part 35
Margo POV
Stałam na balkonie, sącząc kawę o poranku. Za plecami rozległ się cichy dźwięk bosych stóp. Marco złożył mokry pocałunek na mojej szyi. Gorąca, naga i wytatuowana klatka piersiowa przylgnęła do moich pleców. Ramiona oplotły ciasno. Robił to tysiące razy, ale dzisiaj było inaczej.
– Dzień dobry. – aksamitny, miękki głos otulał niczym chmurka.
Zesztywniałam. Nocne wyznanie siedziało niepewnością w mojej głowie. Nie chciałam tego powiedzieć. Wymsknęło się. Czułam to, ale nie żeby od razu wyskakiwać z wyznaniami. Jak powinnam się teraz zachować?
– Mhmm. – mruknęłam.
Wypuścił mnie z ramion. Chwycił stanowczo za podbródek i odwrócił tak, żebyśmy się spotkali wzrokiem. Przez chwilę szukał czegoś w mojej twarzy.
– Żałujesz? – zapytał niemal ostro.
– Nie.
– Więc o co chodzi?
– Ja...
– Kłamałaś? – żądał odpowiedzi.
Nadal nie wypuszczał mojego podbródka. Czułam się głupio. Niby co miałam powiedzieć? Nie wiem jak się zachować? Że może nie życzył sobie takiego wyznania? Może tego nie czuł? U mężczyzn seks nie oznaczał miłości.
– Nie. Ja... – czekał, aż się wysłowię – Ja... nie wiem jak mam się zachować. To wszystko – przyznałam, robiąc nieokreślony gest ręką. – jest dla mnie nowe. Mój brat nie był mentorem uczuć.
– W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim. (there is nothing either good or bad, but thinking makes it so) – sparafrazował Szekspira – Już nie ma odwrotu. Usłyszałem to. Zakodowałem. Nie zmienisz tego.
Zaplotłam place na nadgarstku ręki, która trzymała podbródek.
– Boję się. – wyznałam, oblizując wargi – Tego co jeszcze muszę zrobić.
– White Rabbit?
Potwierdziłam skinięciem.
– To odwlekanie nieuniknionego. W końcu będę musiała stawić czoła rzeczywistości.
Pogłaskał mnie po policzku, nonszalancko opierając się o barierkę.
– Zróbmy deal. – zaproponował – Popracuj z Aidenem i Fabim nad tym gdzie jest kasa. Dam ci czas do ślubu Anji i Patricka, a potem wrócimy do tematu co zrobić. Czy ona jest bezpieczna?
– Bezpieczniejsza już nie może być. – sarknęłam.
– Świetnie, niech wam pomoże w takim razie.
– Próbowałyśmy wszystkiego. – przyznałam z brakiem motywacji – Nawet jak nie będę miała tej kasy i tak chcę ją wyciągnąć. – zastrzegłam.
– Dobrze.
– Jesteś pewny?
– Tak. A ja ci pomogę.
– Nie chcę cię w to wciągać. To nie twoja wojna.
Pocałował mnie delikatnie.
– Achh księżniczko. Czy nie widzisz, że to nie jest już twoje niepodzielne królestwo? – spytał poważnie, patrząc na mnie intensywnym zielonym, nieco chmurnym spojrzeniem – Że od dawna to już nasze królestwo a ty musisz się podzielić władzą?
– Nie lubię się dzielić.
– Zauważyłem. – wiatr zwiał mi włosy na twarz. Założył je za uszy. – Powiedz to jeszcze raz. – poprosił. Zaczerwieniłam się, rozchylając lekko usta. – Teraz w świetle dnia, kiedy nie wybuchają w twojej głowie fajerwerki emocji i rozkosz związana z seksem.
Przez jeden oddech zbierałam się w sobie.
– Kocham cię. – wyznałam lekko speszona. Przytulił mnie do siebie mocno. Kawa zachybotała się na dnie kubka. Odchyliłam się do tyłu, stawiając naczynie na stoliczku za sobą, żebym mogła go objąć. Byłam bezpieczna. Zamknięta w żelaznej klatce ramion mężczyzny, którego kochałam. Wyznałam swoje uczucia, ale on nie powiedział nic. – Marco... – zaczęłam nieśmiało.
– Zastanawiasz się, czy ja kocham ciebie? – spytał niemal ze śmiechem – Pokazywałem ci to na dziesiątki razy. Na posterunku, na swoich urodzinach, na sylwestra, kiedy byłaś chora. Nawet teraz jak poleciałem do Monaco.
– Ale nigdy nie powiedziałeś tych słów.
– Ty też ich nigdy nie powiedziałaś. – wypomniał mi – Wczoraj byłem nawet pewny, że prędzej skorzystasz z samolotu, niż zrobisz cokolwiek innego.
– Byłeś przekonany, że odejdę?
Cmoknął mnie w czoło.
– Ciebie nie da się rozgryźć. Mała szatańska enigmo. – skarcił – Jesteś gorsza niż Leon. On jest za mały, żeby się komunikować, ale mam wrażenie, że oboje stoicie na podobnym poziomie. Niedostępni uczuciowo.
– No weź... – zaprzeczyłam z wyrzutem.
– Czy cię kocham? – spytał, patrząc na mnie z czułością – Tak, kocham cię, kobieto.
Złapał mnie pod ramiona i podniósł do góry. Objął jednym ramieniem talię. Zaplotłam nogi wokół jego pasa, opierając dłonie na jego ramionach.
– I co teraz? – spojrzałam na niego z góry.
– Teraz ci udowodnię jak bardzo. – pocałował mnie w szyję, wchodząc do środka.
Margo POV
Przygotowując się do ślubu Anji i Patricka patrzyłam na kobiety, które pomogły mi zrozumieć, co znaczy słowo: rodzina. Za chuja wafla nie rozumiałam tego wcześniej. One, właśnie one uzmysłowiły mi, że zaczynam się robić: udomowiona. Nie przeszkadzało mi ich przekomarzanie, a wręcz przeciwnie brałam w nim udział, ucierając nosa Sofii. Ale ona nie była mi dłużna. Ta cudowna kobieta w dupie miała, że byłam bronią szkoloną latami. Nie przeszkadzało to jej wkurwiać mnie i okazjonalnie nawet rąbnąć pięścią w ramię. Za to ja wielokrotnie już pokazałam jej, że chuja wie o makijażu. Do tego stopnia, że Anja poprosiła mnie, żebym użyła swoich zdolności i umalowała ją na ślub.
Udomowiona.
Tak się czułam, stojąc w wysokich szpilkach i wymyślnej fryzurze obok Marco. Czerwona miękko układająca się spódnica, dzięki lekkiej bryzie znad morza oplatała nogawkę jego czarny spodni. Pomalowane na czerwono usta rozciągnęłam w uśmiechu. Przytulił mnie do siebie, obejmując ramieniem w pasie. Jakby dwa wieczory temu nie taplał się we krwi w kasynie w Palermo. Ale musiałam przyznać, że był w tym zajebisty. Nigdy nie podejrzewałam, że będzie mnie podniecało to jak facet daje komuś krwawą i brutalną nauczkę. Ale na Boga! Ta władza! Ten ton! Zero wahania! Szybkie ciosy, dokładnie cięcia nożem. Gdyby to nagrać i puścić w eter, żaden dłużnik nie odważyłby się spóźnić z zapłatą rodzinie Alvarez–Talavera.
Magia!
Zanim wrócił na górę, byłam tak podniecona, że uda mi się obcierały od wilgoci. Najlepszy afrodyzjak na świecie. Władza, krew i nieposkromiona siła! Rozumiałam wszystkie te czynniki. Działały one na mnie z siłą huraganu. Zamiast na niego czekać w biurze, wpadłam do pomieszczenia, którego używali jako przebieralni, zablokowałam zamek i zrzuciłam z siebie ciuchy, najszybciej jak umiałam. Weszłam pod strumień prysznica i przytuliłam do jego pleców.
– Nawet nie popatrzyłeś kto to! – mruknęłam mu do ucha tę samą wymówkę, która on zaserwował mi na swoich urodzinach.
– Czułem twoje perfumy. – Mokra dłoń zjechała do mojego pośladka, ściskając go lekko. – I nie tylko perfumy.
Odwrócił się i zaczął całować z szaleńczą pasją. Chciałam objąć go za kark, ale zamiast tego złapał mnie za nadgarstki i przyszpilił je do ściany wysoko nad moją głową. Ohoooo nadchodzi pan nieobliczalny. Uwielbiałam tę jego wersję, kiedy się nie hamował i brał moje ciało z gwałtowną, namiętną pasją. Zero delikatności. Prymitywne instynkty łowcy i posiadacza.
Znajdowałam się częściowo pod strumieniem wody. Nienawidziłam seksu w wodzie i pod prysznicem. Wszystko się, kurwa, ślizgało i to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Teraz jednak byłam tak podniecona, że było mi wszystko jedno.
Był namiętny i nieprzewidywalny. Całował moje usta, mamił rozkoszą. Dłonie zabawiały się z moimi sutkami. Cudowne uczucie oczekiwania narastało w podbrzuszu. Podniecał słowami. Nakręcał powolnymi muśnięciami, kiedy ja chciałam i potrzebowałam, żeby mnie zerżnął, jakby mi wymierzał karę.
Za każdym razem seks z Marco stawał się lepszy. Uczył się, co mnie kręci.
On się bawił moim ciałem. Grał na nim melodie, które słyszał tylko w swojej głowie. Moje westchnienia i ciche jęki współgrały z gorącym płomieniem, wypełniającym jego zielone tęczówki. Nie byłam w stanie się mu oprzeć. I nie chciałam. Cieszył mnie każdy dotyk czy muśnięcie języka.
Spędziliśmy pod prysznicem prawie godzinę. Ale jaką! Naprawdę trzęsły mi się nogi, kiedy postawił mnie w końcu na posadzce. On natomiast wyglądał jak młody bóg. Odświeżony, zrelaksowany. Zapatrzyłam się na grające na ramionach mięśnie, kiedy doprowadzał pomieszczenie do jako takiego porządku.
Facet, który nie boi się użyć mopa. Jak się zaprzyjaźni z deską do prasowania i żelazkiem zostanie Iron Manem (iron z angielskiego to żelazko/żelazo). Bohater, którego niejedna kobieta chciałaby mieć w domu!
– Zamierzasz się ubrać?
Bolały mnie wszystkie mięśnie. Czułam się jak winogrono zostawione za długo na słońcu, które zmieniło się w rodzynek.
– Jak tylko odzyskam czucie w rękach i nogach. – wyszeptałam.
Zaśmiał się pod nosem.
– No coś ty kochanie, przecież to ja odwaliłem większość roboty.
Usiłowałam sztyletować go spojrzeniem, ale musiało wyjść żałośnie, bo uśmiech na jego twarzy stał się szerszy.
Drań!
– Możesz mieć pewność, że nie będziesz MUSIAŁ – podkreśliłam to słowo – odwalać tej ciężkiej ROBOTY w najbliższym czasie.
Naciągnął koszulę i zaczął zapinać guziki. Moje oczy przykleiły się do tego widoku. Od razu podwinął rękawy. Trzeba mu oddać, że wyglądał zajebiście seksownie w czarnym. Sięgnął po buty. Wrócił do mnie i ukucnął. Podniósł stanik z kupki ubrań leżących obok mnie.
– Rączki. – rozkazał. Wsunął ramiączka na ich miejsce i zapiął haftki z tyłu. Włożył dłoń do miseczki i wygarnął ją. To samo zrobił z drugą. Skąd wiedział jak to zrobić poprawnie? Może naprawdę uważnie obserwował jak ty to robisz cipo? Sprawnie postawił mnie na nogach i przytrzymał w pionie. Powstrzymałam jęk protestu bolących mięśni, gdy wkładał mi majtki.
– Prawie jak zabawa lalkami.
– Bawiłeś się lalkami? – nie dowierzałam.
– Zawsze byłem ciekawy kobiecego ciała. – odparł z filuternym uśmiechem, pomagając nałożyć sukienkę – Z wiekiem kobiety zmieniają lalki na inne.
– Na facetów? – zakpiłam.
– Na laleczki voodoo. – sprostował, nakładając mi buty na stopy.
– Ja bym się chętnie pobawiła jakąś laleczką voodoo.
Pokręcił tylko głową z rezygnacją i poprowadził do czekającego auta. Zasnęłam w drodze na lotnisko. Zaczynało to być legendą. Greta Eden niemal natychmiast zasypia w samochodzie z egzekutorem Alvareza–Talavery. Nie wiem z kogo naśmiewali się bardziej. Z niego, że jest taki nudny, czy ze mnie, że mnie udomowił.
Tak więc w wersji udomowionej, staliśmy pogrążeni w rozmowie z Sofią i Adamem.
– To kiedy wasza kolej? – zaświergotała Sofia.
– Rok po was. – odparłam, pamiętając, jak ostatnio znów dzieliła się z nami swoimi obawami, że nie jest gotowa.
– Ja pierdolę. – mruknęła Sofia, szturchając mnie w bok – Żeby tylko to zobaczyć, byłabym w stanie się poświęcić.
Adam złapał ją za kark i odwrócił w swoją stronę.
– Że co proszę? – spytał, mrużąc lekko oczy – Ile nosisz już ten pierścionek?
– Dwa lata.
– To dużo czasu, żeby się przyzwyczaić!
– With great power come great responsibility. – powiedziałam poważnie.
– Dzięki, siostro. – Sofia posłała mi wdzięczne spojrzenie i buziaka na dłoni.
Dołączyła do nas Marianna z mężem. Każde z nich trzymało jednego małego psychopatę w ramionach. Z jakiegoś pokręconego powodu Marcel wyciągnął do mnie rączki.
– Nic z tego, miniaturowy pomiocie szatana. Dzisiaj zostawiasz opary siarki i stęchły zapach krwi na kimś innym. – pogroziłam mu palcem.
Powiedzenie, że mina jego ojca była bezcenna to niedopowiedzenie roku. Nie wiedział, czy ma się roześmiać, czy mnie zajebać tu i teraz. Marco spiął się nieco. Marianna natomiast zaczęła się śmiać i z niezadowolonej miny syna i zastygłej w bezemocjonalnej masce twarzy męża. Miała absolutną rację. Wszystkie emocje szefa szefów odbijały mu się w tęczówkach.
– No weź. – cmoknęła Marcela w policzek – Przecież nie zwymiotował na ciebie specjalnie. Trzeba go było nie karmić mufinem cytrynowym.
Położyłam dłoń na sercu.
– Solennie uważam, że jak sobie narobiłeś, to się nimi zajmuj – poklepałam mamuśkę po ramieniu – a nie zrzucaj problem na kogoś innego.
– Ale to są dzieci. – rzuciła ze śmiechem Marianna.
– Nie, skarbie, to miniaturki Szatana, który stoi obok ciebie. – Marcelowi ewidentnie nie podobało się, że nie chcę go wziąć na ręce. Wykręcał się w jej ramionach. Marco chciał się zlitować, ale młody odwrócił się od niego, krzywiąc do płaczu. – Jak tatuś! Małe pomioty, nie szanują niczego i uważają, że wszystko im się należy.
– A może po prostu swój do swego ciągnie? – odezwał się w końcu Giovanni.
– Sorry, nie dam się nabrać. – roześmiałam się.
– Jakby się nad tym zastanowić, to mamy dwóch władców piekła i parę piekielnych ogarów. – Sofia wskazała na Antonię w wózku i Ivo na ręku Dariusa.
– Jeśli ta księżniczka będzie jak mamusia i tatuś to połączenie wulkanu z huraganem! – podsumowałam, wywołując salwę śmiechu.
Margo POV
Oficjalna ceremonia ślubna, była piękna. Przynajmniej tak mówiła Sofia, której poleciało parę łez. Zajęliśmy swoje miejsce w pierwszym i drugim rzędzie. Doczekaliśmy do końca, po czym złożyliśmy życzenia jako jedni z pierwszych. Staliśmy oddaleni, wpatrując się jak Marianna i Giovanni składają im powinszowania. Pewnie i tak nie będą ich pamiętać.
– Kiedy lew zakochał się w jagnięciu. – powiedziała z tkliwym westchnieniem Sofia, wpatrując się w parę przy ołtarzu.
– I tak właśnie upadają imperia. – mruknęłam – The king is dead. Long live the king and queen!
– Ja bym powiedział, że miłość to rodzaj szaleństwa – odparł Adam.
– Tak, wiem. – powiedziała przeciągle Sofia – Musisz być zdrowo szurnięty, żeby się zadawać ze mną
– Mały czerwony kapturek zakochał się w dużym, złym wilku. – odpowiedział, całując ją w kark.
– Ahhh kochanie, ale on ją będzie lepiej widział. – dodała Marju.
– Lepiej słyszał i lepiej czuł. – wyszeptała Oana.
Ścisnęłam dłoń Marco i skorygowałam ostatnie zdanie.
– Eat her better. (wyliże/zje ją lepiej)
Wszystkie pokiwały głową, zgadzając się z tymi słowami z cichymi pomrukami.
– Która z nas będzie rzucać klątwę na pierworodnego? – wszystkie spojrzały na mnie – No wiecie bajkowe wesele itp. Zły scenariusz?
– Jezu, a nie wystarczy, że ich dziecko to będzie połączeniem wulkanu z tornadem? – spytała Nicola.
– Demon w nim będzie dobrym połączeniem dla bestii, która w niej drzemie. – zapewnił Marco.
– Bo któż by mógł pokochać bestie?? – spytała Marju.
– Jak na załączonym obrazku! – zaśmiała się Sofia.
Dopiero na przyjęciu weselnym byłam w stanie przekonać samą siebie, że w pojedynkę zdziałam więcej, niż ciągnąc za sobą cały legion. A legion miał swoje dobre strony. Wsparcie IT i siła ognia nie była bez znaczenia. Problem polegał na tym, że tam, gdzie się wybierałam, musiałabym mieć armię przynajmniej godną USA, a i to pewnie nie miałoby znaczenia. Tak czy siak, będę musiała przysłowiowo potrząsnąć drzewem i zobaczyć kto wpadnie mi w dłonie.
– Potrzebuję twojej pomocy. – jego brew powędrowała do góry – Jesteś jedną osobą, która będzie mi chciała pomóc.
– Czego potrzebujesz?
– Pozwolisz mi zniknąć. – uniosłam dłoń do góry, żeby milczał – Postawiliście mnie na świeczniku, to kwestia czasu jak Rosjanie pozwolą sobie na więcej. Już wiedzą, że wcale nie umarłam i ruszą za mną w pogoń. To kwestia czasu, kiedy uznają, że wasza wyspa nie jest nietykalna. Nie chcę, aby ktokolwiek z was ucierpiał z tego powodu.
– Masz bardzo niskie mniemanie, gdzie znajdujemy się na drabinie. – odparł, obserwując bawiących się gości. Poza Marco to właśnie on był tą osobą, z którą milczało mi się najlepiej. – On Ci nie pozwoli odejść. Ruszy za tobą.
– Dlatego rozmawiam z tobą.
Zastanawiał się chwilę.
– Co potrzebujesz?
– Dostać się do Genewy.
– Dlaczego do Genewy? – popatrzyłam na niego domyślnie. Naprawdę uważał, że ufam mu na tyle, żeby powiedzieć prawdę? Nieco naiwne. – Co mu powiesz?
– Nic.
Przestał obserwować swoją żonę w ramionach Adama i spojrzał na mnie. Nie podobała mu się moja odpowiedź.
– Tak po prostu znikniesz?
– Nie mogę mu nic powiedzieć. – przyznałam cicho – Nie chcę go w to wciągać głębiej.
– Nie da się głębiej niż bare skin fucking sensless. Stanął przeciwko braterstwu krwi dla Ciebie. Przy tym cholernym przesłuchaniu jestem pewny, że próbowałby zabić nas wszystkich, byle tylko dać Ci wolność.
– Posłuchaj! Nie jestem materiałem na żonę, ale bardziej na laskę, którą będzie wspominał za dwadzieścia lat, pieprząc swoją nudną do porzygania mafijną księżniczkę, będącą jego żoną. Bardziej żałosne od tego jest tylko fakt, że ona będzie udawać wszystkie orgazmy, żeby on poczuł się lepiej z tym, że linia włosów ucieka mu na tył głowy.
Uśmiechnął się pod nosem.
– Nie masz pojęcia, co chcesz mu zrobić.
Wiedziałam, że miał rację. Logika, a nie emocje Margo – powiedziałam do siebie.
– Chcę go chronić, co w tym złego?
– On nie jest kimś z ulicy. To egzekutor. Wie jak walczyć. Wie jak zabijać i nie będzie się wahał. – nie wiedziałam, czy mnie ostrzega, czy go chwali.
– On nie jest częścią mojej przeszłości. Nie pozwolę, aby go zniszczyła.
Niezadowolenie na jego twarzy pogłębiało się.
– Jeśli rozważasz go w kwestiach przyszłości, nie możesz tego zrobić.
– Nie będę mieć żadnej przyszłości, jeśli nie rozwiążę tego bajzlu! – wycedziłam – Błędne koło.
Chciałam odejść, ale złapał mnie za ramię.
– Uważam, że to, co chcesz zrobić, jest głupie, ale – zawahał się – pomogę Ci. Po prostu bądź ostrożna.
Uśmiechnęłam się smutno.
– Nie mam tego w zwyczaju. Zapominasz, że to, co sprawia, że byłam taka dobra w duecie z bratem to absolutna potrzeba samotności. Nie miałam nic do stracenia.
– Teraz masz.
– Naprawdę? – zmarszczyłam brwi.
– Pozwól sobie pomóc.
– Nie mogę was wciągać w Mayhem, bo tak byłoby mi wygodnie.
– Od tego są przyjaciele.
– Nie jestem przyjacielem. – zaprzeczyłam pewnie – Jestem ciężarem. Katastrofą nie do uniknięcia. Mówi ci coś Florencja? – zmarszczył brwi – No właśnie! To się nie skończy, o ile ja tego nie zakończę.
Westchnął z rezygnacją. Giovanni wybrał sobie ten moment, żeby do nas podejść.
– Bardzo ciężko cię było znaleźć.
Uśmiechnęłam się uroczo.
– I nie znaleźliście. Przyszłam na swoich własnych warunkach.
– Musimy poważnie porozmawiać o interesach.
– Jak tylko pozałatwiam swoje własne sprawy. – odparłam łagodnie.
– Czy ty mi mówisz nie?
Mój uśmiech stał się szerszy.
– Ależ skąd! – zapewniłam. Nie chciałam robić sobie z niego wroga. Wolałam stać po jego drobnej stronie. – Jest kilka rzeczy, które muszę domknąć, zanim będę gotowa na cokolwiek.
– Trzymam Cię za słowo!
Zaczęły się toasty w głównym namiocie, więc przeszliśmy z powrotem do stolików. Adam jako świadek zaczął pierwszy.
– Jest pięć rzeczy, które pomagają w tym, żeby mężczyzna czuje się spełniony. Kobieta, która sprawia, że na naszej twarzy pojawia się uśmiech. – szmer potwierdzających pomruków przetoczył się przez salę – Kobieta, z którą uwielbiamy spędzać czas. Taka, która będzie o ciebie dbać. Taka, którą będziesz kochać. I najważniejsze...
– Należy pamiętać, żeby te kobiety nigdy się nie spotkały! – zawołał z końca sali Aiden.
Panowie wybuchli rubasznym śmiechem. Wszystkie kobiety obecne na przyjęciu obejrzały się na niego z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy. Na paru z nich widać było ewidentne niezadowolenie. Brwi niejednej podjechały do góry w niemym wyzwaniu.
– Nie. – zaprzeczył Adam – Najważniejsze, to żeby tak kobieta kochała ciebie! – pocałował palce Sofii – Zdrowie państwa młodych!
– Zdrowie państwa młodych! – powtórzyli wszyscy zgodnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro