Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Epilog



Marco POV

Minął dopiero miesiąc, ale ja nieustannie śniłem o niej. Każdej nocy. Ta sama powtarzająca się scena. Słodki szept wyznania miłości a po nim natarczywy dźwięk płaskiej linii.

Dźwięk śmierci.

Drink przed snem powinien pomóc, ale nawet upicie się w sztok nie zatrzymywało goniącego za tą jedną chwilą umysłu. Wracałem do niego mimowolnie. Dręczyłem sam siebie tworząc w głowie scenariusze tego co mógłby się stać, gdybym nie pozwolił jej czmychnąć.

Nie byłem na wyspie do miesiąca. Jedną osobą, z którą rozmawiałem to Adam. Nie chciałem patrzeć na Aidena i Stefanię. Nadal ją winiłem za śmierć Margo. Tak samo Fabiego, który pozwolił jej się wymknąć. Nie kontaktowałem się nawet ze swoją własną siostrą. Na parę SMS–ów, którymi usiłowała nawiązać rozmowę, odpowiadałem zdawkowo, że wszystko jest w porządku.

A nie było!

Informacje zebrane w przestępczym podziemiu nie zbliżyły mnie do odnalezienia Maarit. Mogła być każdą kobietą pracującą w klubie. Mijaną codziennie blondynką. Stojącą za barem szatynką. Laską, która serwowała mi kawę wczoraj po południu w McDonald's. KIMKOLWIEK! Przestało mnie to wkurwiać, a powoli zaczynało przerażać, bo nie miałem pomysłu jak ją znaleźć, albo wywabić. Mogłem jedynie czekać, aż sama przyjdzie.

Julie przyniosła kawę. Zaczynało nam to wchodzić w nawyk. Codziennie rano od dwóch tygodni zaczynaliśmy od szybkiego podsumowania, co jest gdzie do zrobienia. Usiadła naprzeciwko. Chyba zacząłem mieć omamy, bo jeszcze wczoraj pachniała inaczej. Dzisiaj użyła tych samych perfum co Margo.

– Wszystko w porządku? – spytała z troską.

– Głowa mnie niemiłosiernie napierdala. – odparłem zgodnie z prawdą, przymykając na chwilę oczy.

– Może trzeba się było wczoraj nie upijać. – zażartowała, ale słyszałem w jej głosie przyganę. Uniosłem brwi, dając do zrozumienia, że nie podoba mi się ten komentarz. Mógłbym przysiąc, że przez chwilę widziałem pogardę na jej twarzy. – Przepraszam! – powiedziała z autentyczną skruchą – To było bardzo nieprofesjonalne.

Uniosłem swój kubek, upijając łyk.

– I zupełnie nieprawdziwe.

– Naprawdę przepraszam. – przygryzła wargę w wyrazie skruchy, ale jej ciało mówiło coś zupełnie innego – Wymsknęło mi się.

– Lubię szczerych ludzi. – odparłem pojednawczo. Zerknąłem na laptopa, żeby spojrzeć na zestawienia, zanim podpiszę papiery. – Plik, który mi wysłałaś wczoraj, nie zgadza się z dokumentem.

– Niemożliwe.

Zerwała się z krzesła i obeszła biurko, mimo że o to nie prosiłem. Oparła się o zagłówek fotela jedną ręką a drugą o biurko, pochylając się tak, że miałem doskonały widok na biustonosz w rozpiętej o jeden guzik za daleko bluzce. O co tu kurwa chodziło?!

Przestałem na chwile mieć kontakt z rzeczywistością, gdy dotarł do mnie z pełną siłą zapach perfum, których używała Margo. Zachłysnąłem się nimi, zapominając, gdzie jestem i co robię. Przymknąłem oczy, głęboko wciągając powietrze. Otarła się o mnie, sięgając do klawiatury. Ten dotyk nie pasował do zapachu. Był obcy. Odsunąłem się gwałtownie do tyłu z krzesłem, robiąc miejsce, żeby poprawiła, co potrzebowała. Stukała paznokciami po klawiaturze. Nigdy tego nie robiła, bo wie, że mnie to wkurwia niemiłosiernie. W końcu zerknęła na mnie.

– Jezu, przepraszam! – cofnęła się gwałtownie, czerwieniąc się jak piwonia – Nie wiem, co dzisiaj we mnie wstąpiło. Formuła ma plus zamiast minusa.

Potarłem dłońmi twarz, chcąc pozbyć się tego zapachu z głowy. Może mnie uzna za debila, ale musiałem zapytać. To silniejsze ode mnie. Skoro jej zachowanie nie pasowało do zwyczajowego schematu, ja też mogłem sobie pozwolić na odstępstwo.

– Zmieniłaś perfumy?

Wytrzeszczyła na mnie oczy, robiąc krok do tyłu. Zachwiała się nieznacznie.

– Słucham?!

– Pytam, czy zmieniłaś perfumy?

Przyłożyła rękę do szyi, wpatrując się we mnie, jakbym kompletnie oszalał.

– Niie. – wyjąkała, wracając na swoje miejsce – Nie używam żadnych.

– Zawsze pachniesz tak samo. Do dzisiaj.

Wyglądała na przerażoną.

– Jezu, nie sądziłam, że ma to znaczenie czy zmienię szampon! – wyszeptała z szokiem.

– Tak samo jak rozpięty dodatkowy guzik?! – spytałem bez emocji.

Zerknęła w dół i zorientowała się, o czym mówię. Chwyciła za poły bluzki i przycisnęła je do siebie. Zaczęła nerwowo powtarzać: o boże. I o ile jej słowa i mimika współgrały, tak ciało opowiadało zupełnie inną historię. Z jakiegoś powodu Julie grała dzisiaj idiotkę. Ciekawe z jakiego? Czyżby zamierzała na mnie zapolować? Po tylu latach? To nie miało zupełnie sensu.

– Przepraszam, ja... miałam poprawić tę dziurkę już jakiś czas temu. – zrobiła face palm – Co ja gadam! – zasłoniła dłonią usta – Ja... – zerwała się z fotel i wybiegła na korytarz.

Ta zmiana w zachowaniu nie dawała mi spokoju. Wyniosłem się z biura godzinę później, skrzętnie unikając jakiegokolwiek kontaktu. Zabunkrowałem się w domu w Palermo i zacząłem przeglądać zapisy z kamer porannej rutyny Julie z ostatniego miesiąca. Nic nie wyglądało podejrzanie. Poza tym, że zaczęła nosić biżuterię i zegarek nieco ponad tydzień temu, to nic się nie zmieniło.

Może miałem paranoję!?

Przychodziła punktualnie, zawsze piętnaście minut przed rozpoczęciem pracy. Wstawiała kawę w ekspresie przelewowym, szykowała dokumenty, zlewała kawę do dwóch kubków i przychodziła do mnie, po drodze witając się ze wszystkimi.

Ja pierdolę, kurwa mać! Czy zaczynało mnie ogarniać szaleństwo? Noszenie biżuterii nie było niczym niezwykłym. Do dzisiaj. Do tego pieprzonego rozpiętego guzika. Zapachu perfum, które przywoływały obraz Margo.

Chwyciłem za telefon. Adam odebrał niemal natychmiast.

– Musisz mi pomóc. – powiedziałem bez wstępów zmęczonym tonem – Daleko jesteś od Palermo?

– A uwierzysz, jak powiem, że już jestem w drodze z Florencji?

Westchnąłem, przecierając dłońmi twarz po raz setny chyba w ciągu ostatniej godziny.

– Od jakiegoś czasu jestem skłonny uwierzyć we wszystko.

– Jesteś w biurze czy w domu?

– W domu. Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, co się działo w biurze. – wymamrotałem prawie do siebie.

– Lądujemy za godzinę, możesz się do tego czasu nie ruszać z domu? – zaproponował – Wyślę do ciebie kogoś z żarciem.

Uniosłem brwi do góry, uświadamiając sobie, że użył kodu, który wskazywał, że jeden z nas znajduje się w niebezpieczeństwie. Gdyby zapytał mnie, czy wyślę kogoś po żarcie, znaczyłoby, że znalazł się w kłopotach.

– Naprawdę, kurwa?

– A wolisz jeść na mieście?

Dobra, przynajmniej tyle, że zagrożenie nie było w domu.

– Nie, w sumie, nie mam nic przeciwko, żeby ktoś coś dostarczył.

– Spoko, najwyżej coś odgrzejemy. – oznajmił i rozłączył się.

Rzuciłem telefon na stolik. Wróciłem do nagrań, ale po paru minutach w progu gabinetu pojawił się człowiek z ochrony domu, Sebastiano, oznajmiając, że dostawca czeka. Gdyby ktoś był uważniejszy, to by wiedział, że chłopaki z ochrony zawsze mają w kanciapie kilka tysięcy euro w gotówce: tak na wszelki wypadek. Rzeczywiście facet ubrany w firmowe ciuchy jednej z ekskluzywnych, należących do nas restauracji czekał w wejściu. Odwrócił się tak, żeby kamera nie widziała, co ma w ręku.

Zacisnąłem pięść i poprosiłem Sebę, żeby przyniósł portfel z gabinetu. Uniosłem rękę i pozwoliłem sobie pobrać krew. Facet wiedział, co robi. Profesjonalista. Wyglądało to na kamerze tak, że sprawdzaliśmy coś na telefonie dostawcy. Fiolka zniknęła w torbie niezauważalnym ruchem. Magik. Uśmiechnął się do mnie szeroko, odgadując moje myśli. To interesujące, po co Adamowi moja toksykologia. Chyba że miał powód podejrzewać, że ktoś mnie czymś szprycuje. I że nasza sieć nie jest bezpieczna.

Czyżby Maarit robiła nas w chuja?!

Zapłaciłem dostawcy i zabrałem jedzenie do kuchni. Zapytałem Sebę, czy ma ochotę, ale odmówił. Wzruszyłem ramionami i wróciłem do gabinetu. Z całą nonszalancją, na jaką było mnie stać Usiadłem na kanapie tak, żeby ekranu laptopa nie łapała żadna z kamer.

Zbierało się na burzę. Zaczynało grzmieć w oddali, a niebo zrobiło się sino czarne. W końcu niebiosa się tworzyły i po raz kolejny zapłakało deszczowymi łzami. Było dopiero po trzeciej po południu, ale czułem się coraz gorzej. Dosłownie zamykały mi się oczy. Potrząsnąłem głową, chcąc otrzeźwić się chociaż trochę. Nic nie pomagało. Może jednak drzemka? Doczłapałem do sypialni i zwaliłem się na łóżko w ubraniu.

Przebudziłem się w rozleniwieniu. Znów spoglądałem w oczy kobiety, którą kochałem. Czekoladowe, roześmiane tęczówki spoglądały na mnie z góry. Jaki piękny sen.

– Marco. – głos dochodził jakby z oddali. Rozchyliłem powieki, ciesząc się marzeniem sennym.

– Moja śliczna. – wymamrotałem, sięgając od jej twarzy.

Boże ile bym dał, żeby była tu ze mną, leżała obok. Podniosła się na łokciu i pochyliła, zaglądając  mi w oczy. Niesamowity sen, wręcz czułem zapach perfum. Dotyk palców był leciutki jak piórko, ale nie sprawiał, że podnosiły mi się włoski na karku. To sen, to tylko sen. Rozczarowanie przetoczyło się przez moje ciało.

– Zostawiłaś mnie. – wyszeptałem.

– Ale wróciłam. – doszedł mnie głos z oddali.

Przymknąłem powieki, nie mogąc znieść intensywnego spojrzenia. Sięgnąłem dłonią do miejsca, gdzie powinny być jedwabiste włosy i przesunąłem między nimi palcami. Zaczynałem chyba tracić rozum, bo czułem na poduszeczkach przesypujące się ciemne pasma.

– Czemu musiałaś odejść?

– Bo cię kocham.

Jej głos brzmiał tak realnie. Otworzyłem oczy. Tęskniłem za nią tak bardzo, że mój mózg był gotowy stworzyć każdą iluzję, żebym tylko przez chwilę był szczęśliwy w bezdennej rozpaczy, w której się pogrążałem z dnia na dzień coraz głębiej.

Wpatrywałem się w czekoladowe tęczówki, uzmysławiając sobie, że Margo nie miała dodatkowej plamki. Miała ją Maarit. Wypowiedziałem jej imię na głos, a moja senna mara roześmiała się szyderczo.

– A już myślałam, że naćpałam cię za bardzo. – usiadła na mnie okrakiem, a ja nie miałem siły, by zrobić cokolwiek, by ją powstrzymać – Niezmiernie mi zależy, żebyś wiedział, że to ja cię zabijam, a nie Margo. – zaśmiała się znów, pochylając bliżej do mojej twarzy. Ciemne pasma muskały skórę twarzy. Tak nierealnie. Otrzeźwił mnie siarczysty policzek. – Cóż za naiwność...

Nagle ciemne oczy rozszerzyły się ze zdumienia a ona sama znikła tak nagle jak się pojawiła. Wszystko spowiła ciemność. Zamknąłem oczy, poddając się temu uczuciu. Zimna dłoń, przypominająca szkielet pogładziła policzek. Ponury żniwiarz postanowił zabrać mnie do siebie. Dobrze i tak nie było już po co zostawać... bez niej...

– Marco. – słodki głos Margo towarzyszył mi zapadaniu się w nicość.



Marco POV

Powoli docierały do mnie głosy. Ktoś coś mówił, ale w oddali. Nie potrafiłem otworzyć oczu. Starałem się skupić na dźwiękach.

– Powinnaś być na sali operacyjnej. – powiedział z wymówką Adam.

– Godzina w prawo czy w lewo nie zrobi nikomu różnicy.

Głos Margo był tak realny, jakby znajdowała się tuż obok. Znów mam urojenia. Zwariowałem!

– Doktor Davies, patrząc na twoje EKG wczoraj, twierdziła coś innego!

– Nie zostawię go. – powiedziała z uporem.

Kim była doktor Davies?

– To może potrwać. Ilość narkotyków, jakie podawała mu Maarit przez ostatnie dziesięć dni zrobiły swoje – argumentował. Powodzenia Adam, ja nie byłem w stanie jej nigdy przekonać a ty! – A te z dzisiaj powaliłaby konia.

Moment... narkotyki...?! Co do chuja?!?

– Mówiłam ci, że powinniśmy ją zgarnąć już pierwszego dnia, kiedy podmieniła Julie, ale nie! Ty wiedziałeś lepiej. I zobacz, co narobiłeś! – fuknęła gniewnie.

Strasznie dziwny sen.

– Nie denerwuj się! – rozkazał.

Parsknąłem w myślach. Rozkazywanie kobiece, żeby się uspokoiła, miało taką samą moc sprawczą jak chrzczenie kota.

– Po prostu się zamknij! – fuknęła – I tak muszą ją przygotować.

– Ty wiesz, że on się wkurwi, jak się dowie co zrobiłaś?

– Co my zrobiliśmy. – sprostowała jak mi się wydawało Margo – Źle, że jedyne serce, jakie chcę do przeszczepu to mojej podłej siostry?! Po co miałby umierać ktoś jeszcze, jak złapanie jej nie było takie trudne. Maarit jest przewidywalna! Mówiłam ci. – mówiła z lekkim oburzeniem – Od zawsze chciała to co ja! Te same zlecenia co dawał mi Tobias. Było do przewidzenia, że będzie chciała mieć Marco, zanim go zabije. Wilk syty i owca cała!

– Chyba wilk wkurwiony i owca w potrzasku. – narzekał Adam – Powinniśmy być w drodze do Zurichu!

– I będziemy, jak tylko dojdzie do siebie. – zapewniła.

Cokolwiek powiedział Adam, utonęło w otaczającej mnie na powrót ciemności.



Marco POV

Przebudziłem się gwałtownie, nabierając spazmatycznie powietrza. Wpatrywałem się w sufit wyłożony jasną materią. Czemu u diabła byłem w samolocie? Jezus, miałem coraz dziwniejsze sny!

Usłyszałem sapnięcie z boku. Odwróciłem się w tamtą stronę. Z niedowierzania brwi podskoczyły mi niemal do linii włosów.

Margo!

Spała spokojnie na boku posapując cicho. Była chorobliwie blada i wyglądała na wycieńczoną. Widziałem ciemne, niemal czarne kręgi pod oczami. Kurwa czy to kolejny sen?! Pierdolone piekło czy niebo? Przesunąłem wzrokiem po całym ciele i zatrzymałem na monitorze czynności życiowych podpiętym na palcu wskazującym. Dotknąłem go palcem na próbę. Był ciepły i wydawał się całkiem realny.

Przesunąłem wierzchem dłoni po policzku. Był chłodny, ale nie trupio zimny. Moje ciało zareagowało natychmiast, jakby to rzeczywiście była ona. Dotknąłem ciemnych włosów. Przesypały się między palcami, spadając na koc, którym była przykryta.

Drzwi otworzyły się bezszelestnie i stanął w nich Adam.

Co za pojebany sen! Kurwa!

– Jak się czujesz? – spytał cicho.

A może jednak nie sen?

– Jakbym umarł i trafił do piekła, ale w końcu przestałem śnić o tym jak umiera! – parsknął niewesołym śmiechem, a ja kolejny raz przetarłem twarz dłońmi – Przestałem słyszeć dźwięk płaskiej linii. – spojrzałem na Margo ponownie dotykając chłodnego policzka – Czy ona jest prawdziwa?

– Już bardziej być nie może. – zapewnił, podając mi tablet, który dopiero teraz zauważyłem w jego dłoni. Na ekranie wyświetlały się rytm serca oraz inne podstawowe parametry. – Nie chciała wyjechać bez ciebie.

– Dokąd lecimy? – spytałem nieco jeszcze nieprzytomniej.

– Do Zurychu. Margo potrzebuje przeszczepu serca. Maarit uszkodziła je, podczas tortur.

Pogłaskałem ją po głowie, ale nadal spała.

– Czemu się nie budzi?

– Doktor Davies podała jej leki na uspokojenie. Powinny zejść z pół godziny przez lądowaniem.

– Nic z tego nie rozumiem. – przyznałem szczerze, przenosząc spojrzenie z Margo na Adama i z powrotem.

Adam oparł się o ścianę po przeciwnej stronie łóżka.

– Margo doskonale wiedziała, jak zareagujesz na wieść, że potrzebuje przeszczepu.

– Znalezienie serca na czarnym rynku to nie problem. – Jakkolwiek ta wypowiedź była fatalna sama w sobie, to dla Margo przestawiłbym góry, gdybym musiał. I to bez zawahania się. – Jeden telefon do gościa z Evergreen i mielibyśmy je w dwadzieścia cztery godziny z idealnym dopasowaniem.

Skrzywił się na te słowa, ale tak samo jak ja wiedział, że pierdolone Evergreen, za odpowiednią cenę było ci w stanie dostarczyć wszystko w dobę.

– No właśnie. – przyznał – A ona się uparła, że jedynym dla niej dawcą będzie Maarit.

Zmarszczyłem brwi, nadal nie rozumiejąc.

– Więc upozorowała swoją śmierć.

– Z naszą... moją i Patricka niewielką pomocą.

Powiedziała im ale nie mi. Już tyle razu pokazała mi, gdzie jest moje miejsce, a ja jak ten wierny kundel wracałem, żeby siedzieć u boskich stóp. Czy ona mnie wykorzystywała przez ten cały czas?

– Nigdy nie trafiła do kostnicy a parę godzin po rzekomej śmierci była w Zurychu pod opieką doktor Davies i jej zespołu. – wyjaśnił – Mimo że jest na liście w tej chwili, nie ma nadal idealnego dawcy dla niej. Maarit zresztą też nie jest idealna, ale po zrobieniu badań Davies jest dobrej myśli.

Nieświadomie gładziłem ją po głowie. Przymknąłem oczy, uświadamiając sobie fakt, że Margo po raz kolejny pokazała brak zaufania do mnie. Kochałem ją bezgranicznie, a ona nie potrafiła mi zaufać. Wstałem gwałtownie, patrząc na Adama z wściekłością.

– I nic mi nie powiedzieliście.

– Nie chciała, żebyś wiedział.

– Oczywiście, że nie chciała! – wyplułem z siebie – Wiedziała, że zrobiłbym wszystko, żeby żyła!

– Nie bylibyśmy w stanie złapać Maarit bez Margo.

– A może byśmy byli! – zaprzeczyłem ostro.

– Tak? To gdzie byłeś w szukaniu? Ile udało ci się ustalić? – spytał, patrząc na mnie przymrużonymi oczami – Chyba nawet twoje dwa miliony nie pomogły w podziemiach, co? A ona – wskazał na śpiącą – bez swojego telefonu zrobiła to w miesiąc. Z telefonem pewnie byłoby szybciej, ale go zabrałeś, a ja nie miałem powodu, żeby ci go odebrać bez powiedzenia prawdy.

Miał rację, ale to nie studziło mojej wściekłości. Naprawdę mi ulżyło, że jednak żyła. Cieszyłem się jak debil. Moje debilne serce w końcu zrzuciło ciężar, ale czułem się zraniony. Do żywego mięsa. Wykorzystany – po raz kolejny.

– Niech to wszystko szlag! – warknąłem, wychodząc z kabiny.

W salonce na podłodze leżała nieprzytomna Maarit, bo jak zakładam Margo leżała na łóżku. Była podpięta do respiratora i kroplówki. Na jednym z siedzeń spoczywała kobieta koło czterdziestki. Usiadłem naprzeciwko.

– Mirella Davies. – przedstawiła się uprzejmie – Będę członkiem zespołu transplantologów.

– Marco Santini.

Uśmiechnęła się uroczo.

– Wiem, wiem. – zapytała – Słyszę o tobie same dobre rzeczy od miesiąca.

– A nie same złe opowieści? – zapytałem z uszczypliwie.

Zaśmiała się.

– Takie też. Coś cię boli? Czujesz, że jest ci niedobrze? Kręci się w głowie?

– Nie, nic z tych rzeczy – zaprzeczyłem.

– To dobrze. Gdybyś odczuwał nawet niewielkie zawroty, powiedz komuś z zespołu. Mam do ciebie tylko jedną prośbę.

– Tylko jedną? – ironizowałem – Strzelaj! – skrzyżowałem ramiona na piersi.

Z jej twarzy znikło rozbawienie, a pojawiła się powaga.

– Nie rób awantur. Nie teraz.

– Skąd taki pomysł?

– Widzę, jak cię skręca z wściekłości, wypadłeś z sypialni jak burza. Więc dobrze ci radzę: nie rób scen.

– Czy ty wiesz, do kogo mówisz? – spytałem lodowato.

– Do egzekutora mafii – odpowiedziała natychmiast. Kącik oka drgnął mi nieznacznie. – Założę się, że to serce potrafiłbyś wyciąć równie skutecznie jak mój cały zespół razem wzięty i jeszcze pewnie twoja ofiara mogłaby popatrzeć, jak bije w twojej dłoni. Niestety nie tym razem.

Arogancko uniosłem brew.

– Szkoda, bo już szykowałem narzędzia.

– Nie tym razem, bo jak bardzo chciałabym to zobaczyć, chcę Margo uratować życie.

Usiałem na fotelu naprzeciwko.

– Jak oceniasz jej szanse?

– Dość wysoko, ale nigdy nie dam ci stu procent, jeśli o to mnie pytasz. – zerknąłem na Maarit na tymczasowych noszach – Tak, wiem, chciałbyś sobie werbalnie poużywać, ale nic z tego. Nie będzie rozliczenia z przeszłością, wrzasków, niewygodnych pytań itp. itd. Torturowanie też odpada.

– Mógłbym torturować ją ze dwa dni i zapewniam, że jej serce nadal nadawałoby się do przeszczepu.

Pokręciła głową z niedowierzaniem.

– Nawet nie będę się wdawać w dyskusję. – uniosła dłoń do góry – Jako lekarz, nie wiem nawet jak to skomentować. Jako człowiek nie wierzę, że to powiedziałeś?

Uśmiechnąłem się pod nosem widząc szok na jej twarzy. Taaak! Niech sobie pocierpi, płacimy jej pewnie wystarczająco, żeby trzymała buzię na kłódkę. 

– Czego użyłaś?

– Tego czego nie chciałam, ale nie było innej możliwości.

– C11H17N3O8? – spytałem beznamiętnie.

W oczach lekarki pojawił się błysk uznania.

– Tak, tetrodotoksyna w idealnej dawce.

– Niezwykle ryzykowna! To mogło ją zabić.

– Jej to powiedz – odparła obronnie. – Ja jestem tylko technikiem laboratoryjnym a ona maestro.

– Taaak – przeciągnąłem głoski, krzyżując ramiona na piersi. – Margo lubi brać czynny udział w pozorowaniu swojej śmierci.

Uniosła dłonie do góry, jakby była niewinna.

– Żyje według cytatu: Wiadomości o mojej śmierci były mocno przesadzone, cytując Marka Twaina (The report of my death was an exaggeration)

– Jak pieprzony kot z dziewięcioma życiami – przyznałem. – Chyba ze cztery już wykorzystała.

Siedzieliśmy dość długo w kompletnej ciszy, mierząc się spojrzeniami. Obserwowała mnie uważnie, ale nie miała ochoty kontynuować potyczki słownej. Adam też jakoś nie. A ja nadal byłem wkurwiony.

- Co z Julie? – spytałem siedzącego po drugiej stronie Adama.

– Odbiliśmy ją dzień wcześniej. To sprowokowało Maarit do działania.

– Podmieniła ją jak była we Florencji u Alcji?

– Na lotnisku.

Przeczesałem włosy palcami.

– Dałem się nabrać. – mruknąłem.

- Ego boli nieco? – spytała Mira, mrużąc oczy i powstrzymując uśmiech.

- Odwraca moją uwagę od bycia wkurwionym! A to z pewnością dobrze dla ciebie. – odparłem lodowatym tonem, odwracając się do Adama – Nic się nie stało Julie?

- Jest trochę poobijana, nico zaszokowana. – odparł, podnosząc filiżankę do ust – Ściągnąłem Antonio, żeby się nią zajął.

Susan, która obsługiwała lot podeszła do nas z kolejną kawą.

– Zjedz coś. – poradziła Mira – Zrelaksuj się i daj Margo wsparcie, którego potrzebuje. Jesteś w stanie to zrobić?

Podniosłem się i bez słowa wróciłem do sypialni, zgarniając po drodze tablet.



Margo POV

Obudził mnie dotyk. Ciepła dłoń głaskała mnie po głowie. Udając, że się jeszcze nie obudziłam, cieszyłam się doznaniem.

Jezu, jak ja za nim tęskniłam. Brakowało mi go każdego dnia a nocami jeszcze bardziej. Dnie poświęcałam na morderczej walce o powrót do sprawności pod czujnym okiem Mirelli. Pot lał się ze mnie strumieniami, gdy od nowa uczyłam się chodzić. I tak miałam więcej szczęścia niż przeciętne ofiary wypadków, bo zajmowały się mną pielęgniarki całą dobę. Każda z nich ćwiczyła moje mięśnie, nawet gdy byłam w śpiączce. Nieuszkodzona ręka i noga przechodziły fizjoterapię, żeby późniejsza rehabilitacja była łatwiejsza. Złamana noga nadal mi dokuczała, ale z ręką było wszystko w porządku. A teraz przez przeszczep znów położą mnie do łóżka.

– Długo będziesz udawać, że jeszcze śpisz? – doszedł mnie głos Marco. Nie mogłam złapać czy jest wściekły, czy będzie reprezentował Hiszpanię na olimpiadzie w nieistniejącej kategorii: spokój narodów.

– Cieszę się doznaniem. – wyszeptałam, otwierając oczy. Hipnotyczne zielone tęczówki wpatrywały się we mnie ze spokojem. Zsunął rękę z moich włosów po ramieniu do palców.

– Schudłaś.

– Tylko trochę. – przez dwa oddechy panowała cisza – Jak bardzo mnie nienawidzisz?

– Czuję się zraniony. – pogłaskał kciukiem wierzch mojej dłoni – Po raz kolejny mi nie zaufałaś. Jak kiedykolwiek mielibyśmy być razem jeśli zawsze z twojej strony jest: ja, ja, ja.

Wnętrzności zacisnęły mi się ze strachu. Wiedziałam, czym ryzykuję, odwalając obie akcje, ale tak po prostu musiało być.

– To nie tak. Przez tyle lat musiałam polegać sama na sobie. – wyszeptałam, starając się opanować oddech i zachować spokój, żeby nam tu nikt nie wpadł do środka i nie zaczął się pieklić – To nie jest takie proste, porzucić ten schemat.

– Prawie umarłaś, a nawet wtedy nie byłaś w stanie mi zaufać. – wzięłam głęboki oddech. Nie płacz, Margo. Zakładałaś taki scenariusz! – Chciałaś się poświęcić dla siostry. Prawie to rozumiem. Pewnie zrobiłbym to samo dla swojej. – kontynuował tym samym tonem – Nie potrafię tak Margo. – zamarłam. Czy on mi mówił, że.... O nie! – Jesteś dla mnie najważniejszą osobą na świecie. Ten miesiąc był torturą. Każdej nocy śniło mi się, jak zamykasz oczy, a monitoring serca zaczyna piszczeć. Polowanie na Maarit było jedyną logiczną rzeczą. Skazałaś mnie na miesiąc w piekle.

– Byłam w nim dwadzieścia siedem lat. – wyznałam na granicy łez.

– Nie ma porównania do tego co robił ci Tobias i tego co ty robisz mi. Powtarzasz wzorzec. Soteriophobia tak to się nazywa w terminologii medycznej. Czyli strach przez uzależnieniem się od innych. Dlatego uciekasz, celowo unikając kontaktu z tym, co powoduje, że odczuwasz strach lub niepokój. – tłumaczył – Irracjonalnie boisz się, że uzależnisz się ode mnie. To może wydawać się dobrym rozwiązaniem na krótką metę, ale prawda jest taka, że jeśli nie do końca zrozumiesz, czego doświadczasz, zaczynasz ograniczać swoje życie na dłuższą metę.

– Teraz jestem wariatką?

– Niczego takiego nie powiedziałem. – zapewnił łagodnie – Usiłuję ci powiedzieć, dlaczego czujesz niepokój za każdym razem, kiedy wydaje się, że między nami się dobrze układa. Akcja powoduje reakcje. Dla ludzi, którzy pragną autonomii i niezależności, czują niepokój lub panikują nad samą ideą uzależnienia się od innych. Aby uniknąć takich natrętnych myśli, unikasz jakichkolwiek sytuacji, w których trzeba być zależnym. Twoja wyprawa do twierdzy Romanova, dodajmy misja samobójcza, jest dokładnie tym: udowodnieniem sobie, że nikogo nie potrzebujesz. To jest błędne koło kochanie. Ja ci nigdy nie odbiorę kontroli.

Niewidzialna ręka strachu oplatała moje serce. Marco miał absolutną rację. Może przez chwilę wydawało mi się, że mogę polegać tylko na sobie, ale bądźmy realistami, co z tego wyszło? Trauma, szpital, ból i lęk czy uda mi się przetrwać bez zdradzania sekretów, od których zależało życie innych ludzi.

Nie chciałam nikogo wciągać w ten konflikt, co było na chwilę świetną wymówką, ale oni wciągnęli się sami. Dla mnie. Wszyscy ci ludzie, którzy pomogli nam w Rosji – zrobili to dla mnie, bo to moje życie leżało na szali.

– Nienawidzę psychologii. – wymamrotałam.

– Gdzie byśmy byli, gdybyśmy nie rozumieli swoich zachowań? – spytał, gładząc kciukiem linię szczęki – Proces leczenia polega też na obiektywnym i szczerym spojrzeniu na swój własny udział w podkręcaniu fobii.

– Czas jest wszystkim, co mamy i czego nam brakuje! – kolejne łzy spłynęły po twarzy.

– Wielu sytuacji mogliśmy uniknąć, gdybyś tylko powiedziała, co siedzi w twojej głowie. Zwerbalizowała swoje myśli. Jak bardzo bym chciał, nie umiem w nich czytać. Sęk w tym Margo, że ja nie dam rady na dłuższą metę biegać w tym błędnym kołowrotku. – oznajmił z westchnieniem – Jak bardzo rozumiem, z jakiego powodu zachowujesz się tak, a nie inaczej, nie potrafię przejść nad tym do porządku dziennego. Potrzebuję, żeby kobieta, którą kocham, ufała mi bezgranicznie. Nie umiem inaczej Margo.

Zachłysnęłam się powietrzem. Sama myśl, że mogłabym go już więcej nie zobaczyć, stawiała mnie na granicy paniki. Serce zaczęło mi walić, a pot wystąpił na czoło. Czy nie rozumiał, że był moim powietrzem? Potrzebowałam go, żeby oddychać.

– Nie zostawiaj mnie. Nie teraz kiedy naprawdę jestem wolna. – wtuliłam się jego rękę, a krople spłynęły po policzkach.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i Mirella wpadła do środka. Adam dreptał jej po piętach.

– Oszalałeś, kurwa?! – warknęła na Marco.

– Przestań Mira! – zaszlochałam, siadając.

– Prosiłam cię...

– Przestań! – krzyknęłam przez łzy – Wyjdź! – rozkazałam.

– Nie możesz się denerwować.

– Wyjdź! – zawołałam rozkazująco.

– Margo! – ostra komenda Marco przywołała mnie do rzeczywistości – Stop!

Wciągnął mnie na swoje kolana i przytulił. Nadal płakałam rozpaczliwie.

– Nie zostawiaj mnie – wychlipałam.

– Nie zostawię cię. – zapewnił łagodnie – Będę ostatnim, co zobaczysz, zanim cię zabiorą na blok i będę przy tobie, jak się obudzisz. Ale co dalej... – zawahał się. Wbiłam paznokcie w jego przedramię, wtulając buzię w jego szyję. – Nie wiem, co dalej. Nie wybieram myślami tak daleko. Nie chce sobie dawać nadziei na przyszłość, bo na razie ta przyszłość stoi pod znakiem zapytania. Mam cię teraz przez chwilę w ramionach, ale... – przytulił mnie mocno, wplatając dłoń we włosy – Nie chce cię stracić jeszcze raz. Z tobą nie da się niczego planować.

– Nie stracisz, o ile przestaniesz ją denerwować. – rzuciła gniewnie Mira, sięgając po stetoskop.

– Będę potrzebowała terapii prawda? – spytałam przez łzy.

– Teraz potrzebujesz przeszczepu. – zaprotestowała lekarka, osłuchując moje serce.

– Wrócimy do tego tematu, jak poczujesz się lepiej. – odparł, całując mnie w czoło.

– Alleluja! - mruknął Adam pod nosem.



KONIEC!



Czy już przestaliście mnie nienawidzić? :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro