Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Part 19




Margo POV

W końcu udało mu się zabrać mnie do restauracji. Do tego wybrał jakąś ekstra fancy lokal. Będzie trzeba zamówić połowę menu, żeby się najeść. Urocza hostessa, która miała zero tkanki tłuszczowej, grubą warstwę makijażu i idealnie ułożone włosy, zlustrowała moją dłoń w poszukiwaniu obrączki albo pierścionka. Kiedy go nie znalazła, ominęła mnie wzrokiem i skierowała spojrzenie na Marco.

– Chcieliby państwo stolik?

Zabij ją uprzejmością!

– Właściwie nie. – odpowiedziałam z najcieplejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać – Przyszliśmy do restauracji, żeby jeść na podłodze. Taki mamy fetysz! Carpet for two please! (dywan dla dwojga).

Dziewczyna spojrzała na mnie z absolutnym szokiem. Staliśmy w ciszy przez długą chwilę, zanim otrząsnęła się po tym co powiedziałam. Jej uśmiech stracił na jasności o połowę, a zastąpiła żądza zemsty widoczna w oczach.

– Rezerwacja na nazwisko Santini. Najlepszy stolik. – rzucił Marco ze śmiechem – Na zewnątrz.

Poprowadziła nas na taras od strony plaży.

– Jeśli państwo zaczekają, za chwilę posprzątam dla Państwa narożny stolik.

Odeszła stukając obcasami. Zerknęłam na górującą nade mną postać.

– Jestem pewna, że napluje mi do obiadu.

Znów się zaśmiał, przyciągając mnie do siebie, aż oparłam się o niego całym ciałem. Pocałował mnie w ucho.

– Dopilnuję, żeby się tak nie stało.

Z końca sali szedł w naszą stronę starszy mężczyzna, ubrany w nienaganny szary letni garnitur, granatową koszulę i eleganckie buty.

– Marco! Elvina mi powiedziała, że właśnie przyjechałeś.

Oczywiście, że ON przyjechał, a nie, że jest z kimś! Co za suka! Panowie uścisnęli sobie dłonie.

– Dante. Miło znów Cię widzieć.

– Cała przyjemność po mojej stronie. Dawno Cię u nas nie było.

– Byłem zajęty.

– Time is precious. Waste it wisely! (Czas jest cenny. Marnuj go rozsądnie).

– Staram się!

– Kim jest twoja śliczna towarzyszka. – zamiast uścisnąć moją dłoń, ucałował ją szarmancko, co było urocze.

Ludzie starszej daty, wiedzieli jak czarować damy. Nie, żebym była damą, ale to było bardzo miłe,  że mnie nie ignorował jak kelnerka.

– Margo Garcia poznaj, proszę, właściciela tego cudownego miejsca Dante Salvatore.

Dante skłonił się przede mną uprzejmie. Minęło nas dwóch kelnerów, którzy zaczęli uwijać się i sprzątać stolik. Elvina stanęła dwa kroki od nas, nadzorując prace.

– Mam nadzieję, że Ci się tu spodoba. Czy pozwolisz mi wybrać dania?

– Oczywiście, pod warunkiem, że zostanę nakarmiona.

Coś zabłysło w jego oczach. Wydawało mi się, że to podziw.

– Kobieta, która lubi jeść! – wyszeptał z namaszczeniem, jakby dzielił się z nami wielkim sekretem stworzenia – Sałatka odpada?

– Czy wyglądam na królika? – spytałam z uśmiechem – To ciało – poklepałam się po brzuchu – potrzebuje pożywienia.

– Potrzebuje jedzenia, bo dopiero była chora. – dodał Marco. Jego lewa dłoń nie opuszczała mojej tali. Jakby chciał podkreślić, że należę do niego.

– Ahhh biedactwo. – współczuł mi Dante, patrząc na mnie ciepłym wzrokiem.

– Jeszcze większe biedactwo, bo Marco mnie przez ten czas karmił kroplówkami.

– I serami i pieczywem francuskim i czekoladkami. – pociągnął mnie za kosmyk włosów. Zabrał rękę, zanim go pacnęłam po dłoni – I rozpieszczał i trzymał we własnym łóżku. Biegał na każde skinienie. Wzywał lekarza. Dramat! – zakpił.

Dante omiótł mnie badawczym spojrzeniem.

– Widać zostałaś jego oczkiem w głowie.

– W tym tygodniu! – zakpiłam.

– Ej! – skarcił mnie Marco, klepiąc dość mocno w tyłek – Zachowuj się.

– Wiesz, że się odgryzę w najmniej oczekiwanym momencie? – ostrzegłam go.

Jego zielone oczy zrobiły się przejmująco jasne. Pełne pożądania.

– Gryź, kochanie, nie mam nic przeciwko.

Dante klasnął w dłonie, zwracając naszą uwagę.

– On może być ciężko strawny. – zażartował – Ale postaram się zaspokoić, chociaż twoje kulinarne gusta... El Diabolo? 

– Zazwyczaj tak, ale dzisiaj mam ochotę na coś łagodniejszego. – przyznałam.

Uśmiechnął się, wskazując nam drogę do stolika.

– Pozwolisz się zaskoczyć? – spytał uprzejmie, pomagając mi usiąść.

– Oczywiście!

Wieczór minął nam naprawdę uroczo na pogaduszkach o wszystkim i niczym. Hostessa, która nas przywitała w restauracji, nadal obrzucała nas spojrzeniami pełnymi chciwej ciekawości. Ignorowałam ją, w końcu to ja dzisiaj znów wyląduję w jego łóżku, a nie ona.

– Nie miałbym nic przeciwko – zaczął konwersacyjnym tonem Marco, kiedy wychodziliśmy z restauracji, czując na plecach spojrzenia Elviny  – jakbyś od czasu do czasu okazała.... Terytorializm względem innych kobiet.

– Chcesz, żebym była zazdrosna? Żeby zaczęła się zachowywać jak panna bluszcz? – skrzywiłam się z niesmakiem – Jak się już przekonałeś, nie należę do kobiet, które będą Ci wysłać SMS na dzień dobry, ale jeśli się odezwiesz, możemy gadać godzinami. Jeśli zaczniesz mi odpowiadać półsłówkami, przestanę się odzywać. Jeśli się odsuniesz, odepchnę Cię od siebie szybciej, niż się zorientujesz, że jednak chciałbyś, abym została. Chcesz mnie porównywać do innych dziewczyn? Zmienić mnie? Droga wolna możesz być jej. – wyszliśmy na zewnątrz – Mam taką zasadę: zacznij się zachowywać tak, aby jasno dać do zrozumienia, że chcesz być ze mną albo będziesz sam. Może nie jestem warta wysiłku, a może jednak jestem. Ale jedna rzecz się z pewnością nie zmieni. Było mi dobrze, zanim pojawiłeś się w moim życiu i będzie tak samo, jeśli zdecydujesz się z niego wyjść. Tak jak inni przed tobą.

Marco milczał przez parę chwil jakby zastanawiał się nad tym co powiedziałam. W końcu się uśmiechnął.

– Masz dziwny sposób mówienia ludziom, że Ci na nich zależy.

Przewróciłam oczami.

– Instynkt samozachowawczy. Psychologia stosowana.

– Jesteś jak pieprzony paradoks! Wierna, ale się nie przywiązujesz. Szanujesz wszystkich, ale trzymasz się z daleka. Niby nie jesteś zaangażowana, ale lubisz kiedy jesteś ze mną. Łagodna, kiedy jesteśmy razem, ale wulkan emocji, kiedy wydaje Ci się, że nikt nie patrzy. Robisz wszystko z pasją, ale nie pozwalasz się nikomu do siebie zbliżyć. Przewidywalna w swojej nieprzewidywalności.

Zatrzymaliśmy się przy samochodzie.

– Chwalisz czy narzekasz?

Literalnie przewrócił oczami.

– Oba jednocześnie. – otworzył mi drzwi do auta – Jesteś tym, czego nigdy nie chciałem, ale też tym, czego pragnę najbardziej na świecie!

– Tylko twoje komplementy mogą jednocześnie brzmieć jak śmiertelna obraza.

– Uczyłem się od mistrzyni! – uniósł kąciki ust w kwaśnym uśmiechu.





Oana POV

– Sylwester się zbliża. – zagaiłam do Margo.

– Jejku jak zaskakująco! Jak co roku! Trzydziestego pierwszego grudnia! Szok! – kpiła – Pracuję. – odparła, nawet na mnie nie patrząc – Paul poprosił, żebym pomogła w imprezie, którą organizuje.

– To Paul będzie sobie musiał poszukać kogoś innego! – odpowiedziałam tym samym kategorycznym tonem – Idziesz ze mną na przyjęcie do szefa szefów. Będziesz moim plus jeden.

Podniosła na mnie wzrok znad telefonu, odkładając go. Ona była jak żeńskie wydanie mojego brata. Ten sam taksujący, przewiercający cię na wylot wzrok, pod którym miałaś ochotę przestąpić z nogi na nogę i wyznać wszystkie grzechy. Jakby wiedziała o tobie wszystko!

– Czekaj, czy Fabi nie miał z Tobą iść?

– A ty nie miałaś iść z moim bratem? – odparowałam.

Nie chciałam się przyznawać, że Anja się wygadała, że Fabi przychodzi z kimś.

– Nie rozmawialiśmy na temat planów na sylwestra.

– RSVP kończy się dziesiątego grudnia. Anja była bardzo konkretna.

Margo skrzywiła się i wzruszyła ramionami.

– O świętach u rodziców też nie rozmawialiście? – zapytałam podejrzliwie.

Teraz wyglądała na autentycznie przerażoną. O hoho mam cię kochanko księcia piekieł! Ja mogę coś zrobić dla Ciebie, ty możesz coś zrobić dla mnie! I obie będziemy zadowolone.

– O nie, nie dam się wciągnąć w te związkowe bzdury. – zastrzegła, unosząc dłonie do góry – Nie ma mowy.

– To zróbmy deal. – zaproponowałam, węsząc okazję do interesów – Ja wybiję Marco z głowy te związkowe bzdury o świętach. – zrobiłam cudzysłów w powietrzu dla słowa "Związkowe" – A ty pójdziesz ze mną na sylwestra.

Wyciągnęła do mnie rękę bez wahania.

– Deal!

– Milo się robi z Tobą interesy panno Garcia. – pochwaliłam.

– Wzajemnie panno Santini. A teraz – wskazałam na gości w wejściu – Bądź łaskawa zabrać się do roboty.





Margo POV

Powiedzenie, że święta minęły spokojnie to niedopowiedzenie roku. Paul miał otwarte i lokal pękał w szwach. Jako jedna z nielicznych zgłosiłam się na ochotnika. Co mi szkodziło? Dzień jak każdy inny. Powoli miałam dosyć świątecznych ozdób, które porozwieszaliśmy ku uciesze turystów. Przeżyłam jakoś te dni, czekając z niecierpliwieniem na noce. Marco czekał na mnie na parkingu każdego wieczora. Na szczęście darował sobie prezenty, po moim ostrym oświadczeniu, że nie obchodziłam i nie obchodzę świąt, a najważniejsze, że nie kojarzą mi się one zbyt dobrze. Zamiast prezentu rozszerzał moje horyzonty łóżkowe. Seks cieszył nas oboje, więc czemu nie? Kto wie, czy kiedykolwiek jeszcze spotkam równie zdolnego kochanka na swojej drodze?

Szłam sobie spokojnie chodnikiem w stronę Oblivionu, kiedy dostałam SMS od Oany, że jest na przystani. Na samym jej końcu. To był nieoczekiwany zwrot akcji. Nawet przystanęłam na moment, żeby odczytać tę wiadomość jeszcze raz. Miałyśmy się spotkać przed wejściem, bez sensu było brać auto, a zamówienie taksówki w sylwestra graniczyło z cudem. Zawsze jednak można się było przejść. Podreptała zatem dalej.

Siedziała na pomoście, wyglądając jak siedem nieszczęść. Rozwiane włosy. Buty i torebka położone obok. Opierała się plecami o słupek i wpatrywała w morze. W tym konkretnym miejscu na przystani nie było zbyt wiele światła. Mało bezpieczne miejsce – ostrzegał mój mózg.

Usiadłam naprzeciwko. Policzki miała znaczone śladami łez.

– Kogo musimy nalać skarbie?

Otarła policzek wierzchem dłoni.

– Fabiano.

Zmarszczyłam brwi. Zaczynało mi być niewygodnie. Po chuj nakładałam obcisłą sukienkę? Siedzenie jak syrenka Ariel na pomoście nie aspirowało do najważniejszego wydarzenia tego dnia.

– Co się stało?

– Czekałam przed wejściem. – pociągnęła nosem – Przyjechał Fabiano...

Cmoknęłam, wzdychając głośno. Chyba już mniej więcej wiedziałam, co się stało.

– I nie był sam. – dokończyłam za nią.

– Nie. – potwierdziła po chwili – Przedstawiła się jako jego dziewczyna.

Przymknęłam oczy, znów wzdychając. Nie wiedziałam co mam powiedzieć. Ta ich zabawa w udawanie: wcale mi na tobie nie zależy, albo: jesteśmy tylko przyjaciółmi, musiała się kiedyś zakończyć. Kiedy jedno z nich znajdzie inny obiekt do kochania. Mówią, że pierwsza miłość jest najsłodsza, ale też pierwsze nią rozczarowanie jest najgłębsze i zostawia ci ślady na całe życie. Takie, które nigdy się nie zagoją.

– Nie wiedziałam, że się z kimś spotyka. – sięgnęłam po mój dzwoniący telefon. Marco. Odrzuciłam połączenie.

– Ja też nie. – oparła łokcie na kolanach i ujęła głowę w dłonie – To moja wina. Mam dwadzieścia cztery lata. Od sześciu lat jestem pełnoletnia i mogę robić, co chcę. Miałam ogrom czasu, żeby zasygnalizować mu, że czuję coś więcej poza przyjaźnią. – wzięła drżący oddech, zanim kontynuowała. Mój telefon znów obudził się do życia. Odrzuciłam połączenie. Co za uparta bestia! – Zawsze mi się wydawało, że to przyjdzie samo, wiesz? Że jednego dnia odwróci mnie do siebie, spojrzy głęboko w oczy i pocałuje tak, że gwiazdy spadną z nieboskłonu i odezwą się anielskie chóry. Ale miałaś rację. Marzenia są dla frajerów.

– Oana... –  Po raz kolejny odrzuciłam połączenie od Marco. Zaczynał mi działać na nerwy. Czego kurwa nie rozumiał? Że nie ma nas tam, gdzie powinnyśmy, bo byłyśmy gdzieś indziej?! – Poczekaj, zjebię twojego brata i wrócimy do użalania się nad sobą. – nawiązałam połączenie i nie dałam mu dojść do słowa – Czy ty, kurwa, możesz przestać do mnie wydzwaniać, raz za razem? Jeśli nie odbieram, to najwyraźniej nie mogę! Oddzwonię, jak będę mogła.

– Gdzie jesteś? – doszedł mnie wściekły głos ze słuchawki.

– Z twoją siostrą. Będziemy przed północą. – rozłączyłam się, wyciszyłam telefon i schowałam do torebki.

Oana otarła łzy z policzków.

– Jest wściekły?

– Może mnie pocałować w dupę.

– Przynajmniej on traktuje cię poważnie. – siorbnęła nosem.

– Noooo. – przeciągnęłam głoski – na tyle poważnie, żeby zapomnieć, nałożyć gumki. Dzięki Bogu biorę tabletki. – jakoś mój sarkastyczny komentarz nie przywołał na jej usta uśmiechu. Natomiast parę łez spłynęło po policzkach. – Jezu Oana, ja nie umiem pocieszać. Moje pocieszanie, to jak walenie zamarzniętą rybą po ryju, kiedy ty potrzebujesz tęczy i jednorożców. Ja co najwyżej mogłabym go zabić dla ciebie.

Spojrzała na mnie z rezygnacją.

– Aleście się dobrali z moim bratem.

Nie masz pojęcia króliczku, jak jesteśmy do siebie podobni i jak jednocześnie dalecy.

– Swój do swego ciągnie! – wzruszyłam lekceważąco ramionami. Spojrzałam w rozgwieżdżone niebgo i pozwoliłam słowom opuścić moje usta – Szkoda, że mój brat nie był jak twój. Może wtedy nie byłabym tym, kim jestem.

– Może wtedy nie byłoby cię też tutaj?

– Może... – zawahałam się, marzenia były niebezpieczne – Może mieszkałabym gdzieś tam i była szczęśliwa?

– Nie jesteś tu szczęśliwa?

– Nie no – zaśmiałam się gorzko – moje pudełko po butach jest spełnieniem marzeń każdej kobiety! Niektórzy nie mają i tego. – dodałam szeptem.

– Uważasz, że skoro dorastałam w bogatej, uprzywilejowanej rodzinie to miałam lepiej? – zaśmiała się mrocznie – Ahhhh gdyby tylko. Prawda jest jednak taka, że nigdy nie wiesz, czy ktoś cię naprawdę lubi, czy tylko coś od ciebie chce. Słyszysz złośliwe, oceniające szepty za swoimi plecami, ale widzisz radosne uśmiechy i wiesz, że one są sztuczne. Jestem najmłodsza z rodzeństwa. Wszyscy skończyli szkoły, zanim ja je zaczęłam. Był tylko Fabi wciąż starszy, ale jako jedyny nietraktujący mnie jak dziecko. Może się znudził czekaniem? A może nie jestem tego warta.

Dziewczyna załamywała mi się na moich oczach, zapadając się w coraz to większą czarną otchłań. A ja nie wiedziałam co powiedzieć i jak ją pocieszyć.

– Ja myślę, że on cię kocha... Czymkolwiek jest miłość. – westchnęłam – Na koniec każdego dnia i tak wszystko, co masz najważniejszego to, kim jesteś.

Spojrzała na mnie wyczekująco.

– Miłość jest wtedy, kiedy bardziej zależy ci na szczęściu tej drugiej osoby niż własnym. Poświęcasz się dla niej. Oddałabyś wszystko, żeby się uśmiechnęła. Pragniesz być w jego ramionach. Doświadczać bliskości. Spędzać razem czas. – wymieniała. – Rozmawiacie, kłócicie się i razem milczycie, a otaczająca was cisza tylko napędza uczucie.

Jezu ona miała to wszystko w jednym paluszku. Była zdecydowanie lepiej emocjonalnie ogarnięta ode mnie. Przygotowana na bycie w związku. Ja przy niej byłam emocjonalnym kołkiem drewna.

– I seks! – dodałam, patrząc na nią z uniesionymi brwiami.

– Nie zrozum mnie źle, seks jest ważny, ale jeśli łączy cię z kimś głęboka więź, gwałtowne emocje wypełniające ci duszę, która grozi pęknięciem na miliony kawałków, jeden pocałunek może wywrócić twoje życie do góry nogami. Jeden pocałunek sprawi, że świat zadrży w posadach. – westchnęła – Taka jest dla mnie miłość.

– Czy to wszystko czujesz do Fabiano? – spytałam, bawiąc się rąbkiem sukienki.

– To i dużo więcej. – przyznała – A ty kochasz mojego brata?

Pogroziłam jej palcem, czując irracjonalną chęć ucieczki.

– Nie rozmawiamy o mnie. – skarciłam ją – Naprawdę pozwolisz, żeby pokonała cię jakaś lasia z Podlasia, której nikt nie zna?

– Nie widziałaś jej. Rude, długie, kręcone włosy, IDEALNE CIAŁO – wyskandowała – jest piękna.

– A ty co? Sroce spod ogona wypadłaś? Może głupia? – zasugerowałam.

Zaśmiała się bezradnie, ocierając policzki.

– A może jest geniuszem i podbiła jego zero–jedynkowe serce? Jak mogłabym kiedykolwiek rywalizować czymś takim? Może Aiden miał rację.

– Z? – spytałam ostrożnie.

– Powiedział, że mógłby zaryzykować wszystko tylko dla kobiety, która ma tę samą pasję. – wypuściła głośny oddech – Ja nic nie wiem o komputerach to nie moja działka. Ja lubię zwierzęta. Nie po to studiowałam weterynarię. Może Fabiano ma tak samo?

Nie wiedziałam co powiedzieć. Wpatrywałyśmy się w gwiazdy. Dźwięk fal rozbijających się o pomost był niezwykle kojący. W końcu to ona przerwała milczenie podnosząc się.

– Idziemy. – rozkazała – Jest sylwester. Jak nie wrócimy, Marco wyśle na nami ekipę ratunkową. I wierz mi, nie chcesz tego. Tylko raz tak zrobiłam. Miałam wątpliwą przyjemność przejażdżki radiowozem.

– To już za mną. – bagatelizowałam. Spojrzała na moje baleriny i skrzywiła się.

– Jezu, gdzie masz szpilki.

– Złamałam obcas na schodach. – przyznałam bez skruchy.

– Ten dzień jest chujowy. – oznajmiła, ocierając ostatni raz policzki przed włożeniem butów – Niech ten rok się już kurwa skończy.

– Amen! Idziemy!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro