Rozdział II czyli Joe! Miałeś mi dać ten niewypisany!
Połowa lekcji minęła dosyć spokojnie, bez żadnych niespodzianek związanych z poprzednią nocą, więc w gruncie rzeczy dotrwałem w spokoju i szczęściu do przerwy.
Tego dnia było dosyć ciepło, więc większość uczniów wyszła podczas przerwy na dziedziniec szkoły.
Usiedliśmy razem z Joe przy jednym z stolików rozstawionych na placu szkolnym. Wyciągnąłem z plecaka jabłko i oparłem się ze znudzeniem na dłoni. W drugiej ręce obracałem owoc. Tymczasem Joe zaczął czytać jakąś podejrzaną gazetę, do której wolałem nie zaglądać patrząc na jego minę.
Nagle moją uwagę przykuła dziwna zmiana na moim nosie. Po dłuższym obmacywaniu stwierdziłem, że coś jest nie tak. Nie dość, że był lekko opuchnięty po prawej stronie to jeszcze wyczułem coś twardego.
Przetarłem go, a na palcu ujrzałem zaschniętą krew. Oprócz tego czułem, jakby był cały czas czymś przytkany, chociaż smarkałem już go chyba jakieś miliard razy.
- Joe? - odezwałem się zaniepokojony.
Blondyn natychmiastowo zamknął podejrzane pisemko, drgnął i przycisnął je do swojej piersi jak dziecko.
- Co? Co? Co się dzieje? - spytał, a jego oczy wyglądały, jakby zaraz miały wylecieć z orbit.
- Nic, idioto - powiedziałem i korzystając z chwili, gdy nie przyciskał gazety tak mocno do siebie wyrwałem mu ją.
Postanowiłem przewertować pierwsze kilka stron i moją uwagę przykuła fioletowa strona, na której był facet. Goły facet.
Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły, a ja postanowiłem jak najszybciej pozbyć się tej podejrzanej gazety i rzuciłem nią jak oparzony w kolegę.
Joe zarumienił się i zawstydzony rzucił gazetą jak najdalej od siebie, a ta nieoczekiwanie trafiła w tył głowy Patricka Jeffersona.
Patrick wstał powoli z wianuszka otaczających go drągali. Wszyscy wyglądali niemal identycznie, każdy z nich miał na sobie jednakowe bluzy bejsbolowe z logiem szkoły, a pod nimi nienaganne, białe t-shirty. Sam Patrick nie był wyjątkiem, jednak spośród wszystkich chłopaków wyróżniał się niebywałym intelektem, a także niefortunnie, na przykład dla mnie, trafnym układem kości policzkowych. Tłumacząc tą skomplikowaną kombinację słów, był po prostu przystojny. Kiedy się odwrócił, mogłem mu się dokładniej przyjrzeć, miał jasno brązowe gładko do tyłu zaczesane włosy, które idealnie komponowały się z jego opalenizną. Na jego twarzy odznaczały się wyraźnie, zwykle przymrużone, patrzące na wszystkich z wyższością, zimne, niebieskie oczy.
Oczy idealnie pasujące do idealnego nazisty.
Joe odwrócił głowę w stronę Patricka. Ich spojrzenia spotkały się na dosłownie kilka sekund, a następnie Jefferson utkwił wzrok we mnie. Sparaliżowany przez jego lodowate spojrzenie przez chwilę zapomniałem jak się oddycha i że coś niepokojącego pojawiło się na moim nosie.
Jeden z drągali podniósł z ziemi gazetę, a drugi o imieniu Kevin szturchnął Patricka w ramię.
- Ej, Patrick - powiedział Kevin. - To ten co ci wczoraj poderwał Cindi.
Jaką Cindi?
- Joe? - odezwałem się. - Czy ty o czymś zapomniałeś mi powiedzieć?
Osiłki zaczęli iść w naszą stronę.
- Tak stary, ja ci jeszcze wielu rzeczy zapomniałem powiedzieć, ale teraz nie ma na to czasu - mówił spanikowany. - Wiejemy! - krzyknął.
Nim zdążyliśmy się poderwać z ławek, Jefferson razem z swoim kumplem zdążył do nas podbiec.
W momencie chwycił Joe za podkoszulkę i wycelowal perfekcyjnie w jego lewe oko.
- Ała! - syknął chłopak i odruchowo złapał się za twarz.
Zważając na fakt, że w mojej ręce wciąż znajdowało się jabłko, nie zastanawiając się zbyt długo rzuciłem celnie w krocze Patricka.
- Joe, teraz! - krzyknąłem.
Uciekliśmy do wnętrza szkoły.
Trampki Joe'a zapiszczały przeraźliwie, kiedy skręciliśmy w korytarz. Super, teraz już na pewno wiedzą gdzie jesteśmy.
- Tylko nie próbujcie uciekać, mamy wasze Gat En Plug!
Chwila, co? To coś ma tytuł? Kto był do tego zdolny? I co chciał robić z tą zatyczką?
Zatrzymaliśmy się na chwilę i spojrzałem na Joe'a.
- I co teraz? - zapytałem spanikowany.
Popatrzył na mnie swoim niebieskim spojrzeniem, następnie wbił wzrok w przestrzeń.
- Mam pomysł! - powiedział nagle i pociągnął mnie za rękaw swetra.
Co ten palant wyprawia?
Podbiegliśmy do swoich szafek i blondyn zabrał się za otwieranie swojej.
- Co ty odwalasz, kretynie? - zapytałem go.
- Nie widać? - odpowiedział pytaniem na pytanie. - pakuję się do szafki - wyjaśnił, starając wcisnąć się do jej wnętrza. - I tobie też radzę to zrobić.
- Zwariowałeś?! - krzyknąłem.
W tle usłyszeliśmy, że ktoś biegnie.
- Nie marudź, tylko wchodź - odpowiedział zamykając metalowe drzwiczki.
Zacząłem walić w nie z całej siły.
Boże, co za kretyn. Jak ja go nienawidzę. Gdyby nie ta cholerna impreza nie musiałbym teraz uciekać przed bandą rozzłoszczonych goryli i przebywać w towarzystwie tego cwela, którego pomysły są wzięte chyba z kosmosu.
Kopnąłem w drzwiczki sfrustrowany i odwróciłem się w poszukiwaniu drogi ucieczki. Nagle zobaczyłem na drugim końcu korytarza Kevina wyłaniającego się zza ściany. Bez dłuższego namysłu otworzyłem swoją szafkę. Z wahaniem spojrzałem na nią z odrazą. Pieprzony Joe. Pieprzona impreza. I w ogóle pieprzone wszystko.
Wcisnąłem się do szafki i zatrzasnąłem drzwi.
Muszę przyznać, że szafki szkolne niestety nie należą do najwygodniejszych kryjówek. Było tu strasznie ciasno, ale co ja na to poradzę. Gdyby nie idiotyczny blondyn, siedzący w szafce obok, teraz mógłbym siedzieć spokojnie na dworze i degustować się piętnastoma minutami względnej ciszy.
Po jakimś czasie Patrick i jego goryle minęli szafki, przeklinając nas pod nosem. Wtedy właśnie zadzwonił dzwonek na lekcję i pojawił się kolejny problem.
- Joe? - odezwałem się.
- Tak?
- Wiesz może, jak teraz wyjdziemy z tych szafek?
- Yyy, wiesz... - zaczął się jąkać - ... nie przemyślałem tego - zaśmiał się nerwowo.
- Aha, to fajnie - odpowiedziałem. - Jesteś taki genialny, że aż głupi.
- Potraktuję to jako komplement.
- Spoko.
Po dłuższym czasie usłyszałem szelest z szafki obok i śmiech. Joe najwyraźniej nie podzielał mojego smutku i rozpaczy i zaczął przeczesywać wnętrze swojego nowego lokum.
Gdybym widział siebie teraz jak w jakiejś durnej komedii to pewnie też bym się śmiał, tak jak ten debil, ale niestety byłem głodny, zły, obrażony na cały świat, a w szczególności na Browna i wciśnięty w szafkę.
- Joe... -zaśmiałem się gorzko, odchylając głowę do tyłu. - Co teraz?
W szafce obok nagle ucichło. Joe myślał. Ludzie, róbcie zdjęcia - taka okazja może prędko się nie powtórzyć.
- Nie do końca wiem - chyba przycisnął twarz do ścianki, ponieważ lepiej go słyszałem.
- Joe, ty idioto! Jak ja mogłem dać się wciągnąć w twoje towarzystwo? - zapytałem, nie oczekując wcale od niego odpowiedzi.
W przypływie złości rąbnąłem z całej siły pięścią w ścianę szafki, która na jego nieszczęście była bardzo cienka.
- Ała! - nie widzę tego, ale przeczuwam, że blondyn właśnie w tym momencie łapie się za twarz.
Jedyne co teraz widzę, to tylko wielka, pulsująca, czerwona ręka. Z moich ust wyrywa się głośny jęk, co nie uchodzi uwadze Joe.
Chłopak zaczyna się śmiać. Znowu. Co za irytujący dźwięk. Co za palant.
- Odwal się ode mnie - jęknąłem. Było mnie stać tylko na taką obelgę, choć dla niego to pewnie nie była obelga. Pewnie zlał to jak inne moje uwagi dotyczące jego osoby. Nigdy nie byłem dobry w rzucaniu obelg, w sumie rzadko ich używałem.
- Odwal się? - odzywa się kpiąco ściana. Chichot. - Już nawet
" p o k i e ł b a s i ć " brzmi lepiej.
Nienawidzę go. Nienawidzę go tak bardzo, niczym teoria geocentryczna Kopernika. Jest dla mnie jak plaga dla Egipcjan, jak plama na nowych spodniach. Jest najgorszym, co mnie mogło dzisiaj spotkać. Nie wytrzymam z nim ani minuty dłużej.
Tok moich rozmyślań prowadził do tego, że mam ochotę się od niego odwrócić. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że jest to nie możliwe, bo a) siedzę w szafce, b) szafka jest ciasna, c) Joe w sumie i tak nie zobaczył by tego, a jedyny szelest, uznał by za kolejną próbę otworzenia szafki.
A propo tego... Plama na spodniach (która była całkiem przystojna swoją drogą, ale nigdy tego nie przyznam) chyba właśnie się za to zabrała.
Westchnąłem. Przekręciłem głowę i nagle moją uwagę przykuło coś dziwnego. Była to mała, żółta, podejrzana karteczka, której nigdy wcześniej tu nie było. Wziąłem ją w palce i obejrzałem z obu stron. Przystawiłem ją do jedynego źródła światła, pochodzącego z dziur w szafce.
Pierwsze, co zobaczyłem to bardzo ładne, nieznane mi pochyłe pismo oraz odbite czerwone usta.
"Kocham Cię, misiaczku <3! Spotkajmy się na parkingu przed szkołą po lekcjach...
~~ Cindi"
Tylko kim do cholery jest Cindi? Czy na tej imprezie wydarzyło się coś, czego nie pamiętam (lub coś, czego nie chciałbym pamiętać, gdybym jednak coś kojarzył)? Postanowiłem zapytać o to jedyną formę życia w najbliższym otoczeniu:
- Joe...?
Kończę gwałtownie jego imię, kiedy drzwi szafki otwierają się na oścież, a ja automatycznie wciskam się w jej wnętrze.
Muszę wyglądać idiotycznie, bo stojący przede mną blondyn chichocze krzyżując ręce na piersi.
- Coś chciałeś, kochaneczku? - unosi obydwie brwi i szczerzy zęby w drwiącym uśmieszku.
- Kto to jest Cindi? - cedzę.
Joe wyrwał mi kartkę z ręki i szybko zapoznał się z jej treścią, po czym wybuchnął śmiechem, ciągnąc mnie za ramię.
- Ona musi cię kochać!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro