Rozdział I czyli cholera Joe, gdzie posiałeś długopis?
Budzenie się jest najgorszą czynnością jaką można wykonywać, szczególnie kiedy twoja mama uparła się, żeby wyprać zasłony i słońce ma jedynie cienką warstwę skóry do twoich zaspanych oczu, a wypity poprzedniej nocy alkohol nie zdążył jeszcze wyparować z twojego organizmu...
To jednak nie jest najgorsze, powiem więcej, to jak wzgórze, na którym zjeżdżałem na sankach (a one nie mają nigdy powyżej metra, nie wierz mamie) w porównaniu do Mount Everest, czyli tego co mnie teraz czekało. Pójście do szkoły.
Z kacem.
Przetarłem leniwie oczy. Chcąc nie chcąc wygrzebałem się spod grubej kołdry. Przez całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz spowodowany chłodem. Z ociąganiem podniosłem się do siadu i ziewnąłem przeciągle.
Tak, wstawanie z cieplutkiego łóżka to zdecydowanie najgorsze, co mogło mnie dzisiaj spotkać, albo i nie.
Kompletnie nie pamiętałem, co się działo zeszłej nocy. Wyobrażacie sobie moją minę, gdy doszedłem do tego?
Podrapałem się po karku, przeczesałem ręką włosy i wstałem z łóżka, głośno ziewając. Rozejrzałem się po pokoju, w którym jeszcze wczoraj panował istny burdel, ale moja mama pedantka postanowiła to zmienić. Wreszcie mogłem ujrzeć swoje białe meble i szare ściany poobklejane licznymi plakatami.
Podszedłem do drzwi z zamiarem wyjścia z pokoju. Pociągnąłem za klamkę od drzwi. Otworzyły się z taką łatwością, że aż potknąłem się o próg i runąłem jak długi na podłogę. Ta no, gorzej być chyba już nie może. Kac, zero wspomnień z poprzedniej nocy i na dodatek bolący ryj.
Przekląłem soczyście pod nosem, a tak naprawdę to chyba jednak na cały regulator. Moja starsza siostra Lauren minęła mnie śmiejąc się głośno, chociaż sam widziałem ją w o wiele gorszych sytuacjach. Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem i odprowadziłem ją nim pod same schody prowadzące na parter.
Nasz dom znajdował się przy jednej z angielskich ulic, na której wszystkie domy były niemal identyczne. Był urządzony w typowo angielski sposób, czyli wszędzie dominowały róże i haftowane serwetki. Dobra, bez przesady. W gruncie rzeczy jest urządzony całkiem normalnie.
Wstałem z podłogi, pocierając obolałą głowę i udałem się do łazienki. Gdy zobaczyłem siebie w lustrze poznałem powód, z którego moja siostra się ze mnie śmiała. Muszę przyznać, że wyglądałem okropnie, jak chodzące nieszczęście.
Moje ciemne blond, krótkie włosy były rozczochrane i przetłuszczone. Brązowe oczy były strasznie podkrążone, przez co wyglądałem niczym zombie z jakiegoś horroru, a na nosie zauważyłem podejrzanego strupa, który cholera wie skąd się wziął.
Zdjąłem z siebie bokserki, czyli jedyne co miałem aktualnie na sobie i wrzuciłem je do kosza na pranie. Wziąłem szybki prysznic, wytarłem się dokładnie i z obwiniętym wokół bioder ręcznikiem poszedłem do swojego pokoju, aby się ubrać. Otworzyłem dużą szafę i wyciągnąłem z niej bieliznę, skarpetki, szary sweter i jeansowe rurki. Ubrałem się, spakowałem książki do plecaka i zszedłem na dół po schodach do jasnej kuchni.
Przy stole siedziała mama z siostrą i piły herbatę. Gdy mnie zobaczyły, spojrzały na siebie i zaczęły cicho chichotać. Spojrzałem na nie z zaciekawieniem i podszedłem do lodówki. Wyjąłem z niej mleko i zacząłem pić je prosto z kartonu. Zakręciłem korkiem i schowałem je do lodówki.
- No co się tak na mnie dziwnie patrzycie? - spytałem, gdy odwróciłem się do nich przodem.
- Nie, normalnie - odpowiedziała mama i wstała od stołu.
- Boże, ale mnie głowa napiernicza - jęknąłem siadając przy stole.
- Ciekawe czemu? - spytała sarkastycznie moja starsza siostra i wybuchła śmiechem.
- A spadaj na drzewo, widziałem cię w gorszych sytuacjach! - wymamrotałem oburzony i posłałem jej jedno z tych spojrzeń, które powinno zabijać.
Przestała się śmiać.
- Czyżby? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - To chyba nie zdajesz sobie sprawy jak wyglądałeś, gdy wróciłeś do domu.
- A zamknij się już, dobra?
Mama zaczęła szperać w szafce z lekami. Wyciągnęła z niej jakieś nieduże opakowanie tabletek na ból głowy i podała mi je z butelką wody do popicia.
- Dziękuję, mamo - uśmiechnąłem się do niej.
- No, pij, pij i zmykaj do szkoły, bo się spóźnisz - pogłaskała mnie po głowie.
- Może tam się dowiesz, co wczoraj odwaliłeś - dodała siostra ze śmiechem.
Wypiłem tabletkę i wstając od stołu posłałem jej środkowego palca. Poszedłem do przedpokoju, gdzie założyłem martensy i żegnając się z mamą wyszedłem z domu.
Skierowałem swoje kroki do szkoły.
***
Wszedłem do szkoły bardzo wolno, tak jak zwykle - nigdy mi się tam jakoś specjalnie nie spieszyło. Poprawiłem plecak spadający z mojego lewego ramienia i wkroczyłem na beżowy korytarz, otoczony szafkami z każdej możliwej strony.
Interesujące, jak wiele można dowiedzieć się zaraz po wejściu do tego budynku.
Poczułem, jak ktoś wpada na mnie z niesamowitą siłą i klepie mnie w ramię.
- Ał! - wydałem z siebie pisk godny sześcioletniej dziewczynki.
- Stary! Ale dałeś wczoraj czaaaduuu! - krzyknął nieznajomy mi blondyn z przydługą grzywką opadającą na jego twarz.
Spojrzałem znacząco na intruza. Poprawił nerwowo grzywkę. Ubrany był w rozpiętą, zgniło zieloną koszulę, pod którą miał obrzydliwą białą podkoszulkę z odpychającym dekoltem. Na nogach miał czarne trampki i wytarte, ciemne, jeansowe spodnie.
Spojrzałem znów na jego twarz. Nasuwały mi się tylko dwa pytania.
Kim ty jesteś do cholery człowieku i skąd mnie znasz?
- Conor? - spytał ostrożnie.
Dobra, trzecie pytanie. Skąd wiesz jak mam na imię?
- Yyy... - zacząłem. - Mógłbyś mi przypomnieć, jak się nazywasz i skąd mnie znasz? - zapytałem go.
- C-co? - wykrztusił. - To ty nie pamiętasz, co się działo w nocy? - spytał z niedowierzaniem.
- No, tak jakby - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się krzywo.
- No nieźle... - pokiwał głową i poklepał mnie ze zrezygnowaniem po plecach. Zaczęliśmy się przemieszczać w stronę szafek. - No więc, zacznijmy od tego, że nazywam się Joe Langridge-Brown - zatrzymał się i wybuchł śmiechem. - Boże, a teraz będzie zabawnie.
- Doprawdy? - spojrzałem na niego krzywo.
- No to w skrócie? Schlaleś się w trzy dupy, zacząłeś tańczyć na stole bez podkoszulki w salonie, ba, nie w byle jakim salonie, bo u Patricka Jeffersona...
- Zaraz, u kogo? - przerwałem mu tę jakże wspaniałą opowieść.
- U Patricka Jeffersona - odpowiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.
Przełknąłem ciężko ślinę. Nie chciałem go dalej słuchać, bo szczerze mówiąc to... było to okropne. Zrobiłem z siebie pośmiewisko w domu najpopularniejszego chłopaka w szkole.
- Kontynuując, potem śpiewałeś piosenki Backstreet Boys, miałeś widownię, że łohoho, wyrwałeś jakąś laskę, a potem odprowadziłem cię do domu. Koniec - powiedział na jednym tchu.
Pod wpływem tej jakże emocjonującej historii mój żołądek nie wytrzymał i chwilę później zwymiotowałem do najbliższego kosza całą jego zawartością.
- Zabiję moją siostrę - wycharczałem ostatkiem sił wciąż pochylony nad koszem na śmieci.
Joe ryknął śmiechem, chociaż mi wcale nie było do śmiechu. Jakby wymiotowanie do śmietnika i widok stłamszonego chłopaka był widokiem zabawnym.
- To będzie początek wspaniałej przyjaźni! - powiedział podekscytowany blondyn.
- Wcale w to nie wątpię... - wymamrotałem sarkastycznie pod nosem, lecz Joe chyba to usłyszał i nie odebrał tego tak, jak powinien.
Zadzwonił dzwonek na lekcję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro