1.Wstęp
Dyrektor L. chodził podenerwowany po swoim gabinecie. Mimo, że "pięćdziesięciolatek" był dobrej myśli stresował się. Tak on.... Wysoko postawiony biznesmen stresował się jak cholera. Bo ten projekt kosztował go kilka tysięcy. Sprowadził do szkoły kilka nowych uczniów z krańców ich terytorium. Wiedział, że to może mieć fatalne skutki, ale bardziej przerażała go fakt, że coś pójdzie nie tak i pieniądze pójdą w błoto. Tak pieniądze przed wszystkim. Martwiła go jeszcze jedna rzecz.... Jak oni ich przyjmą?
Według jego informacji mają od 16 do 18 lat. Jest ich sześciu i każdy posiada moc..
I tu zaczynają się schody. Nie chcą współpracować, więc wyszło tak, że siłą ich sprowadzili do szkoły dla młodzieży.
Oni nawet w bazach danych nie są zapisani! Każdy ma swoją kartotekę, nawet niemowlę, a oni jakby nie istnieli. Co jeszcze bardziej wkurzało dyrektora. Ale to był jego pomysł, więc tak będzie musiało być, czy mu się to podoba czy nie.
Pewnym siebie krokiem wyszedł z gabinetu, kierując się do pokoju nauczycielskiego. Szedł długimi i szerokimi korytarzami szkoły, mijając zdziwione spojrzenia uczniów. Kiedy miał już otworzyć drzwi do pokoju nauczycielskiego, usłyszał krzyki z placu. Miał zamiar to puścić płazem, ale kiedy do jego uszu doszło zdanie. "Jesteś tak samo zjebany jak dyrektor Lewus!"
- Ja ci dam Lewus - warknął pod nosem i ruszył w stronę dobrze mu znanej paczki chłopaków.
Zawsze są z nimi i tylko z nimi problemy. Bo to narkotyki, alkohol czy papierosy, zawsze oni! Nic na nich nie działa. Nic
Wkurwionym krokiem ruszył do Talbota i O'Briena, którzy jak zwykle dla zabawy kłócili się i bili. Normalnie matoły. Przyjaciele... Kuźwa z której strony?
- Co tu się dzieje? - huknął i stanął pomiędzy nimi.
- Kurwa - przeklął Evan, co na jego szczęście dyrektor tego nie usłyszał.
- Czekam na odpowiedz. - zniecierpliwiony tupał nogą o ziemie.
- Bo...Gramy w łapki - powiedział Dylan i zrobił minę mówiąca "kup to i spierdalaj".
- Nie ściemniaj. - mruknął - A ty?
- Moim zdaniem powinien PAN trochę schudnąć, bo niedługo szelki pękną. - oznajmił poważnie Brett, powodując tym napad śmiechu u Connor'a i Evan'a. Dylan tylko pokręcił głową.
- Ty bachorze! - krzyknął - Jak śmiesz mnie obrażać!?
- Sam pan poprosił mnie o opinie. - bronił się, podnosząc ręce do góry.
- Mam was kurwa dość. - mruknął.
- Ale my nic nie zrobiliśmy...- zaczął Connor.
- A wpuszczenie do szatni dziewczyn nietoperzy? - wypomniał - Uruchomienie alarmu na testach pierwszoklasistów? Włamanie się do komputera i pozmienianie danych? Hmm? - jego ręce powędrowały na biodra.
- Zapomniał pan jeszcze powiedzieć o graffiti na drzwiach. - prychnął Evan.
- Jakie grafit?! - wytrzeszczył oczy Lewis i spojrzał na każdego po kolei, wkurzony do granic możliwości.
- To on nie wie? Ups. - zaśmiał się blondyn.
- Dość tego! Teraz przegięliście!- wydarł się na nich.
- Co pan nam każe robić tym razem? - zakpił Brett - Czyścić kible?
I w tym momencie dyrektorowi do głowy przyszedł wspaniały pomysł. Chłopcy przestaną mu działać na nerwy, jeżeli będą zajęci przez jakiś czas. I on już ma pomysł jak ich zająć.
W tym samym czasie Minho i Max podeszli do Dylana i nie zdążyli się zapytać o co chodzi, bo kompletnie wbiło ich w ziemie.
- Wasza cała 6 będzie od teraz opiekunkami!- powiedział uradowany.
- Co?! - krzyknęli jednocześnie.
- My dopiero przyszliśmy! - jęknął Max.- W coś cię nas kurwa wpakowali?!
- Jeżeli tego nie zrobicie, będę zmuszony was wywalić ze szkoły. - powiedział ostro, na co oni otworzyli oczy ze zdziwieniem. - I nawet nie chce słyszeć słowa nie.
- Zgoda - wypalił Dylan
Nie spodziewali się, że to może zmienić ich życie o 180°.
XXXXXXXX
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro