Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVI. "Ten, który rozpoczął całe zło na świecie".

Przez szare rolety sączyły się chłodne promienie zimowego słońca, oświetlając zmęczoną twarz Dariusa, skierowaną ku sufitowi. Długie nogi w luźnych dżinsach miał założone na jasnym, drewnianym biurku, które skrzypiało przy najdrobniejszym ruchu. Oddychał regularnie, powoli, jakby we śnie, lecz jego oczy były szeroko otwarte, wpatrywały się bez mrugnięcia w brudną, powoli opadającą biel. Ręce miał założone na piersi i mimo grzejących, starych kaloryferów rozciągających się pod oknami nie zdjął kurtki. Z któregoś z biur dochodziły trzeszczące odgłosy radia, które przypominały natrętną muchę latającą obok ucha. Ktoś co chwilę krzyczał, aby to wyłączyć, jednak niczego to nie dawało. Radio trzeszczało dalej w rytm przebojów Shakiry. 

Nagle rozległo się dzwonienie, sprawiając, że Darius zamrugał gwałtownie, wybudzając się z dziwnego transu. Sięgnął na oślep ręką po telefon na swoim biurku i przyłożył słuchawkę do ucha, mrucząc.

– Detektyw Darius Goodman.

Przez kilka sekund panowała trzeszcząca niczym te cholerne radio cisza, nim niepewnie odezwał się dziewczęcy głos.

– Mówi Irene Reed. 

Między brwiami Dariusa pojawiła się pionowa zmarszczka, gdy usiłował skojarzyć to nazwisko z odpowiednią twarzą. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest to nazwisko Abigail. Musiała dzwonić jej siostra.

Zdjął nogi z biurka i wyprostował się na krześle.

– Oczywiście. Pamiętam. W czym mogę pomóc?

– Nie chcę przeszkadzać, jednak mam pytanie. Na pogrzebie... Abigail spotkałam mężczyznę, powiedział mi, że się spotykali, a pan mówił, że się do kogoś wyprowadziła... Czy mogłaby pan podać mi... jego adres?

Darius złapał się palcami za nasadę nosa i westchnął na tyle głośno, że Iris mogła usłyszeć to po drugiej stronie słuchawki. Coś wiedziała, zrozumiał to od razu, lecz nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek więcej mieszał się w to przez swój upór, nie tak jak on.

– Przykro mi, nie mogę udzielać takich informacji – oznajmił.

– Rozumiem – powiedziała cicho i zawahała się, jakby chciała dodać coś więcej, jednak powiedziała tylko.– Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedział, odkładając słuchawkę.

– Goodman! – rozległ się krzyk za jego plecami.

Odwrócił się wraz z krzesłem, spoglądając w kierunku niskiego, lecz szerokiego mężczyzny o gęstych, czarnych brwiach.

– Co?

– Jest wezwanie na Heights Park. Znaleźli zwłoki. Jedziesz i zabierz Blacka.

Darius jedynie kiwnął głową i machając w kierunku młodego chłopaka o krzywych ustach i bliźnie na brodzie, wyszedł z posterunku.

Nad ich głowami, wyżej niż kosmos i wszystkie wszechświaty Auruma spoglądała niepewnie w twarz Mauchnda, jakby był naprawionym przez nią przedmiotem, na którego działanie wciąż czekała.

– Oszalałaś – szepnął, odsuwając się od niej.– Coś ty zrobiła?!

– Zrobiłam co musiałam – oznajmiła, posuwając się krok do przodu.– Myślisz, że Michael jest od niego lepszy? To co ci zrobił... Co zrobił Richidzie! – Uniosła i szybko opuściła ręce, jakby chciała chwycić w nie powietrze. – Trzeba go powstrzymać i potrzebujemy kogoś więcej, nie tylko zwykłych aniołów. My sami nie damy rady niczego zmienić!

– Ale Lucyfer? Ten, który rozpoczął całe zło na świecie?– Mauchnd znowu się cofnął.

– Ten, który po prostu wyjechał z miasta, kiedy się pojawiłeś – przypomniała mu – Ten, o którym Richida powiedziała mi, cała we krwi pośrodku niczego, że mówił prawdę... – zawahała się, przypominając słowa Lucyfera "Nie uwierzą ci". Wzięła głęboki wdech i kontynuowała. – Bo to nie on wszczął tę wojnę. Wszystko wymyślił Michael, aby zostać pierwszym i ukochanym synem. – Nie chciała wdawać się w szczegóły, które były tak szalone i poplątane, że zasiałyby tylko więcej zwątpienia. – Doskonale wiesz, że jest do tego zdolny.

Szare, opuchnięte od płaczu oczy błysnęły niczym wygasające gwiazdy na niebie, lecz przetrwały i dalej trzymały się kurczowo życia.

– Wiem – szepnął i zaczął kręcić głową. – Ale... To wszystko wciąż brzmi jak szaleństwo.

– Wiem – powtórzyła po nim, uśmiechając się gorzko. – Ale ja wierzę w to szaleństwo. Ty nie potrafisz?

– Wierzę, że ty wierzysz – odpowiedział powoli i przetarł powieki palcami. – Tylko, że czasem najprostsze rozwiązanie jest prawdziwe. To, że Michael jest... zły, nie znaczy wcale, że Lucyfer jest nagle tym dobrym.

– Możliwe – przyznała – Bardzo możliwe – roześmiała się smutno – Ale potrzebujemy go. Jest pierworodnym, pierwszym stworzonym aniołem. Tylko z nim mamy jakiekolwiek szanse.

Przeniósł wzrok nad jej ramię i westchnął. Auruma zacisnęła, po czym rozprostowała palce, w myślach modląc się, aby się zgodził. Potrzebowała jego pomocy. Inaczej wszystko upadnie już przy pierwszych planach budowy.

– Zgodziłem się – stwierdził niespodziewanie – I nie mam zamiaru się wycofać, ale... obawiam się, że wszyscy zginiemy. Jeden po drugim.

– Bardzo możliwe.

Uśmiechnął się gorzko na jej słowo, a na wąskim, podziurawionym chodniku, w powietrzu cuchnącym papierosami i tanim winem rozległo się głośne dzwonienie telefonu. Księżyc połowicznie wychylał się zza wysokiego budynku zbyt słaby, aby przedrzeć się przez nocny, gęsty mrok i niewidoczny, lecz wyczuwalny na skórze, opadający powoli, miękką watą śnieg. Lucyfer szedł powoli, zupełnie niewidoczny przy ścianach domów. Wyciągnął komórkę z kieszeni marynarki i odebrał, czekając, aż osoba po drugiej stronie zabierze głos.

– Dzwoniła do mnie dzisiaj siostra Abigail.

– Witaj, Dariusie – oznajmił i wyminął rozsypany worek ze śmieciami.

– Chciała twój adres.

Dopiero wtedy Lucyfer zatrzymał się, a jego oczy zabłysły, będąc jedynym źródłem światła w wąskiej, samotnej alejce między jednorodzinnymi, bliźniaczymi budynkami.

– Nie dałem jej go, ale może próbować inaczej go zdobyć... – Ktoś krzyknął, a Darius odwarknął coś niewyraźnie, jakby "Zamknij ryj!". – Wie coś, prawda?

– Widziała coś, czego nie powinna – przyznał Lucyfer.

– Nie wplątuj jej w to.

– Nie mam zamiaru – zapewnił.

Darius się rozłączył, a Lucyfer schował komórkę z powrotem do kieszeni i ruszył dalej szybszym niż wcześniej krokiem. Wyszedł zza małego zakrętu, po czym utkwił swoje żarzące spojrzenie w białym, jednorodzinnym domu z płaskim dachem, który odśnieżała wysoka, chuda kobieta. Włosy miała schowane pod czapką z włochatym pomponem. Ogromna kurtka wisiała na jej drobnych rękach, bujając się przy każdym ruchu łopaty. Lucyfer w jednym momencie pojawił się na dachu, centymetry za jej plecami. W jego ręce pojawił się miecz, oczy zaczęły świecić tak mocno, że kobieta odwróciła się zaskoczona.

Czubek ostrza dotknął jej nosa.

– Dobry wieczór.

Auruma wzięła głęboki wdech. Czuła, jak jej ręce trzęsą się niekontrolowanie, a dolna warga drga rytmicznie. Musiała się uspokoić, nie mogła przecież przekonywać do swojego planu, będąc tak roztrzęsiona. Przygryzła wargę a dłonie splotła za plecami, akurat kiedy zza ścieżki wyłonił się Mauchnd, prowadząc za sobą wysokiego anioła o śnieżnych włosach i szaro- niebieskich oczach, które patrzyły na nią spod zmarszczonych brwi.

– Auruma, to jest Diqst – powiedział Mauchnd, zatrzymując się obok niej.

Kiwnęła mu głową, lecz on oznajmił natychmiast twardo.

 –  Wierzę Mauchndowi, nie tobie. Wierzę w to, co mu się przydarzyło, nie w twoje szalone opowieści.

Wzięła kolejny głęboki wdech i spojrzała mu pewnie w oczy, mimo że dłonie coraz bardziej drżały za jej plecami.

  –  Teraz to jest jedyne, czego oczekuję.– Uniosła podbródek dumnie w górę.– Chcę, żeby aniołowie dostrzegli problem, że włada nami potwór, który przeczy wszystkiemu, w co wierzymy.

 Mogło jej się przywidzieć, mogła to być jedynie gra światła, lecz odniosła wrażenie, że w jego oczach dostrzegła błysk uznania. Pokiwał na jej słowa głową, a jego czoło jeszcze mocniej się zmarszczyło.

  – A te całe brednie o Lucyferze?

Auruma zerknęła na Mauchnda, rozszerzając oczy, jakby chciała zapytać "Powiedziałeś mu?", a on odczytując to spojrzenie, powiedział na głos.

– Diqst jest moim najbliższym przyjacielem znamy się od stworzenia niemal jak ty i Richida. Powiedziałem mu o wszystkim.

Auruma chciała przetrzeć twarz, przymknąć oczy, lecz zmusiła się, aby dalej grać twardą. Nie mogła być niepewna, ponieważ jak przekonać innych, kiedy samemu się nie jest przekonanym?

  – Opowiem wam od początku – stwierdziła – Najpierw Lucyfer zabił Arkanę, która została wysłana do niego z misją. Zabił pierwszego w historii anioła, a Michael nie chciał nic z tym robić, wręcz wybuchał furią, kiedy tylko coś takiego zasugerowałam. – Mauchnd otworzył usta, chcąc ją o coś zapytać, lecz Auruma uniosła rękę, zatrzymując go.– Najpierw dokończę. – Gdy kiwną zgodnie głową, kontynuowała.– Potem... Pojawiła się Richida, ledwo żywa. Michael odizolował ją pod pretekstem, że to czym potraktował ją Lucyfer jest zaraźliwe i tym podobne brednie. Nie uwierzyłam mu i zaczęłam szukać odpowiedzi. Znalazłam ją, Richida znajdowała się w jakimś lochu pośrodku niczego...– urwała i przełknęła słyszalnie ślinę.– Była cała we krwi. Prawie nie kontaktowała, lecz zdołała mi powiedzieć, że Lucyfer mówił prawdę co do tego, o czym Mauchnd zapewne ci powiedział.– Poczekała na jego odpowiedź, a kiedy przytaknął, zakończyła.– Więc spotkałam się z Lucyferem.

Cisza ogarnęła całą polanę. Jedynie strumyk wciąż rwał nieprzerwanie, wydawał się niemal głośniejszy niż wcześniej. Swoim jednostajnym, szumiącym dźwiękiem uspokajał płonące żywcem nerwy Aurumy.

  – Potrzebujemy go – dodała, gdy Diqst wciąż się nie odezwał.

Mauchnd patrzył na niego wyczekująco. W dłoniach ściskał materiał swojej szaty, ciągnął go, rolował i gniótł we wszystkie strony.

– Nie myślisz, że Lucyfer po prostu wykorzystuje nas, aby zdobyć to, czego chce? – mruknął w końcu Diqst.

– Oczywiście, że to robi – oznajmiła – Chce dorwać Michaela i potrzebuje naszej pomocy, a my potrzebujemy jego. Bez niego jakie szanse mają zwykłe anioły?

– Nie lepiej próbować przekonać serafinów? Gabriela? Rafaela?

– Sądzisz, że uwierzą? To wiekowi, przekonani o swojej nieomylności. Zlekceważą nas, nie dopuszczą nawet do siebie myśli, że ktokolwiek mógł ich oszukać albo jeszcze inaczej, co jeśli o wszystkim wiedzą?

 Digst przestał marszczyć brwi i założył ramiona na piersi. Nie spuszczał z niej wzroku, obserwował uważnie, jakby dzięki temu mógł odpowiedzieć na wszystkie kiedykolwiek zadane pytania, jakby był w stanie przejrzeć całą, czekającą ich przyszłość na wskroś.

  –  Więc uważasz, że jedyne, co możemy zrobić, to zaufać Lucyferowi?

  – Nie zaufać. Wykorzystać go. Uwolnić się od Michaela.– Mocno zacisnęła swoje palce wokół dłoni, która wciąż była schowana za plecami. Niemal poczuła ból.

 Diqst spojrzał na Mauchnda, który pokiwał powoli oraz niepewnie głową. Przez chwilę mu się przyglądał, decydował, a Auruma czuła, jak jej serce wali rytmicznie w uszach, zbyt głośno, by znowu mogła usłyszeć szum strumienia, Starała się oddychać głęboko, lecz miała wrażenie, że dwie, diabelskie ręce ścisnęły z całej siły jej płuca.  

– Spróbuje porozmawiać z innymi i zwołać jakieś spotkanie, abyś mogła się wypowiedzieć. To wszystko, co w tym momencie mogę dać. Nie spodziewajcie się, że wejdę w ten wasz bunt od razu.

 Z każdym kolejnym jego słowem Auruma czuła, jak napięcie opuszcza jej ciało. Udało się, w małym stopniu, lecz się udało. To było jej drugie, małe zwycięstwo. Przeniosła wzrok na Mauchnda i uśmiechnęła się.

On był pierwszym zwycięstwem.

  – Dziękuję – powiedziała, po czym spojrzała na Digsta, aby wiedział, że mówi również do niego.

Jednak on nie patrzył na nią, a na ścieżkę, jego brwi znowu marszczyły się, niemal spotykały na czole. Odwróciła się natychmiast w tamtym kierunku. Zdołała ujrzeć jedynie mignięcie sylwetki, lecz od razu wiedziała, kim ona jest.

– Judna– szepnęła.

– Śledził cię wcześniej?– zapytał Diqst płaskim tonem.

– Raz. Bardziej nie śledził, a bardziej poszedł za mną i... dziwnie zachowywał.

– Nie, nie, nie...– wycharczał Mauchnd, sprawiając, ze oboje spojrzeli na niego.

Jego szare oczy były wytrzeszczone. Suche, a lśniące, żywe i martwe jednocześnie. Usta miał otwarte, jakby krzyczał, nie wydając żadnego dźwięku. 

  – On... on wie – wyszeptał tak łamliwie i bełkotliwie, że jego słowa były jedynie tchnieniem powietrza.

Auruma zrobiła krok do przodu, lecz Diqst był szybszy. Niemal skoczył do Mauchnda i złapał go za ramiona.

  – Nie wie, był zbyt daleko, aby cokolwiek usłyszeć. Jedynie może się zastanawiać, o czym rozmawiamy– uspokoił go.

– Wolę... wolę stracić skrzydła, niż... niż t-tam wrócić– wychripił Mauchnd, znowu zaciskając palce na materiale szaty. Jego palce całkowicie pobielały.

  – On nie wie– powtórzył Diqst.– A jeśli tak, to sam go uciszę.

Mauchnd zwiesił głowę, próbował ukryć się przed nimi, schować głęboko to, co się z nim działo. Zaczął brać powolne, głębokie wdechy, jak wtedy, gdy opowiadał jej historię swojej misji. Jego oczy zaszkliły się, gotowe wypuścić kolejne łzy, a usta zbladły, niemal zlały z delikatną, przypominającą półprzezroczystą tkaninę skórą.

  – Dopilnuje tego– powiedziała niespodziewanie Auruma. Diqst spojrzał na nią z mieszaniną złości i zdziwienia.– Obiecuję, że sama zepchnę cię z krawędzi Nieba, bylebyś tam nie wrócił. 

Dopiero te słowa pomogły. Mauchnd podniósł na nią wzrok. Błyszczące, burzowe chmury niemal uderzyły w nią swoim smutkiem, smutkiem, jakiego nigdy nie doświadczyła, jaki pragnęła mu zdjąć z serca.

  – Zrobisz... zrobisz to?– Jeszcze mocniej zacisnął palce na szacie, wykręcając je.– Nie... kłam, skoro ja tego nie zrobiłem.– Porzucił próby równomiernego oddychania i wziął najgłębszy wdech, jaki mógł.– Powiedz mi prawdę... jak j-ja tobie.

  Wypuściła swoje ręce z uścisku i pozwoliła im opaść po bokach.

– Zrobię to– przysięgła.

Digst przypatrywał się jej z niedowierzaniem, którego nawet nie starał się ukryć. Puścił ramiona przyjaciela, a Mauchnd powoli poluzował uścisk na szacie. Łzy w jego oczach wypłynęły, lecz pozbawiły jedynie oczy grożącego nawałnicą smutku. Otarł je dyskretnie, odwracając głowę. Nie chciał, by ktokolwiek je dostrzegł, nie chciał, by ktokolwiek dostrzegł jego.

A Lucyfer patrzył w takie oczy, oczy, które nie mogły już dostrzegać. Ślepe na swój dalszy los, ślepe na życie innych, po tym, jak ich się zakończyło. Otarł powoli swój miecz z nieczystej, skalanej pieczęcią paktu krwi i odwrócił się, spoglądając na rozpościerające się dookoła domy. Niemal we wszystkich paliły się światła, jednak nikt niczego nie dostrzegał, nie czuł napięcia w powietrzu.

Nie czuł nadciągającej wojny.

--------------------------------------------------------------------------------------

Miałam to wstawić później, bo kto wie, kiedy znowu złapie mnie wena, ale trzymajcie! Taka długo nieobecność jak ostatnio wymaga nadrobienia, więc...

Teoretycznie powinnam uczyć się z historii, ale wolę pisać, zawsze wolę pisać.






































































































Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro