Dead dark
Obudził się pośród mroku, przywiązany do krzesła. Głowa bolała go niemiłosiernie, ale to nie tym się bardziej przejmował. Naprzeciw niego obserwowały go oczy, które już wcześniej widywał. Świdrowały jego twarz kawałeczek po kawałeczku. Szarpnął się, ale jedyne co poczuł to węzeł na swoich nadgarstkach, zawiązanych za jego plecami.
— Nie szarp się tak - nic ci to nie da. Krzyczeć też możesz sobie darować; ściany są dźwiękoszczelne. Jesteśmy sami. — rzekł melodyjnym głosem. Te oczy, palił się w nich mrok, czarne tęczówki z których nic nie dało się wyczytać, włosy też tego samego koloru.
— Kim jesteś?
— Odpowiem na to pytanie, jeśli tylko pozwolisz mi się dotknąć. Te siniaki muszą dalej boleć, prawda?
Wciągnął ostro powietrze na te słowa. Nikt o tym nie wiedział ani ich nie widział. Jedynie jego oprawcy. Obawiał się go, tych oczu, tego głosu. Widział go przed swoim domem kilkukrotnie, obserwującego jego okno. W szkole, z głową do dołu. Zawsze był w jego pobliżu. Dlaczego? Nie znali się, widział go pierwszy raz w takiej odsłonie, a teraz słyszał jego głos pierwszy raz.
— Które? — postanowił grać na czas, nawet okłamywać samego siebie. Chce mu zrobić to samo co oni. Wszystkie słowa, jakie wypowiada, to kłamstwo, łże. Chce go sprowokować tym gadaniem, tylko po co? — Każdy ma jakieś siniaki. Zapewne ty również.
Po swoich słowa usłyszał głośny śmiech, których rozniósł się echem po pokoju. Wzdrygnął się. Takiego śmiechu już dawno nie słyszał. Śmiał się z jego słów, nie uwierzył mu. Wie o tym, że kłamie. Że oszukuje.
— Nie mam żadnych, ale ja przynajmniej nie muszę kłamać. Zawsze tak kłamałeś w żywe oczy? Nie wychodzi ci to najlepiej, musisz jeszcze na tym dużo popracować, jeśli chcesz zrobić ze mnie idiotę. Może próbujmy jeszcze raz, co? — wstał z krzesła i podszedł do niego. Brązowowłosy spiął się, obserwując z przerażeniem jak ten zbliża się do jego twarzy i wyjmuje mały nożyk z kieszeni. Rozcina sznur i łapie go za nadgarstek. Przystawia pod jego twarz i podwija materiał, ukazując szereg bladych siniaków, zdobiących całą jego rękę. — Chcesz mi powiedzieć, że każdy ma coś takiego? Że każdego wieczoru rodzice biją własne dziecko do utraty przytomności.
Ostatnie słowa niemal wyszeptał mu do ucha. Puścił jego rękę i odszedł na swoje poprzednie siedzenie. Obserwował jak chłopak rozmasowuje nadgarstek, schylając głowę i wgapiając wzrok w podłogę. Odwrócił się w stronę szafki na której znajdowała się mała lampka. Zapalił ją, a pokój oświetlił słaby blask. Odwrócił się z powrotem do niego. Brązowe włosy zasłaniały mu widok na jego twarz, którą w dalszym ciągu miał zniżoną.
— Co takiego do cholery jest ciekawego w tej podłodze, że jej się tak przyglądasz? — spytał zirytowany jego zachowaniem. Wielki mu strach, że postanowił pokazać mu prawdę, której ten tak bardzo się bał odsłonić. Wyciągnął w jego stronę rękę i dotknął jego policzka. Poczuł jak ciało bruneta jeszcze mocniej się spina. — Jestem Kurayami, ale możesz mówić mi po prostu Kuyi. — pogłaskał go delikatnie po skórze w geście uspokajającym. Podziałało; jego ciało lekko rozluźniło się, a głowa podniosła do góry, patrząc prosto w jego czarne tęczówki. Chłopak zakrył nadgarstek materiałem.
To, co w nich zobaczył, to uczucie było przerażające. Jego ciało przeszedł dreszcz. To nie był ten sam wzrok, który widział jeszcze kilka sekund wcześniej. Teraz przypomniał jego, ten bezemocjonalny wzrok, wpatrzony niewiadomo na co. Oczy, które nic nie mówiły, były niemalże martwe.
— Itami, choć pewnie już to wiesz. — odparł beznamiętnie brunet.
— I to, że kochasz zachody słońca. Najbardziej lubisz smażonego kurczaka i nienawidzisz łysych ludzi. Rzadko się uśmiechasz, a twoje oczy są drapieżne. Nie lubisz koloru swoich włosów, ani tęczówek.
— Co chcesz tym osiągnąć?
— Nie rozumiem.
— Doskonale rozumiesz. — zniżył głos, zbliżając się do jego twarzy. Po przerażonym i skulonym chłopcu nie było już śladu. Teraz zastępowała go wersja stworzona do ludzi z jego środowiska, maskująca wszelkie bóle. — Teraz to ty nie rób ze mnie idioty. I nie śmiej już się tym śmiechem. Po co to wszystko zrobiłeś?
— Zawsze uważałem cię za interesującego człowieka, który jest tak doskonałym aktorem. Który potrafi znieść tak dużo bólu, jakich mało. Który potrafi odgrywać tą samą scenkę dziesiątki razy i ani twarz mu nie drgnie. Teraz widzę właśnie tego Itamiego, prawda? Chce widzieć cię takiego jaki jesteś naprawdę.
— Ja również.
— Więc zróbmy to! — krzyknął, wyrzucając ręce do góry. Uśmiechnął się na swój dziwny sposób. Do tego właśnie dążył od początku i wreszcie ma to. Itami jest tylko jego. — Jaki problem, co?
— Dlatego mnie porwałeś? — jego głos był zimny, nie było w nim wyrzutu ani przerażenie. — Uważasz się za jakiegoś Boga, że wybierasz niewinnych ludzi na swoje ofiary? Nie masz bladego pojęcia, co jestem w stanie zrobić. Pomimo tego, zabrałeś mnie do tej piwnicy. To był twój śmiertelny błąd.
Zaniemówił. Nie sądził, że uzyska taką odpowiedź. Brzmiał dokładnie tak jak on kilka tysięcy lat temu. Cichy na zewnątrz, a w środku prawdziwa bestia. Podobała mu się ta strona Itamiego. Mógłby słuchać go godzinami a i tak by mu było jeszcze mało. Choć nie był pewny czy to jego prawdziwa wersja.
— Co chcesz mi zrobić? — spytał czarnowłosy unosząc brew. Był ciekawy na co go stać.
— Wypatroszyć.
Wybuchł gromkim śmiechem, łapiąc się za brzuch i odchylając lekko do tyłu. Otarł teatralnie łzę w prawego oka, po czym się odezwał;
— Wybacz, ale na to jeszcze musisz zaczekać. Chciałbym zobaczyć to. Jak próbujesz wypatroszyć nie człowieka.
— Nie wyglądasz na takiego, co przeżył więcej wieków niż sam Bóg. Ile masz lat?
— Więcej niż ci się wydaje. — szepnął, mrużąc oczy. Klasnął w dłonie i podniósł się na równe nogi. — Koniec na dziś tych przesłuchań. Wrócimy do nich jutro. Kurczak z ryżem, tak?
Kiwnął głową potwierdzająco. Kurayami minął go, pchnął drzwi i wyszedł z pokoju, nie zamykając ich. Brunet słyszał jedynie jego oddalające się kroki. Wstał z krzesła i odwrócił w stronę otwartych drzwi. Postawił krok naprzód, lekko chwiejąc się. Długie siedzenie nie służy mu. Wyjrzał zza drzwi na korytarz. Po prawej stronie znajdowały się drzwi prowadzące na piętro, którymi najprawdopodobniej wchodził Kurayami. Po lewej była tylko goła ściana.
Być może to był błąd, wychodząc z piwnicy. Jednak prawdziwym błędem o których skutkach sobie przypomniał było udane sprowokowanie go. Ten nie człowiek nie zrobił mu krzywdy, choć miał ku temu tysiące szans. Mały nożyk w jego kieszeni, który ani razu nie został mu przystawiony do twarzy. Nie krzyczał, ani nie podniósł na niego ręki.
Te uczucie było mu obce. Nikt jeszcze mu nowo poznany tak się wobec niego nie zachował. Nie znęcał się, nie poczuł bólu z jego rąk już pierwszego spotkania. Przez kilka godzin na jego ciele nie pojawiły się żadne nowe rany. Czuł się winny, ufając temu uczuciu choć przez chwilę i pokazując przed nim połowicznie jego prawdziwe oblicze. Już dawno do nikogo tak się nie odezwał, nie odgryzł ani nie pogroził.
Był głupcem, ufając temu człowiekowi choć przez chwilę, ale chciał poczuć te uczucie jeszcze raz, choćby miało to by kosztować wszystko co ma. Z chęcią by to poświęcił. Stare życie dla nowego. Chciał znów poczuć smak normalności i choć nie znał tego chłopaka, wiedział, że może mu to podarować.
Wspiął się schodami na górę, gdzie ujrzał dużą kuchnię, a obok niej salon. Czarnowłosy w fartuchu wyglądał jak kosmita w różowym kapeluszu. Stał przy kuchence, podsmażając mięso. Itami nie mógł wytrzymać i wybuchł głośnym śmiechem. Kurayami wyjrzał za ramię, słysząc jego śmiech. Był zdziwiony, słysząc ten wiecznie poraniony i zimny głos w tej odsłonie. Pierwszy raz usłyszał jak śmieje się naprawdę, a nie pod publikę, jak robił to w szkole.
Uśmiechnął się na radosną twarz chłopaka i sam lekko zaśmiał się na swój widok. Nie człowieka w fartuszku ciężko złapać w takiej wersji. Sięgnął po talerze, a wtedy jego rękę spowiła czarna mgła. Zaczęło się.
— Itami? — spytał, nie odwracając się do niego. Kiedy usłyszał ciche mruknięcie, kontynuował. — Widziałeś kiedyś mrok?
_~^~_
A oto przed wami pierwszy fragment! Zachęcam do posłuchania muzyki w mediach, która moim zdaniem oddaje klimat tego fragmentu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro