Rozdział XV."Nie pozwolę, aby ta bestia wciąż żyła pośród aniołów."
Auruma wylądowała obok Drzewa Życia, rozglądając się z niepokojem. Oczekiwała, że gdy tylko wróci, pojawi się Michael, wskazując ją oskarżycielsko palcem, lecz nikogo nie było, zupełnie nikt nie odnotował jej nieobecności. Złożyła skrzydła i powoli ruszyła przed siebie. Zmusiła się, aby kilka razy odetchnąć głęboko. Wiedziała, że jeśli będzie wciąż się tak zachowywać, to wszyscy od razu zorientują się, że coś jest nie tak. Skręciła w kierunku głównych ogrodów i kiwnęła głową, przechodzącemu aniołowi. Stanęła przed ogromną fontanną, do której prowadziły wszystkie cztery główne ścieżki nieba. Woda strzelała ogromnym strumieniem ku górze, po czym opadała, zataczając łuk do kamiennego zbiornika, który zdobiły różne motywy biblijne: Archanioł Gabriel objawiający się Maryi, pozbawiony wszystkiego Abraham bądź Szatan i Hiob. Przyjrzała się ostatniej płaskorzeźbie, po czym nachyliła nad nią. Przejechała palcami po wizerunku Baphometa. Właśnie tak wyobrażała sobie Szatana, jako siewce zła, jako jego materialne wcielenie, kiedy prawdziwy mrok zatruwał ich od środka. Przed oczami pojawiła się jej zmaltretowana sylwetka Richidy. Zacisnęły zęby i wyprostowała się. Musiała zacząć działać, od razu.
Wtedy usłyszała dochodzący z tyłu znajomy głos.
– Dziękuje. Tak... ja też...
Auruma odwróciła się gwałtownie i ujrzała anielicę, stojącą obok Judny. Jej szeroki, biały uśmiech dosłownie odbijał światło sączące się spomiędzy szumiących liści drzew. Każdy gest targał jej złotymi, kręconymi włosami, każde przekrzywienie głowy sprawiało, że kosmyki opadały na jej szczupłe ramiona, na delikatną skórę, przypominającą swoim odcieniem promienie słońca. Auruma jednak znowu usłyszała w swojej głowie ten desperacki krzyk.
Idź!
Możesz! Idź!
Richida nie powinna tu stać tak, jakby to wszystko się nie wydarzyło. Jeszcze niedawno była zamknięta w lochu, gdzieś pośrodku niczego, niemal rozszarpana na strzępy, przerażona i wściekła, torturowana przez Michaela.
A jednak tu była, niczym jej zmaterializowane marzenie. Rozglądała się z tym swoim szczęśliwym, lecz mającym w sobie coś kpiącego uśmiechem. Nagle napotkała jej wzrok, zamrugała kilkakrotnie i ruszyła niemal biegiem w jej kierunku.
– Tak się cieszę, że cię widzę – wyszeptała i objęła ją gwałtownie.
Auruma zamarła w jej uścisku, patrząc zszokowana prosto w brązowe, ciepłe oczy Judny, który zmarszczył zdziwiony brwi na jej reakcję.
– Co...? – urwała, oczekując wyjaśnień ze strony Richidy, kilku wyszeptanych w tajemnicy słów do ucha, które rozjaśnią tę sytuację, lecz nic takiego nie nastąpiło.
Jakby wszystko do tej pory było tylko złym snem, a ona w końcu się obudziła. Niemal chciała temu ulec, tej niewiedzy i temu co znała do tej pory, udawać, że nic się nie stało, lecz nie mogła, nie po tym co zobaczyła, po tym co usłyszała od samej Richidy.
– Co, nie cieszysz się, że mnie widzisz?
Auruma potrząsnęła głową i natychmiast odwzajemniła desperacko uścisk, przekonana, że jak to zrobi, to jej przyjaciółka zniknie, lecz ona tam była żywa i zdrowa tuż obok niej. Schowała twarz w jej szyi, mimo przerażającego przeczucia, które zaczęło wspinać się po jej kręgosłupie. Nie mogła pokazać po sobie, że cokolwiek jest nie tak. Nadal czuła na sobie czujne spojrzenie Judny.
Gdy odsunęła się od Richidy, szepnęła.
– Myślałam, że cię straciłam.
– Też tak myślałam – przyznała, kręcąc głową. – Ale jestem tu! – roześmiała się.
Auruma zmusiła się do sztucznego uśmiechu. Miała wrażenie, że rozdarł on jej policzki i wargi, jakby był z plastiku. Uważnie spojrzała w znajome, zielone oczy, które mrugnęły do niej żartobliwie. Złe przeczucie zamiast zmaleć, nasiliło się. Czuła, że zaraz nim zwymiotuje.
Cały czas jednak niczego po sobie nie pokazała. Kiedy Richida powiedziała, że musi już iść, próbowała ją nawet zatrzymać, prosić, żeby jeszcze została. Jej przyjaciółka jednak zapewniła, że porozmawiają później i powoli ruszyła przed siebie.
Gdy tylko zniknęła, Auruma rozejrzała się. Jej wzrok padł na wciąż wpatrującego się w nią Judne, który uśmiechnął się delikatnie.
– Też byłem zaskoczony. Przez cały czas mówili, że wątpliwie jest, iż przeżyje. Niemal dawali do zrozumienia, że nie ma szans.
Auruma przetarła dłonią twarz i pokiwała głową.
– Nadal nie mogę uwierzyć - zgodziła się.
Wyminęła go, odwzajemniając uśmiech i ruszyła ku ogrodom. Kiedy stwierdziła, że jest wystarczająco daleko, zatrzymała się i rozejrzała. Nie spodziewała się ujrzeć kogokolwiek. Szła dobre kilka minut i była pewna, że nie słyszała żadnych kroków bądź szumu skrzydeł.Gwałtownie jednak znowu dostrzegła Judnę, stojącego między dwoma drzewami. Wpatrywał się prosto w nią, bez ruchu. Jego twarz połowicznie skrywały liście, usta poruszyły się w milczącej groźbie.
Lecz gdy mrugnęła, Judna zniknął bez śladu. Rozejrzała się oniemiała, mrucząc.
– Co...?
Ruszyła w kierunku miejsca, gdzie stał, jakby spodziewając się, że to coś zmieni. Odgarnęła liście i spojrzała najpierw na ziemię, po czym w niebo. Nie miała wątpliwości, że tu był. Nic jej się nie przywidziało. Czy wiedział? Skąd?
Wtedy w jej głowie pojawiła się niepokojąca myśl, co jeśli Richida wróciła, ponieważ wszystko im powiedziała? Nie. Ona by tego nie zrobiła. Nie ona. Każdy, ale nie Richida. Musiało tu chodzić o coś więcej, o coś, czego musiała się dowiedzieć.
Bez ryzyka wróciła na ziemię dopiero dwa ludzkie tygodnie później, które jednak były dość krótkim czasem w Niebie, w którym nie było nocy ani snu. Wylądowała w parku i ujrzała Lucyfera, siedzącego na ławce i wpatrującego się w barwy zachodzącego słońca.
– I jak wszystko idzie? – zapytał, mimo że doskonale wiedział.
Pięści miał zaciśnięte, a zęby niemal piszczały, uciskając na siebie nawzajem. Nienawiść rozsadzała go od środka. Michael zaprzepaścił ich plany. Uwolnił Richidę, ich jedyny dowód na to, kim w rzeczywistości był, jednak Lucyfer wątpił, aby wiedział o wszystkim. Gdyby tak było, Auruma już dawno zostałaby zgładzona.
– Wszystko się zawaliło – powiedziała Auruma, nie dostrzegając jego wściekłości. – Richida wróciła, jak gdyby nigdy nic! Próbowałam z nią rozmawiać, lecz ona zachowuje się, jakby to wszystko się nie wydarzyło! A sama mówiła... To ona mi powiedziała, że mówiłeś prawdę!
Spojrzał na nią gwałtownie i oznajmił.
– Musisz znaleźć inny sposób, aby przekonać anioły.
– Niby jaki? – westchnęła – Jak chcesz ich przekonać?! Uznają, że zwariowałam!
– Musisz dać im inny dowód na to, kim tak naprawdę jest Michael. Wiele rzeczy zrobił i na pewno nie zdołał ukryć wszystkich dowodów.
– Ale gdzie powinnam ich szukać?! – jęknęła i uderzyła bezsilnie ręką w pień stojącego obok drzewa.
Lucyfer odchylił głowę, patrząc na te kilka gwiazd, które zaczęły się powoli ukazywać na niebie. Nie wiedział, czego powinni szukać. Co mogłoby być dowodem jego brutalności?
– Czy któryś z aniołów zniknął?
– Co? – Auruma zamrugała zaskoczona, znowu kierując na niego wzrok. – Nie, nie wydaję mi się.
– Pomyśl intensywnie. Czy chociażby obiło ci się o uszy cokolwiek takiego?
– Nie sądzę... – nagle jednak urwała. – Znaczy Mauchnd wiele lat temu miał długą misję. Nie wracał przez całe tygodnie. Potem pojawił się znikąd i nigdy nie poruszał tego tematu. Wydawał się wręcz spanikowany, kiedy to robiliśmy – wymruczała.
Lucyfer spojrzał na nią i pokiwał w zastanowieniu głową.
– To może być to, czego szukamy. Musisz z nim porozmawiać.
– Dobrze – powiedziała – Muszę już wracać, bo się zorientują. Judna już jest podejrzliwy. Ostatnio widziałam, jak stał między drzewami, po prostu się na mnie patrząc. Mam wrażenie, że wszyscy wiedzą.
– Sądzę, że gdyby wiedzieli, to zabiliby cie. Michael nie bawi się w takie zabawy z osobami, które mu zagrażają. Z innego powodu musiał wypuścić Richidę – stwierdził.
Auruma pokiwała nieprzekonana głową, po czym rozpięła płaszcz, pod którym miała swoje białe, długie szaty. Położyła go w dziupli jednego z drzew i zerwała się do lotu, znikając zaniepokojonemu i wściekłemu Lucyferowi z oczu.
Czuł się już niemal tym wszystkim zmęczony. Nie chciał dłużej grać w podchody ze swoim bratem, pragnął pojawić się w Niebie i rozerwać jego gardło na strzępy. Na to jednak wciąż było za wcześnie.
Auruma wylądowała na trawie i złożyła skrzydła. Ruszyła ku lecznicy. Prowadziła do niej trzecia dróżka od fontanny i Auruma mijając ją, dostrzegła Richidę. Pomachała jej, na co ta również odmachała, zajęta rozmową z Eghedem. Auruma poczuła zarówno ból jak i ulgę, że nie musi z nią rozmawiać. Za każdym razem miała wrażenie, jakby przebywała z kimś obcym, nie ze swoją przyjaciółką, którą znała od momentu stworzenia.
Stanęła przed ogromnym ogrodem przedzielonym na dwie połowy przez kamienny, długi chodnik. Po dwóch stronach stały łóżka, niektóre ukryte za białym parawanem, a inne, te puste, były odkryte.
Ruszyła dalej, spoglądając dyskretnie na każde z nich. Jeden z rannych aniołów obrzucił ją piorunującym spojrzeniem, na co zarumieniła się zażenowana i ruszyła dalej. Mauchnda znalazła dopiero przy ostatnim łóżku. Opatrywał poważną ranę nieprzytomnej anielicy i nucił pod nosem jakąś dziwną, lekko przerażającą melodię, która zdecydowanie nie dodała Aurumie odwagi.
– Mauchnd? – szepnęła.
Anioł podskoczył gwałtownie i spojrzał na nią przestraszony. Odgarnął z bladej twarzy kasztanowe włosy, pytając.
– O co chodzi? Jesteś ranna?
– Nie, nie. – Pokręciła głową. – Chciałam tylko porozmawiać, masz może chwilkę?
Przyjrzał jej się zdezorientowany, lecz powiedział.
– Tak. Tylko daj mi sekundę.
– Dobrze.
Wycofała się i stanęła pośrodku chodnika, zakładając ramiona ma piersi. Zaczęła bujać się z pięt na palce, nim Mauchnd wychylił się zza parawanu.
– Więc o co chodzi? – zapytał, wycierając zakrwawione dłonie w białą ścierkę.
– Możemy porozmawiać na osobności? – poprosiła, obrzucając spojrzeniem kilka zajętych łóżek dookoła.
Mauchnd wyglądał na coraz bardziej zaniepokojonego, lecz nie protestował. Zaprowadził ją kawałek dalej od lecznicy, na małą, pustą łąkę, przez której połowę przepływał dość mocno rwący strumień. Auruma nie miała wątpliwości, że ich zagłuszy.
– To co się stało?
– To ja chciałam cię zapytać... – urwała i wzięła głęboki oddech. – Co się stało, kiedy byłeś na swojej "misji"?
Mauchnd zbladł i spuścił wzrok, mówiąc niemal gniewnie.
– Nie wiem, o co ci chodzi. Nic się tam nie stało. – Zaczął gnieść w rękach zakrwawioną ścierkę. – Zresztą, minęło tyle lat. Co cię to teraz obchodzi, Auruma?
– Błagam, chociaż ty mnie nie okłamuj – szepnęła, chwytając jego ręce między swoje i unieruchamiając je. – Chyba oszaleję. Błagam, pomóż mi.
Mauchnd uniósł wzrok i spojrzał prosto w jej złote oczy swoim szarym, przerażonym wzrokiem. Wyglądał niczym ranne, nieufne zwierzę, które tylko oczekuje nadciągającego ataku.
– On mnie sprawdza? Dlatego cię wysłał? – mruknął nagle.
– Co? – zdziwiła się – Nikt mnie nie wysłał. – Niespodziewanie zorientowała się, że to nie prawda i poczuła, jak coś ją skręca od środka. – Nie sprawdzam cię – spróbowała jeszcze raz – Przyszłam do ciebie po odpowiedzi, bo wiem, że coś wiesz. Musisz coś wiedzieć. Proszę, chociaż ty tu w tym wszystkim nie kłam.
Mauchnd mocniej zacisnął ręce na jej dłoń i wyszeptał, a jego głos zaczął się łamać.
– Nie pytaj, jeśli nie chcesz usłyszeć kłamstw.
Auruma odwzajemniła uścisk, odszeptując.
– Nie mogę nie pytać, już to zrobiłam. Jest dla mnie za późno.
Zamknął oczy. Widziała, że walczy sam ze sobą, lecz pozwoliła mu na to. Po prostu stała, nie puszczając jego dłoni.
Jednak gdy minuty zaczęły mijać, zaniepokojona nachyliła się nad nim i uwolniła jedną rękę. Objęła nią jego twarz, zmuszając go do spojrzenia na siebie. Kiedy jego płochliwie oczy się otworzyły pełne niewypowiedzianych słów, szepnęła.
– To nie może tak dłużej wyglądać. Pomóż mi.
– Jak niby chcesz coś zmienić? – Pokręcił zrezygnowany głową.
– Mam coś, czego nikt się nie spodziewa – oznajmiła – A ty musisz mi pomóc, ponieważ inaczej zaprzepaszczę swoją szansę. Domyślam się, co się stało, ale musisz mi dać dowód.
Mauchnd wziął głęboki powolny wdech, po czym równie powoli wypuścił powietrze z płuc.
– Masz rację. To nie może tak dłużej trwać. Nie ważne, czy on faktycznie mnie sprawdza przez ciebie.
– Nie sprawdza – powtórzyła.
– Nie mam pewności – stwierdził gorzko, odwracając głowę ku lecznicy. – Tutaj nikomu nie można ufać.
– Zaczynam to zauważać – przyznała.
– Wszyscy kłamią. Michael kłamie.... – urwał – Jest bestią, dziką bestią – wychripił, a w jego oczach zalśniły łzy.
Auruma poczuła jak w jej oczach też zaczynają się zbierać. Nie potrafiła ich powstrzymać. Wypłynęły pośrodku tego wszystkiego, gdy powiedziała.
– Wiem.
– Kiedy byłem.... na misji, mającej... na... na celu zgładzenie kilku.... d- demonów w Europie, spotkałem Lu...c-cyfera. – Auruma zmarszczyła zaskoczona brwi. – Nawet ze mną nie... w- walczył. Zupełnie mnie zignorował.... kiedy pojawiłem się w mieście, w którym m-mieszkał. Po prostu... wyjechał. – Mauchnd wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć "nie wiem, czemu jeszcze żyję", lecz wciąż na nią nie patrzył. – Potem zjawił się Michael i... i... – Mauchnd zwiesił głowę i zaczął brać głębokie, powolne wdechy. Auruma objęła go, przyciągając bezradnie do siebie. Spróbował ją odepchnąć, lecz ona nie pozwoliła mu na to, jeszcze mocniej obejmując, desperacko wbijając palce w jego ramiona. Czuła, jak rozsypuje się na kawałki wraz z nim. – On... on wciąż pytał o Lucyfera, co... co mi powiedział... co... co... wiem, ale ja nic nie wiedziałem!
– Ciii... – wychodziła, opierając swoje czoło o jego potylicę. – Wiem, wiem.
– Nie mogłem nic powiedzieć. Na naszego Ojca, tak się bałem, ale on tego wszystkiego nawet nie widzi! – Jego słowa były tak szybkie, że Auruma ledwie wyłapała ich sens.
Zamknęła oczy, zacisnęła swoje powieki najmocniej, jak mogła, jakby chciała już dłużej na to wszystko nie patrzeć. Zapadła cisza, cisza, w której nie było słuchać nawet świstu wiatru, jedynie ich przyśpieszone oddechy.
– Co on znowu zrobił? – wyszeptał Mauchnd po długich, ciągnących się w nieskończoność minutach.
– Więził Richidę, a ona wskazała mi prawdę. – Mocniej go objęła, pocieszała go, sama czując, że się łamie.
– Przecież Richidzie nic nie jest... Ona... zachowuje się normalnie... Kiedy ja wróciłem... Nawet nie wiem, jak wielu nie wróciło. – Powoli uniósł głowę, a dłonie Aurumy opadły bezwładnie wzdłuż jej boków.
– Właśnie. – Pokiwała głową, a na jej czole pojawiła się zmarszczka.
Wtedy Mauchnd spojrzał na nią ze zrozumieniem, wycierając dłońmi łzy, jedyne świadectwo tego, co przeżył.
– Myślisz, że ona jest po ich stronie.
– Tak – przyznała – Dlatego potrzebuję ciebie, aby zatrzymać Michaela. Musisz ich przekonać, musisz przekonać innych.
Mauchnd cały czas wpatrywał się w jej oczy. Jakby szukał w nich pułapki, czegoś, co powiedziałoby mu "nie rób tego". Auruma miała wrażenie, że oczekiwanie ją zabija, skręca wnętrzności w supeł. Zaczęła zaciskać i prostować palce w nerwowym odruchu. Tak naprawdę od tej decyzji zależało całe powodzenie tego planu, wątpiła, aby znalazła kogoś innego, kto mógłby jej pomóc, kto mógłby być dowodem na to, kim jest Michael.
– Zrobię to – powiedział nagle Mauchnd, zaskakując ją. – Ale najpierw powiedz mi, co takiego masz, czego inni się nawet nie domyślają.
Ostrzegano ją, żeby tego nie robiła, że to źle się skończy. Sama wiedziała z autopsji, jakie emocje wywołuje jego imię, lecz nie mogła okłamywać Mauchnda. Nie po tym, co przeżył.
– Mam Lucyfera.
-------------------------------------------------------------------
W końcu kolejny rozdział! Nie wiem, kiedy pojawi się następny, ponieważ idzie mi z tym powoli, naprawdę powoli, ale się staram.
Jednak moja wyobraźnia nie współpracuje, zamiast tego postanowiła się skupić na nowym opowiadaniu. Mam już nawet tytuł, bo po co skupiać się na tym, co robi się aktualnie, czyż nie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro