Rozdział 2
Mutazwierzaki wstały bladym świtem, zbudziły Monę, wpakowały ją na tył swojej furgonetki i ruszyły szybko w drogę.
-Po co ten pośpiech? - spytała dziewczyna opierając się o ścianę. - Jak znam Raphaela, już wszyscy wiedzą o ślubie.
-To pewne jak amen w pacierzu, ale zawsze coś może się nam przytrafić - rzucił Rockwell prowadząc auto. - Trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwe przypadki.
-Ja w to po prostu nie wierzę - wybuchnął Mondo.
-Ale że w co? - spytał Slash.
-Że Mona i Raph serio się chajtają - wyjaśnił.
-No i znowu się zaczyna - westchnął Tyler.
-No przecież to wydarzenie dekady! - ciągnął. - Biała kiecka, kwiatki...
-Skończ! - zawołała Lisa. - Rozumiem, że się cieszysz, rozumiemy to wszyscy, ale już trochę męczysz.
Mondo Gekon podniósł ręce w geście poddania się.
Następne dwadzieścia minut upłynęło w ciszy. Y'Gythgba nawet już trochę przysypiała gdy nagle rozległ się huk a samochód wpadł w poślizg. Rockwell starał się opanować sytuację. Reszta kotłowała się jak ziemniaki w worze.
Gdy w końcu auto stanęło zapadła cisza.
-Wszyscy cali? - spytał Slash.
-Chyba tak - odparł Łuskogłowy.
-Gdzie Mona? - dociekał doktor.
Rozejrzał się po tyle furgonetki odnajdując przyjaciółkę z nogami na ścianie a głową na podłodze. Leżał na niej Mondo.
-Co to było? - zapytała dziewczyna.
-Pewnie poszła opona - rzucił Slash.
Przyjaciele wyszli z samochodu sprawdzając koła. Pojazd stał na kapciu na przedniej, lewej oponie.
-Dobra, trzeba zmienić - westchnął Mondo.
Poszedł na tył auta szukając zapasowego koła.
-Ale ty pamiętasz, że niedawno zmieniliśmy oponę w innym kole? - przypomniała mu Mona.
-No, a co to ma wspólnego? - zdziwił się.
-To, że jeśli zapasowa opona jest na jednym z kół a nie ma jej tu gdzie szukasz, to znaczy że...
Gekon pomyślał chwilę i aż otworzył usta.
-Ups- syknął.
-Boże, nie mamy koła zapasowego, jesteśmy w jakimś lesie, w dziczy, ba dwa dni przed ślubem. - Mona złapała się za głowę.
-Nie histeryzuj - rzucił Rockwell. - Kto ma zasięg?
Wszyscy wyciągnęli komórki. Nadzieja matką głupich. W lesie nikt nie miał nawet jednej kreski.
-Wszystkie możliwe przypadki bez możliwości rozwiązania ich - parsknęła Lisa.
-Wyślę sygnał do innych - odpowiedział Rockwell.
Położył palce na skroni wskazujące na skroniach skupiając się na przekazaniu informacji telepatycznie.
Czekali do późnego popołudnia. Nikt się nie zjawił.
-Zaraz ktoś przyjedzie - powiedział Slash.
-Mówisz to od siedmiu godzin - mruknęła Mona.
-No ale właściwie to czemu jeszcze nikt tu nie dotarł? - dociekał Mondo.
-Niemożliwe, żeby nie usłyszeć mojego przekazu - rzucił Tyler.
-Ile w ogóle zostało do tej farmy? - dopytywał Łuskogłowy.
-192,43 kilometra - powiedział.
-Co ja tu tobie z wami, z zepsutym samochodem i pająkami? - wyjęczała Lisa.
-Gdzie?! - Mondo skoczył na aligatora.
-Jak się nie podoba to możesz iść na piechotę - syknął Slash.
W odwecie Salamandrianka spiorunowała go lodowatym wzrokiem.
Nagle w oczy rzuciły się im mocne światło. To był Leo w Imprezowozie. Wszyscy odetchnęli z ulgą.
Leonardo wyskoczył z samochodu.
-No co wy tu stoicie? - spytał.
-Mamy kapcia - odparł Mondo.
-Wszyscy was szukają - ciągnął.
-Wysłałem wam sygnał kilka godzin temu - rzucił Rockwell.
-Serio? - zdziwił się. - A, rzeczywiście coś słyszałem.
Mutazwierzaki spojrzeli na niego gniewnie.
-Wchodźcie, jutro zajmiemy się samochodem - rzekł Leonardo.
Przyjaciele weszli do środka auta. Leo odjechał.
....
Przepraszam Was, że taki krótki, ale w następnym te przygotowania ślubne ruszą już z kopyta. 😉
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro