Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VII czyli Conor, daj tu pisać jedynej mądrej osobie...

JOSEPH

Nie kurna. Nie Joseph, żaden tam Jo, Joeyele, ani Jon. Joe. Po prostu. Chyba nikomu nie muszę się przedstawiać. Ale dla przypomnienia, jak doskonale wszystkim wiadomo, nazywam się Joe Langridge-Brown i jestem zabójczo przystojnym blondynem.

Jestem też uzdolnionym, szczodrym i chętnym do pomocy osobnikiem, który zamknie cię nawet w szafce, ale to tylko z czysto dobrych intencji. Nie to, żebym coś wspominał. Albo wypominał.

Ale to jest mało istotne.

Jak on mógł? Jak ten zasrany idiota mógł? Dlaczego zawsze mi się musi coś takiego przytrafić? Za każdym pieprzonym razem, gdy znajdę miłość swojego życia, to przytacza się taki *khe khe* Conorek i wszystko niszczy.

Brak słów na to, co mnie spotyka.

Tak więc, jak na zbiega ze szkoły przystało poszedłem główną ulicą, aż pod sam pasaż handlowy. I nagle naszła mnie ochota na kawę. Być może przez wzgląd na bliskość kawiarni gdzie... Poznałem Katie. Gdzie siedziała, mówiła i rozmawiała... Tak, tam.

Otuliłem się mocniej kurtką i ruszyłem ku witrynie budynku. Już w progu dopadł mnie wszechobecny zapach kawy, ciasta i...

- Nie powinieneś być w szkole?

Odwróciłem się gwałtownie w stronę lady, skąd dobiegł mnie głos.

Dom.

- To samo można powiedzieć o tobie - podszedłem do niego i przybiłem z nim piątkę na powitanie.

- Ja się jeszcze nie zarejestrowałem - wyjaśnił. - Robię sobie kilka dni, aby zapoznać się z Southend, wiesz, dopiero przyjechałem.

- Mhm. Ja jestem zbiegiem - uśmiechnąłem się i westchnąłem.

Zasiadłem na wysokim krześle przy ladzie i spojrzałem w stronę Doma. Chłopak bardzo dokładnie wycierał filiżanki i odkładał je na miejsce.

Nagle odwrócił się w moją stronę i podejrzliwie spojrzał prosto w moje oczy.

- Coś się stało...? - spytał ostrożnie.

- Nie- wyskoczyłem niemalże od razu. - Uh... Właściwie to tak.

Nie odezwał się, jakby czekał na rozwinięcie.

W sumie to teraz i tak już nie ma odwrotu. Jedyna osoba, której mogłem się zwierzyć była obecnie również moim wrogiem numer jeden. A Dom wydaje się być naprawdę w porządku. Szanuję chłopa.

- Conor chyba zaczął podrywać Katie. Jestem strasznie na niego zły.

Dom parsknął śmiechem.

- Co zazdrość robi z człowieka... - Powiedział pod nosem.

Odłożył ścierkę na wieszak i oparł się o blat.

- I tylko tyle? - Spytał wyraźnie rozbawiony.

Człowiek przychodzi i się mu zwierza, a ten sobie jaja robi. Jednak już nie jest taki spoko jak myślałem.

- "Chyba podrywa" nie brzmi przekonująco...

- Wysłała mu w smsie buziaczka i serce! - w powietrzu wykonałem serię zamaszystych gestów.

Dom wyglądał tak, jakby usilnie próbował ukryć uśmiech. Nachylił się nad blatem i szepnął:

- W kontekście propozycji?

Chłopak wybuchnął śmiechem.

To nie było zabawne. Co to, to nie. Halo, ja tu przeżywam dramat a jakiś pierwszy lepszy typ śmieje mi się w twarz. Co za ludzie. Z kim ja muszę żyć?

Oburzyłem się i walnąłem otwartą dłonią w stół.

- Jak śmiesz...

- Przepraszam - uśmiechnął się. - Co było w tym smsie?

Z westchnięciem usiadłem spokojnie spowrotem na fotelu. Czas opanować złość, czas zacząć historię od początku.

- Nie mam pojęcia, stary! Coś tam było o jakimś sklepie muzycznym...

- No! - Twarz Doma ponownie rozpromieniła się. - To super sprawa, idziemy tam w trójkę!

Ciemnowłosy odwrócił się i włączył ekspres do kawy. Ale mnie już to nie obchodziło, ponieważ z prędkością światła zrywałem się z siedzenia. Było źle. Było bardzo, bardzo źle.

- Ty, kurde! Chyba nie mam czasu na twoją kawę, wiesz? Trochę spieprzyłem, trochę bardzo spieprzyłem, ale... Wszystko pod kontrolą! - Cofałem się do tyłu, co chwilę potrącając jakiś stolik. - Faken, ale ja jestem chujkiem! I'm gonna fix this! Się poskleja izolatką!

Dom marszczył brwi, nawet nie ruszając się z miejsca. Rozumiałem jego położenie, bo sam musiałem szybko udać się w pewne miejsce.

- No to...

Efektowne zakończenie.

- Pa! - Krzyknąłem i wybiegłem z kawiarni.

***

Nie widziałem najmniejszego sensu w pójściu do szkoły. Ani do swojego domu, ani tym bardziej do kawiarni, z której właśnie spierdzeliłem. Jedynym i słusznym wyjściem było zrobienie abordażu na dom Masona. Conor już od dłuższego czasu nie odbierał ode mnie telefonu. Musiał być nieźle obrażony za dzisiaj.

Kiedy znalazłem się pod drzwiami jego domu uznałem, że wypadałoby wymyślić jakąś w miarę wiarygodną historyjkę, dlaczego tu jestem. Ale w końcu moje drugie imię to Bajkopisarz, więc nie będę miał z tym większego problemu.

Bez wahania wcisnąłem czarny guzik przy drzwiach. Po chwili drzwi uchyliły się, a przede mną stanęła drobna, brązowowłosa kobieta - mama Conora, Eva.

Była dość atrakcyjna, jak na matkę mojego kolegi.

Co?

Seksistowskie myśli na bok, skup się Joe. Nie podrywaj wszystkiego, co się rusza.

- Dzień dobry - odezwałem się.

- Wchodź do środka, Joe. Conor mówił, że ktoś ma wpaść. Za pewne chodziło o ciebie - uśmiechnęła się do mnie szeroko.

Poszło łatwiej niż sądziłem. Nie musiałem nawet przez chwilę wysilać moich szarych komórek.

- Napijesz się czegoś? - Zapytała mnie, gdy już wszedłem do środka.

- Jeśli można, to herbaty. Dziękuję - posłałem jej jeden z moich firmowych uśmiechów i popędziłem na górę do pokoju Conora.

Powoli wszedłem do środka i zamknąłem za sobą drzwi.

Było nieznośnie pusto. Wszystkie rzeczy przypominały mi o nim.

Podszedłem do komody. W swojej prostocie przywodziła na myśl jego sposób ubierania się, a wylewające się z niej rzeczy, jego nieład na głowie. Tak subtelna, a jednak działająca jak elektrowstrząs. Oh, Conor... Splamiłem własny honor. Tuż obok, lampa. Szara. Zwykła. Tak idiotycznie sama pośród pokoju. Jak ja wśród ludzi.... Jak Conorek wśród ludzi. Zdjęcia stojące na szafce nocnej przedstawiały w większości Conora i jego rodzinę. Biedny Conor nie miał przyjaciół, miał tylko mnie, a ja zachowałem się tak paskudnie w stosunku do niego. Nie mogłem sobie tego wybaczyć. Co ja zrobiłem najlepszego temu człowiekowi.

Postanowiłem nie umniejszać znaczenia mojego wewnętrznego monologu i zignorować świeżo wydrukowane zdjęcie z Katie.

Zmarnowany przysiadłem na brzegu łóżka. Pod materiałem poczułem nieprzyjemną wypukłość. Pospiesznie wstałem i odchyliłem kawałek kołdry. Zobaczyłem białą piżamę w różowe papugi. Uroczo. Lubię papugi.

Nagle zrobiło mi się strasznie smutno. Pochwyciłem podkoszulek od piżamy i spowrotem usiadłem. Przystawiłem koszulkę do nosa i zaciągnąłem się zapachem Conora. Wróciły wszystkie wspomnienia z zaledwie tygodnia naszej znajomości. Poczułem jak po moim policzku spływają łzy. Niech spływają. Wyzbyłem się wstydu już dawno temu.

- Eee... Conor?

Nagle dotarł do mnie czyjś głos... Ktoś tu jest.

Uniosłem delikatnie wzrok, aby zobaczyć lekko przerażoną Katie. Właśnie dotarło do mnie co się działo. Katie stała w progu pokoju razem z Conorem. Oboje mieli rozdziawione usta.

- Cześć wam!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro