Part 32
Margo POV
Po tygodniu zamknięcia miałam serdecznie dość. Marco milczał. Nie dzwonił. Przynajmniej do mnie. Rozmawiał z Alexem i tylko z nim. Może miał coś lepszego do roboty. Albo kogoś. W końcu nasz związek o ile był on związkiem, był oparty na kłamstwach. Czemu miałby czuć się lojalny?
A jeśli mnie zdradził? A ja co zrobiłam? Też go zdradziłam. Tylko moja zdrada odbywała się nad paskiem spodni – w głowie, a jego poniżej tego samego paska.
W Monaco było sporo pięknych eskort. Anja mówiła, że nie dotykały zajętych. Ale Marco nie był zajęty. Pokazał się ze mną raz i to na parę minut.
No i kelnerka.
Potarłam dłonią buzię. Jakie to było idiotyczne zachowanie z tą kelnerką. Od kiedy zaczęłam pozwalać uczuciom dochodzić do głosu, działy się złe rzeczy. Pozwoliłam fascynacji Marco się rozwijać. Zbliżyłam się do niego i nagle cały świat wiedział, że Greta Eden jest po skrzydłami organizacji Alavarez–Talavery. Może nie cały, ale to było niepokojące po latach anonimowości.
Ewidentnie byłam więźniem. I nie podobało mi się to. Ale wyjechać też nie mogłam. Bez pieniędzy nie było po co reaktywować Grety Eden. Niby miałam wciąż te sześćdziesiąt tysięcy od Marco, ale nie chciałam ruszać tej kasy.
Siniaki zbladły do tego stopnia, że mogły uchodzić za brudną opaleniznę. Dnie spędzałam z Alexem, albo na balkonie słuchając muzyki. 2WEI – Survivor był moim ulubionym utworem, którego mogłam słuchać zapętlonego raz za razem. Czułam tę piosenkę pod skórą. Każdy jej dźwięk i bit. Była moim osobisty hymnem w tej chwili. Idealnie dopasowanym do sytuacji.
Thought it would be over by now, but it won't stop
Thought that I would self destruct, but I'm still here
Even in my years to come, I'm still gon' be here
Czy naprawdę uda mi się przetrwać? Dobre pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Od sławetnej sceny zrobiłam się płaczliwym wrakiem człowieka. Pierwszej nocy wydawało mi się, że już nie mam siły na kolejny dzień, że to wszystko bez sensu, ale był ktoś, kto na mnie liczył. Czyjaś wolność zależała od tego czy potrafię być silna.
White Rabbit. Zagadka wszechświata – pilnie strzeżona przez Tobiasa. Bomba z opóźnionym zapłonem ukryta pod nosem mafii w Chicago! Śliczna srebrna lisiczka jak ją nazywali ludzie na studiach. Odziedziczyła wszystkie cechy po matce. Błękitne oczy i jasne włosy, które w odcieniu przypominały biel, a ona zafarbowała je na srebrny.
Rano wstałam i zamknęłam na powrót wszystkie uczucia w swoim czarnym pudełku na dusze. Emocje są dla mięczaków. Pozwalają im tłumaczyć wszystkie debilne decyzje, jakie podejmują. Ja muszę się trzymać faktów i celu! Prędzej czy później to musiało się skończyć. Tylko czemu żołądek zaciskał się w kulkę, gdy myślałam, że to już koniec?
Cholera! To Marco był mistrzem związkowych tematów. A ja nie miałam nawet kogo się poradzić.
Zadręczałam się podobnymi myślami od tygodnia!
– Mam tego serdecznie dość. – mruknęłam, rzucając książkę energicznie na stolik – Musimy polecieć do Monaco.
Alex nawet nie podniósł głowy znad tabletu.
– Za chuj.
– Albo polecimy rejsówką – udałam, że go nie słyszę – Albo weźmiemy czarter. Jeśli usłyszę kolejne nie, za pięć minut wyjdę frontowymi drzwiami bez względu na to kto stanie na mojej drodze. Mogę też zniknąć w środku nocy. Rozpłynąć się w powietrzu.
– A masz jakiś plan, który nie kończy się moją śmiercią? – spytał gderliwie.
Przewróciłam oczami.
– Jeszcze nie.
Polubiłam tego gnojka. Przez ten tydzień ograłam go pięć razy w monopol i w rezultacie był mi winny kilka milionów wirtualnych dolarów. Cztery razy w statki. Osiem w państwa miasta. Dziesięć w Chińczyka. Raz zagrał ze mną w oczko i powiedział, że nie chce się spłukać z realnej forsy. Robił wszystko, żeby zająć moje dłonie i odciągnąć od myślenia.
Pukanie do drzwi zaskoczyło nas oboje. Alex poszedł otworzyć. Stanowczy głos Marianny upewnił mnie, że ma przejebane.
– Nie stój jak kołek Alex, bierz dzieciaki. – rozkazała.
Weszła do środka pierwsza a za nią moja ochrona. W każdym ręku miał fotelik. Uroczy widok. Po przerażonej minie wnosiłam, że chyba lubił dzieci jeszcze mniej niż ja. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i zadała oczywiste pytanie.
– Marco ci to zrobił?
– Nic mi nie jest. – zapewniłam.
– Nie o to pytam! – fuknęła, podchodząc bliżej – Czy mój kuzyn głupi kutas ci to zrobił?
– Zanim się zaczniesz nakręcać. – zaczęłam spokojnie – Daliśmy sobie po razie. Ja zaczęłam. I to skomplikowanie. W tym układzie to ja mam coś na sumieniu, nie on.
Odwróciła się do Alexa.
– Gdzie on jest?
– Eeeee – zawahał się.
Marianna przewróciła oczami, sięgając po telefon. Odczekała parę dzwonków. I spróbowała ponownie na głośnomówiącym. W końcu wysłała mu SMS. Rzuciła z pasją telefon na stolik i zaczęła wyswobadzać maluchy. Marcel skończył w ramionach zaszokowanego Alexa a Leon na jej kolanach.
– Opowiadaj. – zerknęłam na Alexa wymownie – Sprawdź, czy nie ma cię na recepcji na dole i idź schodami.
Widziałam, jak się waha, słysząc ten ton, ale kto przy zdrowych zmysłach odmawia Mariannie Vitielli poza jej mężem? Nikt. Wzięłam w ramiona Marcela, którego mi podał z przepraszającym uśmiechem. Dopiero jak drzwi kliknęły, zachęciła z uśmiechem.
– Opowiadaj.
Westchnęłam. Wyciągnęłam do niej rękę:
– Greta Eden.
– To już wiem, od mojego ostatniego pobytu tutaj. – skwitowała ze spokojem.
Zmrużyłam oczy. Czy mówiła serio?
– Ale..? – zawahałam się.
– Byłaś jedyną osobą, która wiedziała o moich małżeńskich problemach. – wyjaśniła – I nagle potem dostałam te wszystkie maile, które miały pomóc z pięcioma rodzinami? Dość oczywiste. Nie wydawałaś się wtedy zainteresowana Marco. Odniosłam wręcz wrażenie, że unikasz go jak ognia piekielnego.
– On jest jak ogień piekielny. – powiedziałam pod nosem. Marcel gadał do siebie, ssąc mój kciuk. – Czy on jest głodny?
– Nie. – zaprzeczyła – Tak lubi. Więc co się stało? Dowiedział się?
– Wie już od jakiegoś czasu.
– Więc? Serio, nie wyspałam się, mam małe dzieci. Daruj rozgrywki psychologiczne.
Przymknęłam oczy, zaciągaj się zapachem Marcela.
– Rosjanie dla których pracował Tobias, zaatakowali laboratorium we Florencji. Jestem Gretą i nią nie jestem. To skomplikowane.
– No ja myślę, że jest.
Mała szatańska enigma wpatrywała się we mnie z natężeniem, przewiercając chmurnymi szarymi oczami. Cały tatuś.
– Wkurwił się, że go okłamuję. Daliśmy sobie po razie. W końcu wymusił prawdę. – dotknęłam ledwo widocznych śladów na szyi – To była nieposkromiona furia. Pewnie, gdybym się nie przyznała, naprawdę by mnie udusił.
– Szczerze wątpię. – zaprzeczyła, robiąc miny to Marcela na moich kolanach.
– Nie widziałaś go, był nie do zatrzymania. Zniszczył całe szkło. Wszystko, co znajdowało się w zasięgu ręki. Mamy też uroczą dziurę w ścianie – wskazałam odpowiedni kierunek – Prawda jest taka, że go okłamałam...
Podniosła się i poszła obejrzeć ścianę. Wróciła z uśmiechem na ustach. Najwyraźniej w tej sytuacji było coś, co ją bawiło.
– Okłamałaś go w dobrej wierze. – usiadła na miejscu – Tak samo jak ciężarnej mówisz, że ładnie wygląda, a nie, że jest gruba jak beczka. I co dalej?
– Wyjechał i zostawił mnie samą. To było tydzień temu.
– Złamas.
– Marianna, ja wiem jak się bronić. Ja... pozwoliłam, mu, żeby to wszystko się stało. – przyznałam – Owszem jest cięższy, większy itp. Ale gdybym naprawdę walczyła o swoje życie, wynik mógłby być inny.
– Nie zaprzeczam, nie ty jedna dałaś sobie z facetem po razie. – nachyliła się do mnie ze złośliwym uśmieszkiem – A tę dziurę to ja bym oprawiła w ramki, dodała markerem datę i napisała: pierwsza kłótnia za nami! Na pierwszą rocznicę ślubu będziecie się z tego śmiać.
– Jak przeżyję. – mruknęłam pod nosem.
– Nie histeryzuj.
– Nie było cię tu. – przygryzłam wargę – Dał mi sześć godzin, żebym zniknęła.
Przewróciła oczami.
– Ale nadal tu jesteś tak?
– Tak, bo to najbezpieczniejsze miejsce. – potarłam skroń. Marcel okręcił się i pocałował mnie w ramię. – Dzięki, karzełku. – przytulił się i przycisnął buźkę do mojej piersi. Łzy stanęły mi w oczach. – Kazał mi wypierdalać.
– Cóż... każdy z nich to gentelman, dopóki nie wychodzi z niego prymitywny cham i prostak. – westchnęła – Alex cię pilnuje?
– Został moim nadzorcą więziennym. – zażartowałam – Zabawia jak może, i pilnuje, żebym nie zwiała. A teraz go już lubię, więc zwiewanie nie wchodzi w grę, bo Marco go zabije.
Marianna sięgnęła po telefon i przyłożyła do ucha. Czekała na połączenie i przewracając oczami, odłożyła na stolik.
– Pogadajmy o czymś przyjemniejszym
– Twoim małżeństwie?
– Jego rozpadzie. – skontrowała, wydymając wargi – Carlos Riviera przygotowuj papiery.
– Kurwa!
– Na razie nie zamierzam ich składać, ale...
– Chcesz o tym pogadać?
Przewróciła oczami.
– Nie! Wolałabym się iść napić. Spić się do nieprzytomności. Zapomnieć. – westchnęła, całując Leona w główkę – Ale nie mogę – wskazała na swój brzuch – Możemy zaprosić dziewczyny?
Ręka powędrowała mi do szyi.
– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. – znów sięgnęła po telefon – Do kogo dzwonisz?
– Do tego debila! – warknęła – Ale odrzuca za każdym razem.
– Może jest zajęty. – zasugerowałam.
– Czym? Ruchaniem dup? – emocje odpłynęły z mojej twarzy – Sorry Margo. Wymsknęło mi się.
Machnęłam ręką lekceważąco.
– Nie mam pierścionka na palcu i niczego mi nie obiecywał. – usiłowałam zachować racjonalizm. Czy nie to obiecywałam sobie parę dni temu? Fakty, zero emocji? – Od miesięcy wpieram mu, że to tylko seks.
– A ja od miesięcy ci mówię, że to bujda! – doszedł nas głos Marco.
Obie odwróciłyśmy się do wejścia. Alex z przepraszającym wyrazem twarzy stał obok niego.
– Zdrajca. – warknęła do niego z niezadowoleniem na twarzy Marianna. Uśmiechnęła się słodko, wstając z miejsce. Kameleon! – A teraz wypad.
Alex odwrócił się na pięcie i znikł, zatrzaskując za sobą drzwi. Obserwowałam jak nieśpiesznie podeszła do Marco i wymierzyła mu siarczysty policzek.
– I ciesz się, kurwa, że mam dziecko na ręku! – warknęła. Leon zaczął wymachiwać rączkami. Nie wiem, czy protestował nad zachowaniem matki, czy kibicował. Wolałabym to drugie.
– Czy ciebie coś pojebało?! – warknął na nią niezadowolony. Znów się na niego zamierzyła. Złapał nadgarstek w połowie drogi – Raz może i mi się należało, ale raz wystarczy! Nie masz pojęcia, co tu się dzieje!
– Że jest Gretą Eden? – walnęła prosto z mostu.
– Powiedziałaś jej? – przeniósł na mnie wściekłe spojrzenie.
Marianna odezwała się, zanim ja zdążyłam otworzyć usta.
– Nie musiała. Wiem od mojej ostatnie podróży tutaj. – wyjaśniła. Spojrzał na nią podejrzliwie, a ona przewróciła oczami. – Chyba tylko wy faceci jesteście tacy ślepi i naiwni. To było oczywiste! Margo słyszała o tej aferze z Ethanem i problemie z pięcioma rodzinami. Wysłała mi maila, żebym miała haka na każdego ze starszyzny.
Marco spojrzał na mnie beznamiętnie. Postawiłam Marcela, podtrzymując go. Zaczął gaworzyć na widok wujka i wyciągać do niego ręce. Odwróciła się do mnie.
– Tak na marginesie: nigdy ich nie użyłam. Nie musiałam. Mariano Moretti stanął po naszej stronie. Ta cała kara jest tylko i wyłącznie wymysłem urażonego ego mojego męża. – fuknęła – Tego chcesz? – zaatakowała Marco – Żeby od ciebie odeszła? Żeby idealna kobieta spierdoliła, bo nie umiesz jej zaufać?
Widziałam po jego minie, że wkurw sprzed tygodnia nie minął.
– Okłamała mnie...
– Zamknij się, kurwa, teraz ja mówię! – syknęła władczo – Ty jesteś w tej organizacji pierwszy tydzień czy coś? Tu wszyscy o wszystkim kłamią. Uważasz, że zatajanie prawdy to nie kłamstwo? Kłamstwo! – krzyknęła na niego z pasją – Wasze: nie pytają, nie mów, to co to jest innego, niż mijanie się z prawdą?! I co z tego, że cię okłamała!? Ty to robisz non stop przemilczając fakty! Czujesz się ważniejszy?
– Nie wiesz, o czym mówisz...
– Wiem doskonale, o czym mówię Marco! Znoszę to siedem długich pierdolonych lat! I wiesz, co ci powiem?! – nie dała mu dojść do słowa – Ona kogoś ochrania to ewidentnie jasne! Nawet za cenę swojego życia. Chuj mnie obchodzi kogo i dlaczego! Ale to jest coś, za co powinieneś ją szanować, a nie być wściekłym.
– Dla porządku: – wtrąciłam się – Ja uderzyłam go pierwsza.
– Ale jesteś kobietą!
– Potrafię się obronić. – przypomniałam spokojnie – Latami Tobias szkolił mnie, żebym sobie dała radę. Nie rób ze mnie damy w opresji. Nie jestem. Nie była nią i nie będę!
– Nadal miałaś siniaki! Siniaki! Marco, kurwa! – odwróciła się do niego gwałtownie – Nie rani się ludzi, których się kocha! Nie tak!
– A mafijne kobiety mają sińce, nawet kiedy nie potrafią się bronić. – dodałam.
– Za chwilę i do ciebie zabraknie mi cierpliwości! – fuknęła.
– Marianna, jak bardzo doceniam twoje zaangażowanie i furię na Marco to wszystko, co się stało, jest moją winą.
– Zaraz mi powiesz, że ma prawo cię tłuc!
Zaśmiałam się, ale w tym śmiechu nie było krzty radości.
– Nie, nie powiem tego. Uświadamiam ci, że staram się unikać mówienia pewny rzeczy od samego początku. To trochę brzmi jak: nie pytają, to nie mówię. – chciała coś powiedzieć, ale uniosłam rękę. Marco wziął w ramiona Leona. – Nie jestem tak niewinna, jakbyś chciała. Naprawdę. Wiem, że w tym wszystkim chodzi ci o siniaki, ale zaufaj mi proszę, kiedy mówię, że dałabym mu radę. Pozwoliłam, żeby to się stało. – podkreśliłam – Czasem robimy to co musimy.
Słyszałam, jak Marco prychnął pod nosem, udając, że pożera brzuszek Leona, który śmiał się teraz i piszczał jak szalony.
– Lody pistacjowe są w zamrażarce. – powiedział, nie patrząc na nikogo konkretnego. Marianna miała na twarzy wypisaną rozterkę. Zostać i opierdalać go dalej czy zająć się lodami. Podreptała jednak w stronę lodówki, więc chociaż miała priorytety dobrze ustawione.
– W porządku? – spytał, patrząc na moją szyję.
– Tak. Później.
Kłamstwa jednak weszły mi w krew. Nic nie było w porządku.
Marianna wróciła z opakowaniem lodów i łyżeczką. Wsadziła pełną do buzi. Spojrzała na Marco mrużąc oczy.
– Mam dla ciebie jedno słowo: Alicja. – na te słowa zacisnął szczękę – Ty jej powiesz czy ja mam to zrobić? – spytała wrednym tonem.
– Nie ma o czym mówić.
Twarz Marianny przybrała wyraz niedowierzania.
– Naprawdę Marco? – spytała, werbalizując te uczucia – Nie ma? Ruchasz inną dupę i nie ma o czym mówić?
Zatkało mnie. Powietrze skończyło się w płucach na te słowa. Zamarłam ze wzrokiem utkwionym w uroczą buźkę Marcela. Puls powoli się podnosił, pędząc coraz szybciej. Dudnienie w uszach narastało. Wyłączyłam się. Słyszałam głosy, ale nie kodowałam zupełnie.
Czy naprawdę usłyszałam...?
Oblał mnie zimny pot. Rozchyliłam usta, starając się nie okazywać, jak mocno zabolały mnie te słowa. O co tu chodzi?! Miałam ochotę wrzeszczeć, ale jedyną reakcją był bezruch i bezemocjonalna maska na twarzy.
– Upewnij się, że film jest w całości. – odparł śmiało – To powinno być jakieś dwie godziny nagrania.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro