Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 3

Kochani Watt ma jakieś problemy techniczne. Osoby używające aplikacji na telefonie widzą ucięty tekst, alo brakuje im akapitów. Jedyne co mogę poradzić to odinstalowanie aplikacji na telefonie i ponowna instalacja. Można też zacząć korzystać na laptopie :)


Margo POV

Widziałam ze swojej kryjówki w głębokim cieniu, jak Marco szedł w moją stronę. Może, nie szedł do mnie, a po prostu miał ochotę odpocząć od dwudziestolatków na alkoholowym haju? Od ostatniej grupki towarzystwa odłączyła się blondynka w skąpym topie bikini i maciupeńkich szortach, w których świeciła połową tyłka niemal jak księżyc w pełni. Obie części garderoby pozostawiały niewiele wyobraźni. Podążała parę metrów za nim. Jeśli ją widział, to skutecznie ignorował.

Moje granatowe bikini zakrywało najwięcej, jak się dało i było nudne do porzygania. Czarna koszulka i granatowa spódniczka, która kończyła się na kolanie, nie była szczytem mody w tym sezonie ani w poprzednim. Nazywałam ten styl: ubrania, które na mnie jeszcze pasują.

– Marco. – zawołała za nim blondynka.

Niemal przewrócił oczami i wziął łyk z butelki. Nie zwolnił, więc mogłam poobserwować, jak jej cycki podskakują, bo stanik nie dawał im żadnego, ale to absolutnie żadnego podtrzymania, kiedy usiłowała biec za nim po piasku. Prawie jak słoneczny patrol i Pamela Anderson gnająca po piasku w czołówce serialu. Gdybym to była ja, polazłabym w stronę morza, gdzie się lepiej biegnie. Dopadła go niemal przy skałach, przy których się ukrywałam.

– Marco!

W końcu się zatrzymał z westchnieniem, które nie powstrzymało kobiety. Podeszła do niego niemal wpychając mu swoje piersi pod nos. Czego nie widziała to zniecierpliwienia i usztywnionej agresywnej postawy.

– Ciekawe miejsce, żebyśmy mogli się wszystkim wymknąć. – zaświergotała. Jej głos wbijał się w moją czaszkę, jak przesuwanie paznokci po tablicy.

Cofnął się o krok, żeby przestała go dotykać. A może po prostu była za głupia, żeby zrozumieć, że facet jej po prostu nie chce? Mogłam go zostawić na pastwę losu, ale stałabym się mimowolną podglądaczką, gdyby do czegoś doszło. Z całym szacunkiem, ale nie. Nie byłam aż taką suką, jaką pragnęłam udawać. Na odsiecz! Do ataku! Zawołałam w myślach. Jeśli odczytałam go poprawnie, będzie miał u mnie dług.

– Och kochanie. – rzuciłam cichy głosem, wychodząc z głębokiego cienia. Jego brew podjechała wysoko do góry. – On nie przyszedł tu dla Ciebie tylko dla mnie!

Podeszłam do Marco i zaplotłam dłonie na jego karku, wtulając nos w obojczyk. Mamusiu jak ten facet pachniał! Perfumy, dym z ogniska, słona woda, piach, drewno sandałowe i jego skóra. Diabelskie połączenie. Krół piekieł by się nie powstydził takiej mieszanki wybuchowej! Powinien to wypuścić na rynek i oznaczyć nazwą: Szatańska Pokusa.

Jego dłoń powędrowała na moją talię i do góry na kark. Pocałował mój pulse point. Uroczą twarz bujnej blondynki wypełniało teraz rozczarowanie połączone z gniewem, że wybrał sobie kogoś innego na ten wieczór. Była jednak na tyle niepozbierana emocjonalnie do kupy, żeby sapnąć pod nosem „głupia sucz" pod moim adresem.

– Och skarbie byłaś jego filiżanką herbaty, ale... – uśmiechnęłam się drapieżnie, wpatrując w jego czy z uwielbieniem – On teraz pije tylko szampana.

Blondynka odeszła od nas z wściekłością wypełniającą, każdy ruch jej bujnego tyłka. Spojrzał za nią, wiadomo, facet! Oni mieli fascynację tyłkami i cyckami.

– Jeszcze możesz za nią pobiec. – oznajmiłam, rozplatając dłonie z jego karku.

– Dzięki. – powiedział, oferując mi swoje piwo. Nie skorzystałam. Miałam swoje parę kroków dalej.

– Zawsze do usług. – wymamrotałam – Wyglądałeś, jakbyś potrzebował ekipy ratunkowej. – dodałam, odchodząc w stronę mojej poprzedniej kryjówki na skałkach. Wdrapał się za mną i usiadł obok. Stykaliśmy się ramionami. Jeśli jemu to nie przeszkadzało to mi tym bardziej. Upiłam z własnej butelki.

– Nie przepadasz za towarzystwem mojej siostry?

– No i kto to mówi? – zakpiłam – Za nią tak, za pozostałymi nie.

– Czemu?

Ktoś mu powinien zrobić jakiś reality check! Facet, będąc w mafii, stracił kontakt z rzeczywistością.

– Czy wiesz, że te wszystkie jej koleżanki – zrobiłam w powietrzu cudzysłów – które przeleciałeś przestawały być koleżankami zaraz po tym jak je rzucałeś?

Wpatrywał się we mnie, jakbym zaczęła co najmniej głosić herezję, że biały cukier i brązowy cukier to nadal taki sam cukier!

– Gdzie w tym moja wina?

– A nie przyszło Ci do tej zakutej pały, że przyjaźniły się z nią, żebyś je przeleciał?

Zmarszczył brwi i milczał długi czas, jakby analizował dane. Żeby mu się tylko system nie zawiesił. Nie wiem, czy byłabym w stanie zrobić usta, usta. I którą głowę reanimować! Oto byłoby pytanie!

– Nie miałem na to wpływu.

– Oczywiście, że miałeś. Mogłeś trzymać sprzęt w spodniach, zamiast pchać się z nim... – zrobiłam w powietrzu nieokreślony gest ręką – Jak myślisz ile pseudo koleżanek, przyszło tu dzisiaj, bo wiedziały, że nie ominiesz takiego zbiegowiska?

– Więc obwiniasz mnie?

Podrapał się po nosie, rozprostowując nogi.

– Ależ skąd. – upiłam łyk piwa – Wina jest po pięćdziesiąt procent na każdą ze stron. Czy ty w ogóle pamiętasz, jak one mają na imię?

– A kobietom nie wystarcza myszko, kotku czy rybko?

Wyciągnęłam nogi tak samo jak on. Stykaliśmy się teraz udami.

– A więc jesteś z „tych" mężczyzn.

Zerknął na mnie spod oka. Ugiął nogę w kolanie i oparł na niej dłoń z piwem.

– Jakich?

– Od zwierzyńca: myszko, kotu, rybko.

– Może jest we mnie coś ze zwierzęcia? – przewróciłam ostentacyjnie oczami na tę nieudolną próbę flirtowania. To naprawdę działało na jakieś laski? – A ty jak byś wolała, żeby do Ciebie mówił?

Spojrzałam na niego wymownie i z całą powagą, na jaką było mnie w tej chwili stać, powiedziałam:

– Wystarczy: Wasza Wysokość!

Parsknął śmiechem.

– A więc Wasza Wysokość.

Zmarszczyłam brwi, nie wiedząc, czy teraz żartuje, czy serio zmierza mnie tak tytułować.

– Założę się, że gdyby Talia nie wpadła na poroniony pomysł tej imprezy, Oana zadowoliłaby się miłym wieczorem na plaży na kocu z Fabiano i może wtedy w końcu straciłaby dziewictwo. – dywagowałam – A tak, uchla się i pewnie w rzygającym transie wyzna mu, że go kocha, spoglądając na niego załzawionymi oczami znad miski klozetowej.

– Ja pierdolę, jaka ty jesteś romantyczna. – rzucił z parsknięciem śmiechu.

Wzruszyłam ramionami.

– Prosta ze mnie dziewczyna. Wszystko na tacy. Jak otwarta książka. – Kurwa, żeby tylko to kupił i dał mi spokój. – Może idź, przypilnuj, żeby ta wizja się nie zrealizowała? – zachęciłam.

– Chcesz się mnie pozbyć?

Moje spojrzenie było wymowne.

– Znalazłam tę kryjówkę pierwsza.

– Nah ah.... – zaprzeczył, uderzając butelką o moją, jakby wznosił toast – znam ją od lat.

– Czy powinnam się uważnie rozejrzeć, żeby nie trafić dłonią na jakieś zużyte kondomy? – sarknęłam.

Zaśmiał się.

– Nie ostatnio.

– Uf! – udałam, że odczuła ulgę, klepiąc się po piersi.

Odwrócił się do mnie i zaczął studiować moją twarz.

– Ile razy w ciągu dnia słyszysz od klientów, że jesteś piękna?

Chyba nie nadążałam za jego tokiem myślenia. Ewentualnie mogły to być podchody do tego, żebym to ja stała się jego dzisiejszym trofeum. Nie tędy droga kowboju! Masz za małego konia, żeby tam dojechać. 

– Ten komplement jest coraz częstszy wraz ze wzrastającymi promilami we krwi. Inaczej mówiąc: wielokrotnie i to zapewne tylko dlatego, że chcieliby mnie wychędożyć jak Jagiełło Krzyżaków pod Grunwaldem.

– I taka mądra. – dodał cichym miękkim głosem.

– A gdzie tam. – zaprzeczyłam – Kolejna przereklamowana Alicja, która usiłuje znaleźć drogę z własnego umysłu do Krainy Czarów!

– Kolejny cudowny dzień uśmiechów i złorzeczenia pod nosem?

Roześmiałam się, słysząc tę idealną interpretację. Chociaż on podążał za tokiem mojego rozumowania.

– To się dzieje, kiedy pozwalasz innym zarządzać własnym szczęściem. Spierdolą je za każdym razem.

Żartobliwie zderzył nasze ramiona.

– Jak na kogoś tak młodego jesteś chodzącym sarkazmem.

– Sarkazm jest domeną ludzi inteligentnych. – odparowałam.

– Może jesteś jak cebula i masz warstwy?

– Mam ich wiele. – zapewniłam z niewinnym uśmiechem – Na zewnątrz jestem jak pozbawiona emocji, sarkastyczna suka. Sęk jednak w tym, że jak będziesz zdejmować te warstwy jedna po drugiej, dojdziesz do wniosku poprzedników. Pod każdą z nich jest dokładnie ta sama pozbawiona emocji, sarkastyczna suka, aż do samego środka! I to doprowadzało ich do takiej rozpaczy, że uciekali z krzykiem.

– Mięczaki. – było jego jedyną odpowiedzią.

– Jaki króliczek taki playboy. – sarknęłam – Albo jaki playboy taki króliczek

Oana i Fabi zmierzali w naszą stronę i byli tuż tuż.

– Tu się ukrywasz. – rzuciła do brata z udawaną pretensją Oana – Kogo bałamucisz? Którąś z moich koleżanek?

Wychyliłam się zza Marco.

– Wciąż mam na sobie ubranie, więc uważaj co mówisz panienko!

– Twój urok osobisty siada Marco – rzucił Fabi z uśmieszkiem – skoro ciuchy z niej nie spadły pod jednym ognistym spojrzeniem.

– Jakość, a nie ilość. – odparł niezrażony.

– Ja jestem jakość, on jest ilość. – sprostowałam, wywołując salwę śmiechu – Ewentualnie on może być jakoś.

– Chciałabyś. – mruknął.

– Hej! – uderzyłam go pięścią w ramię – Pomogłam Ci się pozbyć tej blond „ilości" swoją niezrównaną „jakością" słowa?

Oana otworzyła szeroko oczy ze zdumienia, a potem się zaśmiała.

– Spławiłaś Jenny?

Wzruszyłam ramionami, bagatelizując całą sytuację. Nie aspirowała do bycia bohaterką.

– Powiedziałam jej tylko, że on teraz woli szampana, bo znudziła mu się herbata.

Oana wspięła się na skałę i usiadła po przeciwnej stronie, wkładając nogi pomiędzy mnie i Marco. Fabi usiadł obok i objął ją ramieniem.

– Żółwik! – rozkazała. Przybyłyśmy go sobie pięściami.

– Nie podoba Ci się przyjęcie? – spytałam, opadając do tyłu i opierając się o skałę.

– Podoba, ale równie dobrze mogłaś sobie nie robić kłopotu.

– Powiem Ci sekret. – postawiłam butelkę między nogami i pochyliłam się do niej – To nie był mój pomysł, tylko Talii. Zostałam agentem szatana, ale moje obowiązku były czysto reprezentacyjne. Jestem tylko pomocnikiem.

– Nie, żebym była niewdzięczna. – zabrała bratu butelkę. On natomiast sięgnął między moje nogi i wziął moją, wierzchem dłoni przesuwając po wewnętrznej stronie uda. – Następnym razem zróbmy małe ognisko tylko we czwórkę, co? Upijemy się i pójdziemy popływać w morzu po północy.

– Do północy płowa tego towarzystwa padnie zachlana. – prorokowałam.

– Jesteś do rany przyłóż. – skwitował Marco.

– Ona jest naprawdę miła, jak już się ją pozna.

Przewróciłam oczami na te słowa Oany.

– To, co siostra usiłuje Ci powiedzieć to, że: przyzwyczaisz się z czasem, do tego, że jestem wredna, nie mam filtra i mówię, co myślę.

– Jak na kogoś, kto zapewniał wielokrotnie, że nie jest zainteresowany, usiłujesz się nieźle sprzedać.

Oddał mi butelkę. Pociągnęłam ostatni łyk, zanim odparłam.

– Obawiam się, że to, co widzisz i słyszysz to prawdziwe ja. Nie oszukuj się PMS nie istnieje, to po prostu moja osobowość.

– Piwo się skończyło. – Oana podniosła proszące oczy na Fabiego. Zatrzepotała uroczo rzęsami.

– Ale tylko dlatego, że masz urodziny, nie jestem twoim chłopcem na posyłki.

To zdanie wywołało u mnie parsknięcie śmiechu. Widząc jego minę, usiłowałam zamaskować to kaszlem i wyduszonym słowe: kłaczek. Panowie podnieśli się i zostawili nas same.

– Nie uderzam do twojego brata. – wyjaśniłam, kiedy się oddalili tak, że nie mogli nas usłyszeć – Nie jestem jedną z TYCH twoich koleżanek.

Uniosła głowę i zapatrzyła się w gwiazdy nad nami.

– Obawiam się, że to tylko zachęca ćmę, do podlecenia do ognia.

– Dobrze, że nie muchę do gówna – zażartowałam – Obiecuję użyć muchozolu, zanim to się stanie.

Parsknęła śmiechem. Zeskoczyła ze skałek i zaczęła się rozbierać. Podążyłam za nią. Woda była przyjemnie chłodna. Panowie wrócili z kilkoma butelkami i torebką czipsów. Jedną? Naprawdę? Każdy przez ramię miał przerzucony ręcznik. Fabi rozebrał się, jak tylko odstawił na piasek wszystko, co przyniósł. Minął mnie podążając do Oany. Kobiecy perlisty śmiech poniósł się po wodzie. Oboje potrzebowali odrobinę prywatności.

Marco podał mi ręcznik. Odcisnęłam wodę z góry kostiumu. Czułam na sobie jego spojrzenie. Nie odezwał się jednak słowem. Okręciłam się materiałem i wspięłam z powrotem na skałki.

– Maleńki czerwony kapturek zakochał się w złym wilku.

– I zrobił z niego swoje wytresowane zwierzątko.

– Oj przyznaj, że lubisz nosić obrożę, co? – zażartowałam.

Jego uśmiech niebezpiecznie popłynął dreszczem między moje nogi.

– Nawet kajdanki, jeśli tylko kobieta jest odpowiednia.

– Czy to dlatego, że jesteś alfą?

Uniósł brew.

– Jestem dla Ciebie alfą?

Uniosłam brwi do góry! Co za ego! Ktokolwiek postawił Cię na piedestale kolego, ewidentnie przestał Cię już odkurzać.

– A kiedy to powiedziałam?

– Nadinterpretuję?

Nie raczyłam odpowiedzieć. Marco był dla mnie jak sprzeczności. Delikatny i opiekuńczy względem siostry, ale to jego dominująca aura sprawiała, że miałam ochotę sprawdzić wszystkie plotki dotyczącego tego, jaki jest w łóżku. I to ciało!

– Patrz na mnie tak dalej, a zapomnę, że jesteś przyjaciółką twojej siostry.

– To samo w sobie powinno Cię trzymać z daleka.

Znów milczeliśmy, ale cisza nie była niezręczna. Zaległa między nami jak dobrze znany przyjaciel.

– Co lubisz robić w wolnym czasie?

– A co to takiego? – zaśmiałam się.

– Nie można żyć pracą.

Pogroziłam mu palcem.

– That's the devil talk! Co kupiłeś siostrze na urodziny? – usiłowałam zmienić temat, co by mu czasem nie przyszło do głowy zmieniać taktyki i zapraszać mnie na randkę.

– Dwutygodniowy pobyt na Jamajce.

Spojrzałam na niego proszącymi oczami.

– Nie chciałbyś mnie adoptować? – zatrzepotałam rzęsami.

– Za kazirodztwo idzie się do więzienia.

Niemal uwierzyłam w ogień w jego oczach. Uderzyłam go dłonią w ramię, jak kumpla od piwa śmiejąc się do rozpuku. Inaczej musiałabym przyznać sama przed sobą, że mam na niego ochotę. Są ludzie, którzy do komunikacji z innymi potrzebowali tysięcy słów. Byli też tacy, którzy rozumieli wszystko to, czego nigdy nie powiedziałeś na glos. Marco był dla mnie taką osobą. Rozumiał więcej, niż mówiłam. 

Czułam absolutną potrzebę ucieczki. Oddalenia się od tych jego wszystko wiedzących i widzących oczu. Wszystko, czego pragniesz, zawsze znajduje się po drugiej stronie własnego strachu, albo jak w moim przypadki po drugiej stronie lustra.

– Daj jej swój czas. – poradziłam – Ponieważ wtedy dajesz jej coś unikalnego. Część swojego życia, część, której już nigdy nie odzyskasz. Chwile warte zapamiętania zamiast rzeczy.

Westchnął, opierając głowę o skałę.

– A ja głupi myślałem, że kobiety pragną tronu zbudowanego z kości wrogów i pokrytych ich skórami. Nieustającego rządu terroru nas masami.

– Twój problem, że nigdy nie dogodzisz żadnej kobiece. – ironizowałam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro