46.Liam
Siedząc tak w tym zasranym gracie i jedząc te pyszności, które dał mi Scott. Kocham go za to! Spojrzałem na Brad'a, który patrzył widoki miasta za oknem, Alex z Thomas'em siedzieli przed nami i o czymś dyskutowali zawzięcie na jakiś temat , za to z boku brunet i Isak zawzięcie z kimś pisali na telefonach. Blondyn na pewno z Cole'm, a Scott.... Może z Mikey bądź Samirą czy Wendy.
Zacząłem z nudów przyglądać się ludziom w tym autokarze. Jakaś kobieta z zakupami i z małym dzieckiem na rękach stała i wręcz widziałem jej trud w oczach. Serce mnie zabolało na ten widok, a te młode i grube kuźwa, nie dorobione małpy zwane potocznie innymi pasażerami tego pojazdu nawet nie radziły jej pomóc. Jakaś baba o ubierze typowej pindzi nie radziła ustąpić jej miejsca, jakiś facet który patrzył się za okno siedział jak król i żarł hamburgera jak nienażarta świnia. Wstałem, podeszłam do tej kobiety, która na oko miała z 40 lat, stanąłem obok niej i posłałem miły uśmiech.
- Może pani usiąść.- powiedziałem i pokazałem miejsce z którego wstałem.
- Ależ nie trzeba.- jej głos jest taki madczyny i pełen troski.- Usiądź se chłopcze, ja postoje.
- W swoim życiu się jeszcze nasiedzę.- mruknąłem i wręcz posadziłem ją na swoim miejscu.- Proszę siedzieć.
Kobieta posłała mi szeroki uśmiech i poprawiła zakupy na kolanach jedną ręką, a drugą trzymała mała dziewczynę, której nóżki tak się trzęsły, że by zaraz upadła. Wzięłam ją w swoje ramiona delikatnie, jedną ręką łapiąc się rury nad naszymi głowami. Mała spojrzała na mnie niepewnie, potem przytuliła się do mnie mocno. Jaka ona słodka.
- Dziękuję.- rzekła po chwili swoim piskliwym dziecięcym głosikiem.- Pomógł pan mojej mamie.
- Mówi mi Liam, pan brzmi staro.- skrzywiłem się lekko.- Nie ma za co.
- Jest. - szepnęła cichutko.- Mama bardzo ciężko pracuje na jedzenia, a i tak ledwo na chlebek nam starcza, dziś zrobiliśmy zakupy i szliśmy do miasteczka obok naszego, a to dość daleko.- oznajmiła i opowiadała to takim głosem, że mi serce pękało.- Przemęczona jest bardzo.
- Widzę.- rzekłem. -A ile masz latek?
- Siedem. - posłała mi radosne spojrzenie.- A ty?
- Szesnaście. - odpowiedziałem na niej pytanie.
- To dużo.- zmarszczyła swoje małe brwi, co wyglądało słodko, ale topem zaburczało jej w brzuszku.
- Jesteś głodna?- zapytałem z przejęciem.
- Nie, jadłam wczoraj.- posłała mi szeroki uśmiech.- Jutro zjem.
O boże! Ja się zastanawiałem, dlaczego ona taka chuda. Jak to dziecko ja tyle ile ja w ciągu 3 godzin, przez 3 dni. Biedaczka. Z tego co wywnioskowałem nie mają pieniędzy na jedzenia, a kobieta sama haruję w jakieś zjebane pracy i dostaje nędzne grosze, a ta mała nie ma warunków do życia.
- Chcesz coś zjeść?- zapytałem po chwili.
Jej małe zielone oczka rozbłysły mocno jak oczy Brad'a na różowy kolor.
- Nie mam nic.- mruknęła smutno, chwilę potem.
- Ale ja mam.- rzekłem natychmiast.
Postawiłem ją na ziemię i klęknąłem obok, co było wyzwaniem, bo tym gratem trzęsło jak Thomas'em podczas kolejki górskiej.
- Na co księżniczka ma ochotę?- zapytałem z uśmiechem i dostrzegłem kontem oka jak starsza kobieta patrzy na nas z uśmiechem na ustach.
- Na jabłko!- pisnęła podekscytowana.- Takie duże i zielone. One są mniam!
Jak bym siebie słuchał. Tylko, że dla mnie na pierwszym miejscu są żelki egzekwo z pizzą.
- To zamknij oczka.- poleciłem.
- Już zamykam!- podekscytowała się.
Złożyłem ręce na wzór koła, ta ja i moja symetria. Po chwili miałem w nich owoc o który prosiła mnie malutka.
- Możesz otworzyć.- poleciłem i już po chwili w rękach nie miałem jabłka, a słyszałem mlaskanie i pomruki siedmiolatki.
Uśmiechnęłam się szeroko i do głowy wpadła mi jeszcze inna myśl. Jeżeli już używam mocy to mogę coś jeszcze stworzyć. Kobieta patrzyła jak zaczarowana i uśmiechnęła się szeroko na widok szczęśliwego dziecka. Machnąłem ręką, a u nóg kobiety pojawił się wózek na zakupy, który był zapełniony przeróżnymi owocami, warzywami i różnymi rzeczami takimi jak książeczka do czytania czy doża ilość pieniędzy w ostatniej kieszonce. Przyda mi się bardziej, niż mi czy tym tu imbecylą. Oczy kobiety poszerzyły się, a za chwilę w nich pojawiły się łzy. Posłała mi szeroki i pełen szczęścia oraz wdzięczności uśmiech, który odwzajemniłem.
Po kilkunastu minutach malutka zjadła jabłko i akurat w tedy autobus się zatrzymał. Kobieta wstała i podeszła do mnie przytulając mnie mocno.
- Dziękuję.- rzekła i odeszła do mnie, łapiąc wózek w rękę.
- Nie ma za co.- posłałem jej lekki uśmiech.
- Jest. Mało jest taki wspaniałych dzieci jak ty. Nie zmieniaj się.- poleciła i wyszła z tego grata.
Dziewczynka przytuliła się do mojej nogi i wcisnęła mi jakąś karteczkę do ręki.
- Nie zgub tego.- powiedziała i wybiegła z autokaru.
- Dobrze. - rzekłem sam do siebie i usiadłem na miejscu obok Brad'a.
Chłopak spojrzał na mnie przez chwilę.
- Robiłeś coś?- zapytał zdziwiony.
- Nie. - mruknąłem nie dowierzając w niego.
Jak on się o czymś zamyśli to nawet jak by tabun słoni tu przebiegł, nie zauważył by go. Rozsiadłem się na miejscu i zajrzałem Brad'owi przez ramię, zobaczyłem mała dziewczynkę, która opowiadała o czymś kobiecie i ruszyły razem w tylko im znanym kierunku. Następnie spojrzałem na kartkę, jaką otrzymałem. Rozłożyłem ją delikatnie, żeby nie zniszczyć jej wnętrza. Po otwarciu podarunku, zobaczyłem rysunek, na którym znajdowała się dziewczynka z blond włosami i złotymi oczami, a za nią różową chmarę dymu. Wszystko oczywiście było niesymetryczne i bardzo słodkie. Jak na rękę siedmiolatki to było godne Picasso!
Złożyłem karteczkę i włożyłem sobie do kieszeni z lekkim uśmiechem. Ta mała była cudowna. jak bym kiedyś miał dziecko, chcę żeby było takie kochane. Jeszcze chwilę tak posiedziałem na tym niewygodnym fotelu, oczy zamknęły mi się same.
Widziałem tylko czerń, a gdzie nie gdzie były przebłyski czerwonego. Nie wiem o co tu chodziło, ale tylko pamiętam szeroki uśmiech jakiegoś pedofila. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem Thomas'a robiącego do mnie głupie miny. Kiedy ja ostatnio widziałem prawdziwego blondyna? Podniosłem brwi do góry i odchrząknąłem głośno, powodując zaskoczoną twarz blondyna. Alex i Brad wybuchli śmiechem, a po chwili ja do nich dołączyłem.
-Kiedy dojedziemy?- zapytałem po chwili.
-Praktycznie za jakieś 5 minut.- oznajmił mi niebieskooki.
-Serio?!- nie dowierzałem mu.- Przed chwilą przecież wyruszyliśmy.
-Przespałeś całą drogę.- powiedziała różowowłosa i posłała mi lekki uśmiech.
Westchnąłem ciężko i spojrzałem na bok, gdzie Scott i Isak od niechcenia gadali ze sobą.
Pokłócili się czy jak? Może coś się im stał ?! Źle się czują?
-Telefony się im rozładowały.- oznajmił mi czekoladowooki.- Jakieś pół godziny temu.
Idioci po prostu. W końcu dotarliśmy do upragnionego miejsca, zwanego Lizboną. Wyszliśmy z tego pierdolonego grata i powoli udaliśmy się za Scott'em i Isak'iem, którzy teraz byli naszymi przewodnikami. Przedzieraliśmy się przez laty i po kilku godzinach spaceru, padałem na twarz, ale po co? Lepiej zapierdalać, żeby nam nogi w dupę weszły!
-Ile jeszcze? - jęknął Brad męczenniczo.
-Jeszcze chwila...- Scott spojrzał na niego kątem oka.
-A ile ta chwila potrwa?- doczepiła się do rozmowy Alex, która wręcz czołgała się po lesie i łąkach ok kilkunastu minut.
Isak mruknął cicho, ale i tak za głośno dla Alex.
- Siedem godzin?!- wydarła się głośno.
-Pierdolę to.- syknąłem i w końcu walnałem się plackami na mięciusiej trawie.
Brad oraz Alex poszli w moje ślady, kładąc się po moich bokach. Reszta spojrzała na nas z niedowierzaniem i pokiwali głowami z niedowierzaniem.
-Wiedziałem, że tak będzie.- Scott podrapał się po policzku.- Dziś i tylko dziś pozwalam wam na to. Nie liczcie, że to kiedyś się powtórzy.
Po chwili zamiast chłopaka przed nami stał wielki dinozaur. Jak ja uwielbiam moc Scott'a. Zawsze nas ratuję. Potwór wskazał łbem na swój grzbiet i obniżył się tak abyśmy mogli na niego wsiąść. Jako pierwsza na niego wdrapała się Alex. a po niej Thomas razem z Isak'iem, lecz kiedy Brad wchodził na zwierzę, stracił równowagę, wpadając w kwiaty. Przez pierwsze sekundy panowała cisza, lecz kiedy chłopak wynurzył się z roślin mając na głowie taką mieszankę kolorów to wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Pomagając po jakimś czasie Brad'owi wsiąść na Scott, po czym sam na niego usiadłem.
Droga minęła nam w miłej atmosferze, bo trochę pośpiewaliśmy, pogadaliśmy, a przede wszystkim byliśmy razem. Jak za dawnych czasów. Brakowało mi tego, strasznie. Od kiedy znaleźliśmy się w tym zakładzie karnym dla dzieci i młodzieży, to oddaliliśmy się do siebie, na pewno nieświadomie, lecz stało się. Każdy z nas ma swoje życie prywatne, nie to co kiedyś. Jestem pewny tego, że będziemy razem do końca.Nie ważne co by nie było.
-W końcu.- westchnął Isak i położył się na grzbiecie naszego przyjaciela.
Dotarliśmy na piaszczystą plaże, co wyglądało magicznie o północy. Tak jest już tak późno, lecz mamy to gdzieś.
-Pięknie.- szepnęła Alex i zaskoczyła ze Scott'a. Kiedy wszyscy zaszliśmy z niego, przemienił się z powrotem i padł twarzą na ziemię, stękając.-Biedaczek.
Używając mocy stworzyłem śpiwory, a Isak razem z Thomas'em rozpalili ognisko. Każdy z nas bez zbędnych zdań położył się na swoje miejsce. Byliśmy padnięci, najbardziej Scott, ale wiedzieliśmy, że to dopiero początek wyprawy. Czeka nas jeszcze dużo rzeczy, ale najważniejsze teraz jest to, żebym się wyspał, bo będę musiał stworzyć łódź jutro.
XXXXXXXXX
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro