Prolog
Trzy stopnie. Dwa. Jeden. Ostatni pokonuję z niesamowitą lekkością, jakby nogi same niosły mnie do celu. Wchodzę na scenę; słyszę, jak za mną podąża reszta zespołu. Na scenie panowała ciemność. Po chwili widzę oślepiające światło, skierowane prosto na nas. Jestem tu.
Czuję to.
Spoglądam na zniecierpliwioną publiczność. Wszystkie twarze ze skupieniem wpatrzone są we mnie. Ich zaciekawione spojrzenia błądzą poruszone po każdym z nas. W blasku reflektorów dostrzegam lśniący mikrofon. Przełykam ślinę i podchodzę bliżej.
Kocham to. Kocham ten stan całkowitego oddania się muzyce. Kocham ją tworzyć. Sprawia mi to satysfakcję i nie mogę bez tego żyć.
Tłum zaczyna coraz to głośniej skandować nazwę naszego zespołu.
Perkusja zaczyna powoli wybijać rytm pierwszej piosenki.
Scena, mikrofon i ja. Mikrofon. Ja. Muzyka, która przyciąga mnie coraz mocniej i mocniej.
Po chwili do perkusji dołączają gitary. Dosięgam mikrofonu dłońmi i nabieram głośno powietrza.
Zaczynam śpiewać.
I nic więcej mi nie potrzeba.
Oddaję się całkowicie muzyce.
Czuję rosnące serce w piersi; bije w rytm perkusji.
Muzyka dosięga mnie i chwyta mocno swoimi ramionami. Nic więcej nie czuję. Nie ma już muzyki i mnie. Jesteśmy jednością.
Jestem tylko ja.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro