Rozdział XVII."Boscy wojownicy"
Auruma szła powolnym krokiem, wpatrując się w dróżkę, usłaną idealnie okrągłymi, przypominającymi swoim odcieniem świeże, jeszcze ciepłe mleko kamieniami. Każdy jej krok roztrzepywał je we wszystkie strony, sprawiając, że ginęły w krótko przystrzyżonej trawie, toczyły się powoli przed siebie bądź podskakiwały do góry, jakby w nadziei, że skrzydła w ich wyobraźni zdołają je unieść.
Odetchnęła, a jej ramiona opadły. Przez chwilę wydawało jej się, że słyszy czyiś głos, lecz był na tyle cichy i krótki, że nawet się nie odwróciła. Dopiero kiedy na jej bark opadła drobna dłoń, spojrzała do tyłu, podskakując.
Richida patrzyła na nią z lekkim, uśmiechem, uśmiechem, który wiecznie miał w sobie coś kpiącego. Jakby posiadła wszystkie tajemnice, znała wszystkie pytania oraz odpowiedzi i patrzyła na nich, trzepoczących się niepewnie w życiu niczym uwięzione w klatce motyle.
– Dawno cię nie widziałam – powiedziała, zdejmując dłoń z jej ramienia i przypadkowo muskając skrzydło, na co Auruma mimowolnie się wzdrygnęła. – Wszystko u ciebie w porządku?
– Tak.– Pokiwała głową, również się uśmiechając. Był to jednak sztuczny uśmiech, narysowany najlepszym oraz najdroższym ołówkiem, wycięty i przyklejony starannie.– Raczej ja powinnam cię o to zapytać. Jak się czujesz?– Starała się, aby w jej głosie rozbrzmiała troska, jednak miała wrażenie, że potykając się, wypadł z nich tylko mechaniczny, kruczy skrzek.
– Dobrze. Życie nabiera zupełnie innego wymiaru, kiedy zdajesz sobie sprawę, że naprawdę może się skończyć– westchnęła, po czym roześmiała się szczęśliwie.
Ten śmiech chwycił Aurumę za serce. Był prawdziwy, tak prawdziwy, że pragnęła go nagrać, zatrzymać na zawsze. Nagle jej umysł wyrwał się, dłonie chciały złapać ramiona Richidy, potrząsnąć nią i krzyczeć, aż ocknie się z fałszywego snu, snu, który pachniał cudownie, niczym wszystkie spełnione marzenia, który próbował wciągnąć w siebie także Aurumę.
– Nie miej takiej miny. Żyję i to jedyne, co mnie teraz obchodzi.– Jej usta wykrzywiły się jeszcze bardziej kpiąco.– Powinnaś spróbować spojrzeć na wszystko inaczej. To lepsze niż seks.
– Nigdy nie uprawiałaś seksu – mruknęła Auruma, nie mogąc powstrzymać rozbawienia.
Miało ono jednak gorzki smak, tak gorzki, że zapragnęła je wypluć i wypłukać usta z jego resztek.
– Ludzie tak mówią.– Richida wywróciła oczami i znowu się roześmiała.– Michael mnie wezwał, więc muszę iść, ale potem cię znajdę – zapewniła, po czym ruszyła szybszym krokiem, wyprzedzając Aurumę, której oczy rozszerzyły się, przypominając dwie ciężkie, średniowiecznie monety.
– Czekaj! – wrzasnęła nagle, a monety zabrzęczały, podobizny królów zderzyły się, sprawiając ból każdej jej myśl.
Richida odwróciła się do niej, unosząc zdziwiona brwi. Auruma otworzyła usta, lecz słowa powstały tylko w jej głowie, krzyczały tak głośno, że zagłuszały nawet dzwonienie w uszach.
Nie idź!
Proszę! Nie rób tego!
Przypomnij sobie!
Nie mogły jednak zostać wypowiedziane. Nigdy. Osiadały na dnie jej serca, grożąc, że zapadnie się ono pod ich ciężarem.
– Nic– szepnęła – Masz rację. Potem ci powiem. Nie każ czekać Michaelowi.
Brwi Richidy uniosły się jeszcze wyżej, lecz mruknęła tylko przeciągle.
– Okeeeej.
Potem znowu ruszyła przed siebie lekkim krokiem, a jej skrzydła delikatnie podrygiwały, jak gdyby gotowe w każdej chwili do lotu, jak gdyby pragnęły tego najbardziej w świecie.
Dopiero wtedy po twarzy Aurumy spłynęły ciche łzy. Powoli podążały coraz niżej, żarły skórę niczym kwas, aż zawisły na skraju szczęki. Spadły jedna po drugiej, małe diamenty przewierciły się przez ziemię i trafiły na policzki Iris, która siedziała na łóżku, w swoim małym pokoju. Kołdra w kolorowe kwiaty zakrywała jej lodowate nogi, dotykając zakurzonej podłogi, w dłoniach trzymała czarny, błyszczący telefon z ogromnym wyświetlaczem. Patrzyła na swoją własną twarz, tuż obok odwracającej głowę Abigail. Jej siostra od zawsze nie znosiła zdjęć, na każde reagowała alergicznie, jakby obiektyw aparatu potrafił wyciągnąć na wierzch brudne tajemnice, które ona starała się za wszelką cenę zakopać.
Była taka piękna. O wiele piękniejsza od Iris, mimo że były do siebie podobne. Palcem wskazującym i kciukiem przybliżyła lekko rozmazaną twarz Abigail. Oczy chmur, uśmiech anioła, skóra deszczu. Eteryczna. To było słowo, które przychodziło jej pierwsze na myśl.
Wytarła łzy w rękaw i odetchnęła, lecz nie pomogło jej się to uspokoić. Wręcz przeciwnie. Czuła, jak długo dławiony wrzask wspina się coraz wyżej po jej gardle. Możliwe, że wydostałby się na wolność, możliwe, że Iris zaczęłaby krzyczeć całym swoim tchem, lecz nagle dostrzegła kątem oka zielony błysk. Natychmiast odwróciła głowę, omal nie spadając z krawędzi łóżka.
Świecące oczy wpatrywały się prosto w nią. Czujne, ostre. Oczy drapieżnika. Piękna twarz była beznamiętna. Na jej ostrych liniach tańczyły cienie półmroku, który wydawał się wić w agonii, jakby próbował za wszelką cenę uciec od tej nieskazitelnej, porcelanowej skóry.
Przerażenie sprawiło, że Iris zamarła, a telefon wysunął się z jej dłoni, lecz nie wydał żadnego dźwięku, spotykając się z podłogą.
Żywa halucynacja, ktoś, kto powinien nie istnieć siedział na fotelu w kącie jej pokoju.
To się znowu działo.
– O mój boże.
Lucyfer powoli wstał. Na co Iris zareagowała natychmiast, zarywając się z miejsca. Zaczęła cofać się, aż uderzyła plecami w komodę. Stojące na niej lustro, oprawione drewnianą ramą, którą niemal całą pokrywały kolorowe naklejki, zachwiało się. Upadło tuż obok stóp Iris, tłukąc się w setki maleńkich odłamków. Jednak po pokoju znowu nie rozszedł się żaden dźwięk, żaden odgłos, który mógłby zaniepokoić jej rodziców.
Iris poczuła wilgoć na swoim czole. Maleńkie krople strachu przyozdobiły jej skórę. Oddech zamarł, jakby obawiała się, że jeśli go wypuści, to sprowokuje te drapieżnie, dzikie oczy do ataku.
– Nie skrzywdzę cię – powiedział nagle mężczyzna.
Iris prawie nie rozumiała słów płynących w pięknej melodii. Jej serce biło zbyt głośno, przerażenie było zbyt wielkie. Nie wiedziała już, czy ma halucynacje, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Wiedziała tylko, że nie powinna dzwonić. To ten telefon przywabił tego mężczyznę. Bez względu na to czy był halucynacją, czy nie. Nie powinna dzwonić. Tak bardzo nie powinna dzwonić...
– Iris – powiedział, a jego oczy zabłysły. – Twoja siostra umarła z powodu wylewu.
Przez chwilę Iris patrzyła na niego zdziwiona. Potem jednak jej twarz przybrała pusty, niemal tępy wyraz, oczy zaszły zieloną mgłą, mięśnie rozluźniły. Iris stała się bezwolna, zniknęła pod naporem tej dziwnej pustki, która wabiła ją swoim spokojem, wiedziała, że nikt nie potrafi jej się oprzeć.
– Zapomnij o mnie, zapomnij o wszystkim, co było ze mną związane. Wiesz tylko, że Abigail wyprowadziła się do kogoś. Widziałaś go na pogrzebie, lecz nie przyjrzałaś się mu szczegółowo.
Iris pokiwała powoli głową, a jej wyraz twarzy nie zmienił się. Pustka wciągnęła ją głębiej w siebie, zalała jej gardło, przedostała do płuc, umysłu i serca, po czym wyrzuciła ją pośrodku pokoju, nie pozwalając jej odeprzeć wrażenia, że zapomniała o czymś istotnym, co miała zrobić. To uwierające uczucie pogłębiło się, gdy spojrzała na pusty, stojący w zacienionym rogu fotel.
Podobnie czuła się Auruma, jakby oplotła całe swoje ciało krzakami kolczastych róż i przeszła w ten sposób kilometry. Aniołowie patrzyli na nią, czekali, aż zabierze głos. Diqst oraz Mauchnd stali tuż obok niej, zachęcali spojrzeniami, aby w końcu zrobiła to, po co ich tu wszystkich zebrano.
– Diqst zapewne opowiedział wam, czemu tu jesteśmy– powiedziała, a jej głos mimo starań trząsł się.– Zanim to powiecie, wiem, że to szaleństwo.
– W takim razie ja to z chęcią powtórzę– oznajmił anioł stojący z przodu, którego imienia nie pamiętała.– Nikt z was chyba w to nie wierzy? Prawda?– Odwrócił się do niej plecami i rozejrzał się. Dwie osoby pokiwały głowami, lecz reszta spuściła wzrok bądź zacisnęła twardo szczęki.
Auruma zamrugała zaskoczona i czując jak jej dłonie zaczynają się znowu trząść, splotła je za plecami. Oczekiwała wściekłości, niedowierzania, że zaraz cała ta grupa pójdzie prosto do Michaela. Oczekiwała wielu rzeczy, lecz nie tego.
– Co?– mruknął z niedowierzaniem anioł z przodu.
Jego brązowe włosy były niezwykle krótkie, odstawały może na trzy centymetry od czaszki. Zielone oczy miały wyraz, który przyprawił Aurumę o dreszcze i przypomniął jej jego imię, Dolor.
– Czy to co Auruma mówi jest dla ciebie aż tak nieprawdopodobne? – odezwał się nagle anioł o lodowym spojrzeniu, którego widziała dzisiaj poraz pierwszy.
– Tak!– potwierdził Dolor, wyrzucając ręce w powietrze.
– W takim razie nie masz pojęcia, do czego Michael jest zdolny. My – Anioł wskazał na siebie i niemal całą lewą stronę grupy.– walczymy dla niego i widzieliśmy do czego jest zdolny. Ty siedzisz w tym swoim uzdrowisku i tego nie widzisz. – Przeniósł wzrok na Aurumę.– Jak ty to dostrzegłaś?
– Richida mi pokazała. Kiedy jej nie było... zrobił jej coś niewyobrażałnego – oznajmiła tylko.
– Przecież Richida wróciła i nic jej nie jest – zakpił Dolor, zakładając ramiona na piersi i zerkając na nią znad ramienia.
– Sądzę, że nic nie pamięta. Nie wiem, co jej zrobił, ale zachowuje się, jakby to wszystko nie miało miejsca.
– Myślisz, że usunął jej wspomnienia? – zdziwił się Mauchnd, a Diqst obrzucił ich oboje wzrokiem, marszcząc brwi.
– Teraz już wszyscy chyba wiemy, że granica między tym co możliwe, a co nie jest umowna. Przecież podobno jesteśmy nieśmiertelni – przypomniała im.
Praktycznie każdy, oprócz Dolora i dwóch aniołów, zgodnie się zgodził. Auruma spojrzała na nich, niespodziewanie czując spokój, spokój jakiego dawno już nie doświadczyła. Jakby wszystko przestało mieć już znaczenie, bo zabrnęła za daleko, aby się wycofać. Wzięła głęboki wdech, po czym dodała.
– Ci, którzy jeszcze tego nie dostrzegli, dostrzegą, bo Michael boi się, że ktoś odbierze mu władzę, paranoicznie obawia się jakiegokolwiek buntu, boi się powrotu Lucyfera. – Gwałtownie kątem oka zobaczyła sylwetkę. Odwróciła głowę, lecz gdy to zrobiła, niczego nie zobaczyła. Wiedziała, że nie może przerwać teraz, kiedy ma ich całą uwagę, więc kontynuowała.– Chociaż może nie paranoicznie. Przecież ma rację. Chcę wszcząć bunt, jeszcze większy od poprzedniego. Chcę, żeby zapłacił za wszystko, co zrobił. Nie jest Bogiem, on nie ma prawa do tego wszystkiego. Stał się władcą absolutnym, zasiał terror, któremu się poddaliśmy, bo byliśmy przekonani, że to w imię Boga, ale skąd mamy tą pewność?
– To już podchodzi pod herezję! – wrzasnął z niedowierzaniem jeden z aniołów, który zgodził się Dolorem.
– Może być i herezją. – Auruma spojrzała na niego pustym, pozbawionym życia wzrokiem. – Nie obchodzi mnie, czym jest. Nie, kiedy moja przyjaciółka została zamknięta i torturowana przez kogoś, kto miał być naszym przywódcą.
Nagle anioł o lodowatym spojrzeniu wyjął ze swojej pochwy miecz, chwycił go za ostrze, nawet się nie krzywiąc i uderzył jego rękojeścią o ziemię. Kilkoro aniołów poszło w jego ślady. Po chwili rozległo się równomierne uderzenie, a Auruma nie wiedziała, co robić. Niespodziewanie jednak coś podpowiedziało jej, że powinna schylić głowę. Nie wiedziała, skąd to wie, lecz zrobiła to. Zrozumiała, że był to dobry wybór, kiedy ujrzała uznanie zarówno w lodowym spojrzeniu, jak i spojrzeniu Diqsta.
Dolor pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Powariowaliście! Do końca!
Ruszył w kierunku uzdrowiska, a dwóch aniołów zerwało się za nim. Auruma poczuła, jak nie może oddychać. Cały spokój odpłynął od niej, zastępując przerażeniem. Nie wiedziała, co robić. Nie była w stanie ich powstrzymać. Była pewna, że natychmiast skierują się do Michaela i wydadzą ich. Wiedział to również Mauchnd, który pobladł. Diqst chwycił go za ramiona, przytrzymując.
Nagle anioł o lodowatym spojrzeniu drgnął. Wraz z tymi, za których się wypowiadał, rzucili się biegiem. Nie wymienili ani słowa, nikt też nie próbował ich powstrzymywać. Reszta patrzyła tylko z niepokojem, jak bez problemu ich zatrzymują. Poruszali się tak szybko, że Auruma ledwo mogła dostrzec ich ruchy. Miecze były jedynie mignięciem stali, błyskiem, równie dobrze mogącym być złudzeniem.
Wtedy zrozumiała, kogo przyprowadził Diqst i nie mogła uwierzyć.
Boscy wojownicy.
Rozległy się krzyki Dolora i pozostałych dwóch aniołów. Wojownicy chwycili ich i brutalnie przyprowadzili przed Aurumę, która wpatrywała się w to zszokowana. Przyprowadzili ich przed nią, jakby ona była teraz ich dowódcą, jakby ona powinna zdecydować, co teraz zrobią. Ciężar odpowiedzialności niemal przygniótł ją do samej ziemi, osiadając na jej obolałe ramiona.
Odetchnęła drżąco, to wszystko stało się zbyt szybko. Spojrzała na aniołów, którzy stali z boku, którzy tylko obserwowali. Znowu spadł na nią spokój, ten dziwny spokój i pewność. Możliwe, że tylko on ją w tamtym momencie uratował.
– Co powinnam zrobić? – zapytała wszystkich – Jeśli ich wypuszczę, nie zginiemy, będzie o wiele gorzej.
– Należy ich uwięzić – odezwał się anioł o lodowatym spojrzeniu.
Reszta wciąż tylko patrzyła. Jakby szok uniemożliwił im mówienie, zabrał wszystkie myśli i zablokował ruchy.
– Musicie mi powiedzieć, bo nie jestem tu tylko dla siebie. – Wskazała na swoją pierś kciukiem.– Ale dla was. Ta cała rewolucja nie ma racji bytu, niczego nie zmienimy jeśli tego nie chcemy. Muszę więc wiedzieć, czy dostrzegacie to, co ja? To, że tak dłużej nie może być? Że musimy coś zmienić.
Nagle dwie osoby wyprostowały się. Z ich ust padło jedno, stanowcze tak. Kilkoro pokiwało głowami, lecz wiedziała, że robią to ze strachu, co się stanie, jeśli tego nie zrobią.
– Nie bójcie się mnie. Nie jestem Michaelem i nie skrzywdzę was. Nie skrzywdzę też ich.– Przeniosła wzrok na Dolora.
– Oszalałaś! I wy też!– Zaczął się rozpaczliwie wyrywać, lecz to w niczym nie pomogło.
Nie przekonała ich i wiedziała, że nie przekona. Przecież nie mogła ich zabić, nie chciała tego. Oni po prostu nie rozumieli, byli przekonani, że stoją po dobrej stronie. Zbyt mało widzieli, aby zrozumieć.
Poczuła, jak do jej oczu napływają łzy. Boże, co powinna robić? Pragnęła, aby odpowiedział jej, ten pierwszy raz. Czy naprawdę to wszystko robiła słusznie? Nagle ziemia poruszyła się, zafalowała, jakby była falą na morzu. W jednej sekundzie wystrzeliły z niej grube, prominiujące zielenią korzenie. Owinęły się wokół ciał Dolora i dwóch aniołów, po czym wciągnęły, a ziemia zamknęła się za nimi. Nie pozostał żaden ślad, żaden oprócz szoku i niedowierzania na twarzach aniołów, które gwałtownie skłoniły głowy.
Sądziły, że to znak od Boga, lecz Auruma w tej promieniującej zieleni widziała coś znajomego, widziała oczy Lucyfera.
Każde kolejne zgromadzenie przynosiło ze sobą napływ ludzi, po całym Niebie rozeszły się plotki, a Auruma pozwalała im wierzyć, że Bóg ma z tym cokolwiek wspólnego, nie chciała ich oszukiwać, to była ostatnia rzecz, którą powinna zrobić, lecz nie istniał żaden inny sposób, aby ich przekonać. Robiła więc to, czym gardziła. Kłamała.
– Nie pozwolimy, aby krzywdzono naszych braci! Już nigdy więcej!– krzyczała do ogromnego tłumu– Nie pozwolimy, aby Michael dalej nas oszukiwał! Podobno jest naszym przywódcą, podobno podlega Bogu! Jednak to nie jest to, czego chce Bóg! – Palcem wskazała na ziemię.
Tłum uniósł ręce, zamachał skrzydłami i podążył za jej głosem. Krzyczał wraz z nią, a w ich sercach narastał bunt i wściekłość. U pokrzywdzonych i nie pokrzywdzonych.
A Lucyfer to wszystko obserwował, delikatnie gładząc korę Drzewa Życia, którego korzenie rozrastały się po całym Niebie. Każdego dnia napięcie stawało się coraz silniejsze, a Auruma spełniała swoje zadania lepiej, niż oczekiwał. Mimo że wiele jej słów, było jego słowami, słowami, które sam kładł na jej usta, spokojem, który sam na nią zsyłał, delikatną zieloną mgiełką na oczach, zbyt delikatną, by ktokolwiek mógł ją dostrzec.
***
Przed sceną ustawione były rzędy krzeseł, zajęte przez elegancko ubranych ludzi w różnym wieku. Jedni słuchali, drudzy rozglądali się w zastanowieniu po sali. Ich twarze ginęły w tłumie widzów. Tylko jeden mężczyzna, siedzący po prawej stronie przedostatniego rzędu miał zamknięte oczy. Wyglądał jakby spał.
Abigail nie mogła przestać mu się przyglądać. Tylko dzięki wyćwiczeniu nie myliła chwytów. Był piękny. Nie przystojny. Przerażająco, niemal nierealnie piękny. Twarz miał idealną, nieskalaną żadnym grymasem. Mimo fascynacji poczuła się lekko urażona. To nie był koncert, na który wychowawczyni zabrała klasę, a oni poszli, żeby nie mieć lekcji. Nikt nie kazał mu tu przychodzić.
Mężczyzna jednak gwałtownie otworzył oczy, a ona zapadła się w szmaragdową głębię. Kolor ten był krystalicznie czysty, wydawał się wręcz namalowany, ale też stary i wypłowiały ze smutku. Zahaczyła palcem o strunę, lecz na szczęście nie zgubiła rytmu. Nie wyglądał na zaspanego –
stwierdziła. – Cały czas słuchał?
***
Auruma wylądowała obok Lucyfera. Wiatr mocno targał jej włosy, wkładał je do ust i do oczu, odrywał od skrzydeł pióra, które podążyły w ślad za nim, możliwe, że nim zostaną złapane przebędą pół świata.
– Też kiedyś miałem skrzydła– powiedział, nawet na nią nie patrząc.– Dwa razy większe od twych.
Schowała je i odgarnęła włosy z twarzy, mówiąc.
– Ludzi przybywa coraz więcej. Jest nas tyle...– urwała, po czym przęłknęła ślinę. Chciała powiedzieć co innego, chciała wrzasnąć "Wiem, że to byłeś ty! Jakim cudem to zrobiłeś?", lecz jedynie kontynuowała.– Że boję się, iż niedługo ktoś się dowie.
– Twoim priorytetem jest utrzymać wszystko w tajemnicy, ponieważ naszą jedyną szansą jest zaskoczenie.
– Jak to wszystko się odbędzie?
– Wy będziecie walczyć z aniołami niższej rangi. Ja będę walczył ze szczytem tego lodowca.
– Dasz radę?– wyszeptała– Z nimi wszystkimi.
Nie odpowiedział, lecz to samo w sobie było odpowiedzią.
***
– A więc Abigail, za czym tęsknisz?
Chciała odwrócić wzrok, lecz jego spojrzenie znowu na to nie pozwoliło. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, nie wiedziała, nawet, czy chce.
– Za różnymi rzeczami- wzruszyła ramionami, odpowiadając ogólnikowo.
Lucjan uśmiechnął się smutno na te słowa, mówiąc.
– Każdy za czymś tęskni.
– Ty też, prawda?
– Oczywiście. Trudno nie tęsknić za rzeczami, które przeminęły i już nie wrócą, nie wywołają uśmiechu na naszej twarzy.
Abigail nie tęskniła za przeszłością. Tęskniła za czymś, czego nigdy nie miała, czego nigdy mieć nie będzie.
– Mam nadzieję, że przestaniesz tęsknić, Abigail – stwierdził Lucjan, po czym odwrócił się powolnym krokiem, kierując się w ku zejściu ze sceny.
– A ty, za czym tęsknisz? – zapytała w ostatniej chwili.
– Za czymś, czego nie mam i czego nigdy mięć nie będę – szepnął, lecz ona idealnie go usłyszała.
***
Auruma spojrzała w równomierny, szarawy błękit, który rozpościerał się nad jej głową. Przypominał jej płachtę, nie był w niczym podobny do ziemskiego nieba. Zbyt materialny.
– Tak się boję– szepnął Mauchnd.
Przekręciła głowę, kładąc policzek na trawie, która w dotyku przypominała aksamit, delikatnie muskała jej skórę, sprawiając, że chociaż na chwilę nie myślała o tym wszystkim.
Mauchnd leżał tuż obok niej, ich głowy znajdowały się centymetry od siebie, spoglądał prosto na nią, a ona nie potrafiła odwrócić wzroku.
– Ja też. Lucyfer powiedział tylko, że musimy utrzymać wszystko w tajemnicy. Ale nie wiem, czy to już możliwe.
– Nie spodziewałem się, że ta machina tak się od razu rozpędzi– stwierdził.
– Ja też nie– zgodziła się, wsłuchując w bezkresną, spokojną ciszę.
– Wciąż matwię się Judną. Co jeśli on o wszystkim wie?
– A widywałeś go ostatnio?
– Nie.
– Więc nie możemy panikować, ale trzeba być dwukrotnie czujnym.
– Czy to wystarczy?– szepnął, obejmując się ramionami.
Nagle zapragnęła wyciągnąć rękę i przejechać nią po jego policzku, odegnać wszystkie obawy. Powstrzymała się w ostatniej chwili, odwracając wzrok. To było niestosowne, bardzo niestosowne. Nie rozumiała, skąd wzięło się to dziwne uczucie. Nie powinno się pojawić, nie powinno, zdecydowanie nie powinno.
– Nie wiem – odpowiedziała po chwili milczenia.
***
–Jazz jest muzyką jedyną w swoim rodzaju – zaczął nagle. – Grany w tym momencie, pokazuje, co czujemy właśnie teraz, szepcze o nas w tym momencie. To chaos, ale chaos jest niezwykle piękny.
Nie wiedziała, co mu odpowiedzieć. Chaos nigdy nie dawał jej spokoju. Zawsze dążyła do tego, aby go uporządkować, poprawić. Dla niej jedynie ideał był czymś pięknym.
– Jazz jest...- zaczęła, lecz urwała, by po dłuższym momencie dodać. –Zbyt chaotyczny.
– Całe ludzkie życie jest chaosem, a jazz to wyraża.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wreszcie. Już myślałam, że tego nie napiszę!
Do końca zostały około trzy rozdziały, ewentualnie więcej nijeżeli mniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro