Part 47
Zapomniałam! DWA rozdziały do końca :D
Margo POV
Ile można spać?
Zadawałam sobie to pytanie wielokrotnie, kiedy nie mogłam utrzymać powiek w górze i odpadałam do krainy snu. A częściej śniły mi się złe rzeczy niż dobre. Moje wyniki poprawiły się na tyle, że zdecydowali się na przeprowadzenie kolejnej operacji połamanej nogi. Odpięto mnie nawet od systemu monitorowania życia. No proszę, jaką byłam szczęściarą.
Poznałam już wszystkie moje pielęgniarki. Tym razem jednak żadna nie siedziała w fotelu obok. W nogach łóżka Marco ciężko opierał się o framugę. Musiał to robić już jakiś czas, bo miał pobielałe kostki. Ciekawe co go zdenerwowało? Ponieważ pochylał głowę, nie zauważył, że już nie śpię. Mogłam przez chwilę wpatrywać się w to „dzieło sztuki". Rękawy jego ciemnoniebieskiej koszuli były podwinięte.
W końcu chyba wyczuł, że się w niego wpatruję i przeniósł na mnie spojrzenie. Wpatrywaliśmy się w siebie bez słowa. Nie bardzo wiedziałam co powiedzieć po tych tygodniach i wszystkim, co się wydarzyło. On chyba też nie.
Tessa weszła do pokoju z dwoma kubkami kawy. Podała mu jeden.
– Zagramy w coś czy pogadamy? – Poczuła ukłucie w sercu na te słowa. Odwróciła się do fotela i zauważyła, że już nie śpię. – Dobry wieczór. – zaszczebiotała. Powiodłam wzrokiem pomiędzy nimi. Coś w środku mnie skręciło się boleśnie na widok ich zażyłości. – Jak się czujesz? Podekscytowana jutrzejszą operacją?
– Zmęczona. – wyszeptałam. Przymknęłam oczy, uspokajając swoje skręcone wnętrzności. Oddech. Płytki. Spokojny. Kolejny. Aparatura piknęła.
– Przespałaś cały dzień, porozmawiaj z nami. – zachęciła.
– Możesz zostawić nas samych? – głos Marco był spokojny, ale rozkazujący. Otworzyłam oczy, żeby zobaczyć, jak Tess kładzie mu dłoń na ramieniu. Poklepała go lekko, spojrzała na mnie ostatni raz, i skierowała się do drzwi.
– Oczywiście. Będę na zewnątrz.
Marco oparł się o ścianę.
– Wyglądasz lepiej.
W stosunku to czego? Mogłam sobie tylko wyobrazić, jak wyglądałam, kiedy mnie znaleźli. Z opisu obrażeń, jaki dostarczyła mi Dorothy – inna pielęgniarka – to, że przeżyłam było cudem. Cudem, o jaki nie prosiłam. Wiedziałam, co się stanie i świadomie podjęłam ryzyko. Ilja robił co musiał, żeby zachować twarz. Mogłam stracić siebie, ale przynajmniej Stefania była bezpieczna.
– Stef?
– Bezpieczna.
– Z Aidenem? – wychrypiałam, czując, jak moje gardło zaciska się boleśnie. Potwierdził skinieniem głowy. Podszedł bliżej i podał mi kubek ze słomką.
Chciałam zapytać o coś jeszcze, ale najpierw powinnam porozmawiać ze Stef. Stał, górując nade mną. Wzięłam kilka ostrożnych łyków. Zabrał kubek i usiadł.
– Gotowa, żeby ze mną porozmawiać?
Oblała mnie fala strachu.
– Nie. – nie chciałam udawać, że jestem. Nie byłam. Rozumiałam, że bezpowrotnie straciłam wszystko może nawet jego. Czy powinnam go odepchnąć jak najszybciej? Mieć to za sobą? Powinnam mieć jakiś plan awaryjny, ale...
Splótł ramiona na piersi ze zniecierpliwieniem.
– W którymś momencie będziemy musieli porozmawiać o tym co się stało.
– Nie dziś.
– Nie możesz wiecznie uciekać. – w jego głosie była ewidentna pretensja – Nie chcesz porozmawiać o tym jak wparowałaś nieuzbrojona do paszczy lwa udając Superwoman i niemal przepłaciłaś to życiem, bo nie chciało Ci się czekać na potwierdzenie wywiadu? Nie? – oparł łokcie na kolanach, pochylając się w moją stronę – To może o tym, że straciłem człowieka, żeby cię stamtąd wyciągnąć?
– Nie. – wyszeptałam, odwracając głowę, żeby nie widział wzbierających łez. Nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie ratował. Chciałam tylko dać czas Stefanii i Aidenowi, aby zniknąć. A teraz miałam jeszcze jedną osobę na sumieniu. Przełknęłam ciężko, zaciskając dłoń w pięść. Zrobiłam się taka słaba!
– Naprawdę sądziłaś, że zostawisz mnie w tyle i będziesz się bawić z Ilją sama?
– Musiałam im kupić czas.
– Mogliśmy to zrobić razem. – wypomniał mi.
– Nie mogliśmy. Ilja użyłby cię, żeby się na mnie odegrać. – odparłam słabo – Zobacz, co mi zrobił.
Spojrzał na mnie z zastanowieniem.
– Ile pamiętasz ze swoich tortur?
– Wystarczająco.
– A pamiętasz to, że najbardziej dotkliwe obrażenia pochodzą z rąk Maarit, a nie jego?
Nabrałam spazmatycznie powietrza, po raz kolejny przypominając sobie trzask łamanych kości i ból, jaki był do tego dołączony.
– Skąd to wiesz?
– Wiem o wiele więcej! – przyznał – Właściwie to wiem już wszystko, poza małymi detalami. Nawet potrafię udowodnić, że Stefania jest twoją siostrą.
Rozchyliłam usta w zaskoczeniu. Odwróciłam się od niego, usiłując ukryć szok i niedowierzanie.
– Złamałeś kod do telefonu.
– Jeden. – padła natychmiastowa odpowiedź – Ten, który tworzył słowo ALONE.
Mój oddech przyśpieszył. Zaczynałam panikować na myśl, że wszystkie króliki uciekły z kapelusza. Jaka teraz była bezbronna? Czy mogłam mu zaufać? Świat znów rozsypał się na kawałki!
– Nie chcę o tym rozmawiać. – wydusiłam z siebie.
– Tak po prostu?
Nie odezwałam się słowem. On też nie. W końcu odwróciłam głowę. Siedział tak jak poprzednio. Splótł dłonie na karku, wpatrując się w podłogę. Tarcza zegarka odbijała światło lampy.
– Takie proste a takie trudne zarazem. – doszedł mnie jego głos. Złożył dłonie jak do modlitwy i postukał palcami po wargach – Może i byłaś sama, i zdana na siebie. Prawda jest taka, że żadne z nas nie jest najłatwiejsze we współżyciu, mamy swoje przyzwyczajenia i trudno nas zadowolić. Wiele rzeczy robimy na swój unikalny sposób, który wkurza tę drugą stronę. Nie da się być idealnym. W życiu nie chodzi o znalezienie idealnej osoby, bo taka nie istnieje! – powiedział z mocą. Nie potrafiłam odwrócić od niego wzroku. Jego pasja była hipnotyzująca. – To nie jest jakaś pieprzona bajka. Wszyscy mamy wady. Przeleciałem pół świata za Tobą. Byłem gotowy poświęcić swoje życie, byle tylko wyciągnąć Cię z tego podziemia.
– Nie prosiłam o to. – szepnęłam – Zabroniłam Ci!
– Bo uważałaś, że schowam cię za siebie? Czy że będę ci przeszkadzał, panno perfekcjo? Kurwa, Margo, niech do tej twojej zakutej pały dotrze, że nie uważam cię za słabszą. – rzucił gniewnie – Ani wcześniej, ani teraz! Jesteś jedną z najsilniejszych kobiet, jakie znam. Nawet Marianna przy tobie wysiada. Nigdy przenigdy nie potraktuję cię w ten sposób! Diamenty są po to, żeby je nosić na szyi i żeby błyszczały.
Wypaliłam pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy.
– Diamenty odbijają światło, nie błyszczą same z siebie.
Uniósł brwi do góry, wpatrując się we mnie jak w wariatkę, ale fakt był taki, że często ludzie nie zdawali sobie sprawy, że są w błędzie. Diamenty nie błyszczały same z siebie, one tylko odbijają światło.
Nieznośna wibrująca w uszach cisza przedłużała się.
– To pieprzony cud, że przeżyłaś.
– Nie liczyłam na to.
– Ty i twój uparty tyłek. Nosisz na twarzy maskę tak długo, udając kogoś, kim nie jesteś, że zapomniałaś, jaka jesteś naprawdę?! – warknął, wstając gwałtownie – Żyjesz czy tylko oddychasz? Bo to zasadnicza różnica.
– Nigdy nie liczyłam na to, że ktoś będzie mnie musiał ratować. Jedyną osobą, która może mnie ocalić, jestem ja sama!
Marco wpatrywał się we mnie intensywnie. Zacisnęłam dłonie na pościeli.
– Jest takie powiedzenie, że nie robi się tego samego błędu dwa razy, bo za drugim razem to nie jest przypadek i błąd, tylko celowe działanie. Masz dla siebie świetne wymówki, ale to są tylko wymówki. Musisz zacząć żyć, a nie tylko oddychać! Zaufać innym! – przekonywał – Złamałem dla Ciebie wszystkie swoje zasady, a ty nie potrafisz nawet przyznać, że źle robiłaś?
– Co chcesz, żebym Ci powiedziała? Że mi przykro? Że więcej tego nie zrobię?
Jego brwi powędrowały do góry.
– O! przepraszam, jakim ty teraz dialektem nawijasz? Brzmi jak pierdolenie o Szopenie! – niemal wypluł te słowa z siebie ze złością. (I'm sorry what language are you speaking? It sounds like bullshit!)
– Słoneczkopóźno dzisiaj wstało. I w takim bardzo złym humorze. – sarknęłam. (Who ate your bowl of sunshine, thundercloud?)
Splótł ramiona na piersi, ale widziałam, że nieco się rozluźnił.
– There's my girl. Wiedziałem, że gdzieś tam jesteś – mruknął niemla z zadowoleniem – Dokonałaś czegoś, czego przeciętny facet nie potrafiłby. Czego nie potrafiłaby zrobić większość z moich ludzi. I wiesz co? Zrobiłaś to w szpilkach.
Zmarszczyłam brwi.
– Nie jestem pewna czy ty mnie chwalisz, czy narzekasz.
– Jestem jednocześnie wkurwiony i dumny. – sięgnął po moją rękę i splótł nasze palce – Ale najważniejsze: jestem wdzięczny, że żyjesz.
Właściwie nie wiem dlaczego, ale te słowa sprawiły, że zachciało mi się płakać. Zacisnęłam palce na jego.
– Ja też. – wyznałam szeptem. Łzy potoczyły się po moich policzkach. – How many times I can break untill I shatter?
– Złożę Cię w całość. – zapewnił, całując moją dłoń – Zawsze.
– Już nigdy nie będę taka sama. (I won't be the same)
– O to chodzi.
– Ale znasz tylko cześć mnie. – zaprotestowałam – A tam jest jeszcze podziemny garaż i cały wszechświat. Do tego pełen sekretów.
– Bring. It. On. – nieświadomie powtórzył słowa, których użyłam w Moskwie.
Margo POV
– Potrzebuję twojej pomocy. – wyszeptałam do telefonu.
– Wchodzi Ci to w nawyk. – zażartował Mike.
– Nie mam nikogo innego. – przyznałam, pozwalając łzom spłynąć po policzku.
– To nieprawda Margo.
– Jak możesz tak mówić?
– Jak możesz zaprzeczać? – skontrował Mike – Facet przeleciał pół świata za Tobą, żeby położyć swoje życie na szali, żeby pomóc Ci się wydostać z tego bagna. Połamanymi kredkami nadal możesz rysować.
– Co?
– Połamanymi kredkami nadal możesz rysować. Sometimes you win, sometimes you learn.
– Kiedy zostałeś psychiatrą? – spytała słabo.
– Kobieto! Przestań zwracać uwagę na to, że świat się kończy. Dla mnie skończył się wielokrotnie, a potem nadchodził kolejny poranek.
– Nie mogę... Pomóż mi się stąd wydostać!
– Nie. – odparł natychmiast – Mogę przyjechać z Bell cię odwiedzić. I coś ci powiem, żebyś miała o czym myśleć w międzyczasie. Może i nie potrzebujesz innego człowieka, ale potrzebujesz, żeby ktoś wypełnił te wszystkie emocjonalne blizny miłością. I on Ci to da. A ty mu na to pozwolisz. Już dość uciekania Margo!
– To nie tak...
– To jest dokładnie tak. Twój brak umiejętności przyjmowania pomocy od innych to nic innego jak PTSD. Jest też na to inny termin medyczny – nie owijał w bawełnę. – Twoje: zrobię to sama, oraz: nikogo nie potrzebuję, to taktyka przetrwania, żeby osłonić swoje uczucia i nie pozwolić im zobaczyć światła dziennego, bo nóż widelec ktoś by je wykorzystał przeciwko. – te słowa sprawiały mi fizyczny ból – O wiele łatwiej jest nie dopuścić nikogo do siebie niż się rozczarować, poczuć zdradzonym czy porzuconym. A wszystko przez twojego brata kutasa, który nie pozwał wam poprawnie odczuwać emocji. Przez pojebane siostry, które zawsze żądały od ciebie większego zaangażowania niż same były w stanie dać z siebie! – jego ton nie był ostry, ale przyprawiał mnie o ciarki na plecach – Po sytuacje, gdy ktoś ci obiecywał, że jedziemy na wspólnym wózku, a potem zostawiał cię z pierdolnikiem, żebyś ogarnęła sytuacje i posprzątał po wszystkich! Bo kiedy zrobiło się gorąco, któreś z wymienionych wcześniej wolało spierdolić i zostawić cię z rozgrzebanym gównem niż pomóc. A po tym wszystkich latach nauczyłaś się, że ludziom nie można ufać!
– Podstawowa prawda o ludziach jest taka, że wszyscy kłamią – zacytowałam Dr House. – Jedyna zmienna to to, w jakiej sprawie.
– I ten cynizm właśnie sprawia, że ufasz ludziom tylko do punktu, w którym możesz ich wykorzystywać. Ale tym razem, księżniczko trafiłaś na godnego przeciwnika. – oznajmił mi z satysfakcją – Marco nie jest twoim bratem. Jeśli daje słowo, to go bezwzględnie dotrzymuje!
– Nie jestem mu w stanie nic dać!
– Ale on nic nie chce! Kurwa, Margo! Pierwszy raz w życiu spotykasz człowieka, który nic od ciebie nie chce, za to bez żadnego podtekstu daje ci wszystko, czego skrycie pragniesz i czego nie dostałaś przez dwadzieścia osiem lat! Zamiast brać garściami, ty się wycofujesz.
– Jestem przypadkiem dla psychiatry. – wyrzuciłam z siebie.
– Nie dla każdego! – zaprzeczył z odrobiną humoru.
Zebrałam się w sobie, żeby powiedzieć to, co napędzało moją defensywną postawę.
– Nie mam już czasu Mike.
– Dlaczego?
– Maarit uszkodziła moje serce – wyznałam. – Wychodzi na to, że nie mam przed sobą świetlanej wieczności i już nie ma znaczenia, co zrobię.
– I z tego powodu chcesz się pozbyć najlepszej rzeczy w życiu, jaka ci się przydarzyła? Ty głupia pizdo! Bo już mi słów do ciebie brakuje! – warknął – Nawet jeśli został i tydzień życia to do kurwy nędzy wykorzystaj go na maksa, a nie odpychaj ludzi, którzy chcą ci pomóc!
– Teraz tym bardziej każdy będzie się chciał zabezpieczyć!
– Margo, kurwa, brak mi słów! On. Nic. Od. Ciebie. Nie. Chce – wyskandował. – Nawet jeśli to są twoje ostatnie dni, a wątpię by Marco na to pozwolił, nie z jego zapleczem...
– On nie wiem – wpadłam mu w słowo. – Nie chcę, żeby wiedział. Nie potrzebuję litości.
– Ty naprawdę potrzebujesz albo lania, albo psychiatry. Pewnie obu! Zaufaj mu – milczałam. W końcu westchnął ze zniecierpliwieniem. – Przemyśl to sobie. Z UK lot to tylko sześć godzin. Będziemy jutro.
Margo POV
Wraz z Mikiem pojawiła się też jego siostra. Po uprzejmościach w pomieszczeniu został tylko Marco, Mike, ja i ona. Położyła na stole swoją wizytówkę. Zerknęłam na nią. Alyssandra Stone Departament stanu. Spojrzałam jej prosto w oczy, unosząc ironicznie brwi. Jakbym już o tym nie wiedziała!
– Żadnych przebieranek dzisiaj? Postanowiłaś zagrać siebie? Jakie nietypowe.
Ta kobieta potrafiłaby mi pewnie rozszarpać gardło w kilka minut. O ile bym jej pozwoliła się zastraszyć, albo popchnąć do defensywy. Przeszłam co przeszłam, ale nie zamierzałam stać się „miękka", bo tak byłoby wszystkim wygodniej. Na wargach Marco zagrał uśmieszek. Mike nawet nie starał się kryć rozbawienia.
– Mówiłem Ci, że nie pójdzie łatwo. – mruknął pod nosem.
– Pozwól mi się tym zająć. – zmrużyła oczy, kładąc nogę na nogę – Obaj nie jesteście mi potrzebni. Wypad. – rozkazała.
Żaden z nich się nie poruszył.
– Przypomnieć Ci dla kogo pracujesz Mike?
– Przypomnieć Ci, po co tu przyjechaliśmy? – odpyskował.
Mierzyłyśmy się przez chwilę spojrzeniami. Spojrzałam na Mike'a, który z westchnieniem otworzył drzwi i poczekał, aż Marco wyjdzie z nim. Dołączyli do Patricka i męża Alyss.
– Namieszałaś panienko. – rzuciła karcącym tonem.
– Najbardziej na swoim podwórku.
– Zamieszałaś mi w garnku.
– Czyżby Romanov był twoim przyjacielem?
Fuknęła.
– Romanov był zbędnym ogniwem ewolucji, jeśli ktoś by mnie zapytał o zdanie. Anton Arłukowicz nie jest lepszy.
– Stawiasz na złego konia. – ostrzegałam – Trzeba było powiedzieć wcześniej. Pozbyłabym się obu.
– Naprawdę? – rozsiadła się na krześle – To kto według ciebie wygra w tej gonitwie?
– Dmitrij Tereshchenko
Postukała palcami po oparciu.
– Postawiłabyś na niego swoje pieniądze?
– Bardziej niż na kogokolwiek innego. – przyznałam – Arłukowicz to popychadło. Katia pociągnęła go na dno.
– Powiedz mi coś, czego nie wiem. – mruknęła.
– Katia będzie ścigać Bell.
– Wymyka mi się z rąk. – przyznała gderliwie.
– Nie tylko Tobie. Jeśli ja nie mogę jej znaleźć, jak ty miałabyś to zrobić?
Spojrzała na mnie twardo.
– On jest moim bratem...
– Wiem.
– A ty... Ty jesteś dla mnie wartością dodaną.
Spojrzałam na nią z rezygnacją.
– Czuję się jak stolik zamówiony w IKEI.
– Gdyby tak było, wiecznie musielibyśmy reklamować towar z powodu wad ukrytych, żeby na końcu zażądać nowego.
Zerknęłam na nią spod rzęs.
– Masz do perfekcji opanowane prawienie komplementów tak by brzmiały jak utyskiwanie.
– Lata praktyki oraz wieczna walka z przerośniętym „ego". – spojrzała w bok na brata, stojącego po drugiej stronie szklanej szyby. Potem na własnego męża a na końcu na Marco.
– Mawiają na mieście, że im większe ego, tym mniejszy sprzęt. – zażartowałam.
– Przez te wszystkie lata jakoś nie miałem ochoty tego sprawdzać. – przyznała.
Spojrzała na mnie, a potem znów na nich
– Jak oceniasz moje szanse na sprawdzenie tego?
– Na twoim miejscu trzymałbym dłonie we własnych kieszeniach. – poradziła, opierając się wygodnie na krześle.
– Och proszę. – powiedziałam ze zniecierpliwieniem.
– Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
– Czy to organizacja pod tytułem „nic nie wolno"? – spytałam.
– Wolno. – przyznała – Ale ty zdecydowanie zbyt wiele osób usiłujesz zepchnąć na krawędź i poza nią.
Przewróciłam oczami. Robiłam, co było potrzebne.
– Ludzie nie znają swoich ograniczeń.
– Uświadamianie im tego, nie jest twoim zadaniem. – sięgnęła po kostkę Rubika, leżącą na stoliczku i zaczęła ja układać.
– Niestabilność emocjonalna i zbytnie zaangażowanie personalne mogą spowodować, że za którymś razem taka osoba, którą będę miała ze sobą w terenie, postanowi dać upust swoim ograniczeniom i odreagować. – powiedziałam, obserwując, jak zręcznie poruszają się jej palce. Musiała mieć wysokie IQ. Bardzo wysokie.
– Popychanie kogoś na krawędź nie sprawi, że stanie się twoim przyjacielem. – odparowała.
– Nie interesuje mnie zawieranie przyjaźni.
– Więc co?
Odstawiła ułożoną kostkę na stolik i przeniosła wzrok na mnie.
– Jeszcze nie wiem. – odparłam szczerze.
– Ale wiesz... – przeciągnęła zgłoski – po co mieć wrogów skoro można mieć przyjaciół? Jeśli będziesz miała problemy, przyjdź do mnie.
Odpowiedź była natychmiastowa.
– Nie – jedyną reakcją siedzącej po przeciwnej stronie kobiety było uniesie brwi. – W przypadku problemów najpierw pójdę do Mikea. On zdecyduje czy się z tobą tym podzielić, czy nie.
– W sensie hierarchii oboje jesteście „moi". Wszystko w życiu ma swoją cenę. Ty i on macie swoją historię tak samo jak ja i on. On ufa tobie a ja jemu. – zapewniła – A jeśli znów wpadniecie w kłopoty i on nie będzie w stanie pomóc?
– Wtedy być może przyjdę do Ciebie. Ponieważ on ci ufa.
– Przyjdzie taki dzień, kiedy nie będziecie już pracować razem.
– Nigdy nie pracowaliśmy razem. – zaprzeczyłam, ale było to wierutne kłamstwo. Od momentu, kiedy postanowiłam pozbyć się brata, Mike był moim sprzymierzeńcem. Dwa długie lata. Nawet Stefania tego nie wiedziała. Nikt poza Dianią i mną.
– Wszyscy troje mamy osobisty dożywotni wyrok. Kiedyś w końcu będziesz musiała przyjść do mnie.
Podniosła się z miejsca.
– Może. Ale jeszcze nie teraz. – przyznałam z wahaniem. Podeszła do okna. – Nie udało Ci się wiele wyciągnąć z telefonu mojego brata, co?
– Pracujemy nad tym. Są inne rzeczy, które miały priorytety.
Wiedziałam doskonale, czego chce.
– To nie jest pojedynczy pin – powiedziałam cicho. – Zacznij od 1618 i idź w stronę ciągu Fibonacciego. Potrzebujesz spiralę logarytmiczną osadzoną na złotym podziale. Potem przerzuć się na spiralę geometryczną.
Spojrzała na mnie spod rzęs i zwerbalizowała prawdę.
– Ty go nie znasz.
– Nie – przyznałam cicho – Tobias nigdy nie ufał mi na tyle, żeby się nim ze mną podzielić.
Pokręciła głową z niedowierzaniem i zaczęła się śmiać. Zakryła dłonią usta, ale rechotała się dalej. Spodziewałam się wybuchu wściekłości, ale nie rozbawienia.
– Ja pierdolę. – otarła łzę z kącika oka – jesteś najlepszym przeciwnikiem, na jakiego kiedykolwiek trafiłam! Kurwa! – wyciągnęła do mnie dłoń, żebyśmy przybiły piątkę. Zrobiłam to z wahaniem, ale uśmiechnęłam się. – Jesteś best of the best!
– Ja mam nadzieję, że to komplement.
– Oczywiście. – potwierdziła, śmiejąc się jak wariatka, ale robiąc to do bólu szczerze. Siedziałyśmy w ciszy długą chwilę. Nadal gnębiła mnie jedna rzecz. – Pytaj – zachęciła.
– Zabiłaś Romanova czy trzymasz go gdzieś?
– Kaput! – oznajmiła – Zrobiłam to osobiście. Był ledwo żywy, ale Dmitrij mnie wkurwił. Kazałam mu się odpierdolić, a ten kutas śmiał pojawić się na lotnisku i żądać, abym oddała Romanova. Co za tupet! – rzuciła lekceważąco.
– Masz nagranie?
W jej oczach pojawił się ulotny błysk. Sięgnęła do aktówki i wyciągnęła tablet. Zajęło chwilę odnalezienie pliku. Obejrzałam całość. Za drugim razem powiększyłam różne elementy. Zrobiłam stop-klatki.
– Masz to w lepszej jakości? Nie widzę tego co bym chciała.
– Mogę mieć.
Palce zaczęły mi mimowolnie tańczyć po pościeli.
– Albo inne ujęcia kamer?
– Cofnij się do folderu. – poradziła – Powinno być tam parę plików. – odtworzyłam kolejny. Zatrzymywałam w określonych miejscach widząc Romanova z tyłu. – Czego szukasz?
Przygryzałam paznokieć kciuka. Nadal nie widziałam tego co chciałam! O Boże! Na wszystko, co święte, ten jeden raz spraw, żebym się myliła!! Znów przewinęłam. Zatrzymałam. Powiększyłam. Zamarłam na parę sekund, uświadamiając sobie prawdę. Uderzyłam pięścią w materac.
– Nie, nie, nie... – powtarzałam jak mantrę jedno słowo. Zaczęłam się wiercić, usiłując dosięgnąć szafki. Gdzie jest mój telefon! Zawyłam z bólu. Noga zabolała mnie niemiłosiernie, kiedy druty dotknęły poduszki. Monitor zaczął piszczeć.
– Poczekaj, Margo, o co chodzi! – usiłowała mnie powstrzymać. Była jednak za drobna, żeby to zrobić. – Mike! – wrzasnęła na brata. Drzwi otworzył się gwałtownie, stukając głośno o ścianę. Marco wpadł pierwszy za nim Mike, Patrick i Tony.
– Mój telefon! – jęknęłam pod kolejną falą bólu, która wyciskała mi z oczu łzy.
– Co się stało? – warknął do Diani Marco, unieruchamiając mnie. Łzy lały mi się teraz po policzkach. Oni nie rozumieli powagi sytuacji. Muszę mieć swój telefon! – Margo! – ryknął na mnie Marco – Uspokój się do diabła!
– Nie rozumiesz. – wydusiłam, kiedy ból nieco przycichł przed kolejną falą. Wbijałam mu paznokcie w skórę jak szpony. Sięgnął za mną i nacisnął przycisk pompy morfiny. Jezu tylko nie to! Muszę być przytomna, muszę im powiedzieć! Przymknęłam oczy. Ciepła fala leku rozchodziła się po ciele, odcinając mi dostęp do wszystkich funkcji.
– Co się stało? – słyszałam ich głosy w oddali.
– Nie wiem. Obejrzała nagrania z samolotu. Egzekucji Romanova.
– I? – dopytywał nagląco.
– Tatuaż. – usiłowałam wymamrotać. Dawka stłumiła ból, ale czułam się otępiona. Jakbym się zdecydowała na znieczulenie przy borowaniu zęba. Język był odrętwiały i nie chciał współpracować. Spojrzałam na Marco. Obraz mi się rozmazywał.
– Tatuaż? – powtórzył Marco pytająco. Nie byłam nawet w stanie skinąć głową. Opadła mi do tyłu. Zamknęłam oczy, nie będą w stanie trzymać ich otwartych.
– Margo. – doszedł mnie głos Tonyego. Ktoś gładził mnie po policzku. – Będę zadawał pytania. Na tak ściśnij mi dłoń raz a na nie dwa razy. Rozumiesz? – ścisnęłam jego dłoń – Damy radę. Powiedziałaś tatuaż?
Ściśnięcie. Ciemność. Błogość. Nicość.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro