#25 Szczera noc
Kręciłem się w łóżku nie mogąc ani na chwilę usnąć. Przez głowę przelatywało mi miliony myśli, których nie potrafiłem okiełznać. Wreszcie nie wytrzymałem wstałem z łóżka. Ubrałem na siebie czarne, dresowe spodnie i zieloną bluzę. Wziąłem portfel, telefon i słuchawki. Wyszedłem z pokoju zarzucając na głowę kaptur i od razu go za sobą zakluczając. Kierowałem się długim holem w stronę wyjścia przy okazji podłączając słuchawki do telefonu. Wokół mnie panowała niemalże idealna cisza zakłócona odgłosami niekiedy otwieranych drzwi, bądź dźwiękiem kogoś kroków. Będąc już przy drzwiach wyjściowych wkładałem słuchawki do uszu i już chciałem wychodzić, gdy za sobą usłyszałem jak ktoś odchrząkuję, na początku nie zwróciłem na to uwagi, dopiero wtedy gdy ta osoba przemówiła.
-Widzę, że nie tylko ja nie mogę spać.
Od razu na dźwięk jej głosu się odwróciłem. Jej blond włosy były rozpuszczone i potargane. Miała na sobie czarne leginsy i dużą, szarą bluzę z kapturem. Na twarzy nie miała ani grama makijażu, ale ona go nie potrzebowała, bez niego wyglądała pięknie. wyjąłem słuchawki z uszu chowając je do kieszeni spodni.
-Jakoś tak wyszło - wzruszyłem ramionami.
-Wybierasz się na spacer?
-Taki miałem zamiar - odpowiedziałem wciąż się jej przyglądając.
-Mogę się dołączyć? - zapytała z nadzieją.
Skinąłem głową na znak zgody. Odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z budynku, a zaraz za mną Sam. Od razu uderzył we mnie powiew chłodnego, przyjemnego wiatru. Zaciągnąłem się świeżym powietrzem przymykając przy tym oczy. Po chwili w milczeniu ruszyliśmy oświetlonymi uliczkami San Francisco przed siebie. Przez kilkanaście minut żadne z nas się nie odezwało, do czas aż Sam nie wytrzymała tej niezręcznej ciszy.
-Nie osądzam cię - wyrzuciła z siebie.
Spojrzałem na nią z uniesionymi brwiami.
-Nie wiem czemu to robisz, dlatego nie będę cię oceniać - wzruszyła ramionami wskazując na moje nadgarstki.
-Wszyscy to robią, nawet jeśli mówią, że nie - przewróciłem oczami odwracając od niej wzrok.
-Nie jestem taka jak wszyscy - oburzyła się.
-Wszyscy tak mówią - prychnąłem lekko rozbawiony.
-Jesteś nieznośny - fuknęła zakładając ręce na piersi.
-Dopiero teraz to zauważyłaś? - zaśmiałem się bez radości.
-O co ci chodzi, Carter? - zapytała łapiąc mnie za ramię odwracając w swoją stronę i jednocześnie zatrzymując.
-Mi? O nic - wzruszyłem ramionami.
-Och, przestań - uderzyła mnie ręką w ramię -Zacząłeś się tak zachowywać, gdy zobaczyłam twoje blizny, ja nie naciskam, nie pytam dlaczego to robisz, więc nie wiem czego jeszcze oczekujesz!? Czasu nie cofnę i nie sprawię, że znowu nie będę o nich wiedzieć, a nawet jakbym miała taką możliwość nie zrobiłabym tego!
-Nigdy nie powinnaś się o nich dowiedzieć! To moja prywatna sprawa!
-Nie wiem kim dla siebie jesteśmy, ale wydawało mi się, że sobie ufamy, że jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele dzielą się ze sobą wszystkim i nie wstydzą się wyjawić jakiś krępujących, zawstydzających spraw. Pamiętaj, przyjaciele nie osądzają, przyjaciele zrozumieją.
-Chcesz wszystko wiedzieć?!
-Nie będę na tobie tego wymuszać, nie o to mi chodzi. Chcę, żebyś mi zaufał i powiedział, gdy będziesz na to gotowy.
Przez chwilę patrzyłem na nią głośno dysząc. Wreszcie wziąłem głęboki oddech i z powrotem odwróciłem się w kierunku, w którym szliśmy i ruszyłem przed siebie. Gdy nie słyszałem, że Sam idzie za mną odwróciłem się do niej.
-Idziesz? - zapytałem starając się uśmiechnąć, chociaż nie jestem pewny czy to wyszło.
Mimo to bez słowa ruszyła w moją stronę. Ramię w ramię ponownie zaczęliśmy iść przed siebie nie odzywając się do siebie.
-Gdzie my właściwie idziemy? - zapytała po chwili Sam.
-Jest takie super miejsce niedaleko, chociaż nie wiem cy damy radę tam dotrzeć.
Dziewczyna w odpowiedzi pokiwała głową w górę i dół. Dalej szliśmy w ciszy, a ja wciąż biłem się z własnymi myślami czy powinienem jej coś zdradzić na swój temat.
****
W ciszy dotarliśmy do naszego celu. Momentami ciężko było iść i na pewno łatwiej byłoby się tu dostać samochodem, ale wreszcie nam się udało. Dotarliśmy na Twin Peaks, wzgórza, z których można oglądać wręcz całe San Francisco.
-Wow - skomentowała Sam.
Mimowolnie na moich ustach pojawił się uśmiech widząc ją tak zachwyconą. Podeszliśmy do kamiennego murka. Przyglądaliśmy się nocnemu San Francisco oświetlonymi milionami świateł. Za to na bezchmurnym niebie widoczne były miliony gwiazd i ciężko było się zdecydować co wygląda piękniej.
-To jest niesamowite - wyszeptała z zachwytem Sam -Wygląda to tak cudownie... - powiedziała z szerokim uśmiechem -Dziękuję, że mnie tu zabrałeś - powiedziała spoglądając na mnie.
-Nie ma za co - posłałem jej delikatny uśmiech.
Obydwoje wróciliśmy do patrzenia przed siebie i oglądania nocnej panoramy miasta.
-Sam... - zwróciłem się do niej po chwili.
Dziewczyna zerknęła na mnie, ale ja wciąż patrzyłem przed siebie.
-Niech to będzie szczera noc - zacząłem niepewnie -Bądźmy całkowicie szczerzy, a to czego się dowiemy teraz pozostaje naszą tajemnicą, zostaje tutaj, w San Francisco. Jutro ma być tak jakby ta noc nie istniała, a teraz nie mamy się przejmować tym co będzie, jakby istniała tylko ta jedna noc.
Po wypowiedzeniu słów niepewnie spojrzałem na Sam. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i wystawiła w moją stronę mały paluszek. Zaśmiałem się i od razu zahaczyłem o niego swoim.
-Tu i teraz, tylko ja i ty - powiedziała Sam patrząc prosto w moje oczy.
-Tu i teraz, tylko ja i ty - powtórzyłem po niej uśmiechając się do niej.
Puściliśmy swoje palce.
-Chodź, usiądźmy - zaproponowała Sam wskazując na murek, a ja od razu się zgodziłem.
Wskoczyliśmy na kamienny murek siadając przodem do panoramy miasta. Nasze ramiona się ze sobą stykały, a nogi swobodnie zwisały.
-Te blizny... - zacząłem biorąc głęboki oddech -Jestem po prostu głupi i się tnę - pokiwałem głową na boki zagryzając wargę.
-Miało być szczerze, pamiętasz? - powiedziała łagodnie i złapała mnie delikatnie za dłoń -Ja nie będę cię oceniać, a to czego się dowiem zostaję między nami - zapewniła ściskając moją dłoń.
-Po prostu na nie zasługuję - powiedziałem po chwili -Zasługuję jedynie na cierpienie.
-Nie mów tak, to nie prawda, Carter - zaprzeczyła od razu.
-Moi rodzice o razu by to potwierdzili - zaśmiałem się smutno starając się powstrzymać łzy -Nie zasługuję na to wszystko co mam, a zwłaszcza na taką osobę jak ty, powinienem już dawno dać ci spokój.
-Carter, nawet nie zdajesz sobie sprawy ile dla mnie robisz, jesteś mi potrzebny i ja czasami zastanawiam się jak to możliwe, że mam przy sobie tak wspaniałego chłopaka.
-Nie jestem wspaniały, Sam - pokiwałem głową na boki -Moja siostra jest wspaniałą, ale ja nie. To słowo w ogóle do mnie nie pasuje.
-Według mnie pasuję - odpowiedziała pewnie.
-Jakby tak było ojciec tak wiele razy by mnie nie uderzył - prychnąłem.
-Czyli stąd te wszystkie ślady?
-Ta... Ale ja na to zasługuję.
-Carter, proszę cię nie mów tak i opowiedz mi o co chodzi z twoim ojcem.
-Kiedyś tylko się darł, z czasem zaczął mnie bić i poniżać, jaki jest tego powód nie wiem. Może chodzi o to, że nie jestem jego synem, bo przecież swojej córeczki nigdy nie uderzył.
-Masz innego ojca? - zapytała zaskoczona.
-Tak, dowiedziałem się kilka dni temu, może on wiedział wcześniej i to był powód dlaczego mnie tak traktował, albo po prostu jestem beznadziejny.
-Myślę, że to mogła być tego przyczyna. Twoją mamę też krzywdzi?
-Nie wiem, nie wiedziałem u niej żadnych śladów, ale czasami wygląda jakby się go bała. Tylko nie myśl, ze chociaż ona mnie kocha, ona też mnie nienawidzi.
-Skąd to możesz wiedzieć?
-Uwierz, da się to zauważyć.
-Nie myślałeś o tym, żeby wyprowadzić się do jakiejś rodziny czy coś?
-Nie mam żadnej rodziny gdzie mógłbym zamieszkać, dlatego czekam do osiemnastych urodzin, żeby się wyprowadzić, ale czasami jak jest bardzo źle przenoszę się na jakiś czas do Iana.
-Chyba będzie najlepiej jak się od nich wyprowadzisz, bo to cię niszczy.
-Myślisz, że dam sobie radę sam? - zapytałem niepewnie.
-Ja tak nie myślę, ja jestem tego pewna - posłała mi pocieszający uśmiech -A co do twoich cięć... - zaczęła, ale od razu jej przerwałem.
-Od jakiegoś czasu tego nie robię - powiedziałem z lekkim uśmiechem.
-Długo?
-Nie, ale jak jestem poza domem i to do tego z tobą nawet nie czuję potrzeby by to zrobić.
-Wiesz, że nie ważne co twój ojciec mówi, jak dla mnie jesteś cudowny - powiedziała kładąc jedną dłoń na moim policzku -Jesteś naprawdę wartościową osobą i nie zasługujesz na cierpienie.
Zdjęła dłoń z mojego policzka i przeniosła obie ręce na moje dłonie. Podciągnęła rękawy mojej bluzy i spojrzała na blizny. Przejechała po nich delikatnie opuszkami palców.
-Proszę, nie rób już więcej tego - wyszeptała patrząc wprost w moje oczy, a następnie złożyła pocałunki na moich nadgarstkach.
-Postaram się - wyszeptałem w odpowiedzi.
-Zrób to dla siebie, bo jesteś tego warty, a jeżeli już naprawdę to nie pomoże pomyśl o mnie. Gdy ty cierpisz to ja też, bo... Jesteś dla mnie strasznie ważny. Jakbyś nie dawał rady ja zawsze będę - posłała mi delikatny uśmiech.
-Dziękuję, jesteś wspaniała - uśmiechnąłem się szeroko.
-Zrobiło ci się lżej, gdy się wygadałeś?
-Tak, o wiele - przyznałem szczerze -A teraz powiedz mi, czy mogę cię pocałować? - zapytałem z nieśmiałym uśmieszkiem.
-Już od dawna czekam aż to zrobisz - zaśmiała się delikatnie, a ja wraz z nią.
Położyłem dłoń na jej policzku i przysunąłem się do niej od razu łącząc nasze usta w pocałunku. Nie był on szybki, ale pełen niewypowiedzianych uczuć. Ta chwila była nasza, jakby nikt inny na świecie nie istniał, ja byłbym idealnym chłopakiem, który nie stara się uciec od życia, a ona byłabym dziewczyną, która nie choruję na chorobę, której lekarze nie potrafią rozpoznać, ale chyba właśnie w tym kryję się cała magia. Dwoje nieidealnych osób, które idealnie pasują do siebie. Gdy się od wreszcie oderwaliśmy oparliśmy swoje czoła o siebie i wpatrywaliśmy się nawzajem w swoje oczy.
-To takie romantyczne... Całujesz mnie pod tysiącem świecących gwiazd - uśmiechnęła się szeroko.
-Kiedyś musiałem pokazać ci, że jestem także romantykiem - wyszczerzyłem się.
Sam się zaśmiała.
-Carter... - zaczęła po chwili niepewnie -Ja... Czuję coś do ciebie - wyznała przygryzając wargę.
-To bardzo dobrze, bo ja do ciebie też - uśmiechnąłem się do niej -Ale nie potrafię tego jeszcze nazwać.
-To chyba dobrze, bo ja też - zaśmiała się.
-Pójdziesz ze mną na randkę?
-No nie wiem... Musiałabym to przemyśleć - odpowiedziała zamyślona -No i sprawdzić mój kalendarz, bo jestem taka zalatana - przybrała kamienną twarz, a ja zacząłem się śmiać -No dobra, jak tak nalegasz to się zgodzę - powiedziała wreszcie, a na końcu także zaczęła się śmiać.
-Tylko powiedz mi kiedy masz wolny termin - zaśmiałem się.
-Dla ciebie w każdej chwili - cmoknęła mnie w usta.
-To mi się podoba - uśmiechnąłem się szeroko.
Chciałem ją po raz kolejny pocałować, ale dziewczyna się odsunęła i położyła mi palec na ustach.
-Nie tak dużo, bo jeszcze się uzależnisz - powiedział z rozbawieniem.
-Za późno, skarbie, już jesteś moim nałogiem - odpowiedziałem zabierając jej palec z moich ust.
Na policzkach Sam pojawiły się delikatne rumieńce, od razu się wyszczerzyłem zauważając je i pocałowałem każdy z nich.
-Czy przypadkiem nie czas na twoją szczerość? - zapytałem się odsuwając twarz od niej i obejmując ramieniem w tali.
-No i zepsułeś całą romantyczną atmosferę - zaśmiała się uderzając mnie delikatnie w bok -Dobrze, więc powiedz czego chciałbyś się dowiedzieć? - zapytała posyłając mi delikatny uśmiech.
-Co się stało z twoim ojcem? - zapytałem się przyglądając się jej reakcji.
Na jej ustach pojawił się smutny uśmiech.
-On był wspaniały - w jej głosie słychać było dumę -Był żołnierzem i zginął na misji trzy lata temu - w jej oczach pojawiły się łzy
-Przykro mi - powiedziałem szczerze mocniej ją do siebie przytulając.
-Często nie było go w domu, ale gdy już był to były najlepsze chwilę, mama była naprawdę szczęśliwa i ja też. On sprawiał, że wszystko stawało się lepsze. Jak odszedł mama się załamała, miała depresję, musiałam się nią zajmować, mimo że ja sama ledwo sobie radziłam. Popadłam wtedy w bulimię, przez stres wszystko zwracałam, a później było to moim nawykiem na wszystkie problemy, ale po roku udało nam się z mamą wydobrzeć. ciąż tęsknimy za tatą, ale żyjemy dalej, wiem że on by tego chciał. Mama później z nikim innym się nie spotykała, bo wciąż kocha tatę.
-A ty chciałabyś, żeby kogoś sobie znalazła?
-Chciałabym, żeby miała kogoś przy kim byłaby tak samo szczęśliwa jak przy tacie. Ona potrzebuję kogoś. Boję się, że jak zostanie sama nie da rady.
Chciałem już dopytywać się o to, że zostanie sama, ale doskonale wiedziałem o co chodzi Sam, o jej śmierć. chciałem się wykluczać, że ona wcale nie umrze, ale przecież każdy kiedyś umrze, a dodatkowo oboje wiemy w jakim stanie jest Sami, mimo tego że ewidentnie się jej polepszyło. Więc w odpowiedzi pokiwałem jedynie twierdząco głową.
Zmieniliśmy temat rozmowy na bardziej przyjemny. Żartowaliśmy i mówiliśmy po prostu o wszystkim siedząc przytuleni do siebie aż do wschodu słońca, który doskonale był stąd widoczny i wyglądał powalająco. Dopiero wtedy wróciliśmy do hotelu. Chłopacy jeszcze spali więc wróciliśmy niespostrzeżeni, ale zamiast położyć się spać obudziliśmy tych śpiochów i wspólnie poszliśmy na śniadanie. Po szybkim ogarnięciu się ruszyliśmy w dalszą drogę, a ja z Sam już na początku usnęliśmy wtuleni w siebie nawzajem.
♦♦♦♦
Hejoo! Witam wszystkich i przepraszam, że tak długo nie było rozdziałów, niestety nauka mnie wręcz przygniotła -,- Ale udało mi się jakoś napisać ten rozdzialik i przepraszam za wszystkie błędy, ale pisałam go dość szybko i nie miałam czasu na dokładne sprawdzanie go (a dodatkowo mi się nie chciało :'D). Mam nadzieję, że kolejny rozdział uda mi się wstawić wcześniej niż ten.
Proszę piszcie w komentarzach jak wam się podoba i co sądzicie ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro