Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział VI czyli Joe, powinieneś chodzić na jakąś terapię.

Niedziela minęła mi bez żadnych rewelacji, a kiedy dziś otworzyłem oczy, okazało się, że znów jest poniedziałek. Znów muszę iść do tej głupiej szkoły, znów muszę spotkać Patricka Jeffersona oraz znów muszę natknąć się na Josepha Lanridge'a Brown'a stojącego w progu mojego domu.

Ten dziwny rodzaj znajomości, zwanych przez niektórych "przyjaźnią", jest chyba nieunikniony.

Wstałem bez pośpiechu z łóżka i podszedłem zaspany do szafy. Po skorzystaniu z toalety, ubraniu się i wypiciu porannej kawy, stanąłem przed drzwiami z plecakiem na plecach, ogółem - gotowy do wyjścia do szkoły, kiedy rozległo się bardzo głośne pukanie, wręcz natarczywe walenie do drzwi, jakby na zewnątrz co najmniej rozpętała się trzecia wojna światowa lub co gorsza - koniec świata.

Ale nie, to był tylko Joe. Jak zwykle uśmiechnięty od ucha do ucha, jakby się nawciągał koksu, a potem popił wszystko whisky zmieszaną z piwem, wódką i denaturatem. Niby mieszanka wybuchowa, ale czuję, że dla Joe to tylko przystawka przed czymś znacznie mocniejszym, jeśli w ogóle istnieje jakiś mocniejszy alkohol niż wódka i denaturat.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej na mój widok.

- Cześć Conorku, mój ty zielenkutki groszku - zaczął rozradowanym głosem. Zdecydowanie było z nim coś dziś nie tak. Był dużo radośniejszy niż zwykle. Emanował taką energią, że bez problemu mógłby zaopatrzyć całe miasto w prąd.

Przywitałem się z nim krótkim i bezpłciowym "hej" i wyszedłem z domu, wymijając go skutecznie w progu.

Zdezorientowany zamknął za mną drzwi i podbiegł do mnie.

- Co taka skwaszona mina? - zapytał mnie po chwili wędrówki do przystanku autobusowego.

Zbyłem go krótkim "wcale nie mam skwaszonej miny".

Gadał coś do mnie, mam nadzieję, że nie miało to większego znaczenia, bo jednym uchem wszystko mi wpadało, a drugim wypadało.

Joe był zdecydowanie najgorszą częścią dzisiejszego dnia, a nawet całego mojego nędznego żywotu. Był gorszy niż rzep czepiający się psiego dupska. Był uciążliwy i zdecydowanie zbyt radosny. Nie wiem, co go tak cieszyło, ale na pewno nie był to mój widok; jak zwykle wyglądałem wyjątkowo okropnie w powyciąganej koszuli i dziurawych jeansach. Włosy postawione były w każdą stronę, a na stopach miałem stare czarne conversy.

Blondas za to prezentował się nienagannie. Co prawda znów miał na sobie podkoszulek z obrzydliwym dekoltem, ale zdecydowanie wyglądał lepiej - jak nowo narodzony.

Gdy stanęliśmy na przystanku, Joe odezwał się po raz kolejny do mnie, z kolejną próbą nawiązania rozmowy, ponieważ poprzednio zbywałem go zwykłymi monosylabami.

- A w ogóle to...

I nagle po mojej kieszeni rozległy się wibracje. Szybkim ruchem wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem na wyświetlacz. W tym samym momencie co Joe.

...

Katie: Hej, spotykamy się dzisiaj?

Wtedy przyszedł kolejny sms.

Też od niej.

Katie: Znam świetny sklep muzyczny przy West Road. ❤😘

Przez kilka sekund wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Potem jego twarz zrobiła się purpurowa, a jego źrenice niebezpiecznie zwęziły się.

- Ty. Zradziecka. ŚWINIO.

To dziwne uczucie, gdy twoje wszystkie kończyny nagle odmawiają posłuszeństwa jak sparaliżowane, a głos nie potrafi wydobyć się z gardła.

Przełknąłem nerwowo ślinę i w napięciu czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.

Joe wykonał w powietrzu nieokreślony, wojowniczy gest, jakby chciał mnie uderzyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Zamiast tego rzucił we mnie wiązanką obelg:

- JAK MOGŁEŚ, TY SZMATO! - złość Joe powstrzymała całe jego racjonalne myślenie i nie zauważył, że wokół nas stoją ludzie, że przystanek autobusowy to miejsce publiczne, a nie jego pokój. - TY ODNOGO PIEKŁA! TY ŻAŁOSNA KREATURO, TY PODSTĘPNY LALUSIU! TY GŁADKOMÓZGU! - Nawet nie wiedziałem, że Joe zna takie wyrazy.

Czułem się, jakbym szedł na szafot.

Jego złość z sekundy na sekundę rosła. Nie wiem czemu, ale tylko czekałem na to aż mi przyłoży w twarz i odejdzie gdzie pieprz rośnie, nie chcąc mnie znać. Nagle zaczęło mi cholernie zależeć na tej zrąbanej przyjaźni. Ironia losu.

To wcale nie było tak, że ja zacząłem umawiać się z Katie. Wcale nie. Były to tylko czysto przyjacielskie stosunki, ale najwyraźniej Joe nawet nie miał zamiaru tego słuchać:

- Słuchaj, Joe, to nie tak jak myś... - zacząłem, ale gdy spojrzałem na jego twarz uznałem, że żadne moje zdanie nawet odrobinę go nie uspokoi. Rozpętałem Trzecią Wojnę Światową, poślijcie mnie za to do piekła.

- ZAMKNIJ RYJ, TY PODŁA ŻMIJO! - wrzasnął mi prosto w twarz. - Ja ci pomogłem, zaprowadziłem cię po imprezie do domu, wyciągnąłem prosto z łap tego idioty Jeffersona, ogarnąłem ci najlepszą i najseksowniejszą laskę na świecie, ofiarowałem ci całe moje pieprzone serce, a ty... Ty...

- Joe, spokojnie...

- TAK MI SIĘ ODPŁACASZ?!

- Joe, to naprawdę nic wielkiego. To tylko przyjaźń. Tylko głupi sms - starałem się wytłumaczyć, ale to było na nic, mimo, że mówiłem najszczerszą prawdę.

- Od tego się zaczyna - odpowiedział mi szorstko i tyrpnął mnie dłonią oskarżycielsko w ramię.

Spojrzał nienawistnie prosto w moje oczy. Splunął na ziemię i po prostu poszedł w przeciwnym kierunku do szkoły.

- Zaczekaj! - krzyknąłem za nim. - Joe! Gdzie ty idziesz?! Nie idziesz do szkoły?!

- Nie, bo ty tam będziesz - odpowiedział od razu i posłał mi serdeczne pozdrowienia środkowym palcem.

Patrzyłem na jego oddalającą się sylwetkę.

Zrezygnowany opuściłem głowę i kopnąłem w jakiś kamień.

Po chwili nadjechał autobus, do którego oczywiście wsiadłem, bo nie miałem zamiaru sobie robić przerwy od szkoły, tak jak pan Brown.

***

Tak jak sądziłem, Joe nie pojawił się przez resztę dnia, dlatego mój stolik przez cały lunch pozostał pusty. Nie żeby mi to specjalnie przeszkadzało, ale przez ostatnie kilka dni przyzwyczaiłem się do jego obecności.

Kiedy tak sobie wspominałem nasze żałosne przygody, do stolika dosiadł się...

Patrick Jefferson.

Oddech postanowił mi kulturalnie spierniczyć z płuc.

Chłopak nie mówił kompletnie nic, po prostu siedział i gapił się na mnie.

- Yyy - zajęknąłem się - przyszedłeś się ze mną przywitać, czy wyprowadzić moje jedynki na spacer? - zapytałem go ostrożnie.

Nie odzywał się. W pewnej chwili wyciągnął rękę, jakby zamierzał się na mnie, ale tuż przed uderzeniem, jego ręka zmieniła zdanie i zanurkowała w dół, gdzie przypadkiem leżała moja taca z jedzeniem. Patrick sięgnął po jedną frytkę i wsadził ją sobie do ust, uprzednio maczając w keczupie.

Czułem się wtedy jak Ross z Przyjaciół, gdy dowiedział się, że jego żona jest lesbijką. Przerażenie, zdziwienie i niezrozumienie. Nie byłem pewien, o co mu chodzi, ale na pewno nie było to nic dobrego. Przynajmniej nie dla mnie.

Wciąż ostrożnie podniosłem się z krzesła. Nagle jego dłoń owinęła się wokół mojego nadgarstka, ciągnąc mnie w dół. Wylądowałem twardo na krześle. Jego twarz przybliżyła się do mojej do tego stopnia, że widziałem każdy por na jego nieskazitelnej skórze. Posłał mi lodowate spojrzenie niebieskich oczu, a następnie wycedził przez zęby równie zimnym tonem:

- Jeśli jeszcze raz zobaczę cię z moją dziewczyną to za niedługo wszystkie twoje zęby będą miały randkę z podłogą.

_______________________________

Jeśli ktoś jest zainteresowany to zapraszam na opowiadanie The Tales Of Being Outsider. Można powiedzieć, że podobna tematyka co do Every Band, więc myślę, że powinno Wam się spodobać.

http://my.w.tt/UiNb/dkjMXlOL4v

To chyba tyle z mojej strony, mam nadzieję, że rozdział przypadł Wam do gustu. Gwiazdkujcie, komentujcie, nie wiem co tam jeszcze chcecie z tym zrobić.

Xoxo,
Nancy.





Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro