Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2

Mutazwierzaki wstały bladym świtem, zbudziły Monę, wpakowały ją na tył swojej furgonetki i ruszyły szybko w drogę.

-Po co ten pośpiech? - spytała dziewczyna opierając się o ścianę. - Jak znam Raphaela, już wszyscy wiedzą o ślubie.

-To pewne jak amen w pacierzu, ale zawsze coś może się nam przytrafić - rzucił Rockwell prowadząc auto. - Trzeba brać pod uwagę wszystkie możliwe przypadki.

-Ja w to po prostu nie wierzę - wybuchnął Mondo.

-Ale że w co? - spytał Slash.

-Że Mona i Raph serio się chajtają - wyjaśnił.

-No i znowu się zaczyna - westchnął Tyler.

-No przecież to wydarzenie dekady! - ciągnął. - Biała kiecka, kwiatki...

-Skończ! - zawołała Lisa. - Rozumiem, że się cieszysz, rozumiemy to wszyscy, ale już trochę męczysz.

Mondo Gekon podniósł ręce w geście poddania się.

Następne dwadzieścia minut upłynęło w ciszy. Y'Gythgba nawet już trochę przysypiała gdy nagle rozległ się huk a samochód wpadł w poślizg. Rockwell starał się opanować sytuację. Reszta kotłowała się jak ziemniaki w worze.

Gdy w końcu auto stanęło zapadła cisza.

-Wszyscy cali? - spytał Slash.

-Chyba tak - odparł Łuskogłowy.

-Gdzie Mona? - dociekał doktor.

Rozejrzał się po tyle furgonetki odnajdując przyjaciółkę z nogami na ścianie a głową na podłodze. Leżał na niej Mondo.

-Co to było? - zapytała dziewczyna.

-Pewnie poszła opona - rzucił Slash.

Przyjaciele wyszli z samochodu sprawdzając koła. Pojazd stał na kapciu na przedniej, lewej oponie.

-Dobra, trzeba zmienić - westchnął Mondo.

Poszedł na tył auta szukając zapasowego koła.

-Ale ty pamiętasz, że niedawno zmieniliśmy oponę w innym kole? - przypomniała mu Mona.

-No, a co to ma wspólnego? - zdziwił się.

-To, że jeśli zapasowa opona jest na jednym z kół a nie ma jej tu gdzie szukasz, to znaczy że...

Gekon pomyślał chwilę i aż otworzył usta.

-Ups- syknął.

-Boże, nie mamy koła zapasowego, jesteśmy w jakimś lesie, w dziczy, ba dwa dni przed ślubem. - Mona złapała się za głowę.

-Nie histeryzuj - rzucił Rockwell. - Kto ma zasięg?

Wszyscy wyciągnęli komórki. Nadzieja matką głupich. W lesie nikt nie miał nawet jednej kreski.

-Wszystkie możliwe przypadki bez możliwości rozwiązania ich - parsknęła Lisa.

-Wyślę sygnał do innych - odpowiedział Rockwell.

Położył palce na skroni wskazujące na skroniach skupiając się na przekazaniu informacji telepatycznie.

Czekali do późnego popołudnia. Nikt się nie zjawił.

-Zaraz ktoś przyjedzie - powiedział Slash.

-Mówisz to od siedmiu godzin - mruknęła Mona.

-No ale właściwie to czemu jeszcze nikt tu nie dotarł? - dociekał Mondo.

-Niemożliwe, żeby nie usłyszeć mojego przekazu - rzucił Tyler.

-Ile w ogóle zostało do tej farmy? - dopytywał Łuskogłowy.

-192,43 kilometra - powiedział.

-Co ja tu tobie z wami, z zepsutym samochodem i pająkami? - wyjęczała Lisa.

-Gdzie?! - Mondo skoczył na aligatora.

-Jak się nie podoba to możesz iść na piechotę - syknął Slash.

W odwecie Salamandrianka spiorunowała go lodowatym wzrokiem.

Nagle w oczy rzuciły się im mocne światło. To był Leo w Imprezowozie. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

Leonardo wyskoczył z samochodu.

-No co wy tu stoicie? - spytał.

-Mamy kapcia - odparł Mondo.

-Wszyscy was szukają - ciągnął.

-Wysłałem wam sygnał kilka godzin temu - rzucił Rockwell.

-Serio? - zdziwił się. - A, rzeczywiście coś słyszałem.

Mutazwierzaki spojrzeli na niego gniewnie.

-Wchodźcie, jutro zajmiemy się samochodem - rzekł Leonardo.

Przyjaciele weszli do środka auta. Leo odjechał.

....
Przepraszam Was, że taki krótki, ale w następnym te przygotowania ślubne ruszą już z kopyta. 😉

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro