Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział I czyli cholera Joe, gdzie posiałeś długopis?

Budzenie się jest najgorszą czynnością jaką można wykonywać, szczególnie kiedy twoja mama uparła się, żeby wyprać zasłony i słońce ma jedynie cienką warstwę skóry do twoich zaspanych oczu, a wypity poprzedniej nocy alkohol nie zdążył jeszcze wyparować z twojego organizmu...

To jednak nie jest najgorsze, powiem więcej, to jak wzgórze, na którym zjeżdżałem na sankach (a one nie mają nigdy powyżej metra, nie wierz mamie) w porównaniu do Mount Everest, czyli tego co mnie teraz czekało. Pójście do szkoły.

Z kacem.

Przetarłem leniwie oczy. Chcąc nie chcąc wygrzebałem się spod grubej kołdry. Przez całe moje ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz spowodowany chłodem. Z ociąganiem podniosłem się do siadu i ziewnąłem przeciągle.

Tak, wstawanie z cieplutkiego łóżka to zdecydowanie najgorsze, co mogło mnie dzisiaj spotkać, albo i nie.

Kompletnie nie pamiętałem, co się działo zeszłej nocy. Wyobrażacie sobie moją minę, gdy doszedłem do tego?

Podrapałem się po karku, przeczesałem ręką włosy i wstałem z łóżka, głośno ziewając. Rozejrzałem się po pokoju, w którym jeszcze wczoraj panował istny burdel, ale moja mama pedantka postanowiła to zmienić. Wreszcie mogłem ujrzeć swoje białe meble i szare ściany poobklejane licznymi plakatami.

Podszedłem do drzwi z zamiarem wyjścia z pokoju. Pociągnąłem za klamkę od drzwi. Otworzyły się z taką łatwością, że aż potknąłem się o próg i runąłem jak długi na podłogę. Ta no, gorzej być chyba już nie może. Kac, zero wspomnień z poprzedniej nocy i na dodatek bolący ryj.

Przekląłem soczyście pod nosem, a tak naprawdę to chyba jednak na cały regulator. Moja starsza siostra Lauren minęła mnie śmiejąc się głośno, chociaż sam widziałem ją w o wiele gorszych sytuacjach. Spojrzałem na nią morderczym wzrokiem i odprowadziłem ją nim pod same schody prowadzące na parter.

Nasz dom znajdował się przy jednej z angielskich ulic, na której wszystkie domy były niemal identyczne. Był urządzony w typowo angielski sposób, czyli wszędzie dominowały róże i haftowane serwetki. Dobra, bez przesady. W gruncie rzeczy jest urządzony całkiem normalnie.

Wstałem z podłogi, pocierając obolałą głowę i udałem się do łazienki. Gdy zobaczyłem siebie w lustrze poznałem powód, z którego moja siostra się ze mnie śmiała. Muszę przyznać, że wyglądałem okropnie, jak chodzące nieszczęście.

Moje ciemne blond, krótkie włosy były rozczochrane i przetłuszczone. Brązowe oczy były strasznie podkrążone, przez co wyglądałem niczym zombie z jakiegoś horroru, a na nosie zauważyłem podejrzanego strupa, który cholera wie skąd się wziął.

Zdjąłem z siebie bokserki, czyli jedyne co miałem aktualnie na sobie i wrzuciłem je do kosza na pranie. Wziąłem szybki prysznic, wytarłem się dokładnie i z obwiniętym wokół bioder ręcznikiem poszedłem do swojego pokoju, aby się ubrać. Otworzyłem dużą szafę i wyciągnąłem z niej bieliznę, skarpetki, szary sweter i jeansowe rurki. Ubrałem się, spakowałem książki do plecaka i zszedłem na dół po schodach do jasnej kuchni.

Przy stole siedziała mama z siostrą i piły herbatę. Gdy mnie zobaczyły, spojrzały na siebie i zaczęły cicho chichotać. Spojrzałem na nie z zaciekawieniem i podszedłem do lodówki. Wyjąłem z niej mleko i zacząłem pić je prosto z kartonu. Zakręciłem korkiem i schowałem je do lodówki.

- No co się tak na mnie dziwnie patrzycie? - spytałem, gdy odwróciłem się do nich przodem.

- Nie, normalnie - odpowiedziała mama i wstała od stołu.

- Boże, ale mnie głowa napiernicza - jęknąłem siadając przy stole.

- Ciekawe czemu? - spytała sarkastycznie moja starsza siostra i wybuchła śmiechem.

- A spadaj na drzewo, widziałem cię w gorszych sytuacjach! - wymamrotałem oburzony i posłałem jej jedno z tych spojrzeń, które powinno zabijać.

Przestała się śmiać.

- Czyżby? - spojrzała na mnie z niedowierzaniem. - To chyba nie zdajesz sobie sprawy jak wyglądałeś, gdy wróciłeś do domu.

- A zamknij się już, dobra?

Mama zaczęła szperać w szafce z lekami. Wyciągnęła z niej jakieś nieduże opakowanie tabletek na ból głowy i podała mi je z butelką wody do popicia.

- Dziękuję, mamo - uśmiechnąłem się do niej.

- No, pij, pij i zmykaj do szkoły, bo się spóźnisz - pogłaskała mnie po głowie.

- Może tam się dowiesz, co wczoraj odwaliłeś - dodała siostra ze śmiechem.

Wypiłem tabletkę i wstając od stołu posłałem jej środkowego palca. Poszedłem do przedpokoju, gdzie założyłem martensy i żegnając się z mamą wyszedłem z domu.

Skierowałem swoje kroki do szkoły.

***

Wszedłem do szkoły bardzo wolno, tak jak zwykle - nigdy mi się tam jakoś specjalnie nie spieszyło. Poprawiłem plecak spadający z mojego lewego ramienia i wkroczyłem na beżowy korytarz, otoczony szafkami z każdej możliwej strony.

Interesujące, jak wiele można dowiedzieć się zaraz po wejściu do tego budynku.

Poczułem, jak ktoś wpada na mnie z niesamowitą siłą i klepie mnie w ramię.

- Ał! - wydałem z siebie pisk godny sześcioletniej dziewczynki.

- Stary! Ale dałeś wczoraj czaaaduuu! - krzyknął nieznajomy mi blondyn z przydługą grzywką opadającą na jego twarz.

Spojrzałem znacząco na intruza. Poprawił nerwowo grzywkę. Ubrany był w rozpiętą, zgniło zieloną koszulę, pod którą miał obrzydliwą białą podkoszulkę z odpychającym dekoltem. Na nogach miał czarne trampki i wytarte, ciemne, jeansowe spodnie.

Spojrzałem znów na jego twarz. Nasuwały mi się tylko dwa pytania.

Kim ty jesteś do cholery człowieku i skąd mnie znasz?

- Conor? - spytał ostrożnie.

Dobra, trzecie pytanie. Skąd wiesz jak mam na imię?

- Yyy... - zacząłem. - Mógłbyś mi przypomnieć, jak się nazywasz i skąd mnie znasz? - zapytałem go.

- C-co? - wykrztusił. - To ty nie pamiętasz, co się działo w nocy? - spytał z niedowierzaniem.

- No, tak jakby - odpowiedziałem i uśmiechnąłem się krzywo.

- No nieźle... - pokiwał głową i poklepał mnie ze zrezygnowaniem po plecach. Zaczęliśmy się przemieszczać w stronę szafek. - No więc, zacznijmy od tego, że nazywam się Joe Langridge-Brown - zatrzymał się i wybuchł śmiechem. - Boże, a teraz będzie zabawnie.

- Doprawdy? - spojrzałem na niego krzywo.

- No to w skrócie? Schlaleś się w trzy dupy, zacząłeś tańczyć na stole bez podkoszulki w salonie, ba, nie w byle jakim salonie, bo u Patricka Jeffersona...

- Zaraz, u kogo? - przerwałem mu tę jakże wspaniałą opowieść.

- U Patricka Jeffersona - odpowiedział spokojnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Przełknąłem ciężko ślinę. Nie chciałem go dalej słuchać, bo szczerze mówiąc to... było to okropne. Zrobiłem z siebie pośmiewisko w domu najpopularniejszego chłopaka w szkole.

- Kontynuując, potem śpiewałeś piosenki Backstreet Boys, miałeś widownię, że łohoho, wyrwałeś jakąś laskę, a potem odprowadziłem cię do domu. Koniec - powiedział na jednym tchu.

Pod wpływem tej jakże emocjonującej historii mój żołądek nie wytrzymał i chwilę później zwymiotowałem do najbliższego kosza całą jego zawartością.

- Zabiję moją siostrę - wycharczałem ostatkiem sił wciąż pochylony nad koszem na śmieci.

Joe ryknął śmiechem, chociaż mi wcale nie było do śmiechu. Jakby wymiotowanie do śmietnika i widok stłamszonego chłopaka był widokiem zabawnym.

- To będzie początek wspaniałej przyjaźni! - powiedział podekscytowany blondyn.

- Wcale w to nie wątpię... - wymamrotałem sarkastycznie pod nosem, lecz Joe chyba to usłyszał i nie odebrał tego tak, jak powinien.

Zadzwonił dzwonek na lekcję.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro