say something
- Mogłeś tyle nie pić - westchnęła Ellie, przewracając oczami. Harry beztrosko wzruszył ramionami i oparłszy się o ławkę, splótł dłonie na podbrzuszu.
- Jeszcze jakieś zaskakujące odkrycia na dziś, pani Holmes? - czknął Harry, uśmiechając się zawadiacko.
Dziewczyna tylko pokręciła głową i usiadła obok Stylesa; buty leżały gdzieś obok torebki i marynarki należącej do chłopaka, którą nieopatrznie rzucił na ziemię.
- Po prostu... Nie lubię, gdy taki jesteś - dodała Ellie po kilku minutach ciszy, nawet nie siląc się na wyjaśnienia. - Cyniczny.
- Pani Holmes. - Chłopak zaśmiał się gardłowo, odrzucając głowę do tyłu. - Dobrze, że rzuciła pani studia, bo z takim zmysłem obserwacji może pani co najwyżej podłogi czyścić.
Ellie przygryzła dolną wargę, próbując doprowadzić się do porządku; łzy cisnęły jej się do oczu, a broda zaczęła trząść od powstrzymywanego płaczu. Nienawidziła Harry'ego, który mówił to, co wszyscy inni myśleli, ale byli zbyt mili, by to przyznać; nienawidziła Harry'ego, bo ranił ją bardziej, niż ktokolwiek inny, a jednocześnie nie umiała mu się postawić.
- Dobrze, że ty w ogóle jakieś wykształcenie masz, Styles - sarknęła w końcu dziewczyna, zebrawszy wszystkie możliwe siły, by powstrzymać drżenie głosu. - I możesz mnie oceniać.
- Och, daj spokój. - Harry machnął ręką, całkowicie nieprzejęty ripostą pochodzącą od jego dziewczyny. - Wszyscy wiedzą, że jesteś zwyczajnie zbyt ograniczona na studia. Masz ładnie wyglądać i, no wiesz, w niektórych materiach jesteś świetna.
- Jesteś obrzydliwy - rzucił ktoś trzeci. Ellie spojrzała w stronę, z której dochodził głos i zobaczyła wyraźnie zniesmaczonego Petera, którego bez słowa zostawiła na przyjęciu. Teraz dziewczyna poczuła się niesamowicie głupio i nawet nie próbowała utrzymać kontaktu wzrokowego.
- A ty to kto, przepraszam? - Harry uniósł głowę tak, żeby zobaczyć twarz nowoprzybyłego. - O, ty jesteś tym, no, kelnerem? Szatniarzem? Coś w tym rodzaju - wymamrotał Harry bardziej do siebie, niż do kogokolwiek innego, machając na Petera dłonią. - Nic nam nie potrzeba, spływaj stąd.
- Hej, Ellie. - Peter spojrzał na dziewczynę z zatroskaną miną. - Nie jest ci zimno?
Ellie uśmiechnęła się słabo i wzruszyła ramionami.
- Nie, wszystko okej. Posłuchaj Peter, wracaj do środka, ja zaprowadzę Harry'ego do taksówki i...
- Jedziesz ze mną - uciął Harry, jakby nagle wszystkie bąbelki z niego uciekły. - Nie zostawię cię z jakimś idiotą, który myśli, że odbierze mi każdą dziewczynę, co nie, Peter? Każdą bierze na te swoje oczka, maniery - Harry wstał powoli z ławki i zmierzył Petera nienawistnym wzrokiem. - A prawda jest taka, że każdą traktuje jak najgorszą dziwkę.
- Stary, nie wiem z kim mnie pomyliłeś, ale przed chwilą wytknąłeś swojej dziewczynie wszystko, co było można - zarechotał Peter bez cienia wesołości. - To się trochę kłóci z tą twoją nagłą rycerskością.
- Nie wtrącaj się koleś, tyle. Mój związek, moje sprawy.
- A myślałby kto, że w związku są dwie osoby - odparł Peter, unosząc jeden kącik ust. - Ale nie, samiec alfa musi mieć wszystko pod kontrolą.
- Idź - wycedził Harry, przekrzywiając głowę. - Zniknij, zanim...
- Harry! Ellie! - Z budynku zaczęli się wysypywać pozostali członkowie zespołu; Zayn był w połowie drogi między schodami a ławką, przy której wszystko się działo, a Liam i Louis pomagali Niallowi przedostać się przez tłumek gości. Peter przeklnął pod nosem, po czym wcisnął dłonie w kieszenie i skierował się w stronę wyjścia z ogrodu; Ellie podniosła z ziemi marynarkę Harry'ego i wcisnęła w rękawy swoje ramiona.
- Ellie? Wszystko okej? - spytał Liam, gdy zobaczył nieco już teraz otępiałego Harry'ego. - Zrobił ci coś?
- Kto to był?
- Dlaczego tu siedzicie?
- Styles znów się zalał w trupa?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro