Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 29



Marco POV

Wytarłem krew z dłoni i spojrzałem na lekko opuchnięte kostki.

- Wydajesz się wytrącony z równowagi? – Santi zaryzykował odezwanie się.

- A wnosisz to po? – spytałem, idąc do umywalki.

- Jesteś niecierpliwy. Zazwyczaj poświęcasz im więcej uwagi.

Nie miałem ochoty przedłużać niepotrzebnie przesłuchania.

- Zazwyczaj nikt nie wyrywa mnie w środku nocy z ciepłego łóżka, w którym leży naga kobieta.

- Usidlony? – zażartował.

- I kto mówi? – zmrużyłem oczy – Alicja manipuluje tobą, jak chce.

- Nie mam nic przeciwko. Ma głowę na karku. Kocha seks...

- I gdyby cię otruła, zrobiłaby to tak, żeby nikt się nie dowiedział. – dodałem, myjąc ręce.

- Too much credit. – zaśmiał się szyderczo.

Spojrzałem na niego z lekką ironią. Czyżby nie wiedział...?

- Zapytaj kiedyś Alicję o ojca jej dziecka i to jak znalazła się w rękach Patricka. – poradziłem z krzywym uśmieszkiem, wycierając dłonie do sucha – Ale do rzeczy. – sięgnąłem po telefon.

- Santini.

- Itchenko. – przywitałem się z prawą ręką Nikolaya.

- Co cię do mnie sprowadza?

Zapach krwi unoszący się w powietrzu nieco mnie dzisiaj drażnił.

- Nieoczekiwana wizyta rosyjskiego kółka leśnego.

- Kółko leśne ma wiele różnych oddziałów. – odparł spokojnym tonem. Wszedłem w aparat mojego telefonu i wysłałem mu zdjęcie. Czekając na odpowiedź, wpatrywałem się w wykrwawiającego się jednego z rusków. Zwisał nieprzytomny przywiązany do metalowego krzesła tuż nad studzienką dopływową w podłodze. Podobał mi się ten patent. Mniej sprzątania. W końcu Wania postanowił się odezwać. – Ilu ich odjebałeś?

- Sumie czy tylko ja? – przysiadłem na krawędzi umywalki.

- W sumie. – odparł, zaciągając z rosyjskiego. Robił tak tylko wtedy, kiedy się irytował.

- Dziesięciu.

- Gdzie? – nie ukrywał ciekawości.

- Florencja.

- Zadarliście z domem Romanova? – ewidentnie mi nie dowierzał.

- Mogę zapytać cię o dokładnie to samo. – odarłem, krzyżując kostki, żeby oprzeć się wygodniej – Ile osób wie o naszym małym układzie? Nie potraficie trzymać jadaczki za zębami?

- Nie mamy żadnego interesu, żeby tracić najlepszego dostawcę.

- Aż trudno uwierzyć, że zabłądzili tak daleko od domu, a wy nic nie wiecie.

Zaczynałem się powoli wkurwiać.

- Jakby to po angielsku powiedzieć... - zamilkł na chwilę i zapytał o coś w innym języku, ale nie był to rosyjski – nie jesteśmy sojusznikami.

- I jaki jeszcze kit chcesz nam wcisnąć? – parsknąłem – Romanov trzęsie rosyjskim drzewem a Dimitrij skacze z nim na skakance.

- Każdy z nas ma swoje małe sekreciki. Romanov rozumie tylko jedną walutę. – usiłował mnie oświecić oczywistym – Pieniądze.

- A jeśli nie chodzi o pieniądze? – zaryzykowałem pytanie.

- To o życie.

Nie podobała mi się ta odpowiedź.

- Dwie wymienialne waluty. – zaśmiałem się, udając wesołość.

Rozłączyłem się bez słowa. Postukałem telefonem po ustach. Zdałem sobie sprawę czemu Patrick i Adam od czasu do czasu czuli potrzebę zapalenia papierosa i dzięki nikotynie poczucia przez parę sekund idealnego spokoju, zanim wybuchnie wulkan furii.

- Masz fajki? – spytałem Santiego.

Spojrzał na mnie, jakbym co najmniej oświadczał, że słońce jutro nie wzejdzie. Jego ręka automatycznie powędrowała w stronę kieszeni, gdzie mogłem się założyć, była paczka fajek a w drugiej zapalniczka. Otrząsnął się z zaskoczenia szybko.

- Stary, ty byś wykastrował swoich ludzi, gdyby któryś choćby popalał elektroniczne gówno.

- Ale ty nie jesteś moim człowiekiem. Matti i Luca są. – wskazałem na dwóch stojących już teraz niemal na baczność ludzi.

- Pass. – rzucił pojednawczo.

Uśmiechnąłem się drapieżnie.

- Nieposłuszeństwo. To lubię. – pogroziłem mu palcem.

Uniósł brwi do góry, bo skurwiel wiedział, że nie mogę mu nic zrobić, inaczej Alicja będzie niezadowolona. A jeśli twój główny chemik jest niezadowolony, drzwi do piekła otwierają się szeroko – jak mawiał ze śmiechem Patrick. Nie miałem ochoty sprawdzać tej teorii.

- Jaki jest teraz twój największy problem? Fajki, Romanov czy twoja kobieta?

Trafił w sedno. Schowałem telefon do kieszeni.

- Wiesz, jaki naprawdę jest mój problem? – zapytałem, podchodząc do niego bliżej. Wyprostował się, przygotowując do walki. Maiłem szaloną ochotę, żeby spuścić nieco pary. Ale nie na niego tak naprawdę byłem wkurwiony. – Że to wszystko co wymieniłeś to jedno i to samo! Posprzątajcie to!

Wyszedłem, trzaskając drzwiami i zostawiając za sobą zaszokowanych ludzi. Oby mi kurwa przeszło przez następne dziesięć godzin, bo inaczej przysięgam: urządzę jej piekło, za świadome okłamywanie.



Margo POV

Mercedes wtoczył się lekko w moją uliczkę i powoli zbliżał. Stałam już przy krawężniku, czekając. A dla Marco, spóźnianie się, to było coś nowego. On zawsze był o czasie. A nawet przed. Dziwne. Może miał focha za to, że nie chciałam zostać w apartamencie, tylko następną noc spędziłam w pudełku po butach, że nie wspomnę o nocnej zmianie u Paula?

Otworzyłam sobie drzwi i wsunęłam na siedzenie. Wychylił się ze swojego i pocałował mnie żarłocznie, jakby nie mógł się doczekać, kiedy zostaniemy sami. Ten facet był nienasycony. Widzieliśmy się zaledwie dwa dni temu, a całował mnie jakby to były tygodnie. Ta żarłoczność i nienasycenie przerażały mnie i fascynowały zarazem. Gdzie była granica szaleństwa? Gdzie zaczynała się niezdrowa obsesja?

Słysząc kwilenie jak u zwierzęcia, odwróciłam się gwałtownie w bok, przerywając pocałunek. Oczy niemal wyszły mi z orbit. Na tylnej kanapie Mercedesa przypięte było dwa foteliki. W każdym z nich znajdował się kilkumiesięczny brzdąc. Dwa identyczne klony, różniące się tylko wyrazem buziek.

– Czy to...?

Spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem, jakby nie dowierzał, że spinam się na widok dzieci w fotelikach. Zrozumiałabym go, gdybym to nie była ja! Ale ja w życiu nie miałam nic wspólnego z małymi dziećmi. NIGDY! Bałam się ich tak samo jak broni chemicznej, GMO, księży pedofili i rodzynek w serniku!

– Kuzynka przyleciała na parę dni w odwiedziny do rodziców. Zgłosiłem się na ochotnika.

– Czy to dzieci Marianny?

– Nie inaczej.

– A teraz będziesz szukał jelenia do opieki? – spytałam z autentycznym przerażeniem.

Roześmiał się cicho.

– Coś ty, damy im radę. Jest ich tylko dwóch. Za mną siedzi Marcel. Za tobą Leon.

– Marco! – przeczesałam nerwowo palcami włosy – Ja nie wiem nic o dzieciach. Nawet żadnego nie trzymałam na rękach.

– Jest ich tylko dwóch. – uspokajał, widząc mnie na granicy paniki.

Znów obejrzałam się do tyłu. Marcel uśmiechnął się szeroko.

– Aż dwóch! – odparłam naglącym szeptem – Czemu nie poprosiłeś Oany? Ona i Fabi pewnie zaraz drobią się jednego! Poćwiczyliby sobie. A my moglibyśmy miło spędzić dzień.

– Skąd wiesz, że ja nie chcę się z tobą dorobić jednego?

Literalnie opadła mi szczęka. Facet po paru miesiącach znajomości oznajmia mi, na żarty czy nie to inna sprawa, że chciałby mieć ze mną dziecko. Zmrużyłam oczy do wąskich szparek.

– Czy ty jesteś normalny? – syknęłam z pretensją.

– Normalny, normalny, normalny – powtarzał, jakby starał się przypomnieć co to znaczy – Nie mam takiego słowa w słowniku. A co to znaczy? – cmoknął mnie w usta i uruchomił silnik – Wyluzuj. To tylko parę godzin.

– Ty oszalałeś. – skrzyżowałam ramiona pod piersiami, patrząc jak wrzuca bieg – Całkowicie i totalnie ZWARIOWAŁEŚ!

– Margo to dwójka dzieci!

– Trójka!

– Liczysz siebie czy mnie?

– To razem czwórka! – znów przeczesałam włosy palcami. Odwróciłam się w fotelu. Marcel spoglądał na mnie z zainteresowaniem, jakby oceniał na ile będzie sobie ze mną mógł pozwolić. Uśmiechał się przy tym szatańsko, zwiastując kłopoty. Mina Leona natomiast nie wyrażała nic. Mała enigma. Nie wiedziałeś, czy za chwilę zrobi kupę, czy zacznie się śmiać. Trzeba było jednak przyznać, że jak na dzieci są po prostu śliczne.

– Zastanawiasz się, jak mojej kuzynce udało się urodzić takie dwa urocze maluchy?

– Urocze maluchy? Wnosząc po przebiegłych uśmiechach Marcela i enigmatycznej buźce Leona mamy do czynienia ze skrzyżowanie Persefony z Hadesem.

Marco zaczął się śmiać. Na ten dźwięk Leon nieznacznie się uśmiechnął. Mały psychopata! Ciekawe czy był taki jak tatuś Lucyfer czy bliżej było mu do mamusi Lilith? W każdym przypadku: przejebane!

– Nie przesadzaj!

– Spotkałam Giovanniego raz i dziękuję: wystarczy. To drapieżnik. O wiele groźniejszy niż Patrick kiedykolwiek będzie.

– Nie mów mu tego nigdy. To raz. – wskazał mnie palcem, po którym go trzepnęłam – A dwa. Ty nigdy nie widziałaś mrocznej strony Patricka.

– Może i tak, ale rozpoznaję mordercę kiedy go widzę. – teraz ja wskazałam palcem Marcela – I to jest jeden z nich!

– To dziecko! – zaprotestował ze śmiechem.

– Dwoje małych psychopatów!

– Droga Greto Eden... – zaczął.

– Hej ja ci nie wypominam, kim jesteś! – pochyliłam się w jego stronę z wyciągniętym palcem. Złapał mnie za dłoń i pocałował nadgarstek.

– I nawet mimo tego, kim jestem, Marianna dała mi swoje bliźniaki na przechowanie.

– Król królów przyleciał z nią? – Marco zacisnął palce na kierownicy – Co się dzieje w ich małżeństwie? Nadal ma focha za to, że pozbyła się Ethana? Przecież to kawał skurwiela był.

– Skąd ty to wiesz?

– Marco ja byłam na wyspie, jak ona przyleciała tu z bliźniakami pierwszy raz. Pracowałam już u Paula, jak sobie urządziły babski wieczór. – przypomniałam – Nawet nie starały się być cicho.

– Macie dzisiaj następny babski wieczór.

– Pracuję.

– Nie, Wasza wysokość, nie pracujesz. Socjalizujesz się z dziewczynami.

Dojeżdżaliśmy prawie do kafejki Lucy. W życiu nie byłam tak przerażona. Mogłam kogoś zabić, okaleczyć, ale dzieci... to gorsze od zarazy! Już nawet zjem sernik z rodzynkami!!

– Jezu! Marco, wezwij jakieś wsparcie taktyczne! Ja naprawdę nie wiem nic o dzieciach!

Zaśmiał się, parkując.

– Gotowa na śniadanie mistrzów?

– Nie! – zaprotestowałam, wysiadając. Otworzyłam drzwi. Mała enigma wpatrywała się we mnie uważnie. Marco sięgnął do zapięcia fotelika i rozpiął je.

– Teraz musisz go tylko wyciągnąć, uważając na głowę. – sprawnie wyciągnął Marcela. Obszedł samochód, przyciskając plecki malucha do swojej klaty. Stałam tam jak ten debil. Słup soli. Żona Lota! – Widzisz? To nie jest takie trudne. – kiedy nie zareagowałam, podał mi Marcela, a on chętnie przytulił się do mojej piersi. Odruchowo objęłam go rękami. Główkę i plecki. – Dokładnie o to chodzi. – wziął Leona i przytulił jak poprzednio Marcela. Wolnym ramieniem objął mnie i poprowadził do środka.

– Czy oni nie mają wózka? – spytałam, idąc ostrożnie, jakbym co najmniej miała na ręku dwa kilogramy C4, a nie ośmiomiesięcznego brzdąca.

– Mają, ale tak jest przyjemniej. – uśmiechnął się szatańsko.

– Dla kogo? – szepnęłam, idąc za nim. Ciemne ogromne oczy spojrzały na mnie z figlarnym uśmiechem.

– Cześć Lucy! – zawołał od progu.

– Cześć... czy to nie dwa śliczne aniołki?

– Pomioty Szatana! – mruknęłam pod nosem.

– Słyszałem! – Marco pstryknął mnie w nos.

Lucy pogłaskała Marcela po głowie.

– Chcesz? – zaproponowałam z desperacją.

– Coś ty, jakże bym śmiała. – od razu uniosła dłonie do góry. Roześmiała się na widok mojej miny. – Królewskie dzieci wymagają królewskich strażników. – uniosłam brwi do góry. Znikąd pomocy! – Kawa taka jak zawsze?

– Poproszę! – Marco cmoknął mnie w usta – To tylko dziecko Margo, a nie bomba z opóźnionym zapłonem.

– Mów za siebie! – Marcel znudził się przytulaniem i parę razy dłońmi zaciśniętymi w pięści uderzył mnie po piersi. – No co jest? – zerknęłam na niego. Zaczął się wykręcać i coś tam mamrotać. – Czy jest na sali tłumacz?

– Odwróć go. Daj mu się rozejrzeć. To jest Marianna w miniaturze.

– Zamień się co? – posadziłam Marcela na swojej nodze, podpierając mu plecki. Silna bestyjka zaczęła wymachiwać rękami. Może była w tym jakaś logika, ale nie dla mnie. Ja miewałam problem ze zrozumieniem dorosłych a co dopiero dziecka. Zerknęłam na Leona siedzącego jak posążek na udzie Marco. Lodowa rzeźba. Zero emocji. Tylko te przewiercające cię oczy. – Już wolę tę małą szatańską enigmę.

– Szkoda, że nie widziałaś tej enigmy wczoraj wieczorem w czasie usypiania! – cmoknął go w głowę. Leon podniósł ją do góry, jakby doskonale rozumiał.

Lucy postawiła przed nami kawy i talerz z owocami. Wszystko poza zasięgiem małych szatańskich rączek.

– Zabiłabym za muffina cytrynowego. – poprosiłam.

Oana i Fabiano pojawili się z pół godziny później, kiedy byłam już naprawdę zdesperowana. Nawet obiecałam Lucy, że przez tydzień będę u niej pracować za darmo, ale też nie chciała wziąć ode mnie Marcela.

– Błagam! – szepnęłam do Oany – Będę ci robić śniadania przez miesiąc, jak go ode mnie weźmiesz.

– Jaka desperacja. – zaśmiała się.

– Zrobię dla Ciebie zlecenie. Bezpłatnie. – obiecałam – Podajesz mi nazwisko i osoba znika! Na zawsze!

– Hej! – zaprotestował Marco ostro.

– Nic z tego. Chętnie popatrzę, jak się męczysz! – zaśmiała się.

– Czy ty wiesz, że właśnie odrzuciłaś ofertę wartą pół miliona? – spytał ją szeptem Fabiano.

Teraz ja zaśmiałam się z zaszokowanej miny Oany.

– Tyle kosztuje...

– Profesjonalna pomoc w każdej sprawie. – dokończyłam.

– Wow. – wyszeptała, nadal wpatrując się we mnie z szokiem – Może powinnam zmienić karierę?

– Nie! – zaprotestowali obaj nasi panowie stanowczo.

Powiodłam wzrokiem pomiędzy nimi i już wiedziałam jak pozbyć się niechcianego dziecka z kolan. Uśmiechnęłam się radośnie jakbym wygrała milion dolców.

– Nauczę cię wszystkiego jeśli tylko chcesz! – zaproponowałam z szerokim uśmiechem.

– Nie! – znów zaprotestowali zgodnie.

Podniosłam małego psychopatę i wyciągnęłam przed siebie.

– To który bierze Marcela?

Fabiano wziął ode mnie dziecko bez żadnego wahania.

– Chcę mieć twoje słowo. – zażądał.

– Słowo dane przez boginię to przysięga na całą wieczność – zacytowałam Sindbada Legendę siedmiu mórz, robiąc krzyżyk po stronie serca.

– Myślałem, że mamy tylko jedną Eris a jej pierwsze imię to Anja! – zażartował Marco.

– No to teraz masz nas dwie. – zatrzepotałam rzęsami z uwodzicielskim uśmiechem.

– I tak właśnie przegrałeś pięć stów. – zaśmiała się Oana do brata. Widząc moje uniesione brwi, dodała: – Założyłam się z nim, że zmusisz kogoś do wzięcia Marcela w ciągu godziny, ale on twierdził, że jesteś zbyt dzielna.

– Ale wychodzi, że ty mnie znasz lepiej. – przybiłyśmy sobie piątkę.

– Wychodzi, że ty manipulujesz ludźmi lepiej niż on. – sprostował Fabiano.

– To nie jest manipulacja, tylko strategia tworzenia zadowalających wyników.

– Każda kobieta jest jak pieprzony narkotyk. – powiedział Marco do Leona.

– Znaczy co? – zakpiłam – Jestem droga w utrzymaniu, doprowadzam do ruiny finansowej, a końcu uśmiercam?

– Chyba mu bardziej chodziło to, że nie może bez ciebie żyć. – zaśmiała się Oana.

Marco spojrzał na mnie wilkiem. Poklepałam go protekcjonalnie po policzku.

– Wynagrodzę Ci to wieczorem. – szepnęłam mu do ucha.

Wolną ręką pogłaskał mnie pod kolanem, a mi zabrakło oddechu.

– Trzymam cię za słowo.



Marco POV

Nie miałem szansy spuścić z pary. Byłem wkurwiony już na lotnisku. Marianna źle się czuła, Anję zabrał Patrick do szpitala i wyglądało na to, że Antonia urodzi się wcześniej, niż zakładaliśmy. W tym wszystkim były jeszcze bliźniaki, więc zaproponowałem, że zajmę się nimi przez jakiś czas. Dzięki temu będę miał oko na Margo. Leon i Marcel to cudowne dzieciaki, dopóki nie musisz z nimi spędzać czasu przez całą dobre, karmić ich, przewijać albo usypiać. Wtedy są jak to ich określiła Margo pomiotami diabła.

Dopiero wieczorem miałem okazję zostać sam na sam z ze swoją kobietą. Alkohol, nie jest wskazany, kiedy adrenalina buzuje ci w żyłach, ale może szklaneczka szkockiej pozwolił mi się nieco rozluźnić.

– Wszystko w porządku? – spytała, opierając się o barierkę tarasu i wpatrując w morze.

– Nie. – mój głos zabrzmiał ostrzej, niż chciałem.

– Coś się stało we Florencji?

– Wiele rzeczy.

Odwróciła się do mnie, przewracając ostentacyjnie oczami.

– Nie będę z tobą w ten sposób rozmawiać. Dobranoc!

Odliczyłem do dziesięciu, biorąc głęboki oddech. Nie pomogło, zerwałem się z fotela i poszedłem za nią. Dopadłem ją w korytarzu. Złapałem za ramię, odwracając od siebie. Spojrzała na palce zaciskające się wysoko na ramieniu.

– O co ci chodzi?

– O wszystko! – warknąłem – O pierdolony całokształt!

Wyrwała się, a ja znów ją złapałem, tym razem mocniej. Wyswobodziła się i wyprowadziła ostrzegawczy cios. Nie było mi potrzeba więcej. Oddałem. Zablokowała uderzenie, wydając siebie niemal warknięcie.

– Naprawdę? – syknęła, uderzając mnie w ramię.

– Dajesz! – warknąłem z wściekłością.

Rzuciła się na mnie jakby była ucieleśnieniem furii. A to ja powinienem ją zaatakować, ponieważ byłem wkurwiony. Może tak samo jak ja potrzebowała spuścić z pary? Nigdy nie sądziłem, że wdam się w regularną bójkę, godną podłej speluny, z kobietą jako przeciwnikiem. To nie tak, że nie szanuję kobiet, ale znam tylko kilka, które odważyłyby się podnieść na mnie rękę. Ta konkretna była bardziej niż chętna.

Gdzieś między drugim a trzecim wyprowadzeniem, przestałem ograniczać siłę ciosów. Nie była mi dłużna. Adrenalina w połączeniu z wściekłością po rewelacjach Wani stanowiła mieszankę wybuchową. Margo też ani myślała przerywać albo zwalniać. Kiedy ja po pierwszym oszołomieniu, jakie wywołało rozkwaszenie mi nosa, zacząłem się nieco hamować, ona dostał wścieklizny. Literalnie nacierała na mnie jak tygrysica broniąca małych.

Wymienialiśmy ciosy, nie pozwalając się nakręcać gniewowi i urazie. Była naprawdę świetna w walce wręcz. Dałaby rade nie jednemu mojemu człowiekowi. Ktokolwiek ją trenował, zrobił z niej dzieło sztuki. Była mniejsza, lżejsza a przez to szybsza. Musiałem się strasznie pilnować, żeby nie zrobić jej krzywdy, ale za każdym razem jak odpuszczałem, ona atakowała jeszcze silniej.

Przez własną nieuwagę dwa razy skończyłem na podłodze, za to ona sapnęła boleśnie po ciosie w splot słoneczny. Odgryzła się, waląc pięścią w nerkę. W końcu przyszpiliłem ją do ściany. Walczyła zawzięcie, ale w końcu unieruchomiona zastygła w bezruchu, poddając się. Widziałem ten moment, kiedy się opanował. Jakby zeszło z niej powietrze. Opuściła ręce wzdłuż boków, pozwalając mi zacisnąć palce wokół gardła. Czułem pod kciukiem szalejący puls.

– Nie wiem, o co chodzi, ale nie krępuj się. – dyszała jak po długim biegu.

– Nieustannie mnie okłamujesz – strach mignął w tęczówkach i znikł tak raptownie jak się pojawił – Nie wiem już, co jest prawdą a manipulacją. – pogłaskałem kciukiem skórę na szyi – Postawiłem wszystko na jedną kartę i ona okazała się równie oszukana jak cała talia!

– Nie rozumiem...

Przymknąłem oczy, zaciskając boleśnie szczękę.

– Czego chce od Ciebie Ilja Romanov? – wycedziłem pytanie, wpatrując się uważnie w ciemne oczy. Kątem oka zauważyłem zaciskające się w pięści dłonie. – Jeszcze jedna runda skarbie? – zachęciłem wyzywająco, zaciskając dłoń i odcinając częściowo dopływ powietrza. Jeśli wcześniej mówiła prawdę o tym co zgotował jej Tobias, powinna spokojnie dać sobie radę. To, w jaki sposób trzymałem dłoń, gwarantowało, że nie będzie miała siniaków. Miałem dość obchodzenia się z nią jak z jajkiem. Otrzymał kredyt zaufania i przejebała go z kretesem. – Masz na to siłę? – rozluźniła dłonie i oparła je płasko o ścianę – Tak lepiej! – pochwaliłem. Bunt zaświecił się w oczach Margo – Widzisz, Rosjanie znają tylko dwie waluty. Pieniądze i życie. Czego chce Ilja Romanov?

– Co zrobił? – wychrypiała.

– Nie, nie. – pokręciłem przecząco głową – Nie ty zadajesz pytania.

Wpatrywała się we mnie a ja w nią. Kiedy spoglądasz w otchłań, ona również patrzy na ciebie – jak pisał Nitezsche. Dokładnie tak w tej chwili było. Była moją Nemezis. Boginią Zemsty. Zapłatą za moje grzechy!

– Nie rozumiem.

– Rozumiesz doskonale. – zaprzeczyłem gwałtownie – Prawda, cała prawda i tylko prawda Margo!

Spoglądała na mnie ze strachem. Chyba zaczęła sobie zdawać sprawę, że zabawa się skończyła. Że tym razem nie odpuszczę. Nie będzie już ślepego zaufania i obracania wszystko w dobrą kartę.

– Powiedziałam ci prawdę. – wychrypiała.

– Dobrze, zagrajmy w coś. – zaproponowałem z drapieżnym uśmiechem, pełnym okrucieństwa – Ja zadaję pytanie, ty mówisz prawdę. Kłamiesz i zaciskam dłoń mocniej.

– Marco! Powiedziałam ci prawdę.

Silniej złapałem ją za gardło, realizując groźbę.

– Nie, nie powiedziałaś! – ryknąłem – Ponieważ. Mnie. Kurwa. Okłamujesz. Od. Samego. Początku! – skandowałem podniesionym głosem. Za każdym razem z furią uderzałem pięścią obok jej głowy, finalnie wybijając dziurę w ścianie. Odwróciła głowę na bok i zamknęła oczy. – Dałem ci kurwa wszystko, co mogłem. Ochronę, siebie a ty wciąż kłamiesz! – ryknąłem. 



Tak, tutaj rozdział się kończy :) W sobotę kolejny. 

Jakieś teorie co dalej? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro