Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

!60!Taylor

Latałam od kilu godzi po ziszczonych miejscowościach i pomagam innym. Nie pytam co się stało, bo ikt i tak mnie nie słucha, jak ich uratuję to znikają. Tak a okrągło i w kółko. Nie wiem co mam robić, a coraz bardziej jestem przerażony każdym zajściem jakie widziałem. Te zmasakrowane ciała i biegające dzieci szukające swoich rodziców. Płaczące kobiety i zdruzgotani mężczyźni. nigdy nie lubiłem takich widoków, bo miałem ciarki na całym ciele, a teraz muszę i czuję się za to odpowiedzialny, bo nikogo innego nie widzę, żeby im pomagał. Jestem przecież bohaterem, tak? Mamy uratować świat, tak jak nasi rodzice, a ja nie mogę się poddać teraz, kiedy jestem sam, a innych przy mnie nie ma. Muszę pokazać, że jestem i nadaje się do ich drużyny mimo, że w niej jestem. Muszę sobie z tym poradzić i nie mogę się poddać teraz, kiedy inni zapewne tez coś wykonują. 

-Muszę lecieć dalej.- wysapałem, kiedy stanąłem na ziemi pomiędzy zniszczonymi doszczętnie domami.

I ruszyłem przed siebie widząc wielką chmurę dymu gdzieś daleko. Zacisnąłem pięści i wzniosłem się w z wielkim trudem. Nigdy tyle nie latałem! Siły mi dodaje jedynie myśl, że nie robię tego dal siebie, ale również dla innych i do droga do moich przyjaciół, którą lecę. 

MORRO

Nic nie widzę. Wokół mnie panuję jedynie ciemność. Razem z Lou lecimy i latam w ciemności. Krzyczę, a nikt mi nie odpowiada, co mnie lekko dołuję. Gdzie ja jestem? Jedyne co mi zostało w głowię to słowa Sama, żebym się nie odwracał, a potem nic. Jakby mi ktoś przywalił w głowę. Może tak było? 

-Jeny!- krzyknąłem zrezygnowany i puściłem kule energii przed siebie. - Kurwa...

Wyprostowałem się natychmiast, kiedy światło w kolorze czerwonym uchwyciło jakiegoś  stwora, a raczej jego nogi. Pazury. Jak by smok. Szybko pokręciłem Lou rzucają kulami w każdą stronę, żeby ponownie ujrzeć fragment tego czegoś i udało się. Skrzydło. Czyli to smok na 100%, albo jakaś podobna do niego kreatura. 

-Trzymaj się mała.- rzekłem do mojej zielonej smoczycy, która odwarknęła mi coś cicho. Uznajmy, że to było coś miłego. 

Skupiłem energię i mocno wywaliłem ją ze swojego ciała rozświetlając tym większość otaczającej as ciemości. Zrobiłem tak na samym pczątku, ale nic nie zobaczyłem, tak jak teraz. 

Wielko łeb z czerwonymi oczami i ostrymi kłami, po których ściekała ślina. Długa szyja i wielkie cielko pokryte łuskami, ogromne skrzydła i ostre pazury, a to wszystko zakładam, że czarne. Warknał gardłowo kiesy go oślepiłem, a ja podskoczyłem, na co Lou wydobyła z siebie okrzyko warknięcio syknięcie coś w tym stylu równie zaskoczona co ja. 

-Walczymy nie?- pogłaskałem ją po szyji na co skinęła główką.

W końco muszę wrócić i pogadać z Sam'em prawda? 

SAM

Dobra moja, jest taka że zdołałem spierdolić, a zła taka, że dyszę jak jakiś prosiak lub słoń i nie mogę złapać oddechu. Nienawidzę jak muszę używać swojej mocy i biegać i jeszcze w labiryncie? Nie dla mnie takie coś kochani, ani trochę!

Nie wiem w sumie co mam zrobić, ale w labiryncie szuka się mety nie? Wyjścia, co robię cały czas, ale nie za bardzo wiem gdzie ono jest, Nie mogę się tu dodatkowo teleportować na dłóżen niż 5 metrów! Skandal! W górę też nie potrafię!

Otaczają mnie skalne ściany, na  jakiś 10 metrow w górę , co nie jest fajne. Wygląda podobnie do tego z filmu, ale nie kojarzę tytułu, dobra nieważne. 

-Gdzieś tu szedł!- usłyszałęm i się spiąłęm. 

A no tak, Prawie a dwie sekundy o nich zapomniałem! Od początku mnie ścigają. Są to jakieś maszyny, albo kobiety. Kto jak woli! Mają przy sobei broń i to chyba każdą możliwą i no PRÓBUJĄ MNIE ZABIĆ! To chyba ogólny opis moich gnębicieli. 

Używając całej swojej siły woli stworzyłem kolejny portal i przeniosłem się za nie. Istnieje nadzieja, że się nie wrócą, nie? Muszę dotrzeć do  wyjścia i skontaktować się z innymi, a potem ciepłą kompiel z Morro do kompletu. Jednak pierw muszę preżyć. 

NARRACJA TRZECIOOSOBOWA 

Każdy z nich trafił gdzie indziej. Nikt nie wiedział, że czas płynie nieubłaganie. Wszyscy bez wyjątku mieli swoje misje i zadanie do spełnienia. Przerażenie i złość rosły z godziny na godzinę dnia na dzień z miesiąca na miesiąc. To było nieuniknione. 

Chcieli zwariować, ale nie mogli. Sam na sam ze swoimi lenkami z dala od swoich połówek Dobijało ich to jak nic innego, ale walczyli, bo chcieli wrócić i stawić czoło jeszcze większemu złu.

Ci którzy zostali radzili sobie.. jakoś sobie rodzili z tym wszystkim. Nie poddali się i czekali, aż w końcu stracili nadzieję na to, że coś się zmieni, ale nadal walczyli, bo co innego mi pozostało? 

Wybił w końcu ten czas. 

Tydzień do urodzin Lydii, tydzień do ostatecznego starcia, a oni byli w rozsypce. Rozdzieleni i samotni, bez nadziei. 

YYYYYYYY

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro