Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

rozdział 11

Family feuds, saying Mom's confused
I'm for sure she doesn't wanna learn
My daddy's gone, say he's never home
And wishin' only makes it worse
I guess there's certain dreams that you gotta keep
'Cause they only know what you let 'em see
And all the things that I know
That your parents don't
They don't care like I do
Nowhere like I do [...]

Saturday nights
Light gray Silverado
Drive it 'cause you have to
Stay up working late at a job you hate
And fix your makeup in a dirty bathroom
No more love, in and out of clubs
Knowin' what you gotta do
You got plans wrapped in rubber bands
And that's the only thing you never lose [...]

'Cause I care
I care about you
There's nowhere I'd rather be
Than right here right now
I care, care about you
There's nowhere I'd rather be
With all the things that I know
That your parents don't
They don't care about you
The way that I do

~ Khalid - "Saturday Nights"

Lewis' pov.

Rano gdy tylko wstaliśmy zabraliśmy się za pakowanie walizek, bo o piętnastej mielimy lot do Monaco. Napisał do mnie też Bono z pytaniem, o której musimy być na lotnisku. Potem poszedłem zanieść dwie zapakowane walizki do samochodu, a gdy wróciłem, Raven stała przy stole w towarzystwie Bono i Toto. Omawiali zapewne coś z ostatniej chwili.

Mnie jednak nie tyle interesował temat ich rozmowy, co blondynka oparta rękami o blat, pochylająca się nad jakimiś papierami. Włosy miała odgarnięte na jedną stronę, co dawało idealny widok na jej profil. Napięte mięśnie jej szyi, wystający obojczyk i zmrużone z powodu braku okularów oczy. Miała na sobie czarne sportowe legginsy i top do kompletu, dzięki czemu mogłem podziwiać jej idealną figurę.

- O, cześć, Lewis - z transu wyrwał mnie Toto.

- Cześć wam - powiedziałem, po czym podszedłem do Raven i objąłem ją od tyłu, całując ją za uchem. - Co robicie?

- Tłumaczą mi, co mam zrobić. Będę się tym musiała zająć.

Westchnąłem i z zrezygnowaniem powiedziałem:

- Toto, ona ma wolne... - wywróciłem oczami.

- Wiem! Wiem, wiem, wiem, przepraszam, ale Bono sam nie jest w stanie tego ogarnąć, narobiło nam się burdelu przez tą awarię twojego bolidu.

Świetnie, teraz przeze mnie Raven będzie gnić w papierach, pomyślałem.

- Wy też powinniście zrobić sobie przerwę - zauważyła Rav. - Ogarnęlibyśmy to po powrocie.

- Gdyby to było możliwe, na pewno byśmy tak zrobili - odparł Bono. - Ale zostajemy tu jeszcze trochę, bo firma pod ręką, a jest sporo roboty. Ja mam wolne dopiero od weekendu.

- A ja nie mam go w ogóle. Nie mamy wyboru.

- Jezu, kiedy wy się widujecie z dziećmi? - mruknęła dziewczyna pod nosem. - Ale teraz muszę was wygonić, bo spóźnimy się przez was na samolot.

Dokończyliśmy pakowanie i ruszyliśmy na lotnisko. Odprawa przeszła w miarę sprawnie, jednak największe zaskoczenie czekało na nas już w samolocie.

Gdy zajmowaliśmy nasze miejsca, usłyszałem za plecami:

- Lewis?

- Seb, Charles? Co wy tu robicie?

- Ja wracam do domu, Sebastian na "wakacje", ale was się tu nie spodziewałem.

- My też na małe wakacje, trochę odpocząć, bo w Anglii pogoda jest zapewne do dupy. Swoją drogą, nie wiem czy mieliście okazję poznać Raven.

- A, racja, jeszcze nie - uśmiechnęła się Charlotte, dziewczyna Charlesa. - Miło cię poznać.

Zajęliśmy miejsca i zapięliśmy pasy. Zauważyłem, że Raven jest zdenerwowana.

- Wszystko w porządku? - spytałem.

- Wspominałam już, że boję się latać? - wydusiła.

- Um, nie... Ale przecież już raz lecieliśmy i nie wyglądałaś, jakbyś się bała.

- Wtedy byłam zdenerwowana sytuacją, teraz... - silniki samolotu zostały włączone. - Panikuję.

- Hej, nie bój się... - wziąłem ją za rękę, a drugą dłoń położyłem na jej udzie i pocałowałem ją w skroń.

Najgorszy był dla niej moment startu, później, gdy mogliśmy już odpiąć pasy, dziewczyna trochę się rozluźniła.

- Więc, jakie plany? - spytał Seb.

- Naładować baterie na kolejne tygodnie, odpocząć... Chociaż Bono zostawił Raven jakąś robotę. Moi rodzice wpadają. Tata ma urlop i zaprosiłem ich do mojego domu w Monaco.

- Kurde, dla mnie to jest chyba najlepsza nagroda w tym wszystkim, że mogłem moim starym zapewnić trochę przyjemności z życia, nie?

- O stary, totalnie tak.

- A ty, Raven? - zwrócił się do dziewczyny. - Jakie plany po tej misternej "pierwszej wypłacie"? Bierzesz rodziców na wakacje na Malediwach, czy coś?

Przysięgam, zabiję go. Uduszę. Poderżnę mu gardło.

- Nie, w zasadzie...- głos się jej załamał, więc odchrząknęła. - W zasadzie to nie - zobaczyłem łzy w jej oczach.

Seb chyba sam zrozumiał, że jego pytanie było nieodpowiednie i spojrzał na nią współczująco, mówiąc:

- Kurna, przepraszam, nie chciałem powiedzieć nic niestosownego.

- To...To nic - machnęła ręką. - Pójdę z Oliverem do toalety.

Użyła tego jako wymówki, żeby nie rozpłakać się przy wszystkich, i pewnie powinienem był za nią pójść, ale nie chciałem robić sceny.

- Ej, może wpadnijcie jutro na kolację? - zaproponował dla rozluźnienia atmosfery Charles.

- Chętnie - odpowiedział Seb.

- Jasne - dodałem.

Rozmawialiśmy dalej o wczorajszym wyścigu, gdy Oli wrócił z łazienki, jednak sam, bez Raven.

- Lewis, mama zośtała w łazience i płace!

- Ah... Oli, usiądź na swoim miejscu i zaczekaj na mnie, okej?

- Dobze!

Wstałem i poszedłem do łazienki, zapukałem do środkowej kabiny i odpowiedział mi cichy głos Raven:

- Zajęte.

- Rav, to ja. Wszystko w porządku?

- Tak, zaraz... Zaraz przyjdę.

- Raven, otwórz, proszę. 

- Powiedziałam, że zaraz wrócę. Po prostu idź już.

Poddałem się, bo wiedziałem, że walka z nią nie daje żadnych rezultatów poza kłótnią. Wróciłem na swoje miejsce, a pięć minut później dołączyła do nas Raven.

- Wszystko w porządku? - spytała Charlotte.

- Tak, dlaczego? - odparła jak gdyby nigdy nic Raven.

Po około pół godzinie Seb, siedzący po mojej prawej zasnął, a Charles i Charlotte w słuchawkach oglądali serial na iPadzie. 

- Słońce... - zacząłem. 

- Hm?

- Możemy porozmawiać?

- O czym?

- Wczoraj jak wróciłaś do domu, płakałaś - dziewczyna westchnęła na moje słowa. - Nie wzdychaj, proszę. Martwię się o ciebie.

- Lewis, ja... Po prostu jak dostałam tą pracę... Pierwsze, co chciałam zrobić, to zadzwonić do taty. Powiedzieć: zobacz, tato, jestem tu, zrobiłam to, choć we mnie nie wierzyliście. Ale... - głos jej się załamał, a łzy popłynęły po policzkach. - Ale to się nie stanie, bo oni mnie nienawidzą.

Jej łzy były dla mnie jak małe szpilki wbijane w moje serce. Robiłem wszystko, żeby jej pomóc i odjąć cierpienia, ale niezagojonych ran nie mogłem naprawić. Jedyne czego nie potrafiłem, to przywrócić jej kontaktu z rodzicami, a tego właśnie najbardziej pragnęła.

- Nie płacz, kochanie - przytuliłem ją. - Ale zobacz, zaszłaś tak daleko bez ich pomocy. Po co ci ona teraz?

- Nie chcę o tym gadać.

- Czemu w ogóle ze mną nie rozmawiasz? Ilekroć poruszam jakiś temat, ty się zamykasz, mówisz "nie teraz", "nieważne". 

- Bo to... Jestem bardziej skomplikowana niż ci się wydaje. I nie chcę ci zaprzątać tym wszystkim głowy, masz ważniejsze rzeczy, o których musisz myśleć.

- Nie przekonam cię? - spytałem. Pokręciła głową. - Okej. To zmieńmy temat.

- Wiesz, co odkryłam? - spojrzała na mnie.

- Hm?

- Nigdy właściwie nie byliśmy na randce, jako "randce" randce.

- Co? Nie, niemożliwe. Na pewno byliśmy.

- Nie byliśmy, mówię ci - zaśmiała się.

- Nie no, ale... Kurna, nie byliśmy - przyznałem. 

- No mówiłam!

- Trzeba coś z tym zrobić - stwierdziłem.

- Nie, nie o to mi chodziło, zwyczajnie... To dziwne, nie? Przez to wszystko, co stało się w Anglii od razu wpadliśmy w ten etap wspólnego mieszkania, zaangażowania i zobowiązania, a ominął nas ten etap poznawania się, spotykania, chodzenia na randki i tak dalej.

- Racja, racja, nasz początek był jednym wielkim bałaganem - zaśmiałem się pod nosem. - Wolałabyś, żeby to się potoczyło inaczej, nie?

- Znaczy... To w jakiś sposób sprawia, że jesteśmy wyjątkowi...

- Umówmy się, że w naszym związku nic nie jest zwyczajne.

- To prawda. Ale nie ma czego żałować - poklepała mnie po klatce piersiowej. - Dobrze jest, jak jest.

Godzinę później byliśmy już pod moim domem w Monaco. Gdy otworzyłem drzwi, wziąłem Raven na ręce i przeniosłem przez drzwi.

- Co ty robisz?! - zaśmiała się.

- Przenoszę przez próg, czy coś - także się zaśmiałem. Postawiłem ją na ziemi i pocałowałem.

*****************************************

Rozdział bez fabuły check, przepraszam, następny będzie ultra słodki i wzruszający.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro