#19 Proszę, uwierz mi
Kilka dni spędziłem w domu, prawie w ogóle nie wychodząc z mojego pokoju. Musiałem sobie wszystko przemyśleć, potrzebowałem trochę spokoju. Bałem się całkowicie zaufać Sam, bo już wiele razy zawiodłem się na ludziach i nie chcę, aby się to powtórzyło. Postanowiłem trochę zmniejszyć z nią kontakt, ograniczę się jedynie do pomagania jej w zrealizowaniu jej marzeń. Postanowiłem na chwilę do niej wpaść i odebrać od niej tą listę. Wstałem z mojego ogromnego łóżka od razu wyłączając telewizor. Zarzuciłem na siebie swoją ulubioną, granatową bluzę, chwyciłem telefon oraz kluczę i już chciałem wychodzić z pokoju, ale nagle drzwi same się otworzyły, a w progu stanęła moja siostra.
-Wychodzisz gdzieś? - zapytała przyglądając się mi.
-Właśnie miałem iść do szpitala, a chciałaś coś?
-Chciałam z tobą pogadać, ale skoro wychodzisz...
-Siadaj - przerwałem jej wskazując na łóżko - Dla ciebie zawszę znajdę czas - puściłem do niej oczko uśmiechając się delikatnie.
Ronnie odwzajemniła uśmiech i usiadła na moim łóżku, a ja tuż obok niej.
-O czym chciałaś pogadać? - zapytałem przyglądając się jej uważnie.
-O tobie, Carter - powiedziała z troską.
-O mnie? - zapytałem marszcząc brwi.
-Tak, martwimy się o ciebie z rodzicami - oznajmiła chwytając mnie za dłoń.
-Ty może tak, ale oni... - prychnąłem na końcu.
-Carter, nie bądź taki. Wiesz, że oni się starają i nas bardzo kochają, ale po prostu nie potrafią tego okazywać.
-Ronnie nie wiesz o wielu sprawach - westchnąłem głośno.
-Bo mi o nich nie mówisz, wszystkiego dowiaduję się od rodziców, bo ciebie nigdy nie ma! - wykrzyknęła oskarżycielskim tonem - Uczestniczysz w jakiś bójkach, uciekasz z domu, jesteś chamski, nawet nie wspomnę o tym jak traktujesz rodziców - prychnęła.
-Ron, to naprawdę nie tak jak myślisz... - zacząłem łagodnie, ale ona od razu mi przerwała.
-Nie tak? Błagam, nie rób ze mnie idiotki, przecież widzę jak wyglądasz - powiedziała wskazując na moją posiniaczoną twarz.
-Zostałem zaatakowany.
-Który to już raz? - prychnęła.
Zacisnąłem mocno szczękę spuszczając wzrok na dywan.
-Chyba czas się ogarnąć, Carter. Rodzice powiedzieli, że jeżeli nie zmienisz się to... Wyślą cię do ośrodka.
-Jakiego ośrodka?
-Dla narkomanów, żebyś wyszedł z tego nałogu.
-Narkomanów?! - wykrzyknąłem patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
-Rodzice mi powiedzieli, że masz problem z narkotykami - powiedziała jednocześnie zła jak i smutna.
-Nigdy nie brałem narkotyków, jedynie palę papierosy i piję alkohol, ale nic innego - wytłumaczyłem nerwowo.
-Wiem, że jest ciężko się przyznać do uzależnienia, ale ja nie będę cię osądzać - ścisnęła moją dłoń.
-Ja nie jestem uzależniony! Proszę, uwierz mi! - wykrzyknąłem wyszarpując swoją dłoń i gwałtownie wstając.
-Przestań, Carter! Daj sobie pomóc!
Pokręciłem głową na boki i zacząłem krążyć po pokoju starając się trochę uspokoić.
-Nie wierzysz mi? - zapytałem po chwili zatrzymując się tuż przed nią.
-Carter rodzice powiedzieli mi prawdę, wiem wszystko.
-Nie wierzysz mi - szepnąłem bardziej do siebie niż do niej- Wychodzę, nie wiem kiedy wrócę - powiedziałem obracając się na pięcie i kierując do wyjścia.
-Carter! - krzyknęła za mną.
-Nie - odpowiedziałem kręcąc głową na boki i po prostu wychodząc.
****
Byłem roztargniony, nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Potrzebowałem tego, by ktoś mnie zrozumiał, uwierzył mi i po prostu był przy mnie. Nie miałem zbyt wiele osób do wyboru, ale sam nie wiem dlaczego wybrałem akurat ją, osobę z którą miałem ograniczyć kontakt. Pierwsze miejsce do którego się udałem był szpital. Od razu poszedłem pod pokój Sam. Wszedłem do środka i przez chwilę po prostu stałem w miejscu i rozglądałem się dookoła. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Pokój był pusty. Nie było już tam wiecznie uśmiechniętej dziewczyny, lecz samotne, idealnie zaścielone łóżko. Po pomieszczeniu nie były porozrzucane pierdółki Sam, był on idealnie czysty. Nie było jej zdjęć. Nie było jej. Mój oddech przyspieszył, serce zaczęło szybciej bić. Jej tu nie było. Nagle poczułem delikatne szturchnięcie w plecy. Automatycznie się odwróciłem licząc, że zobaczę moją małą blondyneczkę, ale niestety była to jakaś pielęgniarka.
-Przepraszam, co pan tu robi? - zapytała uprzejmie.
-Przepraszam, ja... Gdzie... Gdzie jest ta dziewczyna? - zapytałem plącząc się we własnych słowach.
-Przykro mi, ale nie wiem. Niestety musi pan wyjść, ponieważ przygotowuje pokój dla nowego pacjenta.
Dla nowego pacjenta?! A co z Sam?
Bez słowa wyszedłem z pokoju mijając pielęgniarkę w progu. Nie wiedziałem co się wokół mnie dzieje, byłem niczym w amoku. Czułem jak brakuje mi powietrza, nie mogłem wziąć dobrego oddechu. Po głowie chodziła mi tylko jedna myśl: mojej Sami nie ma. Z trudem dotarłem do krzesełek i usiadłem na jednym z nich. Wpatrywałem się w jeden punkt na ścianie. Czułem jak moje serce się ściska. Przełknąłem głośno ślinę czując jak w gardle tworzy mi się gula. Starałem się być twardy, ale nie potrafiłem powstrzymać łzy, która uciekła spod mojej powieki. Czułem jak wszystko dzięki czemu jeszcze jakoś dawałem radę normalnie funkcjonować pęka. Chciałem, żeby to był sen, że zaraz się obudzę i okaże się, że Sami nadal tu jest. Musiało jej się pogorszyć przez te kilka dni co mnie nie było u niej. Nagle poczułem narastająco złość. Nie było mnie przy niej w tych trudnych chwilach, nie wspierałem jej tak jak powinienem. Byłem jej przyjacielem i ją zostawiłem. Niestety tylko przyjacielem. Żałuję, że nie miałem tyle czasu, by spróbować czegoś więcej niż przyjaźń. Teraz czuję, że nie darzyłem jej tylko czysto przyjacielskimi uczuciami, to było już coś więcej, ale teraz jest za późno. Kolejna łza spłynęła po moim policzku. Z moich ust wydarł się cichy szloch. Przykryłem szybko usta dłonią, aby się to nie powtórzyło. Po moich policzkach z każdą chwilą spływało coraz więcej łez. Zacząłem się lekko bujać na krześle.
-Carter? - usłyszałem delikatny, kobiecy głos.
Podniosłem głowę i dostrzegłem stojącą nade mną Brooke. Od razu wstałem i nie myśląc wiele po prostu się do niej przytuliłem.
-Boże... Carter, co się stało? - zapytała przerażona odwzajemniając uścisk.
-Nie ma jej - wypowiedziałem z trudem.
-Kogo, dziecko?
-Sam - wyszeptałem.
-Tak, wczoraj wyszła, ale nie ma co płakać - odpowiedziała uspokajająco.
-Wyszła? - zapytałem odsuwając się kawałek od niej, by móc na nią spojrzeć.
-Tak, polepszyło się jej, więc wypisali ją do domu - odpowiedziała z uśmiechem.
-Czyli ona... żyje? - zapytałem niepewnie.
-Tak - uśmiechnęła się szeroko -Sam wreszcie trochę przybrała na wadzę, nie miała w ostatnich dniach żadnych napadów i wszystkie jej narządy poprawnie pracuję. Lekarz obawia się, że może to być jedynie cisza przed burzą i będzie jeszcze gorzej, ale chciał pozwolić się jej nacieszyć lepszymi dniami i ją wypuścił. Możesz iść porozmawiać z doktorem Brownem, może jeszcze czegoś się dowiesz - poleciła, a ja od razu zgodziłem się z tym pomysłem.
Pożegnałem się z Brooke i poszedłem w stronę gabinetu. Gdy stanąłem już przed nim od razu wszedłem do środka nawet nie pukając, ale po otworzeniu drzwi pożałowałem tej decyzji. Od razu z powrotem zatrzasnąłem drzwi. Stanąłem na korytarzu opierając się o ścianę i starając się uporządkować to co właśnie zobaczyłem. Doktor Brown i... Moja matka... Ugh... Czyli jednak ojciec się nie mylił. Odepchnąłem się od ściany i jak najszybciej skierowałem się w stronę wyjścia ze szpitala.
♦ ♦♦♦
Witajcie kochani, przepraszam was bardzo za tak długą przerwę, ale trochę zabrakło mi weny i dodatkowo przez nową szkołę nie miałam za bardzo czasu nawet przysiąść do pisania :(
Teraz będę miała więcej nauki i nie będę miała tak wiele czasu, więc rozdziały będą rzadziej, ale będę się starać, żeby co najmniej jeden w tygodniu się pojawił ♥
Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście i będziecie nadal czytać moje opowiadanie ;*
Proszę zostawcie po sobie jakiś ślad ♥
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro