Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 2


Margo POV

Talia znalazła mnie niemal przed końcem wieczornej wachty. Powinnyśmy posprzątać brudne naczynia, zmyć stoliki, a potem podłogę, żeby nie zostawiać syfu na kolejny dzień. Wszystko powinno trafić do zmywarki w barze albo w kuchni. Zazwyczaj każda robiła coś. Ale nie Talia! Nie, nie, Talia była za dobra do prostych czynności. I co by się stało z cudownym manicure na paznokciach? Zazwyczaj opierdalała się, udając, że coś robi. Zastanawiało mnie, co ma na Paula, bo ja bym ją wyjebała na zbity ryj już dawno, ale on miał anielską cierpliwość.

Teraz księżniczka zmierzała w moją stronę, kręcąc kuprem. Miało być seksownie, wyszło żałośnie, jakby przeskakiwała z nogi na nogę. Biedny Matti. Może chociaż robiła dobrze laskę. Nie będę go o to pytać. Nie każdy może być geniuszem, ale w życiu trzeba być na tyle bystrą wodą, żeby zmyć gówno w klozecie.

– Możesz zostać dzisiaj do zamknięcia?

– Jaka jest Twoja wymówka na dzisiaj? – spytałam, wycierając stolik. Jeden z pierwszych, które trzeba by umyć.

Talia wyciągnęła z kieszeni pomadkę i pomalowała usta, zanim odpowiedziała.

– Oana ma za trzy tygodnie urodziny i chcemy zorganizować imprezkę na prywatnej plaży Alvarezów. No wiesz, małe grono, tak do stu pięćdziesięciu osób.

Spojrzałam na nią spod oka, pryskając środkiem do czyszczenia na kolejny blat. Małe grono: sto pięćdziesiąt osób. Ja pierdolę, ja znałam może z dziesięć, a tolerowałam ze cztery. I ona nie była jedną z nich. Nie widziałam związku z urodzinami Oany a tym, że jak zwykle musiałabym odwalić za nią czarną robotę.

– I na co ja Ci jestem potrzebna?

– Dla odwrócenia uwagi.

Zmarszczyłam brwi. Ta laska nie mówiła z sensem.

– Od czego?

– Jej rodzice również wyprawiają imprezę w ogrodzie, ale pewnie nie potrwa dłużej niż do dziesiątej wieczór.

Ciekawe czy tak historia będzie mieć szybko jakieś wyjaśnienie, bo owijanie w bawełnę Talii, niesamowicie mnie wkurwiało. Poza tym mogła z łaski swojej pomóc mi i pierdolić trzy po trzy jednocześnie myjąc stoliki, ale to już jej kurwa nie przyszło do tej blond głowy. Za trudne!

– Do rzeczy siostro. – poradziłam, wycierając kolejny stolik.

– Potrzebujemy znać szczegóły imprezy u rodziców, i ktoś musi przywieźć ją na plażę.

– I co ja mam z tym wspólnego?

Rozejrzała się ukradkiem i pochyliła w moją stronę. Normalnie niczym szpieg z krainy Deszczowców. Karramba!

– Ktoś musi to wyciągnąć od Marco detale, nie zdradzając szczegółów imprezki na plaży. – niemal wyszeptała.

Zmarszczyłam brwi prostując się.

– Czy ja dobrze rozumiem, że chcesz za plecami Marco i tej całej „mafijnej" – zrobiłam w powietrzu cudzysłów, a ona rozszerzyła oczy w zdumieniu, że użyłam tego słowo głośno – ferajny zrobić imprezę niespodziankę na plaży tak, żeby nikt o tym nie wiedział?

Wpatrywała się we mnie, jakby przetwarzała informacje. Wypchnęła policzek językiem.

– No.

– Pojebało Cię? – spytałam zupełnie poważnie – A nie lepiej byłoby wciągnąć w to jej brata? Weźmie ją z domu i zabierze na plażę, a skoro siedzi w mafii, powinien wiedzieć jak trzymać buzię na kłódkę? Poza tym – spytałam z jawnym niezadowoleniem – kto wpadł na ten poroniony pomysł, że ja mam z Marco wyciągnąć szczegóły?

– Isabel. – przyznała z ociąganiem.

Oczywiście kolejny orzeł intelektu. Albo raczej gazela usiłująca pobić rekord prędkości światła w kopytkowaniu.

– Ponieważ? – dociekałam.

Spojrzała na mnie, jakbym rżnęła głupa, przy czym chyba obie miałyśmy to samo wypisane na twarzy, bo ja to właśnie myślałam o niej.

– Odwiózł Cię do domu?

Z werwą wycierałam kolejny stolik. Zaczynała się poważnie irytować. Muszę poprosić Paula, żeby nie ustawiał mnie z tym pustakiem na zmianie w przyszłym miesiącu, bo przysięgam, że jej przyłożę.

– No i co z tego, do diabła?

– Zostawił Cię sobie na koniec. Więc pewnie jesteś jego ostatnią zdobyczą? – zaryzykowała nieśmiało.

Ramiona mi opadły. Ale idiotyczny pomysł. Zwłaszcza że robiłam wszystko, żeby być jak najdalej od Marco a w nasz imprezowy wieczór potraktowałam go jak własnego brata. Uprzejmie, ale z dystansem graniczącym z paniką. Nic tak nie gasiło zainteresowania facetów jak firend zone. A w tym byłam mistrzynią.

– Nie sypiam z Marco. – rzuciłam ponuro.

– Ale chciałabyś?

– Ja pierdolę Talia, czasem nie wiem, czy grasz głupią, czy jesteś głupia. – wyrwało mi się.

– Ale co w tym głupiego? – popatrzyła na mnie swoimi oczami, w których znajdowała się tylko bezdenna pustka – Nie znam kobiety, która powiedziałaby mu nie.

Literalnie przewróciłam oczami. Wyciągnęłam do niej rękę, jakbyśmy się właśnie poznawały pierwszy raz.

– Miło mi. Margo jestem.

– Ale dlaczego? – dociekała.

– Zawsze są dwa powody, aby nie ufać ludziom. Po pierwsze, kiedy ich znasz. A po drugie, kiedy ich nie znasz.

– Ale....

Przeszłam do kolejnego stolika.

– Jak od przyjęcia niespodzianki przeszliśmy do pieprzenia Marco?

– Bo musisz z nim porozmawiać.

– Dlaczego ja? – spytałam, nie rozumiejąc, co tu się dzieje.

Talia wzięła się pod boki, jakbym ją zirytowała.

– Po co wszystko komplikujesz?

– Ja komplikuję? Nawet nie mam jego numeru telefonu – Talia wyciągnęła z kieszeni mały zwitek papieru – Czemu sama nie możesz tego zrobić? – przygryzła wargę, w ten najbardziej wkurwiający sposób urażonej niewinności, otwierając szeroko oczy, jak złapana w światła reflektorów łania na środku drogi. Przecząco pokręciła głową. – Dlaczego?

– Bo mam chłopaka! – szczęka mi opadła literalnie. Stałam jak ten debil z otartymi ustami, wpatrując się w jej oddalający tyłek. Co za poroniona logika! W pierwszym odruchu chciałam wyjebać tę karteczkę to kosza, ale z drugiej strony Oana zasługiwała na super urodziny. I tak legł w gruzach plan na trzymanie się od Marco z daleka. Ostatecznie schowałam zwitek do kieszeni.



Margo POV

Na szczęście nie pracowałam z nią przez następne dwa dni, to miałam czas na przemyślenia. Dywagowałam pół wieczoru, czy do niego zadzwonić. W końcu zdecydowałam się to zrobić w czasie przerwy. Lubiłam Oanę i co mi w sumie zależało, żeby przyjęcie niespodzianka się udało? Usiadłam na murku przy klifie. Wybrałam numer. Raz kozie śmierć. Moje serce miało potrójny rytm w stosunku to sygnałów oczekiwania na połączenie.

– Tak? – w tle słychać było muzykę.

– Cześć, Margo z tej strony.

Nastąpiła parosekundowa cisza. Tego telefonu raczej się nie spodziewał.

– Co mogę dla Ciebie zrobić?

– Nie przeszkadzam?

– Mam kilka minut. – odparł ostrożnie. Słychać było, że się przemieszcza, bo muzyka słabła i robiło się ciszej.

Jezu, jakie to było pojebane, w co mnie ta debilka wrobiła? Nie chciałam z nim rozmawiać, nie miałam ochoty czuć się znów odsłoniętą.

– Twoja siostra na urodziny za trzy tygodnie. – ucisnęłam nasadę nosa.

– Jestem tego świadomy, jest moją siostrą.

Szło mi gorzej, niż przewidywałam na początku. Trzeba od razu przejść do sedna.

– Możesz mi powiedzieć, co zaplanowali wasi rodzice, żebyśmy też mogli coś dla niej zaplanować? – zapytałam uprzejmie, siląc się na lekki, radosny ton.

– My?

– Talia, ja i jej koleżanki?

– I wybrały Ciebie na emisariuszkę? – w jego głosie była leciutka kpina.

– Zgłosiłam się na ochotnika?

– Nie kupuję tego.

Westchnęłam, przewracając oczami. Ja też bym tego nie kupiła.

– Tak jakby mnie zmusiły. – przyznałam. Milczał, więc dodałam. – Talia zostawiła mi Twój numer, twierdząc, że nie może tego zrobić sama, bo cytuję: „ma chłopaka". Przy czym powiedziała to tak, jakbym ją namawiała co najmniej do świętokradztwa. Ale wracając do tematu.... – zawiesiłam wyczekująco głos.

– Co panujecie?

– Babski wieczór. – skłamałam natychmiast.

– Bullshit!

– No może odrobinkę więcej. – dodałam układnie.

– A na serio?

Wydałam z siebie głośne, zniecierpliwione westchnienie.

– Oj Marco. – odparłam cichym, uwodzicielskim tonem – Przecież to babski wieczór. Nie, żebyś miał do nas dołączyć albo być zaproszonym. Pewnie czułbyś się jak ryba w wodzie z samymi laskami, ale wiesz.... Chodzi o zasady. Ladies only.

Teraz on westchnął ze zniecierpliwieniem. Doskonale wiedział, jak utrudnia mi to przesłuchanie, a jednak nie dał się skusić mojemu ciepłemu, miękkiemu głosowi.

– Naprawdę muszę się powtórzyć?

– Naprawdę musisz być takim chujem? – odparowałam pierwszą rzecz jaka przyszła mi do głowy. Nie obraził się, a parsknął niewesoło.

– Jest ze mną zrośnięty na stałe, sama sobie odpowiedz na to pytanie.

– Bycie a posiadanie to dwie różne rzeczy. – skwitowałam kwaśno.

– Jedno i to samo w moim przypadku.

Milczenie przedłużało się.

– W porządku! – przyznałam z niezadowoleniem – Talia organizuje party na plaży w niewielkim gronie na jedyne sto pięćdziesiąt osób. Uważam, że to poroniony pomysł, tak samo jak proszenie mnie, żebym wyciągnęła z Ciebie szczegóły imprezy u Waszych rodziców. – wzięłam oddech – Zadowolony?

Odpowiedź przyszła niemal natychmiast.

– Kolacja jest o szesnastej. Tańce od osiemnastej. Koniec imprezy koło dwudziestej drugiej, ale nikt słowa złego nie powie, jak wyjdzie o dwudziestej pierwszej.

Zmarszczyłam czoło.

– I co było takiego trudnego w powiedzeniu tego?

– I co było takiego trudnego w powiedzeniu prawdy od samego początku?

– Mówiłam im, że się do tego nie nadaję. – mruknęłam bardziej do siebie niż do niego.

– Nadajesz się idealnie, tylko przyjęłaś złą taktykę. – poradził aksamitnym tonem – Po co mieć wrogów jak można mieć sprzymierzeńców.

Ciekawa analogia.

– Pretendujesz do bycia królem Arturem? – wyrwało mi się.

– Interesujące skojarzenie.

– To cytat z Króla Artura: Legenda miecza?

– Wiem, ale skąd ty to wiesz?

Czyżby był zaskoczony tym, że znam ten film?

– Trzeba mieć jakieś hobby, czyż nie? – usiłowałam zamaskować swoją niedyskrecję – Moim jest oglądanie filmów.

– Twój ulubiony? – zapytał ni z gruszki, ni z pietruszki.

– Now you see me. – podałam pierwszy, który przyszedł mi do głowy.

– The more you look, the less you see. – zacytował.

– Bardziej: The closer you think you are, the less you'll actually see.

Margo ty debilko, po co mu to mówisz! Nie macha się czerwoną flagą przed bykiem!!

– O to w tym wszystkim chodzi? – spytał dociekliwym tonem.

– Co? – chyba się zagalopowaliśmy w tym przeskakiwaniu z tematu na temat i teraz czas się wycofać – Nie wiem, o czym mówisz.

– Wiesz doskonale. – przypierał mnie do muru.

Najlepszą obroną jest atak!

– Przepraszam, że zadam to pytanie w niezbyt uprzejmy sposób, ale: kurwa, jaki masz ze mną problem?

– Taki sam jak ty ze mną. – odparł z naciskiem – Ty jesteś moim problemem.

O mój boże! Właśnie prowadzamy najbardziej irracjonalną rozmowę w całym moim życiu. I jednocześnie najbardziej zajebistą! Facet, który rozumie, do czego zmierzam, zanim sama to sobie uświadomię. Abort Mission! Abort! Abort!!

– Ponieważ?

Teraz on milczał chwilę. Chyba rozważał co mi powiedzieć.

– Nie mogę Cię rozgryźć.

A więc tu pies pogrzebany! Powiedziałam ci: nie, i ty bidoku nie masz pojęcia co z tym fantem zrobić?! Pozwól, że wskażę ci najkrótszą drogę do piekła. Skręć w prawo w ulicę Pocałuj mnie w zadek! Potem prosto przez Wal Się na Ryj. Przetniesz skwerek Możesz Mi Naskoczyć i zaparkuj w Alei Odpierdol się na zawsze. Jesteś u celu! Ta dam!

– Może używamy złego języka i wszystko ginie w tłumaczeniu? Może żądasz od Karmy zbyt wiele. A może – dodałam spokojnie – wpadłeś na ideał, a ja nie mam ochoty na to, żebyś mnie rozwalił na kawałki, bo usiłujesz mnie dopasować do swojego wzorca?

– Kurwa, właśnie, dokładnie, dlatego. – oznajmił z lekką irytacją.

Roześmiałam się dźwięcznie. Talia stała w progu i patrzyła na mnie wyczekująco.

– Nie wstrzymuj oddechu w oczekiwaniu odpowiedzi. Miłego wieczoru. – rozłączyłam się. Talia blokowała przejście. – I cytuję: Kolacja jest o szesnastej. Tańce od osiemnastej. Koniec imprezy koło dwudziestej drugiej, ale nikt słowa złego nie powie, jak wyjdzie o dwudziestej pierwszej.

Wpatrywała się we mnie z niedowierzaniem.

– Czy ty właśnie rozmawiałaś z Marco?

– Nie, z jego lepszym bratem bliźniakiem. – zażartowała, ale chyba nie dotarło.

Zmarszczyła brwi.

– On nie ma bliźniaka.

Boże, z kim ja pracuję! Odepchnęłam ją na bok.

– Weź, zajmij się robotą. Czy jest jeszcze coś, co potrzebujesz wiedzieć?

– Nie. – przyznała cicho, wpatrując się we mnie z podejrzliwością.



Margo POV

Byłam w drodze po Oanę, kiedy wysłałam sms do Marco dając mu znać.

Me: zgarnę ją za piętnaście minut

Marco: K (symbol pierwiastkowy potasu)

Dla ludzi, którzy odpowiadali w ten sposób, było z pewnością jakieś specjalne miejsce w piekle!

Me: Potassium to you too asshole! (nieprztłumaczalne, przynajmniej dla mnie, bo dosłownie znaczy: ty też jesteś potasem dupku) 

Marco: OMG! Przestań ze mną flirtować.

Wpatrywałam się w ekran, nie rozumiejąc jak napisanie komuś, że jest dupkiem, jest dla kogokolwiek flirtowaniem!

Oboje stali przed bramą wjazdową. Marco oparty o maskę Mercedesa. Śmiali się z czegoś. Chciałabym mieć chociaż jedno wspomnienie z bratem, które byłoby takie radosne. Oana wyglądała uroczo w żółtej, zwiewnej sukience i japonkach. Zostawiła rozpuszczone włosy, ale miała na głowie wianek z białych margerytek. Pani Wiosna jak malowana. Mogłam się założyć, że już się przebrała, bo jakoś nie wyobrażałam sobie, żeby w tym stroju siadała do eleganckiej kolacji na swoją cześć. Marco natomiast miał na sobie jasne lniane spodnie i białą batystową koszulę z nieodłącznie podwiniętymi rękawami. Jakby u diabła nie można było nałożyć takiej z krótkim rękawem! Niedbałym gestem poprawił mankiet i zrobiło mi sie gorąco. 

Zatrzymałam auto obok nich. Marco obrzucił spojrzeniem wrak, który prowadziłam.

– Potrzebujesz nowy samochód.

Książę udzielny jak zwykle nie potrafił sobie darować słabych tekstów.

– Nieeeeee. – zaprzeczyłam przeciągle, kiedy Oana ładowała się do środka – Ty potrzebujesz pilnować własnego nosa.

Wrzuciłam jedynkę i salutując mu prześmiewczo, ruszyłam z tak zwanego kopyta.

– Więc jaki mamy plan?

– Ty, ja plaża Alvareza i dużo wina! Co ty na to? – zaproponowałam z przesadnym entuzjazmem.

– Pasuje, ale chcę Fabiego?

– Jest zaproszony. – zapewniłam – I czeka na miejscu.

Mercedes dogonił nas w parę minut, minął nas z ogromną prędkością na pierwszej prostej i znikł w ciemnościach. Czym bliżej byłyśmy plaży, tym bardziej było słychać muzykę.

– Czy ja chcę wiedzieć? – spytała Oana, chowając twarz w dłoniach.

– Wiedzieć co? – spytałam, rżnąc głupa.

– Co zaplanowałyście.

Wyszczerzyłam się w uśmiechu. Zaparkowałam za Mercedesem Fabiego, który czekał już na nas.

– No już solenizantko, do roboty! Trzeba to opić i otańczyć.

Fabiano pomógł jej wysiąść. Talia uściskała ją przy schodach i pociągnęła w dół. Oparłam się o barierkę, chłonąc widok poniżej. Cztery ogromne ogniska, mnóstwo leżaków. Stoliki z jedzeniem. Stanowisko DJ'a. Wątpiłam, żeby to było tylko sto pięćdziesiąt osób. Tak jakby cała wyspa postanowiła się tutaj dzisiaj zabawić. Wpatrywałam się w to niepewnie.

– Efekt Cię nie zadowala? – spytał Marco, wychodząc z ciemności.

Drgnęłam mimowolnie! Serio? Musiał mnie straszyć?

– Myślałam, że masz inne plany?

– To moja siostra?

– No i co z tego?

– Między nami jest trzynaście lat różnicy, ale to nie znaczy, że nie będę z nią świętował.

Wskazałam ręką na schody.

– Czuj się zaproszony. – oznajmiłam po królewsku – No, chyba że jesteś tu tylko, żeby mieć alibi, a nie, żeby się pobawić.

Uniósł szyderczo brew do góry.

– A ty?

– Ja odwaliłam swoją działkę.

– I zamierzasz zniknąć?

– Jeszcze nie teraz. – zmarszczyłam nos – ale wkrótce. To wszystko.... Nie jest w moim stylu. No wiesz za duże stężenie ludzi na metr kwadratowy.

Zaczęłam schodzić po schodach.

– To dopóki tu jesteś, postawię Ci drinka?

– Tylko jednego? – sarknęłam – Nie jestem taka tania.

– Oboje wiemy, że nie ma takiej ilości drinków....

– ...żebym się na Ciebie skusiła. – dokończyłam, idąc na parkiet i zostawiając go za sobą. Byłam pewna, że zaraz się znajdzie jakaś chętna na tego drinka i na niego.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro