rozdział 5
- Co my robimy, Lewis? -zaśmiałam się cicho.
- Zakochujemy się w sobie, tak myślę. - spojrzał mi w oczy.
- Co?
- A nie?
- Wiesz... To nie jest takie proste. W sensie... Po narodzinach Olivera obiecałam sobie, że nie wpakuję się w żaden związek, bo... Co jeśli to nie wypali a on się przywiąże, a co gorsza - ja się przywiążę?
- Szukasz wymówek, wiesz? - zaśmiał się, pocierając mój nos swoim.
- Wiem - także się zaśmiałam.
*
Wkrótce wraz z Oliverem zabraliśmy się do domu. Zaprosiłam Carrie na kawę, dziewczyna wkrótce zawitała w moim mieszkaniu.
- Jak było? - spytała.
- Więc...
- Przeleciałaś go?
- Jak wywnioskowałaś to z "więc"?!
- Mam rację?
- Być może...
- Tak myślałam.
- Ale co?
- Wreszcie dałaś komuś szansę. Nie wiem jeszcze, czy to dobrze, ale... nareszcie.
- Nie rozumiesz... On jest inny. Wyrozumiały, taki... Jak z nim jestem czuję taki... Spokój.
- Oh, tak, to dobrze, bo ty jesteś wiecznie zestresowana. Kim on w sumie jest?
- Um... Heh, widzisz... Kierowcą Formuły 1.
Carrie spojrzała na mnie z ogromnymi oczami.
- Kto.
- Lewis Hamilton.
*
- Czy ciebie pojebało?!
- Czemu na mnie krzyczysz?!
- On jest jebanym multimistrzem świata! Zajebistym kierowcą u szczytu kariery!
- No i?
- Czy ty jesteś tak tępa czy tylko udajesz? - Carrie westchnęła i załamana pokręciła głową. - Podróże, nieobecności, dużo pracy, imprezy, laski i seks. - Zaczęła wyliczać na palcach.
- Sama jesteś głupia. Tu się puknij. - wskazałam palcem na czoło.
Nie wiedziałam, ile prawdy może być w jej słowach...
*
- Nie chcę już tego robić. - oznajmiłam.
- Co ty gadasz, Raven?- zaśmiał się mój szef.
- Mam dość. Mam dość tej pracy, całodobowego życia, bo oprócz bycia twoją dziwką jestem też matką i chcę w końcu zacząć normalne życie. To miało być przejściowe. PRZEJŚCIOWE. A tkwię tu już tyle lat. Rezygnuję i nawet siłą mnie nie zatrzymasz.
Arthur wybuchnął śmiechem i zaczął się do mnie zbliżać. W naturalnym odruchu zaczęłam się odsuwać, ale szybko napotkałam na ścianę.
- My się chyba nie zrozumieliśmy. Za dużo w ciebie zainwestowałem, głupia suko, żeby tak po prostu cię puścić.
Lewis' pov
Wieczorem poszedłem na siłownię, do mieszkania wróciłem około dwudziestej trzeciej, jednak pod drzwiami napotkałem znajomą mi sylwetkę.
- Raven? - zdziwiłem się, gdy wyszedłem z windy.
- Boże, jesteś. - wstała z podłogi i szybko do mnie podeszła.
Zauważyłem, że płakała, co dostatecznie mnie zmartwiło, lecz następnie mój wzrok napotkał ranę na jej policzku, zaczerwienioną szyję i siniaki na rękach. Dosłownie mnie zmroziło
- Co się stało? - złapałem ją za biodra i przyciągnąłem do siebie, patrząc jej w oczy.
- Ja... Powiedziałam mojemu szefowi, że nie będę już dla niego pracować, a on się wściekł i powiedział, że absolutnie mi na to nie pozwoli i... Ja wiem, że nie powinnam zawracać ci głowy, ale nie bardzo wiedziałam dokąd iść, a nie wiem co mam teraz zrobić. - wyrecytowała na jednym wdechu.
- Czy on cię... dotknął? - spytałem, i wcale nie chodziło mi o to, czy ją uderzył, bo to było oczywiste.
- Możemy wejść do środka? - spytała. - Chyba, że w czymś ci przeszkadzam - dodała szybko.
- Nie, wejdź, proszę.
Otworzyłem kluczem drzwi, wciąż trzymając dziewczynę jedną ręką. Mimo, że była obok mnie, bezpieczna, to cały czas bałem się, że coś jej się stanie.
Weszliśmy do salonu, usiedliśmy na kanapie.
- Potrzebujesz czegoś?
Pokręciła głową.
- Raven, czy on cię... zgwałcił?
- Nie, to u niego... Normalne. Jeśli zrobię coś nie po jego myśli... To się po prostu zdarza.
- Co? Raven, jeśli zrobił coś, na co nie wyraziłaś zgody, albo cię do czegoś zmusił, to był to gwałt, koniec kropka.
Dziewczyna zamilkła. Po chwili, chyba gdy dotarło do niej, co powiedziałem, zakryła dłonią usta, żeby powstrzymać szloch.
Poczułem smutek. Smutek, że tak wspaniała dziewczyna musiała tak cierpieć.
Zabrałem jej rękę i przytuliłem ją do siebie.
- Boli cię coś? - pokręciła głową. - Kłamiesz. - szybko ją przejrzałem.
- Twarz, szyja, te siniaki na rękach i nogach.
- Zaczekaj moment.
Poszedłem do kuchni i przyniosłem lód i coś do przemycia rany na twarzy. Gdy to robiłem, spojrzałem na jej szyję. Wyglądała okropnie.
- Boże, co on ci zrobił? - dotknąłem jej szyi, Raven cicho syknęła. - Przepraszam. I nie odpowiadaj, chyba nie chcę wiedzieć.
- Nie wiem, co teraz, Lewis. Boję się, że on zrobi coś Oliverowi, albo mi.
- Ucieknij.
- Co?
- Wyjedź ze mną. Nie wracam do Anglii przynajmniej do końca sezonu. Wyjedź. Spakujcie się, jutro rano mam samolot.
Raven spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
- Kocham cię. Kocham cię i nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało. - pocałowałem ją.
Raven's pov
Pojechaliśmy do mojego mieszkania. W zasadzie nie mojego, tylko Arthura. Nic z tego co miałam, nie było w rzeczywistości moje.
Lewis pomógł mi się pakować, zabrałam tylko zabawki Oliego, ubrania i jakieś kosmetyki, ogólnie wszystko co było potrzebne do życia. Nie miałam tego jakoś dużo. Czym jest cały dobytek matki z dzieckiem mieszczący się w dużej walizce, dwóch dużych torbach i plecaku?
Potem pojechaliśmy do Carrie. Bardzo trudne było wytłumaczyć jej, dlaczego w środku nocy zabieram od niej Olivera i wyjeżdżam z kraju.
- Tylko... Dzwoń codziennie, dobrze? - prosiła, płacząc.
- Obiecuję. - przytuliłam ją.
Sama byłam na skraju płaczu. Carrie była dotychczas jedyną osobą, którą miałam. Nie da się opisać jak bardzo mi pomogła i mam u niej dozgonny dług.
- Nie wyjeżdżam na zawsze, wrócę szybciej niż myślisz. Mam nadzieję, że do tego czasu Arthurowi gdzieś się noga podwinie i nie będzie mnie szukał. Kocham cię, wariatko.
- Ja ciebie też. Uważaj na siebie. I... żyj, Raven. Masz wreszcie szansę żyć. Wykorzystaj ją, bo nikt tak na to nie zasługuje, jak ty. A ty... - zwróciła się do Lewisa. - Pilnuj jej, bo takie zajebiste laski najłatwiej jest stracić. I jeśli ją skrzywdzisz, to żadne kilometry cię nie uratują, gdziekolwiek będziecie, przylecę, żeby zrobić ci krzywdę.
- Dobrze, pani kapitan.
O szóstej rano byliśmy już w samolocie do Niemiec.
*******************************************************************************
Jestem. Wróciłam. Nie wiem na jak długo.
Prawda jest taka, że jestem teraz w najgorszym okresie mojego życia (który co prawda trwa już od jakiegoś półtora roku, ale tak źle dawno nie było, w sumie jakoś od śmierci mojej babci). Nie mam siły wstać z łóżka, a co dopiero pisać tu dla was, ale robię co w mojej mocy i szukam motywacji do życia. Wy nią trochę jesteście, bo ktoś musi napisać te wszystkie książki.
Ten rozdział zadedykowałam mojej przyjaciółce, chociaż wychodziłoby na to, że byłej i guess (?), bo była dla mnie jak Carrie dla Raven. Dosłownie i w przenośni.
Chyba znacie to uczucie kiedy poznajecie kogoś i wiecie, że ten ktoś jest wyjątkowy? No, ja tak poczułam w stosunku do niej, ale dopiero po pewnym czasie, bo gdy się poznałyśmy byłyśmy małymi gówniakami.
Przez cały czas czułam między nami jakąś dziwną więź... Zawsze czułam, gdy było u niej nie tak, to było jak szósty zmysł: czułam coś dziwnego = coś jest nie tak u mojej buby.
Mam nawyk re-readingu moich książek, żeby nabrać weny. Pamiętam każdy jej komentarz w każdej książce. Nie muszę nawet otwierać jej komentarzy - wiem, że to była ona i co napisała.
I podnosiła mnie w najgorszych momentach, i zawsze we mnie wierzyła.
I tak, z dnia na dzień, urwała wszelkie kontakty i zostawiła bez odpowiedzi, za to miałam tylko więcej pytań. Co zrobiłam nie tak? Co spieprzyłam?
Więc, droga przyjaciółko, po tym jak tak soczyście zjebałam, mogę ci chociaż zadedykować rozdział. Tyle mi chyba pozostało.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro