie sobie z mojej łazienki SPA?-zdziwiła się.
-Zaraz tam SPA-westchnęła Renet.- Monie po prostu przydał się relaks. Jest sztywna jak trup. Uznałam, że nic tak nie odpręża jak długa kąpiel z pianą.
-No i widać, że jest odprężona-zwróciła uwagę rudowłosa.- Nawet otumaniona. Jeszcze trochę i się utopi.
-Przestań!-Salamandrianka ochlapała ją.- Co się stało?
-Wiecie, chłopcy robią Raphowi kawalerski, więc my postanowiłyśmy zrobić tobie panieński-wyjaśniła.
-A co to takiego?- spytała Y'Gythgba.
-Taka imprezka dla panny młodej i jej przyjaciółek w ostatnie chwilę jej wolności- powiedziała Renet.
-A, to w takim razie nic z tego-odparła Mona.-Nie mam głowy do zabawy.
-O nie nie nie nie-przerwała jej Renet.- Idziesz, koniec ,kropa.Masz się nie przejmować ślubem i weselem. Inni wszystko zrobią.
-A więc o dwudziestej-oznajmiła April.- Polanka niedaleko stąd. Renet cię zaprowadzi. No i miałam ci jeszcze przekazać, że dotarł ktoś, kogo chyba ominęliśmy w zaproszeniach.
-Tak?-zdziwiła się Lisa.- Jak się nazywa?
-Le...Leisha.
Mona poczuła jakby ktoś zwalił na nią tony gruzów a ona sama rozsypała się w drobny pył.
.....
Mój prezent dla cb Emilciu. Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze ;)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro