Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

96.Alex

Nie wiem dlaczego tak postąpiłam. Chcę ich chronić, a wiem, że tylko ja mogę Ciemność zatrzymać. Zaczęłam rozumieć przepowiednie i jej znaczenie, znaczenie dla nas.  Wszytko zaczęło tworzyć spójną całość i może lekko mnie to przeraża, jednak nie boję się tego za bardzo. Nie boję się stracić życia, a bardziej boję się, że moim bliscy je stracą. Zaprzyjaźniłam się z nimi, chociaż tego nie planowałam. Kocham ich i zrobię dla nich wszystko, a jeszcze odzyskali Theo, znaleźli w końcu swoje miłości i są szczęśliwi. O to mi chodziło. 

Westchnąłem i spojrzałam przed siebie. Co ja wyprawiam?  Okłamałam ich i sama ruszyłam w stronę miejsca bitwy. Serce mnie boli od kiedy to zrobiłam, ale wiem, że to słuszna decyzja. Lepiej narażać siebie, niż innych. To lepsze rozwiązanie. Szczególnie, kiedy Scott ma dziś rodzić. Max ma przy nim być.  Szłam se spokojnie przez las, aż tu nagle po obu moich stronach pojawili się mężczyźni z bronią przy pasie, spojrzeli na mnie dziwnym spojrzeniem. Nie spodziewali się tu mnie? 

-Co ty tu robisz dziecko?- zapytał jeden zdziwiony.-Zaraz ma się rozpocząć wojna, lepiej idź się ukryj. 

-Idę na wojnę.- odrzekłam, pewnym siebie głosem, a oni podnieśli brwi roześmiani.

-To nie miejsce dla dziewczyn.- rzekł jeden i przyjrzał mi się uważnie.- I to takich młodych.

-O ile zakład, że jak bym chciała, dawno leżeli byście zwijając się z bólu?- powiedziałam arogancko.-Nie mam czasu, muszę kogoś unicestwić.

Ruszyłam przed siebie, instynktownie wiedząc gdzie mam iść, a tamta dwójka podążyła za mną jak cienie. 

-Masz wracać do domu, bo inaczej siłą cię tam zaciągnę.- zagroził mi ten z prawej. 

-Już to widzę.- wywróciłam oczami na jego słowa.-Muszę się kimś spotkać, czy mi na to pozwalacie, czy nie jadę tam. 

-Jak chcesz to jedz.- wzruszył ramionami jeden.- My nie odpowiadamy za traumę, którą po tym będziesz miała.

-Polują na mnie zabójcy i potwory, mój przyjaciel zginął i ożył w pół roku, a najlepsze jest w tym to, że gadałam z wielkim wężem, który mógł mnie połknąć w całości. Po tym chyba można by było mieć traumę.- odgryzłam mu i spojrzałam ukradkiem na jednego i drugiego. 

Serio wyglądali jak by szli na wojnę. Koszulki ciasno opinały im umięśnione klatki piersiowe, a włosy były ścięte na krótko.  Ale ich wyrazy twarzy były śmieszne. Zaskoczenie pomieszane z niepokojem i nutką niedowierzania. Śmiać mi się chciało, ale ta spawa jest poważna, nie wolno się śmiać. 

-Nie uciekłaś z psychiatryka..?-zaczął jeden niepewnie, patrząc na mnie z ukosa. 

-Alex i nie, nie uciekłam z psychiatryka.-prychnęłam.-Jestem zdrowa, muszę się jedynie dostać na teren bitwy, tam gdzie złączyły się oba królestwa.- westchnęłam ponownie. 

-Skąd o tym wiesz, to ściśle tajne.- syknął na mnie drugi.-Jesteś szpiegiem, albo jednym z tych potworów.- stwierdził. 

-Jestem nastolatką, która wie więcej niż powinna.- sprostowałam. -Po za tym to ja powinnam was posądzić o bycie bestiami mroku, a nie wy mnie. 

-Czym znowu?- mruknął pod nosem, ten po prawej. 

-To ile wiesz?-zapytał się ciekawie drugi. 

-Nie powiem nic, bo nie znam waszych imion.- uznałam, że skoro z nimi gadam, to powinnam znać chociaż to.

-Ja jestem Simon, a ten po prawej to Jerry.- odrzekł jeden.- No, więc co wiesz młoda damo?

-Jak skołujecie mi dowózkę na miejsce wojny to odpowiem na wasze pytania.- powiedziałam z uśmiechem. 

- A co jeśli się nie zgodzimy?- zapytał Jerry, patrząc na mnie uważnie. 

-Nie dowiecie się kto tak naprawdę chce was zabić lub zniszczyć, kto jak woli.- odrzekłam i przyśpieszyłam kroku. 

-Zgoda.- dogonił mnie Simon, a za nim Jerry.-  Skołujemy ci podwózkę, bo i tak jedziemy tam na wojnę. 

- Świetnie!- pisnęłam i przytuliłam jednego i drugiego szybko.- No więc, co chcecie wiedzieć?

- Kto chcę nas zabić?- padło zapytanie z ust Jerry'ego. 

Opowiedziałam mi całą historię, od początku do końca, nie wiem dlaczego im to mówię, ale mam wrażenie, że mogę im zaufać. Nawet już im zaufałam. Szliśmy jeszcze z jakieś dwadzieścia minut, pochłonięci w zawziętej rozmowie. Naprawdę fajnie się z nimi gada. Mają poczucie humoru i fajnie odzywki. Na początki nie chcieli im uwierzyć, to pokazałam im tatuaż, a potem trochę swoim mocy. Byli zaskoczeni, ale również zafascynowani. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce gdzie miał czekać na nich, więc też na mnie, stał zaraz za lasem. Było dość spory i w okół niego krążyło sporo takich, klonów Jerry'ego i Simon'a. 

- Kto to jest?- usłyszeliśmy szorstki głos za nami. 

-To nasz przełożony.- szepnął do mnie Jerry. 

-Ta dziewczyna musi się dostać do punktu wyjścia.- Simon powiedział równie szorstko, co ten łysy. 

-Ma pozwolenie?- zapytał świdrując mnie spojrzeniem, od stóp do głów. 

-Tak.- wtrąciłam.- Sam generał Seweryn Von Pyton nakazał mi się zjawić na dwunastą w tamtym miejscu, więc proszę pana bardzo do zabrania mnie tam. - spojrzałam na niego kpiąco.-Ale jeżeli chcę mieć  z nim kłopoty to pańska sprawa. 

-Mam ci niby uwierzyć?- prychnął z irytacją.- Jesteś smarkulą, która nie umie nawet dobrze włosów obciąć.

Czy on właśnie obraził moją fryzurę?  Jebnęła bym mu gdyby nie to, że nie lubię bójek. 

-Po pierwsze, gdybym chciała mogłabym ci wyrwać kręgosłup, a po drugie, wiesz gdzie ja mam twoje zdanie? Mam tam być, czy ci się to podoba czy nie.- warknęłam na niego. 

Facet widocznie się zmieszał i odszedł bez słowa. 

 -To było dobre.- pochwalił mnie Jerry i położył dłoń na ramieniu.- Ale dawaj do środka, bo wszystkie dobre miejsca zajmą. 

-Idę.- zawołałam natychmiast. 

Jechaliśmy w ciszy, siedziałam po między moimi nowymi znajomymi, a w tym małym autobusie było nasz około trzydzieści.

-Macie kogoś na kim wam zależy i do kogo chcecie wrócić?- zapytałam się patrząc po kolei na każdego. 

Ci spojrzeli na mnie zdziwieni i zaskoczeni pytaniem. No co chcę przerwać tą niezręczną ciszę. 

-Ja chciał bym wrócić do córki i wnuczka.- powiedział starszy pan, miał około sześdziesiąt lat i wyglądał na dobrego człowieka. 

-Ja do żony.- powiedział jeszcze jeden. 

Każdy powiedział, że ma kogoś do kogo chciał by wrócić, bo to mama czy ojciec, siostra, brat, syn, córka, żona, każdy miał dla kogo żyć, ale nie wiadomo czy wrócą. 

-A ty?- zadał mi pytanie ten starszy pan, a każdy spojrzał na mnie wyczekująco. 

-Mam, do przyjaciół, nie mam rodziny z krwi i kości, ale mam ich.- wyznałam.- Ale wy nie musicie tam jechać, nie musicie walczyć. 

-To nasz obowiązek.- odpowiedział ktoś obok mnie.-Jesteś dzieckiem, co możesz jeszcze o tym wiedzieć.

-Ona wie dość sporo Albert.- stanął po mojej stronie Simon.

-Masz rację nie wiem, co to znaczy być w wojsku.-przyznałam mu rację.-Ale wiem co to znaczy walczyć za wspólną sprawę i poświęcić życie dla przyjaciół i ludzi, wiem co to znaczy czuć odpowiedzialność za życie milionów. Również za wasze życie, nie chcę wam tego już tłumaczyć, ale mam nadzieję, że zrozumiecie mnie. Weź cię swoich jak najwięcej, wywalcie broń i pójdźcie po normalsów i uciekajcie daleko, bo to nie wasza bitwa. 

-Jak nie nasza to kogo?- zapytał jeden.

-Moja i mojej rodziny.- wyznałam.- Nie zrozumiecie tego, ale nie wam się z tym mierzyć, więc proszę nie bierzcie w tym udziału.

-Ty się słyszysz?- jeden obok mnie prychnął.- Mówisz bzdury. 

-Mówiłam, że nie zrozumiecie.- powiedziałam zrezygnowana.- Ale macie dla kogo uciekać, dla waszych dzieci cz rodziców.

-Dla nich chcemy walczyć.- odrzekł ten starszy pan.

- Nie, wy chcecie do nich wrócić, walczyć chcecie dla chwały.- uznałam.- Wiem jak się czujecie. Tam nie jest tak jak w sobie wyobraźcie.

- Byłem na wielu wojnach.- mruknął ktoś z tyłku, a kilka mu przytaknęło.

- To nie będzie wojna, gdzie każdy ma równe szanse.- szepnęłam.- Chcę, żebyście przeżyli i nie mieszali się w to, co ja i moi przyjaciele mamy rozwiązać.

- Nie możemy uciec.- powiedział Simon.

- To zniknijcie, kiedy wam powiem.- powiedziałam i spojrzałam na każdego po kolei.- Wiem, że to brzmi jak jakaś chora bajka i mi nie udacie, ale błagam was, kiedy wam powiem, że już czas, że macie uciekać, zróbcie to. Nie jestem szpiegiem i nie chcę doprowadzić do tego, że wylecicie z pracy, ale moim zadaniem jest was chronić.

- Zrobię to.- poparł mnie Jerry.- Nie wiem dlaczego, ale ci ufam.

- Ja zaufałam wam, a was nie znam.- rzekłem szczerze.

- Wzbudzasz dziwne uczucia zaufana.- stwierdził jeden.

- Bo jestem zajebista.- uśmiechnąłem się szeroko. Ale pamiętajcie jak wam dam znak macie uciekać, czy wam to się podoba czy nie. Najlepiej zabierzcie jak najwięcej swoich, bo tak będzie bezpieczniej.

Wszyscy skinęła głowami, samochód się zatrzymał, a ja spojrzałam na zegarek.

11:26

Mam jeszcze czas.Mam nadzieję, że wszystko zrobię dobrze.

XXXXXXXXX


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro