Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 45



Marco POV

Na lotnisku w Syrakuzach czekali na mnie ludzie od Ferro i on osobiście. Zabrałem swoich najlepszych paru zaufanych współpracowników, którzy teraz przerzucali sprzęt z samolotu do aut. Tym razem towarzyszył mi też Darius razem z Alessim. Massimo przywitał się z nami, zanim nie spuścił bomby.

– Nie mam dobrych wiadomości. – oświadczył, chowając dłonie do kieszeni – Adres, który mi podałeś, został wczoraj zrównany z ziemią. A dokładniej spalony doszczętnie. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, strażacy dogaszali pożar.

– Kurwa! – warknąłem pod nosem. Czemu nic ostatnio nie szło tak, jak powinno? Równia, kurwa, pochyła w dół!

– A jakieś dobre wiadomości? – spytał Darius.

– Znaleźli ciało w zgliszczach.

– Kobieta? – zainteresowałem się.

– Mężczyzna. – sięgnął po telefon – Praktycznie nie da się go zidentyfikować bez karty dentystycznej albo karty medycznej. Ale nie to jest najciekawsze. – podał mi telefon. Zwęglone zwłoki. Skwarka. Powiększył je, żebym mógł dojrzeć to, o czym mówił. Tatuaż koniczyny był jedną pozostałą częścią skóry na zwęglonych zwłokach. Ktoś się naprawdę postarał, żebyśmy wiedzieli, że Ilja naprawdę zginął. Marit czy Rita? A może obie? I czy to już ostatni Ilja Romanov czy czekają nas dalsze niespodzianki? 

– Ilja Romanov? – spytał nie rozumiejąc Alessi – Przecież Inc. odwaliło go w Moskwie na lotnisku.

– Potrzebujemy jego DNA. – zawyrokowałem.

– I z czym je porównasz? – dociekał Massimo.

– Niech cię o to głowa nie boli. – odparłem.

Zmrużył oczy niezbyt zadowolony z odpowiedzi i skomentował bezbarwnie:

– To ty prosiłeś o pomoc, a nie odwrotnie.

– O pomoc, a nie o rozkładanie gówna na atomy. – nie bawiłem się w żadną dyplomację. Zacząłem podwijać rękawy koszuli. – Darius, zajmiesz się tym DNA? Ja pojadę z Mattim i Lucą obejrzeć zgliszcza i pogadać z sąsiadami. Alessi zabierasz się z nami?

– Nie, rozejrzę się na lotnisku. Sprawdzę, co mają w skanach. Deveraux dał mi akredytację.

– Nadal działają tam strażacy. – uniósł brew do góry Massimo.

– To nie, kurwa, skoczmy na plażę, najebmy się może jutro w takim razie albo za tydzień. – warknąłem – Pojebało cię? – spytałem go lodowatym tonem, tracąc opanowanie – To twój grajdoł i albo bądź, kurwa, królem albo usiądź na dupie i zobacz jak się to robi. 

Darius pokręcił głową z rezygnacją, patrząc na Massimo wymownie. 

– Musisz mu wybaczyć, adrenalina mu wali w dekiel. 

Sycylijczyk uniósł tylko ręce do góry w geście pojednawczym i odszedł do swojego auta. Zmierzyłem Dariusa wściekłym spojrzeniem.

– Co za chuj. – wymamrotałem pod nosem.

– Nie chcemy wojny. – przypomniał Darius.

– Ten kutas miał pod nosem Tobiasa Edena i jego trzy zabójczynie. Uważasz, że nic nie wiedział?

– Uważam, że Eden był sprytny. To musimy mu oddać.

– Zdajesz sobie sprawę, że to może być wierzchołek góry lodowej i jeśli mam rację to ojciec Massima doskonale wiedział co się tu dzieje?

Darius zdjął okulary przeciwsłoneczne i spojrzał na mnie twardo.

– A o ilu rzeczach my wiemy? Ile mamy sekretów i sekrecików poczynając od mojej żony a kończąc na Fabiano Morettim? 

Dojazd zajął nam ponad pół godziny. Na miejscu pracowała jeszcze ekipa strażaków, dogaszając niektóre miejsca. Rozdzieliśmy się. Wszyscy mieli zacząć rozpytywać o mieszkańców domu pomiędzy lokalnymi. Zanim odszedłem, stałem długą chwilę, wpatrując się w zniszczenia. Wypalone okna. W połowie zawalony dach odsłaniał spalone belki sufitowe. Skrawek czerwonej kanapy kłuł w oczy i przyzywał spojrzenie. Nad wszystkim unosił się zapach spalenizny.

Schowałem dłonie do kieszeni, zwieszając głowę. Wziąłem głęboki oddech i wypuściłem go z frustracją. Czy tutaj wychowała się Margo? Czy miała jakikolwiek sentyment do tego miejsca? Pamiątki? Zdjęcia? Ulubionego pluszaka? Pamiętnik nastolatki?

Mijającej mnie starszej pani z ręki wyślizgnęła się siatka. Udało mi się ją złapać, zanim uderzyła o ziemię. Zaczęła mi wylewnie dziękować. Widać, że kobiecina nie radziła sobie z ciężarem. Odebrałem jej drugą ciężką siatę i poprosiłem, żeby wskazała mi drogę. Nie doszliśmy daleko ledwo z pięć domów dalej na sąsiedniej ulicy.

– Dziękuję ci kochany! – powiedział po włosku.

– Cieszę, że mogłem pomóc.

Poczęstowała mnie szklanką lemoniady domowej roboty. Widać było, że ewidentnie nie ma z kim pogadać na co dzień. Nie miałem serca jej odmawiać, mimo że powinienem zacząć rozmawiać z sąsiadami. I chyba poniekąd rozmawiałem.

– Moich wnuków nigdy nie ma, kiedy są potrzebne! – gderała, prowadząc mnie w głąb domku – Zawsze w pracy po kilkanaście godzin!

Rozejrzałem się dyskretnie, słuchając narzekań staruszki na dzisiejszą młodzież. Z okien od strony ogrodu widać było spalony budynek. Podeszła do mnie i oparła się ciężko o blat.

– To taka tragedia – wskazała za okno. – Ten pożar. – spojrzała na mnie przenikliwie – Te dzieciaki zawsze bawiły się z moimi wnukami.

– Naprawdę?

– Cztery dziewczynki. – przymrużyłem oczy lekko, podnosząc szklankę do ust. CZTERY! – Takie urocze. Potem jedna zmarła.

– Cztery? – spytałem, unosząc brwi. Czułem, jak podnosi mi się ciśnienie. Założyłem w Moskwie, że Margo skłamała, że Stefania jest jej siostrą, żeby ją chronić. A tu proszę element prawdy w niekończących się kłamstwach!

– Trzy identyczne Rita, Maarit i Margo. Ciemnowłose diablice. I jeden aniołek złotowłosy. I tak cud, że matka je donosiła. Tyle że poród przepłaciła życiem. Bo ten jej brat nie chciał do szpitala zabrać. – wyjaśniła z oburzeniem – To w końcu sąsiadka ta obok po prawej zadzwoniła po pogotowie. To dzieciaczki odratowali. Dobre parę tygodni spędziły w szpitalu. Uroczo się tymi dzieciaczkami zajmował Tobias, ale potem dorósł i strasznie je dyscyplinował. Przecież to dziewczynki. Identyczne! A Maarit i Rita to w niego jak w obrazek były wpatrzone.

Starałem się kontrolować swoją mimikę, ale wewnętrznie czułem, jak moje brwi jadą do góry. Chłonąłem każdą informację, nie dowierzając z lekka swojemu szczęściu.

– Długo tu mieszkały?

Spojrzała na mnie podejrzliwie.

– Znam Margo. – wyznałem – Jest bardzo chora, nie mogła przyjechać sama.

Przypatrywała mi się, nadal usiłując dociec, czy kłamię.

– Wyrosła na śliczną dziewczynkę, prawda?

– Według moich standardów z pewnością. – powiedziałem śmiało, uśmiechając się lekko – I te jej nogi! Zwłaszcza szrama na kolanie po tym jak spadła z huśtawki.

Margo kiedyś w przypływie alkoholowej brawury powiedziała mi po czy miała ślad na kolanie. Szycie w tym miejscu było ewidentne. I do tego zrobione przez niezbyt wykwalifikowanego lekarza.

– Jak on na nią krzyczał! – oburzyła się – Tobias, jej brat. Chyba cała dzielnica słyszała. Jak opętany darł się na tego biednego dzieciaka. A ona nawet łzy nie uroniła, następnego dnia szalała, jakby nic się nie stało. Ale to taka tragedia z tą czwartą. Taka śliczna blondyneczka! I z dnia na dzień. Coś z sercem miała. Tak mówili wtedy, ale czy to kto wie jaka prawda była.

Uniosła palec do góry, jakby sobie coś przypomniała. Podreptała z kuchni i wróciła po paru minutach z pudełkiem w ręku. Pokiwała na mnie palcem jak rodzona wiedźma z czarcim błyskiem w oku. Usiałem obok niej. Zaczęła pokazywać mi zdjęcia wnuków. I dziewczynek.

Ja pierdolę, ależ miałem farta. Na jednym z kolorowych zdjęć były wszystkie cztery. Wyciągnąłem swój telefon i zapytałem ją uprzejmie, czy ma coś przeciwko, żebym zeskanował sobie parę dla Margo na pamiątkę skoro wszystko się spaliło.

– Jakby częściej w domu bywały to by się pewnie nic nie stało. – tłumaczyła – To, że tak ktoś wpadał sprzątać to za mało. O dom trzeba dbać. Jakby któraś wyszła za mąż, to by się do miejsca przywiązała – wyjaśniała mi prawdę absolutną – Kobiecie trza męża i dzieci. A one zawsze takie w rozjazdach. Nigdy nawet z chłopakiem ich nie widziałam. – pochyliła się do mnie konspiracyjnie – Może dziewczyny wolą, czy coś. No poza Margo jak widzę, bo wybrała sobie porządnego mężczyznę.

Uśmiechnąłem się do kobiecinki uroczo.

– Kiedy były tu ostatni raz?

– One tu się ciągle przewijają. Albo Rita, albo Maarit. Margo już nie widziałam od października. Ale już wiem dlaczego. Zajęta była.

Podała mi kolejne zdjęcie. W tle za dzieciakami stał mężczyzna podparty pod boki z gniewną miną. Zupełnie nie kojarzyłem gościa. Rosjanin jeśli miałbym strzelać po rysach twarzy niewyraźnie uwiecznionych na zdjęciu.

– To ich opiekun.

– Nie ojciec?

– A gdzie tam – machnęła lekceważąco ręką – żadne do niego nie było podobne. Nawet ten aniołek. Aniołek był do matki podobny do Natalii. Tak miała na imię. A jej brat Sierioża. – wymówiła, przeinaczając nieco – Z Rosji wyemigrowali, szukając lepszego miejsca!

Chyba uciekając. Wziąłem kolejne zdjęcie. Tobias i dziewczynki razem z wnukami. Mój telefon znów wibrował w kieszeni, ale nie obchodziło mnie kto i czego chciał. To był ważniejsze od wszystkiego, co mogło się zdarzyć.

– Każdy szuka swojego miejsca. Czasem się nie da w kraju, w którym się urodziliśmy.

– Ty też nie jesteś Włochem. – uniosła brew.

– Portugalczykiem w połowie i w połowie Hiszpanem.

Cmokała z uznaniem, lustrując mnie od góry do dołu.

– Widać ta gorącą krew musiała skusić Margo! I ta przystojna buźka. – pogroziła mi palcem – A ten błysk niebezpieczeństwa też widziała? – spojrzałem na nią z zaskoczeniem – Ty dziecko myślisz, że ja się wczoraj urodziłam? Poznam drapieżcę, jak jakiegoś widzę. I to nie byle jakiego?

Starsza pani miała jednak oko do szczegółów. Mimo swojego niewinnego wyglądu z tymi siwiutkimi włosami w środku siedziała ciekawska kobiecina! Moja babka była taka sama. Chodząca niewinność, dopóki nie otworzyła ust.

– Nie byle jakiego. – przytaknąłem.

– Poznam człowiek z mafii, jak go widzę. To Sycylia w końcu i zbudowana na cytrynach i przekrętach. A ty jesteś u samej góry, co? – wpatrywałem się w nią tylko bez słowa – Ci chłopcy co z tobą przyjechali, słuchali cię jak szefa. I to nie ze strachu a z szacunku. – kontynuowałam z przekonaniem – Mogę mieszkać na końcu świata, ale wiem co się tu dzieje. Ten mężczyzna, którego przywiozła Maarit... – zawahała się – Też było niebezpieczny. Zachowywał się, jakby był królem wszechświata.

Nie wątpiłem w to. Tak właśnie Margo opisywała Romanova. Jako pierdolonego samozwańczego cara rosyjskiego podziemia. Megalomana.

– A teraz nie żyje.

– Niech mu ziemia lekką będzie. – wykonała znak krzyża.

– Ich nazwisko nie jest rosyjskie? – spytałem – Garcia to bardziej hiszpańskie.

– A bo Sierioża poślubił taką dziewczynę z drugiej strony miasta. Umarła w wypadku z pół roku po ślubie. Taka tragedia tamtego roku. Najpierw ona, a potem matka dziewczynek.

Bo nie była już potrzebna. Dała im potrzebne nazwisko. Odegrała swoją rolę i mogła zniknąć.

– Kiedy wyjechała Maarit? – spytałem, dopijając lemoniadę.

– Nie wiem. Wczoraj był u mnie wnuczek z narzeczoną....

Kobiecinka zeszła już na inne tory. Posiedziałem z nią jeszcze z godzinę, słuchając opowieści o wnukach, dzieciach i dziewczynkach. Czwarta dziewczynka znikła jak miały dwa lata. Nikt, nigdy nie chciał o niej mówić, jakby nie istniała.

Wychodziłem już, ale nagle do mnie dotarło, że nie powiedziała mi, jak miała na imię ostatnia siostra.

– A jak miała na imię czwarta?

– Takie dziwne imię miała. – zapatrzyła się w bok, usiłując sobie przypomnieć – Takie chłopięce. Nie pasujące do pozostałych.

– Nic się nie stało. – zapewniłem, opuszczając dom.

Olśnienie przyszło dopiero w samochodzie.

Wymieniliśmy się ze wszystkimi informacjami w samolocie. Chłopaki mieli podobny wywiad do mojego. Ale żaden z nich nie miał zdjęć. Siergiej pojawił się z ciężarną siostrą. Przenieśli się z Rosji. Sam miał ośmioletniego już syna Tobiasa. Strasznie go „krótko trzymał". Mogliśmy sobie tylko wyobrazić jak krótko i z jakiego powodu. Kobieta zmarła przy porodzie. Czworaczki odratowano. Jedno z dzieci zupełnie nie pasowało do pozostałych.

Wszystko zaczynało się składać do kupy. Fabiano miał zacząć kopać w rejestrach. Zostawiłem Mattiego na miejscu, gdyby było potrzeba dobrać się do czegoś osobiście.

Polecieliśmy z próbką DNA do Palermo.

– Myślisz, że...? – zawahał się Darius.

– Że to podobna sprawa jak z Nicolą? – dokończyłem zdanie – Że jedno z dzieciaków było z drugiego jaja? Tak, dokładnie tak myślę.

Potarł twarz dłońmi.

– Ja pierdolę! – wycedził

– Powiem ci więcej – pochyliłem się do niego – pomyśl, przez chwilę o czwartym dziecku i jej chłopięcym imieniu. Ring a bell?

Zmrużył oczy, ale zaskoczył niemal natychmiast. Tak samo jak Alessi. Przynajmniej nie musiałem zdradzać tajemnic Margo, ponieważ samo się wyjaśniło.

– O kurwa... myślisz, że one wszystkie są dziećmi Romanowa? – nie dowierzał – Po to nam ta próbka?

Oparłem kostkę o kolano, siadając wygodniej w fotelu.

– Mogę się z tobą o to założyć. – rzuciłem mu wyzwanie, którego i tak nie podejmie.

– A Eden?

– 50/50 że też. – okłamywanie się byłoby bez sensu.



Patrick POV

Byliśmy dwa tygodnie po powrocie ludzi z Moskwy. Czekała mnie jeszcze przeprawa ze Stefanią, ale na razie odpuściłem, póki nie poczuje się lepiej. Aiden miał pierdolca na jej punkcie od dnia zero a teraz, kiedy dowiedział się kim jest... Pierdolona obsesja. Jeszcze bardziej go wzięło niż mnie i Adama.

Dmitrij Tereshchenko zaszczycił nas video–konferencją. Po nieprzespanej nocy z wymiotującą Antonią nie byłem w nastroju na dyplomację. Jedyne czego chciałem to iść spać.

– Dmitrij.

– Patrick.

– Chcesz pierdolić uprzejmości, czy przejdziemy do interesów? – spytałem bez wstępów.

– Nikolay mówił, że jesteś bezpośredni, ale nie spodziewałem się, że aż tak. – zaśmiał się lekko.

Milczałem, wpatrując się w ekran. Adam odezwał się, zanim powiedziałem, to co przyszło mi do głowy.

– W czym możemy Ci pomóc? – spytał uprzejmie.

– Macie coś, co należy do mnie. – oznajmił.

Ja pierdolę, co za ludzie. Panowie wszechświata, kurwa! Na końcu świata!

– A konkretnie? – spytał Adam.

– Stefania musi wrócić do Moskwy. – zażądał Dima.

– Nie. – odparłem bez zawahania się – Coś jeszcze?

W oczach Dmitrija pojawił się niebezpieczny błysk.

– Czy rozumiesz powagę sytuacji? – spytał twardo.

– Trzeba się było nie brać za zabawy na szczycie szklanej góry, jak się nie ma dobrych łyżew. – odparłem znudzonym tonem – Strasznie głupi plan, opierać na kobiecie władzę nad organizacją. Na co ci niby Stefania? Znajdziesz ładniejsze.

– Jak to na ślubach bywa. – wskazał na siebie – Coś nowego, coś starego. Coś z odpowiednim DNA.

Ja pierdolę, dobrze, że Aiden nie słyszał tego pierdolenia.

– Jeśli kobieta jest ci potrzebna do tego, żeby rządzić, to się do tego kurwa nie nadajesz!

– Stefania będzie swego rodzaju symbolem. Włos jej z głowy nie spadnie. – zapewnił.

W dupie to miałem. Należała do Aidena!

– Nie!

– Posłuchaj mnie... – zaczynał tracić cierpliwość.

– Której, kurwa, części słowa: nie, nie rozumiesz? – warknąłem – To trzy pierdolone litery! Stefania nie jest, nie była, i nie będzie żadną kartą przetargową. Jeśli potrzebujesz zjednoczyć rodziny radziłbym ci wziąć przykład z Giovanniego Vitielli i wybić starą watahę. Nie baw się w żadną dyplomację, bo nigdy nic ci z tego nie przyjdzie. Zrób porządek jak mężczyzna i nie zasłaniaj się spódniczką!

Zacisnął szczękę i spojrzał na mnie gniewnie.

– Miałem nadzieję, że nie będę musiał tego robić. – Wycedził. Na ekranie pojawił się obraz na żywo z kamery w szpitalu. Spojrzeliśmy z zainteresowaniem na kobietę pod respiratorem. Naprawdę ciekawe skąd miał jedną z bliźniaczek. Czy my ze stuprocentową pewnością mieliśmy swoją? Ze zmęczenia Dima zasiał w moim umyśle ziarno wątpliwości. Dałem znak Adamowi, żeby to sprawdził, nie odrywając nawet wzroku od ekranu. – Wymieńmy się. Wy macie coś, co należy do mnie a ja coś, co należy do waszego egzekutora.

– Gdzie ją znalazłeś? – spytała Adam beznamiętnie.

– Została mi dostarczona.

Naprawdę zjebię go jak burego kundla, jak nie przestanie mnie denerwować. Moje palce wybijały na udzie rytm kołysanki Antonii.

– Jest tylko jeden problem. – spoglądałem na Dimę bez emocji. Przekręciłem głowę na bok, zanim rzuciłem gniewnie. – Mamy swoją dziewczynkę na oku. Na miejscu.

Z zadowoleniem obserwowałem, jak jego brwi wędrują do góry. Ależ mnie kusiło, żeby się uśmiechnąć złośliwie z satysfakcją. Niby miał objąć władzę nad największą organizacją przestępczą w Rosji, a był parę kroków za mną i nie wiedział zupełnie, co się dzieje pod jego nosem. Widziałem, jak palce Adama śmigają po klawiaturze.

– Czy jest coś, czego mi nie mówisz?

– Zapewne wiele. – oznajmiłem arogancko – Czy ja się pisałem na jakiś etat jako twój doradca? W końcu jakby nie było, rządzę między młotem a kowadłem! Ale ponieważ jestem dzisiaj w dość podłym nastroju i chce, żeby tak rozmowa się zakończyła, powiem ci coś: Prześlij nam skan siatkówki i linii papilarnych a ja powiem ci, którą z trojaczek masz w rękach, a która jeszcze biega luzem! – widziałem autentyczny szok na jego twarzy, co mi nieznacznie poprawiło humor, ale nie na tyle, żebym się z nim jeszcze czymkolwiek podzielił.

– Na twoim miejscu, dla twojego własnego dobra – dodał Adam bez emocji – postarałbym się ją trzymać żywą. Może się okazać całkiem przydatnym zabezpieczeniem.

Telefon Adama obudził się do życia, zwiastując połączenie od Marco.

– Wyślę skany...

– Do Aidena. – poradziłem rozłączając się.

Adam odebrał swój telefon.

– Co to kurwa znaczy, że pytasz mnie, czy jesteśmy w stanie rozpoznać, która jest która? – doszedł nas pełen pretensji głos Marco.

Potarłem czoło palcami, a potem przesunąłem parę razy dłońmi po twarzy. Nadal mi kurwa nie przechodziła wściekłość. Wybijanie palcami kołysanki nie pomagało dzisiaj.

– Zajmij się nim. – mruknąłem, zamykając oczy i odchylając głowę na oparcie.

– Ciężka noc? – spytał spokojniejszym tonem Marco.

– Nawet nie pytaj. – wymamrotałem – Nie mam cierpliwości. Tonia wymiotowała pół nocy.

– A teraz zadzwonił Dmitrij – wtrącił się Adam. Dobrze, niech się z nim męczy.

– A czego chciał ten kutas? – Marco schował dłonie do kieszeni – Władza nad organizacją to za mało?!

– Chciał wymienić Stefanię na jak mu się wydawało Margo. – Adam potarł kark – Najwyraźniej wpadła mu w ręce nagroda pocieszenia.

– Mam nadzieję, że kazaliście mu spierdalać? – uniósł brew, zadając to pytanie.

– Kazaliśmy mu się nią dobrze zająć, bo może się przydać. Dodatkowo ma nam przesłać skan siatkówki i odciski palców co byśmy wiedzieli z kim mamy do czynienia.

To Marco oświecił nas dwóch, zaraz po przylocie co tu jest kurwa grane, powtarzając wszystkie szczegóły, jakie wyznała mu Margo, zanim udała się w swoją samobójczą misję. Mieliśmy cztery tożsamości i trzy zestawy skanów biometrycznych. Pierdolone, kurwa, trojaczki! Dwie identyczne. Trzecia miała dodatkową plamkę na tęczówce. I Stefania! Nie zapominajmy o Stefanii!

– Dlatego w Syrakuzach znalazłeś tylko ciało Romanova. – dodał Adam

– I nie zapominaj o wiadomości do niego dołączonej w SMS: „jesteś następna". – odparł mu Marco.

– To zostaje nam pytanie, gdzie jest trzecia.

– Jesteś pewny, że Margo to Margo? – Doszło nas zniecierpliwione westchnienie. – Dajesz, kurwa – warknąłem – Nie jestem w nastroju na wasze gierki!

Ucisnął nasadę nosa i spojrzał na nas, tłumiąc wszystkie emocje.

– Weź lampę UV i sprawdź palec serdeczny lewej ręki. – poradził – Moja kobieta ma wytatuowany mój znak od tego palca do nadgarstka po zewnętrznej stronie dłoni. Zrobiła go w ciągu tych trzech dni w Genewie.

– Zajmę się tym. – zapewnił Adam.

– Ciekawe, którą ma Dmitrij. – gdybał Marco.

– Po chuj nam to wiedzieć? – spytałem, nie otwierają oczu.

– Bo jeśli mam rację i testy DNA się potwierdzą, to one trzy są bliżej do tronu, niż on kiedykolwiek będzie chciał być, chyba że weźmie go siłą.

Marco uważał, że Margo weszła do paszczy lwa, ponieważ święcie wierzyła, że bycie jego córką zapewni jej nietykalność. Pomyliła się w swoich obliczeniach. Cokolwiek się stało w tej przeklętej twierdzy nie miało znaczenia dla Romanova.

– Już to zrobił. – przyznał Adam.

– Ale będzie potrzebował zjednać sobie starych wyjadaczy, którzy siedzą na forsie. – argumentował Marco – Do tego potrzebne byłaby mu krew z krwi. Nic tak nie łączy rodzin mafijnych jak śmierć króla i dobre małżeństwa pozostającego po nim potomstwa – zakpił.

– Zostaje kwestia, gdzie jest trzecia? – Adam splótł dłonie na karku.

– Jeśli jest mądra? Ucieka. Ale już wiemy, że nie jest. – zwerbalizował Marco, to co wszyscy trzej pomyśleliśmy – Dajcie znać, jak przyślą dane.

– Jak możesz być tak kurwa przekonany o swojej słuszności? – spytałem zmęczonym głosem – To trojaczki. Jednojajowe. Nie do rozróżnienia.

Parsknął cicho, wpatrując się w podłogę.

– Wiesz, jak smakuje twoja żona? – potarł brodę palcami – Jak pachnie? Jak dreszcz przechodzi cię za każdym razem, gdy cię dotyka? Całe ciało staje w gotowości, jak szepcze ci do ucha twoje imię?

Doskonale wiedziałem, o czym mówił. Sęk w tym, że Margo była krwawą miazgą, jak ją znalazł.

– Sprawdziłeś ją w samolocie?

Uśmiechnął się pod nosem.

– Na miejscu, jak podpinałem monitor serca. Nadal miała zaczerwienioną nieco skórę na nadgarstku, bo tusz UV dał niewielką reakcję alergiczną. Plus to, że skóra po tatuażu jest bardziej szorstka? Ma też znamię na kolanie.

Jak widać, doskonale znał ciało swojej kochanki. Jakby nie było, poznawał ją miesiącami. Dogłębnie. Intymnie. Na każdy możliwy sposób. Dotarł do takich zakamarków tego pogmatwanego umysłu na tyle głęboko, że powiedziała mu prawdę. Miało to pewnie sens, ale dla mojego zmęczonego mózgu informacje docierały z pewnym opóźnieniem.

– Może idź się kurwa wyśpij? – poradził Marco, zanim się rozłączył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro