Part 6
Margo POV
Ponieważ poranek był słoneczny postanowiłam odbiedować i pozwolić sobie na odrobinę luksusu. Skoczyłam na kawę do Lucy, a potem rozsiadłam się na plaży jak królowa życia. Ziewałam właśnie potężnie, racząc się ambrozją w płynie, kiedy dostałam SMS od Oany. Jezu, czego znowu!
Oana: czy ty pamiętasz, że za dwa tygodnie Marco ma urodziny?
Dajcie mi cierpliwość! A ty pamiętasz, że nie chcę tam iść?
Margo: a czy ty pamiętasz, że nie jestem zaproszona?
Miałam ochotę odrzucić połączenie od niej, ale przewróciłam jedynie oczami naciskając na zieloną słuchaweczkę.
– Maria mówiła, że to impreza z zaproszeniami RSVP. – odpaliłam, nie dając jej dojść do głosu.
– Maria, niech pilnuje czy dostanie własne! – odparła niezrażona – Ja rozsyłam zaproszenia, ja kontroluję listę gości. Ty się lepiej martw o sukienkę. Impreza będzie na jachcie. Powinno być jakieś osiemdziesiąt osób. Najpierw kolacja, potem dancing.
Wpatrywałam się w fale rozbijające się o brzeg.
– Ojej tylko osiemdziesiąt. – ironizowałam – Jak skromnie. A zamówiłaś mu jakąś uroczą tancerkę erotyczną w ramach prezentu?
– Margo, czy ty mnie słuchasz? – spytała ze zniecierpliwieniem.
– Najpierw kolacja, potem dancing. – powtórzyłam jak automat – Sukienka mi niepotrzebna. Jak przyjdę nago, będzie egzotycznie, unikalnie i solenizant dostanie to co lubi. Poza tym efekt WOW murowany.
– Nie wiem, po co ja sobie zawracam głowę... – doszło mnie ciche mamrotanie. Uśmiechnęłam się złośliwie sama do siebie. Mogła sobie wyobrazić, jak położyła na chwilę telefon na kolanach, przewracając oczami. – Jutro, przed pracą, skoczymy do centrum i zorientujemy się, co by się nadawało.
– Znaczy się: na co mnie stać! – sprostowałam – A to niewiele. O! Wiem! Zajrzymy do tego nowego lumpeksu.
Uwielbiałam ją wkurzać! Za chwilę zacznie rwać włosy z głowy.
– Ty mnie wkurzasz umyślnie? – wycedziła.
– Nie, stopuję twoje zamiary w zarodku. – oznajmiłam z przekąsem – Po pierwsze nie chcę iść, po drugie po chuj mnie zapraszasz, skoro sam solenizant tego nie zrobił? Dla własnego towarzystwa? To gówno z tego, bo będziesz się cały wieczór bawić z Fabiano. Po trzecie zaproś mu Marię albo Isabel, każda spełni wszystkie jego zachcianki. Tak wizualne jak i organoleptyczne.
– Za żadną nie wodzi wzrokiem, jak za tobą.
– Ale czekaj czy tu mu mnie teraz stręczysz? – doszło mnie głośne westchnienie – To fascynacja, ponieważ na niego nie lecę. Taki syndrom zakazanego owocu.
– Margo bądź poważna. – poprosiła.
– Ale jak się nie da, to co mam zrobić? – przewróciłam oczami, biorąc łyk kawy – Serio podsuń mu jakąś kolejną Jenny czy coś. Nie jestem zainteresowana dołączeniem do kresek na ścianie chwały twojego brata. Rozumiem, że jest kolekcjonerem, ale... nie można mieć wszystkiego, gdzie byśmy to trzymali. – zakpiłam.
– Jezu... proszę cię, chociaż ty nie sprawiaj problemu.
– Jedyne co ci mogę obiecać to, że poszukam jakiejś odpowiedniej kiecki. Sex–shop byłby pewnie dobrym tropem, skoro to przyjęcie twojego brata. – niewypowiadanie imienia Marco było celowe. Nie chciałam nazywać szczeniaczka, jak to określali psychologowie. Wtedy łatwiej się przywiązać. Nie używaj imion i wszystko od razu robi się mniej personalne. Bezosobowe.
– Ja Ci po prostu coś kupię.... – zaproponowała z rezygnacją.
– Nie obrażaj mnie! – fuknęłam – Czy na twojej imprezie wyglądałam źle?
– No, nie, ale to była impreza na plaży. Wszystkie chwyty dozwolone.
– A ja chciałam na nią iść! Na tę nie chcę!
– Ale idziesz! Dziesiąta trzydzieści, przy głównym wejściu! Nie spóźnij się. – instruowała, po czym po prostu się rozłączyła.
Naprawdę jej odwaliło z organizacją tej imprezy. To powinna być przyjemność, a nie kara dla kogokolwiek. Ona się narobi a on i tak będzie miał w dupie. To jak Talia. Zrobiła imprezę na kilkaset osób na plaży, kiedy Oana chętnie spędziłaby czas z Fabiano i bratem siedząc na kocu na plaży i pijąc wino. Chyba że Marco naprawdę uwielbiał duże imprezy. W końcu z tego co się dowiedziałam on, Patrick i cała reszta zarządzali paroma mafijnymi pralniami pieniędzy! Ops! Kasynami. Może stąd umiłowanie przepychu?
Margo POV
Biorąc pod uwagę, że moja Fiesta poprzedniego dnia miała jakieś wahania nastrojów w postaci zapalającej się i gasnącej lampki akumulatora, postanowiłam iść do centrum na piechotę. Widząc stalowoszare chmury, pośpieszyłam się tak bardzo, że dotarłam na miejsce grubo przed wyznaczoną godziną. Mogłam iść na kawę, zaszyć się gdzieś, ale mogłam też rzucić okiem do paru sklepów.
Dopiero po wejściu do pierwszego z nich zrozumiałam, że dobór stroju dzisiaj mógł okazać się kluczowy dla poszukiwań. Ekspedientka obrzuciła mnie spojrzeniem i wodziła za mną wzrokiem przez te kilka minut, jak oglądałam zawartość wieszaków. I tak nie byłoby mnie stać na żadną kreację, ale poczułam się jak obserwowana złodziejka, na którą czyha sklepowa ochrona.
Zupełnie nie pomagał fakt, że miałam na sobie legginsy i koszulkę, które pamiętały czasy Noego w arce. Obie te rzeczy były niesamowicie wygodne, ale sprane do tego stopnia, że pewnie tylko ja mogłabym powiedzieć, jaki oryginalnie miały kolor. Chyba na chwilę powinno mi być, przestać wszystko jedno co na siebie zakładam.
W drugim butiku nie było lepiej. Jedna z dziewczyn wyglądała znajomo, ale nie mogłam sobie przypomnieć, skąd ją znam. Spoglądała na mnie spod przymrużonych powiek. Jezu niby co ja jej zrobiłam, poza tym, że wyglądałam jak bezdomna? Wedy też przerzuciła swoje blond loki przez ramię. Olśniło mnie, że to przyjaciółka Jenny.
Przeniosłam się do wieszaków bliżej przebieralni. Uniosłam wyzywająco brwi do góry. Wyszła zza lady i podeszła bliżej, splatając ramiona na piersi.
– Wyglądasz równie tanio, jak o tobie mówią.
O mamo! Zapowiadało się na pyskówkę rodem ze szkoły średniej! A ja wypiłam tylko jedną kawę. Zerknęłam na nią z szyderczym uśmieszkiem.
– Ale o mnie słyszałaś. – wyjęłam sukienkę na wieszaku, żeby ją obejrzeć. Właściwie mi się nie podobała, ale czułam przemożoną potrzebę wkurzania tej laski. – Ja o tobie nie... – zerknęłam ostentacyjnie na plakietkę na jej piersi – Tessa.
Odwiesiłam szarą szmatkę na miejsce i podeszłam do kolejnego wieszaka.
– Dla takich tak ty Theresa. – poprawiła mnie.
Obejrzałam następną sukienkę. Tym razem krwisto czerwoną. Powinnam wybrać coś klasycznego, czarnego, co mogłabym założyć jeszcze milion razy. Żałowałam teraz, że nie mam szafy pełnej ubrań na każdą okazję. Jest, co jest. Skarciłam się w myślach.
– Masz do mnie pretensje o coś konkretnego poza moim wyglądem Tesso? – zagaiłam.
Z żalem odwiesiłam suknię na miejsce. I tak na całe szczęście nie była w moim rozmiarze.
– Nie dość, że ubierasz się jak szmata, to jeszcze jesteś jedną. – syknęła – Nie powinnaś w ogóle zbliżać się do Marco.
Że też te idiotki nie postawiły mu, kurwa, ołtarzyka! Ten debilizm nie zasługiwał nawet na komentarz. Przewróciłam oczami i postanowiłam wyjść. Druga ze sprzedawczyń właśnie wracała do sklepu, ciągnąc za sobą lokalnego ochroniarza. Serio?!
– Cieszę się, że zdążyłam! – zawołała od progu – Carter, musisz sprawdzić, co ma w plecaku. Tessa widziała, jak wkładała do niego ukradkiem kolczyki.
Serio?! Kurwa, serio?! Dzięki Marco! zżymałam się w myślach. Ty kutasie, że też nie potrafisz trzymać sprzętu w spodniach. I że też ja jak ta debilka przyszłam ci na pomoc!
– Poproszę o plecak. – rozkazał Carter.
– Nie. – padła moja spokojna odpowiedź.
– Kradzież w sklepie to poważny zarzut.
– A ja nic nie zrobiłam i do tego nawet nie podeszłam do lady. – wyciągnął do mnie rękę – Ani mi się waż! To będzie naruszenie nietykalności. Jesteś gotowy na pozew?
– Będę musiał wezwać policję! – ostrzegł.
Spojrzałam na niego, serwując moje najlepsze spojrzenie urażonej niewinności. Zatrzepotałam rzęsami. Założyłam ramiona na piersi. Miałam dzisiaj mnóstwo czasu i mogłam im wszystkim napsuć krwi.
– Nie krępuj się. – zachęciłam słodkim głosem.
– Słucham? – wydawał się zbity z tropu moimi słowami.
– Nie krępuj się!
Wyciągnęłam telefon z torebki i usiłowałam dodzwonić się do Oany. Niestety za każdym razem po czterech dzwonkach trafiałam na pocztę. Ochroniarz popatrzył na mnie wrogo. Ciekawe co takiego nakłamała mu druga dziewczyna. Byłam niewinna jak w dniu narodzin. Przynajmniej dziś. Znów spróbowałam dzwonić i nic.
W drzwiach pojawiła się potencjalna klienta. Ochroniarz wyprosił ją uprzejmie i odwrócił tabliczkę na: zamknięte.
– Widzisz, co narobiłaś?
– Taki jesteś przekonany o mojej winie? A co jeśli nic nie ukradłam? – spytałam uprzejmie, patrząc mu z pewnością prosto w oczy – Jak na końcu okaże się, że jestem niewinna? Będę mogła was wszystkich spokojnie pozwać.
Widziałam na jego twarzy rozterkę.
– Wiem, co widziałam Carter! – szła w zaparte Tessa. Teraz już byłam pewna, że sama musiała zwędzić te kolczyki, a teraz usiłowała mnie wrobić. Widziałabym, gdyby usiłowała mi je podrzucić. Nie było mowy, żeby zwaliła to na mnie, ale mogła napsuć krwi i zrobić złe wrażenie.
– A co jak ci powiem, że Tessa je ukradła?
Spojrzał na nią niepewnie.
– Teraz będzie ci usiłowała wmówić wszystko! – fuknęła Tessa – Jak ten cyrk się skończy, zapraszam cię na poranną kawę! Ratujesz nam życie Carter! – zatrzepotała rzęsami.
Staliśmy w impasie parę minut. Dziewczyny niemiłosiernie wdzięczyły się do naiwnego ochroniarza. Policjanci zapukali uprzejmie do drzwi. Wysłuchali spokojnie relacji Tess, która nawet uroniła parę łez i uraczyła ich opowiastką o utraconych zyskach i bezdomnych imigrantach kradnących co popadnie. Chciałam wnieść oczy do nieba, ale przez lata nauczyłam się, że w bezpośrednim starciu z policją spokój jest tym, co gra na twoją korzyść.
– Zapomniałaś dodać, że pracuję w Casablanca dla Paula Renard. – dodałam – I dla zachowania porządku niczego nie ukradłam, bo zamierzał mnie pan zapytać o MOJĄ wersję wydarzeń? Prawda?
Starszy z policjantów spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Jak się pani nazywa?
– Margo Garcia.
– Margaret?
– Nie, Margo. To moje prawdziwe imię, a nie żaden skrót. – uściśliłam, a potem dodałam nieco na wyrost i zupełnie niepotrzebnie – Na przykład po węgiersku moje imię brzmiałoby zupełnie inaczej. Tak samo po duńsku, niemiecku, szwedzku czy słowacku.
Uniósł brwi, ale skontaktował się z centralą, sprawdzając coś.
– Masz ze sobą jakiś dowód tożsamości?
– Nie. Wybrałam się na zakupy, a nie w podróż. Nie widziałam sensu zabierania paszportu czy prawa jazdy. Moje imię za to jest na karcie kredytowej.
– I co to ma za znaczenie?
– W Wielkiej Brytanii uznano by to za dowód tożsamości.
– Jaki pech, że jesteśmy na Balearach. – ironizowałam Tessa.
Policjant wskazał do góry w róg sklepu na kamery.
– Możemy obejrzeć zapis z kamer?
Theresa powiodła wzrokiem za jego dłonią.
– One nie działają. – przyznała, a lekki rumienieć zażenowania wpłynął na policzki.
Starszy z mężczyzn spojrzał na mnie spokojnie.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego poza przeszukaniem pani torebki.
– Nadal nie wiem, co niby miałabym ukraść.
Druga z ekspedientek wskazała na stojak z biżuterią.
– Brakuje pary kolczyków.
– Po co miałabym kraść to gówno? – pozwoliłam sobie na chwilę słabości emocjonalnej, która z pewnością obróci się na moją niekorzyść. Ewidentnie policjanci znali obie dziewczyny. Byłam na straconej pozycji. – Nawet nie podeszłam do lady kasowej!
– Skoro nie ma tu kamer to niestety... – zawahał się.
– A co się stało z: niewinny, dopóki mu się nie udowodni winy?!
– Posłuchaj panienko! – rzucił nieco zirytowanym tonem młodszy z policjantów – Możesz mi dać swoją torebkę. Ja ją przeszukam, nic nie znajdę i rozjedziemy się w spokoju. Mogę Cię zakuć, zabrać na posterunek i zrobić dokładnie to samo!
Przymrużyłam oczy, ale podałam mu swój plecak. Skończmy już ten festiwal upokorzenia, bo jak widać dla lokalnej policji, także nie stanowiłam partnera do rozmowy, kierując się jedynie moim wyglądem. Wyrzucił zawartość na pusty wózek do składania ubrań. Zgodnie z moimi przewidywaniami nic nie znalazł.
– Może na to gdzieś na sobie?! – zasugerowała druga z dziewczyn – No wie pan jak przemytnicy... w staniku czy coś?
– Przeszukać panią może tylko kobieta.
Dobra, kurwa, dość tego. Teraz naprawdę się wkurwiłam. Przestało mnie to bawić. Czas wezwać kawalerię. Spojrzałam na niego z jadem w oczach, przykładając telefon do ucha. Wybrałam jednak inny numer niż do Oany.
– No to sobie poczekamy. – połączyłam się przed końcem drugiego sygnału – Hej.... Ummm.... Usiłuję się dodzwonić do twojej siostry, ale nie odbiera. I to od dobrej godziny.
– Powinno mnie to niepokoić, ponieważ? – spytał ostrożnie.
– Nie, nie. – zaprzeczyłam – Nie wpakowała się w żadne kłopoty. Ani nic takiego.
– Ty się wpakowałaś?
– Tak, nie.... – ten telefon był jednak błędem, powinnam po prostu dać się zamknąć. Zabiorą mnie na posterunek, spiszą, zrewidują i pewnie wypuszczą za parę godzin. – Dobra, nieważne. – przeczesałam włosy nerwowym gestem – Zapomnij.
– Co się stało Margo?
– Nie mamy żadnego wolnego patrolu z kobietą, która mogłaby cię zrewidować. Nie pozostaje nam nic innego, niż zabrać cię na posterunek. – powiedział donośnie policjant za moimi plecami. Miałam ochotę zgrzytnąć zębami! Czemu nie głośniej! Weź megafon kutafonie, stań na środku galerii i ogłoś to wszystkim! Przymknęłam oczy i oparłam czoło o zimne lustro.
– Margo. – głos Marco był żądający – Co się stało?!
– Zaraz zostanę aresztowana. – wyszeptałam – Za coś, czego nie zrobiłam.
– To nie jest odpowiedź. Powiedz mi, jak ma na nazwisko ten policjant.
Odwróciłam się.
– Adrian Cortez – odczytałam mu też numer odznaki.
– Daj mu swój telefon. – rozkazał.
Wyciągnęłam rękę w stronę policjanta.
– Do pana.
– Prawnik? – wyciągnął rękę po aparat.
– Mniej więcej. – rzuciłam z niewinną miną.
– Funkcjonariusz Cortez. – gra emocji na jego twarzy była ewidentna. Jego pewność siebie spłynęła z niej szybciutko. Prosto do ścieków! – Rozumiem. – wsłuchiwał się w to, co mówił Marco. Nie podobało mu się to, ale przytakiwał. – Oczywiście panie Santini.
Podał mi aparat z powrotem. Odwrócił się do mnie tyłem i zaczął coś cicho tłumaczyć koledze.
– O mój boże. – wymamrotałam mimowolnie.
– Różnie mnie nazywano, ale jeszcze nie bogiem. – odarł natychmiast – A teraz bądź grzeczną dziewczynką i zrób to, o co panowie poproszą.
– A jak nie? – zerknęłam spod oka na starszego policjanta, rozmawiającego z obiema dziewczynami i ochroniarzem.
– To ty zadzwoniłaś to mnie Wasza Wysokość. Nie odwrotnie.
– Nie. – zaprzeczyłam – Zadzwoniłam do ciebie, ponieważ nie mogłam dodzwonić się do twojej siostry, a to różnica.
– A ona zadzwoniłaby do mnie.
– Możesz się łudzić tą myślą. – sarknęłam – Zadzwoniłaby do Fabiano.
– Skończyłaś? – spytał rozbawionym tonem.
– Na razie. – Tessa patrzyła na mnie z czystą nienawiścią – To wszystko twoja wina.
– Naprawdę? Niby jak?
Starszy z policjantów podał mi mój plecak i wskazał drzwi.
– Ta laska w sklepie, jedna ze sprzedawczyń, to przyjaciółka Jenny. Tessa.
– Interesujące.
Ludzie wpatrywali się we mnie jak w kryminalistkę idącą pomiędzy dwoma policjantami. Jeszcze tylko brakowało, żeby ktoś to nagrał i wrzucił na tik–toka czy inny youtube. Walk of shame! A niczego nie zrobiłam!
– Jenny, tak cycata laska z ogniska na urodzinach twojej siostry?
– Miała na imię Jenny?
– Jesteś dupkiem! – rozłączyłam się, nie czekając na to co powie.
SMS otrzymałam, wsiadając do policyjnego samochodu.
Marco: chłopaki przechowają cię dla mnie na komisariacie.
Margo: Jak słoik papryki w occie
Marco: albo paczkę słodkich ciasteczek
Margo: karton po serii limitowanej wódki
Marco: kieliszek wybornej Margarity
Margo: wolę krwawą Mary
Marco: full of vodka, blessed you are among the coctails.
Kurwa, ten facet zwracał uwagę na zbyt wiele szczegółów.
– Masz niebezpieczne powiązania. – odezwał się Cortez, kiedy jego partner wysiadł z samochodu przed posterunkiem.
– Przynajmniej nie jestem na ich liście płac! – odparłam tym samym tonem, wysiadając.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro