#31 Listy miłosne
TYDZIEŃ PÓŹNIEJ
Siedziałem przy łóżku Sam tak jak każdego dnia, gdy nagle usłyszałem jakieś krzyki dochodzące z korytarza. Podniosłem się z krzesła i podszedłem do drzwi marszcząc brwi. wyszedłem na korytarz.
-Gdzie jest ten pierdolony gówniarz?! - usłyszałem tak znany mi głos i wtedy go zobaczyłem.
Niestety on także ruszył w moim kierunku. Był wściekły. Krzyczał, a ja przez chwilę nie byłem w stanie wykonać ruchu.
-Jezu... Carter, uciekaj! - krzyknęła zapłakana Ronnie biegnąc za nim.
Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić on był już przy mnie, a jego pięść wylądowała na mojej szczęce. Dostałem jeszcze kilka ciosów, aż się obaliłem.
-Zostaw go! - piszczała Ron.
Ojciec usiadł na mnie i już miał mnie okładać pięściami, gdy ja wreszcie się przebudziłem. Zablokowałem jego ciosy. Przewróciłem nas tak, że to ja byłem na górze i unieruchomiłem go. Nie musiałem czekać długo, gdy przybiegła ochrona, a wraz z nimi matka. Oni go zabierali, a ona krzyczała, że nie mają mu nic robić.
-Carter, boże, nic ci nie jest? - podbiegła do mnie moja siostra.
-Żyje - odpowiedziałem ścierając krew z twarzy.
Veronica przytuliła się do mnie.
-Starałam się go powstrzymać, ale on jest nieobliczalny...
-Nic cie nie zrobił? - zapytałem z przerażeniem.
-Nie, spokojnie, nie musisz się o mnie martwić, ale ty powinieneś stąd uciekać...
-Co? Niby czemu?
-Ojciec jest w niezłym szale, on chce cię zabić...
-Tyle lat próbował i teraz ma mu się udać? - parsknąłem śmiechem.
-Carter, ja nie żartuję - powiedziała poważnie -On znalazł listy mamy i... twojego ojca, on jest teraz w szale. Boję się, żeby nie skrzywdził też mamy.
-Bez przesady, to tylko listy - wzruszyłem ramionami.
-Listy miłosne, pisane w sumie niedawno, gdy mama z tatą są już małżeństwem. Masz przeczytaj je - dała mi stertę kopert -I masz jeszcze to - dała mi stos pieniędzy.
-Skąd ty...?
-Nie gadaj, tylko bierz - powiedziała ostro -I zniknij na jakiś czas.
-Nie mogę... Musze być przy Sam.
-Ona jest w śpiączce!
-Ale...
-Żadnego "ale", obiecuję, że będę cię informować o jej stanie.
-No dobra... -zgodziłem się niechętnie.
****
Wpadłem do mieszkania Iana i zacząłem pakować wszystkie swoje rzeczy.
-Ronnie o wszystkim mi powiedziała, potrzebujesz jakiejś pomocy stary? - zapytał Ian wchodząc do salonu.
-Możesz mnie podrzucić na dworzec?
-No jasne.
Spakowałem jakieś ciuchy, ładowarkę do telefonu, słuchawki, jakieś kosmetyki typu perfum itp. i wszystkie inne niezbędne bzdety. Przez chwilę w dłoni trzymałem listy, które dała mi Ron, ale ostatecznie wrzuciłem j do torby.
-Możemy jechać, ale najpierw chce jeszcze wpaść do szpitala - zwróciłem się do Iana.
-Okej, nie ma sprawy - powiedział lekko się uśmiechając -Dasz sobie radę, stary? - zapytał zmartwiony.
-A co kiedyś sobie nie poradziłem - zażartowałem, a on spojrzał na mnie poważnie -Dam radę - zapewniłem go.
-Gdzie pojedziesz?
-Może zrobię wizytę mojemu staruszkowi - wyjąłem z torby listy -Z tego wynika, że mieszka w Dallas, więc mam nadzieję, że mnie przyjmie po tak długiej podróży jaka mnie czeka.
****
Wszedłem do pokoju Sam. Ukucnąłem przy łóżku, na którym leżała i ucałowałem ją w dłoń.
-Teraz na jakiś czas wyjeżdżam, ale obiecuję ci, że wrócę. Nigdy cię nie zostawię, Sami. Kocham cię i to nigdy się nie zmieni.
Podniosłem się. Pocałowałem ją jeszcze w czoło i przez chwilę na nią popatrzyłem po czym wyszedłem z pokoju i kierowałem się w stronę wyjścia ze szpitala, gdy usłyszałem znajomy głos.
-Carter, poczekaj! - krzyczała moja matka.
Nie zważałem na jej krzyki, szdłem dalej. Nagle poczułem szarpnięcie za kurtkę. Westchnąłem głośno i spojrzałem na kobietę.
-Nie możesz wyjechać! - powiedziała wkurzona.
-Jak to nie mogę? Patrz, właśnie to robię - parsknąłem.
-Jak to zrobisz on nie da nam żyć - próbowała wziąć mnie na litość.
-A teraz nie daj mi żyć. Może jak wyjadę wreszcie wszystko będzie w porządku.
-Ale... - próbowała jeszcze coś wymyślić -Po prostu uważaj na siebie - dokończyła ciszej.
Kiwnąłem głową, odwróciłem się i już chciałem zrobiłem kilka kroków naprzód, ale zatrzymało mnie to co dalej powiedziała.
-Przepraszam... za wszystko.
Wstrzymałem oddech na chwilę, ale już po chwili go wypuściłem i nic nie mówiąc ruszyłem dalej.
****
Rozsiadłem się wygodnie w pociągu, wyciągnąłem słuchawki i podłączyłem je do telefonu włączając od razu moją ulubioną składankę. Już chciałem zamykać torbę, gdy w oczy rzuciły mi się listy, które tu wrzuciłem. Po chwili wahania wyciągnąłem je i zacząłem czytać.
"Przepraszam, że dawno się nie odzywałam i tak po prostu wyjechałam, ale był tego powód... Nie radziłam sobie z tym, bałam się. Jeżeli jeszcze w jakimś stopniu ci na mnie zależy odpisz to wszystko ci wytłumaczę.
Przepraszam, Amanda"
"Amy,
tak wiele razy do ciebie pisałem, wciąż za tobą tęsknię. Tych wszystkich wspólnych chwil nie jest tak łatwo zapomnieć, mimo że od twojego wyjazdu minęły trzy lata. Odpowiadając na twoje pytanie, tak, wciąż mi zależy na tobie i chcę znać ten powód.
Twój Carter."
Carter? Dała mi imię po ojcu...
"Carterze...
Ciężko mi o tym pisać, ale byłam w ciąży, mamy dwuletniego syna. Przepraszam, że dopiero teraz cię o tym informuję, ale nie mogłam się do tego zebrać. Nazwałam go Carter, po tobie, żeby mi o tobie przypominał. Jeszcze raz przepraszam, ale wiesz jak wtedy było... Moi rodzice przez przypadek dowiedzieli się o ciąży, wywieźli mnie i znaleźli mi 'idealnego' męża. Przepraszam, chciałabym móc cofnąć czas...
Amanda"
****
"Amy, kochanie,
proszę spotkajmy się, piszemy już tak długo, chciałbym znowu cię zobaczyć i poznać naszego syna, z tego co piszesz on jest wspaniały, chce go zobaczyć i przytulić. Wiem jaki jest twój mąż (wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić), ale wiem, że tak naprawdę go nie kochasz, a on jest despotyczny, ale powtarzam po raz kolejny możesz od niego odejść, ja się wami zajmę, obiecuję.
Kocham cię, twój Carter.
"Carterze,
kocham cię, ale nie mogę tego zrobić, on i tak nas znajdzie i nas zabiję. Nie mogę też już więcej z tobą pisać, przez te dwa lata za bardzo narażałam siebie i naszego synka na to, że on znajdzie te listy, nawet nie chce myśleć co by wtedy się stało. Po raz kolejny przepraszam, ale po prostu nie mogę tak dłużej... Nigdy o tobie nie zapomnę, ty jesteś jedyną moją prawdziwą miłością, kocham cię.
Twoja na zawsze, Amanda"
"Amy,
nie możesz tego zrobić, nie przestawaj pisać, nie zostawiaj mnie po raz kolejny, nie możesz! Ucieknij od niego, ja wam pomogę, on was nie znajdzie! [...]
Kocham cię, twój Carter."
"Amy,
proszę cię odpisz, martwię się.
Kocham cię, twój Carter."
****
"Amando,
nie wiem, który to już mój list, ale wciąż mi nie odpisujesz, boję się, że coś ci się stało, ale jednak mam nadzieję, że po prostu przestałaś mi odpisywać, bo wtedy chociaż nic by nie było tobie, ani małemu Carterowi i malutkiej Ronnie. Mam nadzieję, ze wszystko jest dobrze i spokojnie żyjecie. To mój ostatni list, wiedz że zawsze będę cie kochać, a drzwi mojego domu są dla was zawsze otwarte jakbyś zapomniała mieszkam w Dallas, przy ulicy *****.
Kocham cię, twój Carter."
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro