Part 38
Margo POV
Udało mi się wytrzymać dręczący mnie niepokój tydzień. Wbrew obietnicy nie wróciliśmy do rozmowy o ratowaniu Stefanii. Wyegzekwowałam od Patricka jego obietnicę pomocy. Samolot czekał na mnie na lotnisku. Nic za darmo. Podpisałam mu papier, że jak wyjdzie fiasko, będę mu winna parę robót na boku. Mógłby sobie tą kartką podetrzeć tyłek w najlepszym razie, ale... Biznes to biznes.
– Co jest kurwa?
Doszły mnie słowa Marco od wejścia. I to na tyle dyskretnego ulotnienia się. Akurat stałam tyłem do drzwi, dopinając walizkę.
– Wyjeżdżam.
– Are you now? – odpadły mi ramiona, słysząc ten pełen pretensji ton – Dlaczego?
Odwróciłam się powoli, dopinając suwak. Zabrałam tylko parę niezbędnych rzeczy.
– To wszystko, ty i ja, nie ma sensu.
– Jeszcze parę tygodni temu twierdziłaś, że mnie kochasz. – wypomniał mi.
– Czy tobie się wydaje, że słowem "kocham" będziesz mnie mógł kontrolować? Że nagle zapomnę co i komu jestem winna?
Zacisną szczękę i patrzył na mnie z wyrzutem.
– Umówiliśmy się... – wycedził.
– I nie dotrzymałeś swojej części. Więc wzięłam sprawy w swoje ręce.
– Aspirujesz do bycia Marianną?
– Nie muszę nie jesteśmy małżeństwem.
– Odpowiadam za ciebie. – wysyczał przez zęby.
– Wyjeżdżam, a to oznacza, że już nie odpowiadasz.
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Z trudem nad sobą panował.
– I jaki masz plan?
– Nie wciągać cię w ten pierdolnik.
– Kurwa! Margo! – ryknął na mnie.
Mierzyliśmy się wzrokiem. Pojedynek trwał w najlepsze. Nie mogłam odpuścić, nie mogła pozwolić mu wygrać. Skrzyżował ramiona na klacie.
– Teraz już wszyscy wiedzą, kim jestem. – nie odpuszczałam.
– No i co z tego?
Oparł się o framugę i schował dłonie do kieszeni.
– To kwestia czasu, kiedy ludzie Romanova zrobią kolejny ruch. Muszę posprzątać po swoim bracie.
– I jak zamierzasz to zrobić?
Zacisnęłam dłonie w pięści, ale rozluźniłam się. Nie chcę, żebyśmy rozstali się jako wrogowie. Jeśli jakimś cudem uda mi się wyjść z tego wszystkiego żywą, wrócę tu.
– Nie urodziłam się po to, żeby być cichą, spokojną istotą.
– Nieprawda. – zaprzeczył z mocą – Zostałaś wychowana, aby świat drżał na myśl o twoim kolejnym posunięciu. Wychowana! – podkreślił twardo – Urodziłaś się niewinna.
– Zostałam stworzona, żeby zabijać Marco. – zawołałam – Nic co powiesz, tego nie zmieni.
Chciałam go minąć, ale mi nie pozwolił. Zatarasował swoim ciałem drzwi.
– Nie pozwolę Ci wyjechać!
– Serio? – spytałam wyzywająco – Przykujesz mnie kajdankami? Zamkniesz gdzieś? Znów damy sobie po razie?
Ujął moją twarz w swoje dłonie.
– Przestań kurwa udawać, że jesteś tylko ty przeciwko całemu światu. – warknął z mocą.
– Musisz pamiętać, że ja nie jestem Tobą. Jeśli to zrozumiesz, zrozumiesz, dlaczego postępuję tak, a nie inaczej.
– A kto twierdzi, że masz rację?
– Niepotrzebnie komplikujesz to wszystko od początku.
– To nie ja się wymykam.
Zrobiłam krok do tyłu, uwalniając się z jego rąk.
– Zostawiłam Ci list.
Skrzyżował dłonie na piersi.
– Jezu, naprawdę? – zadrwił – No to teraz już jestem spokojny jak tafla jeziora. I wszystko nagle ma sens. – wściekłość niemal biła od niego – Usiądę i poczekam, na telegram z zawiadomieniem o twojej śmierci. Albo może o informację skąd mogę odebrać ciało. O ile coś z Ciebie zostanie.
Nie wiem, co bardziej mnie rozwścieczyło to, że tak nisko oceniał moje zdolności czy to, że uważał, że ma prawo do kontrolowania i wpływu na to co robię. Uzmysłowienie sobie faktu, że go kocham, aż tak mi nie jebnęło na mózg. Czy jemu się wydawało, że będzie mną mógł sterować, bo wyznałam mu, że go kocham?
– Denerwujesz się, bo gdyby sytuacja była odwrotna, pewnie nawet nic byś nie powiedział, ale ponieważ jestem kobietą, uważasz, że musisz mnie chronić. – musiałam przemówić mu do rozsądku – Naprawdę uważasz, że jestem równie bezbronna jak Anja, Marju czy Sofia? Jak twoja siostra?
– Nie. – przyznał po długiej ciszy – Jesteś bronią samą w sobie.
– Nie chcę Cię wciągać w wojnę. – staliśmy oboje po przeciwnych stronach pokoju, wpatrując się w siebie – Jesteś jedynym, czego żałuję w swoim życiu.
– Dlaczego?
– Bo sprawiasz, że czuję... budzisz uczucia, których nie znam i nie wiem jak na nie reagować. A to burzy to, kim jestem i jak do tej pory funkcjonowałam. Wprowadza chaos.
Patrzył na mnie z rozczarowaniem.
– Myślałem, że dokądś zmierzamy wspólnie, że czegoś się nauczyłaś. – przyznał gorzko – Że rozumiesz, że nie jesteś sama i ja zawsze będę obok, bez względu na to co się będzie działo.
– Nie potrzebuję... – usiłowałam się wtrącić.
– Uciekasz i chcesz, żebym był z tego powodu zadowolony. – wpadł mi w słowo – Powiedziałaś, że mnie kochasz!
– Teraz mi to będziesz wypominał przy każdej okazji?! – warknęłam – Za każdym razem jak nie spodoba ci się moja decyzja?! Usiłuję naprawić pewne rzeczy! – zawołałam z bezsilną frustracją – Dlaczego nie chcesz tego zrozumieć?
– Powiedziałaś, że mnie kochasz!
– Ty powiedziałeś to samo, a jednak nie potrafisz zaakceptować moich wyborów, bo twoje są inne, tak? Są lepsze, bo za tobą stoi organizacja, Patrick i pieniądze? – Wpatrywał się we mnie intensywnie. – Nie dojdziemy do porozumienia. Nie jestem Anją ani Sofią! Daleko mi do twojej siostry! Nie dam się udomowić i zamienić w mamuśkę od gotowania!
– Czy o to w tym wszystkich chodzi?
Nabrałam głęboko powietrza. Ta rozmowa zmierzała w złym kierunku. Była niepotrzebnym przeciąganiem nieuniknionego.
– Nie zmienię zdania. Wyjeżdżam. – oznajmiłam kategorycznie.
Nadal tarasował sobą wyjście.
– A kiedy Ci się uda, co dalej?
– Jeszcze się nie zastanawiałam, co zrobię dalej.
Bo wiem, że się nie uda. Mogę zapewnić Stefanii bezpieczeństwo, ale sama zapłacę za to życiem. Podniósł się ze swojego miejsca i wyciągnął kluczyki z kieszeni.
– Daj mi znać, jak się na coś zdecydujesz! Ja najwyraźniej nie jestem ci do czegokolwiek potrzebny poza łóżkiem.
– To nie tak! – zaprzeczyłam, siląc się na spokój.
– Powodzenia. – rzucił przez ramię, odchodząc.
Zamknęłam oczy, czując ja zalewa mnie fala żalu i goryczy. Czemu teraz ja byłam tą złą? Czemu nie potrafiłam mu zaufać, że będzie mnie wspierał, że mi pomoże? Zacisnęłam usta, czując jak drżą. Do oczu napłynęły mi łzy. Sama, zawsze sama, nie możesz liczyć na innych. Oni dzisiaj są a jutro odchodzą. Nienawidziłam mojego brata jeszcze bardziej niż poprzednio.
Miałam wątpliwości czy robię dobrze. Bałam się odwrócić stronę w książce mojego życia w obawie, że Marco nie pojawi się już w żadnym następnym rozdziale. Coś zacisnęło się w moim żołądku. Show must go on! Powiedziałam do siebie, starając się przywołać własne Ego do porządku.
– Wszystko w porządku? – Luca spojrzał na mnie spod oka w samochodzie.
Nie, nic nie jest w porządku.
NIC!
Uciekam a powinnam zostać.
Dopada mnie zwątpienie. Boję się tego co za chwilę muszę zrobić. Kim muszę się stać. Na sześć miesięcy zapomniałam o dwudziestu siedmiu latach koszmarów. A teraz czuję niepokój, że stracę wszystko i wszystkich. Stracę miłość. Mężczyznę, któremu już raz narobiła kłopotów, któremu powiedziałam, że go kocham.
– Tak, wszystko w porządku. – skłamałam.
Nie chodziło o zaufanie ani o kontrolowanie. W końcu Tobias kontrolował mnie przez dwadzieścia siedem lat. Pokazywał, że mogę liczyć tylko na siebie a emocje to zło. Nauczył mnie manipulować ludźmi do tego stopnia, że każdy przejaw jakichkolwiek uczuć odbierałam jako próby manipulacji i kontroli, ponieważ sama stosowałam ten mechanizm latami. Nie wiedziałam, co jest prawdziwe i szczere. Nie miałam też już czasu na udawanie ruskiego sapera i sprawdzanie stopą pola minowego uczuć.
Czułam się przytłoczona emocjami. Nie umiałam ich kontrolować. Były jak niespodziewane tsunami. Pojawiły się znikąd, zalały moją głowę i zaczynały topić. Od zawsze byłam sama, a teraz Marco uważał, że może mieć wpływ na moje decyzje. To współdzielenie władzy mnie przerażało. Nie potrzebuję drugiej jednostki, żeby żyć i funkcjonować. Potrafię dać sobie radę sama. I to właśnie zamierzałam teraz zrobić. Dać sobie radę sama. Poleganie na sobie to jedyna słuszna ścieżka. Coś, co znam i co da mi taki efekt, jaki zaplanuje i nie będzie w nim chaosu zwanego uczuciami. I nie będzie też w nim Marco. Musiałam wrócić do tego co znałam najlepiej, bo to nowe było... niewygodne. Kontrola! Działanie! Efekt!
Wybór był pomiędzy tym co znałam a nowym nieznanym terytorium. I nie był to prosty wybór. Nigdy nie mogłam polegać na Tobiasie. Jak niby miałabym teraz zaufać Marco? Po tym wszystkim, co zrobiłam byłoby to naprawdę głupie. A ja nie chciałam być głupia. Miałam do wykonania plan i solennie uważałem, że o wiele lepiej zrealizuje go z osobami, które nie są ze mną związane emocjonalnie, które w momencie zagrożenia zrobią, co do nich należy, a nie będą ratować mój tyłek. Emocje sprawiają, że się wahasz. Paraliżują i przeszkadzają w ocenie sytuacji i tego, jakie jest z niej najlepsze wyjście.
Różnica między Mikem Olsenem, którego zamierzałam poprosić o pomoc, a Marco Santinim była jedna: Mike da mi broń do ręki i postawi obok siebie. Marco natomiast... patrząc na to jak opiekował się kobietami w rodzinie... usiłowałby mnie chronić. Schowałby mnie za siebie i oznajmił, że wszystko załatwi. Nie potrzebowałam rycerze w lśniącej zbroi. Potrzebowałam partnera do śmiertelnie niebezpiecznej rozgrywki. I to takiego, któremu będę wydawać rozkazy, a on bez pytania będzie je wykonywał. I może byłam stronnicza, odmawiając Marco prawa do pomocy mi, ale z dwojga złego znane zło było lepsze niż to ryzykowne.
Margo POV
Genewa była jak zawsze tłumna i skąpana w szarościach, bieli oraz granatach. Ludzie biznesu.
Ostatnie pieniądze wydałam na elegancką ołówkową sukienkę pasującą do scenariusza. Wracając do gry nie mogłam wyglądać jak bezdomna. Pozory są czasem wszystkim co mamy.
Uprzejma pracownica banku zaprowadziła mnie do skrytki i zostawiła samą. Wzięłam głęboki oddech, zanim ją otworzyłam. W środku były paszporty, pendrive, karty kredytowe i wszystko to, co sprawiało, że musiałam znów stać się bezwzględną Gretą Eden. Opróżniłam wszystko do torebki i wyszłam w promienie słońca, wtapiając się w tłum.
Uruchomiłam swój stary telefon i wybrałam numer.
– Zmartwychwstanie? – spytał męski głos po drugiej stronie.
– Inevitable. (nie do uniknięcia)
– Jesteś niebezpieczną osobą.
Bardzo prawdziwa obserwacja, ale nie wnosiła nic do rozmowy.
– Tylko dla siebie. Musimy porozmawiać.
Westchnął cicho.
– Rozmawiamy.
– Twarzą w twarz. – zaproponowałam.
– Jestem w Moskwie.
– Cudnie.
– Mogę mieć dla ciebie propozycję.
– Taką jak ostatnio? – tym razem się roześmiał.
– Lepszą.
– Dam się nabrać.
– Zdzwonimy się za trzy dni.
Zaśmiał się.
– Co zabierze Ci trzy dni? – spytał z zaciekawieniem.
– Przypominanie sobie wszystkiego tego czym muszę się znów stać. – przyznałam gorzko.
– Czy jesteś w niebezpieczeństwie?
– Ja stanowię największe niebezpieczeństwo. – odparowałam.
– Zdaję sobie z tego sprawę – powiedział przeciągle, rozłączając się.
Margo POV
Mike Olsen nie zmienił się przez ostatni rok ani na jotę. Nadal wyglądał na tego samego twardziela jak w Dubaju. Może linie zmarszczek trochę się pogłębiły wokół ust, ale miałam nadzieję, że to bardziej od uśmiechu niż zaciskania. Miałam nadzieję, że jego życie ułożyło się lepiej niż moje własne.
Mike był specjalistą od bliskiego wschodu. Przynajmniej miał wybór. Na pewno większy niż ja. Mógł odejść, zrezygnować i mieć normalne życie. Tylko co było normalne po ilości gówna, które oboje widzieliśmy i zrobiliśmy?
– Czemu tutaj?
– Podoba mi się widok. – Spojrzał do tyłu na katedrę i parsknął wesoło. Zanim usiadł, rozejrzał się dyskretnie. – I zapewnia prywatność.
– Miłe miejsce.
– Odrobina luksusu. – przyznałam.
Kelnerka podeszła do nas przyjąć od niego zamówienie. Jego francuski był idealny. Miał nawet odpowiedni akcent. Zawsze brałam go bardziej za człowieka Farsi, a tu proszę niespodzianka. Gdyby zapuścił brodę, można by go wykorzystać w pracach operacyjnych. Mogłam się założyć, że jego pracodawczyni już dawno wpadła na ten pomysł. Nawet na jeszcze lepszy: umieszczenie go w Moskwie.
– W czym mogę Ci pomóc?
Spojrzałam na niego znad swojej filiżanki.
– Raczej co ja mogę zrobić dla Ciebie. Słyszałam, że szukasz Katii Arłukowicz. – zacisnął szczękę, a na jego skroni pojawiła się wyraźna zmarszczka, świadcząca o niezadowoleniu. Kelnerka postawiła przed nim filiżankę, uśmiechając się zalotnie. Tak właśnie Mike działał na kobiety i to dlatego Diania przydzielała go do zadań specjalnych. Poczekałam, aż dziewczyna odeszła. Była ładna, ale on nawet za nią nie spojrzał. Usidlony. Tak samo zachowywał się Patrick i Adam. – Nie grożę ci. Oferuję pomoc.
– W zamian za?
Przesunęłam telefon w jego stronę.
– Mała polisa ubezpieczeniowa, którą potrzebuję zabezpieczyć.
Przejrzał informacje oraz zdjęcia. Czym dłużej czytał i przeglądał dokumenty, tym bardziej wydawał się niezadowolony. Przesuwał palcem kolejne ekrany. Dawałam mu czas do namysłu. To o co prosiłam, to nie była mała rzecz – dyskretne wyciągnięcie Stefanii z mafijnego piekiełka. Zadawałam sobie z tego sprawę, ale chodziło o moje życie. Ahhh Margo jak ty lubisz okłamywać siebie. Spychać w głąb mózgu niewygodne fakty i uczucia.
– Nazywasz to małą przysługą?
– Jak bardzo potrzebujesz Katii? – zrobił nietęgą minę – Czytaj dalej. Jest tego więcej. I robi się coraz ciekawiej.
Doskonale wiedziałam, kiedy doszedł do soczystych kawałków. Zmarł w bezruchu. Nawet dla niego musiało być to szokiem. Potrzebowałam go mieć po swojej stronie, a to oznaczał, że musiał znać prawdę. Dlaczego nie potrafiłam zrobić tego samego z Marco?
– Kurwa.
Ugryzłam kęs cytrynowego muffina. Oddał mi telefon.
– Jakie są ramy czasowe?
Moje kciuki śmigały po klawiaturze.
– Na wczoraj... Załadowałam pliki do waszego „tajnego" serwera. – zrobiłam cudzysłów – Przekaż szefowej wyrazy współczucia z powodu zrobienia małej dziurki w jej dziewiczej zbroi i firewall. Świat ewoluuje.
– Yaro się ucieszy. – przyznał niechętnie – Nic nie poprawia dnia jak pierdolony cluster fuck!
Teraz ja miałam kwaśną minę, ale potrzebowałam Yaro do rozpracowania zagadki, gdzie podziały się miliony mojego brata.
– Przynajmniej ktoś będzie zadowolony w tej historii. – podparłam głowę na ramieniu, biorąc kolejny kęs. Mike rozparł się na krześle.
– Czy będę miał jakieś problemy?
– Nie. – zapewniłam – Detale są już dostarczone.
– Masz plan?
– Alfabet ma dwadzieścia sześć liter, a i to zależy w którym kraju. – usiłowałam żartować.
– Czyli nie.
Westchnęłam.
– Mam plan awaryjny. – powiedziałam tak cicho, że musiał się domyśleć moich słów.
– Zamierzasz tak po prostu wejść do paszczy lwa?
– No coś ty Mike! – zakpiłam – Ze mną nic nigdy nie jest po prostu! Mam polisę, pamiętasz? Właśnie ci ją pokazałam.
Milczał. W końcu ściągnął okulary i popatrzył na mnie swoimi poważnymi oczami. Jego spojrzenie było niepokojące, jak na kogoś zawsze skorego do żartów i uśmiechu, i pozostawiało niepewność w mojej duszy. Nawet jego usta pozostawały zacięte. Nie podobał mu się mój plan wykorzystania córki Romanova jako polisy ubezpieczeniowej. Mnie też nie, ale co innego mogłam zrobić?
– Być może zginiesz.
Nie zamierzałam kłamać.
– Skupmy się na pozytywach. Być może daje mi całkiem spore szanse.
Poruszył szczęką. U niego to był znak kapitulacji. Nie zgadzał się z moim planem, ale nie miał na niego realnego wpływu. Potrzebował czegoś ode mnie tak samo jak ja od niego.
– Co jeśli wszystko się spierdoli?
Uśmiechnęłam się promiennie. Spojrzał ponad moim ramieniem, dostrzegając „ogon", który Patrick za mną wysłał. Będę się musiała ich pozbyć przed wylotem w głąb Rosji.
– Są nieszkodliwi. – skomentowałam.
– Famiglia czy Sycylijczycy?
– Ani jedno, ani drugie. Coś pomiędzy, mniej więcej i nie do końca – przyznałam. Poniekąd była to prawda. – Musisz się z nimi zaprzyjaźnić. Moja polisa zawiera wszystkie szczegóły.
Podziwialiśmy krajobraz, ale mogłam się założyć, że Mike analizuje każdy możliwy scenariusz. A już na sto procent zastanawia się, jak po całym tym pierdolniku z Tobiasem skończyłam z mafijnym ogonem.
– Dlaczego?
Odpowiedziałam w jedyny sposób, który potrafiłby zrozumieć.
– Katia Arłukowicz.
Jego oczy zrobiły się większe na sekundę, kiedy zrozumiał, co właśnie powiedziałam. Dla niego pozbycie się Katii było koniecznie do przejścia na „emeryturę" do posiadania własnego szczęścia na ziemi, które miało na imię Annabell Whitelaw. Pieniądze Tobiasa były dla mnie tym samym. Jedyną drogą do wolności. Z chęcią zabiję Katię dla Mikea bez mrugnięcia okiem. Przysługa za przysługę. Życie za życie. Oko za oko. A dupa za pieniądze.
– Czy to dlatego, że się starzejemy?
Roześmiałam się dźwięcznie.
– Nie starzeję się, tylko z czasem robię się coraz lepsza. Awansuję na wyższy poziom. Dojrzewam jak dobre wino. Ewoluuję. Nabieram wartości. (I'm not getting older I get better in time. Leveling up. Growing like a fine wine. It's evolving. Increasing in value.)
Uśmiechnął się.
– Stajemy się klasykami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro