Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV czyli Joe, kartki są na biurku, biurko w pokoju...

Zanim faktycznie się obudzę, mija dobra godzina. Leżę i wzdycham na łóżku, zastanawiając się, jak to się stało, że za niespełna półtorej godziny skoczę w przepaść zwaną "zakupy". I to nie byle jakie zakupy. Zakupy z Cindi Marią Joanne Jones... Nawet nie wiem skąd znam jej wszystkie imiona.

Ostatecznie z łóżka wyciąga mnie głos mojej siostry:

- Jakiś napalony blondyn z obrzydliwym dekoltem dobija się do drzwi - przerwała na zrobienie balona z gumy do żucia. - To twój chłopak?

Moja siostra - drobna istotka o wiecznie pogardliwej minie i brązowymi włosami do ramion. W tej chwili ubrana w różową, spraną koszulkę i powyciągany dres.

- Nie - mruczę, celując w nią poduszką.

W efekcie mijam jej głowę o cal i trafiam prosto w twarz kogoś radośnie przycupniętego w progu.

- Wystarczyłoby zwykłe "cześć".

Joe...

- Pomyślałem, że możesz spękać, więc przyszedłem ci towarzyszyć - po tym wyszczerza zęby w uśmiechu.

Na świecie jest ponad siedem miliardów ludzi, a ja akurat musiałem trafić na takiego niewychowanego, głupiego i prymitywnego australopiteka... W zasadzie australopiteki same w sobie były prymitywne, ale Joe przebija ich wszystkich jako australopitek dwudziestego pierwszego wieku. Zaszczytniejszego tytułu na jego miejscu bym się nie spodziewał. Ale jednak miał rację, pewnie prędzej czy później bym wymiękł i odprawił Cindi z kwitkiem, wysyłając jej jakiegoś dennego smsa lub po prostu uciekając z wrzaskiem. Jak mała urocza blondyneczka z równie małymi i uroczymi kucyczkami.

- Joe - przemawiam po chwili cierpiętniczym tonem. - Dlaczego ty mi to robisz?

- Bo... - nachyla się nad łóżkiem w taki sposób, że mam jego oczy tuż nad swoimi. Dziś są jeszcze żywsze niż zwykle. Chyba wypił za dużo kawy. Tak, to na pewno wina kawy. Właśnie, kawa. Muszę znaleźć kawę.

- Wiesz co... - wyrwał mnie Joe z moich rozmyślań. - Jestem w idealnej pozycji, żeby cię pocałować... Ale jestem hetero.

Zaraz... co..? Jego wypowiedź konkretnie zbija mnie z tropu.

- No i ty mi się w ogóle nie podobasz - dodaje szybko.


***

Joe pozwolił mi tylko zgarnąć kubek kawy, czarne jeansy i koszulkę polo w kolorze indygo, zanim wyrzucił mnie za drzwi, a potem protekcjonalnie wepchnął do swojego samochodu - granatowego Chevroleta Camaro z 69. Byłby piękny, gdyby nie opstrupaciała karoseria, kilka przetarć, piekielny syf i nie ukrywajmy... Pasujący do tego całego obrazka właściciel. Tak, Joe zdecydowanie pasował na kogoś z plamą oleju na za dużej koszulce i z piwem w ręce. Chociaż dzisiaj wyglądał zaskakująco dobrze, jakby to on szedł na tę randkę, a nie ja.

- Wiesz Conorku - mówi beztrosko, jak zawsze, kiedy wjeżdżamy na ulicę - wszędzie mogę zostać poproszony o bycie modelem jakiejś luksusowej bielizny, nie chcę ryzykować, że pomyślą sobie o mnie źle z powodu jakiejś brudnej koszulki.

No... Właściwie ma rację, gdyby ode mnie to zależało, od razu przyjąłbym go do pozowania z parasolką i legionem półnagich dziewczyn. Żeby tylko się go pozbyć. Po za tym Joe ma na sobie czarne spodnie, bordową koszulę w kratę z podciągniętymi rękawami, czarne trampki, które aktualnie wciskały z całych sił pedał gazu i szarą, dopasowaną podkoszulkę. Oczywiście z dekoltem, nie lepszym niż ostatnio. Przez chwilę zastanawiam się, kto kupuje mu te koszulki i czy kupuje je hurtowo w jakimś renomowanym sklepie, a potem każe w nich chodzić biednemu Joe. Ciekawe, czy przez nie nie nabawia się zapalenia gardła. Z tych rozmyślań wyrywa mnie sam zainteresowany, wrzeszcząc do jakiegoś kierowcy z naprzeciwka:

- Jak jeździsz, kurwa, ty pieprzony pedale?! Matka cię, kutafonie, nie nauczyła zasad pierwszeństwa, KURWA JEGO MAĆ?!

Ta chwila nie wymaga komentarzy.

- Conor, czy mógłbyś mi podać pierwszą rzecz jaką znajdziesz w schowku? - pyta zaciskając usta w wąską linię.

- Jasne... - odpowiadam i drżącymi rękami otwieram schowek.

Jest tam najdziwniejsze zbiorowisko rzeczy, jakie widziałem. Prawdopodobnie taka ilość puszek po piwie, że zdołał uchlać słonia, paczka papierosów Richmond, zapalniczka zippo oraz średniej wielkości patelnia i tasak. Z różową rączką.

Wyciągam zatem tasak, bo to najdziwniejsza z wszystkich rzeczy (pomijając patelnię) jakie tam są.

- Eeee... Joe? To jakiś fetyszyzm? - pytam lekko zblazowany.

- Rzecz gustu - mruczy i właśnie tym jednym zdaniem potwierdza, że nie powinienem się z nim przyjaźnić. - Po prostu podaj mi te cholerne papierosy, dobra?

Paczka papierosów wygląda całkiem normalnie, gdyby nie wielki napis "Palenie zabija", a pod spodem czarny napis nakreślony grubym markerem "ta jasne to dlaczego jeszcze żyję skurwiele?". To również pozostawiam bez komentarza. Zanim zdążam mu je podać, jego ręka nurkuje w paczce i chwyta jednego.

- Podaj mi Tamarę - mówi przesuwając papieros na brzeg ust.

- Że co?

- No Tamarę...

- Jaką Tamarę... Przetrzymujesz tu jakąś pokrojoną kobietę? - zaczynam go o to lekko podejrzewać, więc jeszcze uważniej przeszukuję schowek.

- Nie, matole. I nie machaj mi tu tak tym tasakiem - wyrywa mi go z ręki i z lekkością ninja rzuca na tył samochodu.

Musi mieć wprawę w rzucaniu tasakami. Z różową rączką.

***

Wysiadamy przy pasażu handlowym i od razu rozpoznaję Cindi. Zwraca na siebie uwagę każdego przechodnia swoim prowokacyjnym strojem. Ma tyle dziur w jeansach, że zaczynam zastanawiać się, czy jest tam więcej materiału, czy gołej skóry. Miała krótki różowy top z długimi rękawami, odsłaniający jej płaski brzuch. Na szczęście, że nie założyła tych swoich monstrualnych wysokich butów, a za to stała w białych, sportowych Nike'ach. Jej włosy jak zwykle spadają kaskadami na ramiona.

Podchodzę do niej z Joe, a ona od razu rzuca mi się w ramiona.

- Conorkuuu! Jakże miło cię widzieć - nuci śpiewnie.

- Ciebie też, Cindi, ciebie też - odpowiadam, odwzajemniając uścisk.

Czuję się trochę lepiej, gdy zamiast przywitać się z Joe, obrzuca go tylko obojętnym spojrzeniem.

- Przepraszam za tamto i za Patiego - mówi Cindi, gdy zaczynamy iść. - To nie wasza wina... Jest troszeczkę nadopiekuńczy. I zazdrosny.

- Nic się nie stało - uśmiecham się do niej miło.

Wydaje się być trochę inna niż zazwyczaj. Tryska od niej energia, ale nie taka jak wtedy. Nie wydaje się być na pokaz i mimo swojego wzrostu, lekko się garbi, jakby chciała się ukryć. Co jakiś czas wystawią głowę do słońca, a jej włosy wtedy wyglądają jak lśniący obsydian. Taka Cindi dużo bardziej mi się podoba.

Tak się rozmarzam, że prawie wpadam na słup. Od zderzenia czołowego z nim ratuje mnie Joe - zupełnie jak rasowy książę rasową księżniczkę. Mój towarzysz i o dziwo towarzyszka wybuchają śmiechem.

- Masz minę, jakbyś zobaczył ducha - mówi do mnie dziewczyna. - Albo jakbyś go poczuł... - podnosi wzrok na Joe i oboje wybuchają śmiechem.

Czuję się zdradzony. W efekcie moja twarz się czerwieni.

Po chwili, już na własnych nogach zaczynam iść za tą przerozbawioną dwójką idiotów.

- A w ogóle wiecie... Pati jest taki... Może się wydawać zły w stosunku do wszystkich, co ze mną rozmawiają, bo on ma młod... - urywa w połowie zdania i popycha mnie mocno w bok. Razem z Joe wpadamy w jakąś ciemną uliczkę.

Cindi staje w miejscu i rozciąga swoje pełne usta w szerokim uśmiechu. Zaczyna do kogoś machać.

- No na co czekacie? Uciekajcie, głąby -szepcze do nas.

Patrzę ze zdziwieniem na Joe. Kompletnie nie wiem, co się dzieje. Później spoglądam na czarnowłosą.

Ale w oczach dziewczyny widzę przymus. I oto go widzę. W pełnej krasie. Patrick Jefferson, razem ze swoimi pachołkami tworzą zabawną czerwono-niebieską grupkę, prawie jak flaga Francji.

On uśmiecha się do niej i wkrótce tulą się na chodniku. Cindi jakby specjalnie zasłania sobą widok na nas.

Joe ciągnie mnie za kołnierz koszulki

- Chodź - szepcze - Tam jest jakaś kawiarnia.

- I co? Tam będzie łatwiej się bronić? - besztam go też szeptem

- Nie, jełopie - mruży oczy w złym grymasie. - Ale znacznie łatwiej schować.

______________________________________

Witajcie, witajcie!
Na wstępie chciałam bardzo bardzo bardzo przeprosić, że ten rozdział pojawił się po tak długim czasie.
Cóż, zebrało się trochę rzeczy, ale oto teraz jest i mam nadzieję, że z chęcią go przeczytaliście!
Następny niebawem.
xoxo
Nancy

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro