Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

#28 Na zawsze

Wbiegłem do szpitala z Sam na rękach.

-Błagam, niech ktoś jej pomoże - wydarłem się rozpaczliwie.

Od razu podbiegło do mnie kilka pielęgniarek. Nawet nie wiem, w którym momencie zabrali moją ukochaną Sam z moich rąk.  Po chwili zostałem sam na korytarzu, znaczy się nie byłem do końca sam. Siedziało tam kilka osób w poczekalni, ale byli daleko ode mnie. Usiadłem na krzesło i schowałem twarz w dłonie. Poczułem jak łzy zaczynają wypływać mi spod powiek.. Nie potrafiłem tego powstrzymać. Bałem się, że to moja wina w jakim jest stanie jest teraz Sam. Przejechałem dłońmi po włosach jednocześnie mocno za nie ciągnąc. Przetarłem mokre policzki i wziąłem kilka głębokich oddechów.

****

Z samego rana byliśmy już w drodze do Portland. Nie jechaliśmy samochodem, bo zajęłoby to za dużo czasu, musieliśmy polecieć. Sam była nieprzytomna, ale jej stan był stabilny. Przez cały lot byłem przy niej i trzymałem ją za rękę.

-Błagam nie umieraj. Nie zostawiaj mnie. Ty nie możesz umrzeć. Sami bądź silna. Wierzę, że dasz radę. Walcz dla mnie, swojej mamy, Nicka i samej siebie. Kocham cię - powtarzałem non stop.

Sam wyglądała okropnie, była cała blada, wokół jej oczu widoczne były zasinienia, miała worki pod oczami. Dodatkowo do jej ciała były podłączone jakieś rurki i aparatura. Wyglądała po prostu niczym trup.

Gdy wylądowaliśmy w Portland Sam od razu zabrano do szpitala. Od razu zajął się nią jej lekarz. Usiadłem przed salą, w której się znajdowała. w pewnym momencie usłyszałem pospieszny tupot obcasów. Spojrzałem w stronę, z której dobiegał dźwięk i zauważyłem podążającą w moją stronę mamę Sam. Wstałem z krzesła, gdy była już dość blisko. 

-Dzień do... - nie zdążyłem dokończyć, gdyż dostałem od tej drobne kobiety w twarz. 

Spojrzałem na nią zaskoczony, ale nie zdążyłem wydobyć z siebie ani słowa, bo ona zaczęła na mnie krzyczeć.

-Co ty sobie wyobrażałeś?! Zabierać chorą dziewczynę na jakąś wycieczce, czy ty jesteś normalny?! Pomyślałeś chociaż przez chwilę co jej może grozić?! Do tego bez zgody mojej i lekarza! Mogliśmy wezwać policję! Teraz przez twoją głupotę ona leży nieprzytomna!

-Proszę, niech się pani uspokoi - poprosiłem łagodnie -Wiem, że to było głupie, ale przecież dostaliśmy pozwolenie od pani i od lekarza, a do tego Sam przecież miała jakieś leki czy coś co jej pomagało - zacząłem tłumaczyć.

-Nie wiem kiedy my się na to zgodziliśmy - fuknęła wściekle -Sam może brała tabletki, ale nie chciała ich brać, bo sprawiały, że przez całe dnie i noce spała.

-Jak to? - zapytałem zdezorientowany.

-No normalnie! - wykrzyknęła wykonując chaotyczny ruch rękami.

Poczułem jak robi mi się słabo. Usiadłem na krzesełku i przez kilka minut patrzyłem tępo przed siebie w ogóle nie kontaktując z otaczającym mnie światem

-Ona mnie okłamała... - powiedziałem po chwili sam do siebie.

-Kto cię okłamał? Co ty teraz wygadujesz, chłopcze? - zapytała nerwowo kobieta.

-Samantha - odpowiedziałem spoglądając na nią -Powiedziała mi, że się zgodziliście, że nie ma żadnych przeciwwskazań, że bierze tabletki...

Kobieta patrzyła na mnie podejrzliwie analizując zapewne moje słowa. Po chwili usiadał obok mnie i oparła się o oparcie krzesła.

-Przepraszam, że naskoczyłam tak na ciebie. Myślałam, że to był twój pomysł, a to jednak jej - powiedziała cichym głosem -Poświęciła wszystko dla kilku wspomnień, dla czasu spędzonego z tobą...

-Spełnialiśmy jej marzenia z listy rzeczy do zrobienia... przed śmiercią.

Po tych słowach oboje zamilkliśmy. 

****

Obudziłem się słysząc głośne szmery i rozmowy. Otworzyłem gwałtownie oczy i zobaczyłem wyjeżdżającą Sam na łóżku szpitalnym z pokoju. Od razu podniosłem się z krzesła i podbiegłem do niej. Gdy zobaczyłem,że jest przytomna, a jej oczy są lekko otwarte na mojej twarzy pojawił się od razu uśmiech. Złapałem za jej dłoń. Posłała mi delikatny uśmiech. Kątem oka zauważyłem, że mama Sam rozmawia z lekarzem.

-Konieczna jest operacja - usłyszałem fragment rozmowy.

-Bądź silna Sami. Przed nami jeszcze wiele wspólnych chwil. Będziemy razem już na zawsze, tylko musisz być silna, skarbie. Wierzę, że dasz radę.

-Już tyle razy walczyłam, nie wiem czy mam siły na kolejną potyczkę. Chyba jestem już za słaba... - powiedział ledwo, a na końcu kilkukrotnie zakasłała.

-Nawet tak nie mów - wtrąciłem od razu.

-Posłuchaj mnie, Carter... Jeżeli jednak nie dałabym rady żyj dalej, wyjedź z tego potwornego miejsca, bądź szczęśliwy, ale nigdy nie zapominaj o mnie - zaszlochała -Chcę żyć chociaż w twoich wspominaniach. Nawet jeżeli ja się poddam ty tego nie rób. Walcz do utraty sił. Nigdy, przenigdy się nie poddawaj. Proszę obiecaj mi to - ścisnęła mi dłoń.

Widziałem z jakim trudem ściskała moją dłoń. Wiem, że chciała zrobić to mocniej, ale nie była w stanie zrobić tego mocniej.

-Wierzę, że nie będę usiał tego spełniać, bo wierzę, nie, ja wiem, że dasz radę, ale dla twojego spokoju obiecuję ci to - po tych słowach musnąłem delikatnie swoimi ustami jej spierzchnięte wargi -Kocham cię już na zawsze.

-Też cię kocham i nigdy nie przestane.

-Przepraszam, ale musi pan już zostawić pacjentkę - zwróciła się do mnie jedna z pielęgniarek.

Pokiwałem głową na znak zrozumienia. Puściłem dłoń Sam.

-Walcz, Sami, nie poddawaj się! - krzyknąłem za nią.

Patrzyłem jak moja ukochana znika za jednymi ze szpitalnych drzwi. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro