Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV. "Zacznie się rewolucja, jakiej Niebo do tej pory nie widziało."

Lucyfer wyczuł, kiedy tylko Auruma pojawiła się na ziemi. Świeciła niczym latarnia morska pośród zamglonych wód, niczym złoto w kopalni węgla, lecz on musiał czekać, czekać, aż to ona go znajdzie. Powinna sądzić, że o niczym nie wiedział, utwierdzić się w przekonaniu, że nie jest manipulowana, że sama nad wszystkim panuje, mimo że było inaczej, mimo że ważył każde swoje słowo, każdy swój gest, aby otrzymać to, czego chciał.

Po prostu czekał, ponieważ wiedział, że po wszystkim, co stało się w Arlington, znalezienie go nie było trudne. Kiedy zawitała do miasta, siedział w barze jazzowym, w którym spotkali się z Abigail. Wtedy za każdym razem, gdy ją widział powtarzał sobie, że to ostatni raz, lecz żaden z nich nie był ostatnim. Ostatnim był ten, kiedy już sobie tego nie obiecywał.

Wczesna noc już dawno objęła miasto, a ciepłe światła w barze odbijały jego podobiznę na ogromnej szybie. Saksofon, trąbka oraz klarnet grały improwizowany, świeży rytm pozbawiony refrenu, pozbawiony tego ładu, którego tak nienawidził.

Siedział z zamkniętymi oczami i wsłuchiwał się w muzykę, jednocześnie śledząc drogę Aurumy. Była naprzeciwko klubu, stała walcząc sama ze sobą, zapewne przekonana, że jak tylko wejdzie, to zginie. W końcu jednak przeszła przez drzwi, lecz Lucyfer nie otworzył oczu. Wziął kolejny łyk whisky, czekając, aż podejdzie, czując jej wzrok na sobie.

Zrobiła kilka kroków i znowu zamarła, oczekiwała zapewne rogów, siarki i morza krwi, nie zbyt pięknego mężczyzny w garniturze. Była młodym aniołem, nie pamiętała epoki, kiedy to wszystko się wydarzyło, poddawała się niuansom oraz sugestiom, nie mającym nic wspólnego z prawdą.

–  Nim mnie zabijesz, po prostu posłuchaj – powiedziała, kiedy stanęła obok stolika.

Dopiero wtedy otworzył oczy, spojrzał na nią beznamiętnym, pustym wzrokiem. Jego twarz niczego nie wyrażała, bił od niej marmurowy chłód prawdziwej rzeźby.

  – Czemu miałbym słuchać?– zapytał i wziął kolejny łyk whisky.

– Bo wiem o wszystkim– oznajmiła, przełykając ślinę.– Wiem, że to co mi zawsze mówiono, nie jest prawdą, a chcę ją poznać... Proszę...– Jej głos załamał się.

  – Prosisz?– Odstawił pustą już szklankę.– Wiesz, o co ja prosiłem? Nie prosiłem, błagałem, aby Michael nie zabijał kobiety, którą kochałem, aby nie obdzierał mnie ze skrzydeł, a zrobił to, ponieważ tego chciał. Ja teraz pragnę zabić was wszystkich, czemu miałbym się powstrzymywać?

  Auruma otworzyła szeroko oczy i cofnęła się o krok, jakby oczekując ciosu, lecz Lucyfer jedynie odwrócił głowę, łapiąc z rudowłosą kelnerką kontakt wzrokowy. Kobieta podeszła do niego, ignorując zupełnie Aurumę i pytając z lekkim uśmiechem.

  – Podać rachunek?

– Nie. Poproszę jeszcze raz whisky.

Kelnerka pokiwała głową i wzięła szklankę. Ruszyła w kierunku baru, zerkając za siebie jeszcze kilka razy.

  – Nie wiem, czemu miałbyś – przyznała Auruma, biorąc głęboki wdech. – Ale błagam, nie rób tego. On... on ma moją przyjaciółkę...

– Więc o to chodzi. Mam ją uratować, tak?

– Tak – przyznała płaczliwie – Zrobię wszystko, abyś mi pomógł.

Lucyfer udał, że się zastanawia. Wszystkie jego słowa były grą, miały na celu zapędzić Aurumę w kozi róg, sprawić, że będzie zdesperowana, lecz nagle poczuł, że nie powinien tego rozgrywać w ten sposób. Odetchnął głęboko, a jego twarz przybrała inny, nostalgiczny wyraz, oczy stały się smutne, płakały, mimo że nie pojawiły się w nich żadne łzy.

– Proszę, usiądź.– Wskazał dłonią kanapę naprzeciwko siebie.

Kelnerka znowu podeszła i postawiła whisky przed nim. Podziękował jej lekkim uśmiechem i kiwnięciem głowy. Kobieta zarumieniła się, po czym natychmiast odwróciła i zniknęła za barem.

Auruma spojrzała na niego nieufnie, zaskoczona tą nagłą zmianą, lecz powoli zajęła miejsce. Założyła ramiona na piersi i mocniej wcisnęła się w miękkie, zapadające oparcie.

– Od zawsze kochałem ludzi – zaczął – Michael doskonale o tym wiedział. To była niemal obsesja, ponieważ byli podobni... lecz o wiele lepsi, czyściejsi, niż my kiedykolwiek będziemy. – Auruma zamrugała zaskoczona, jednak nie odezwała się ani słowem. – Mój brat to wykorzystał, zdołał mi wmówić, że Bóg pragnie ich zniszczyć, tak jak lewiatany, ponieważ są nieidealni, postanowiłem więc działać. Zgromadziłem wokół siebie inne anioły, archanioły. Wszczęliśmy bunt, lecz okazało się, że to wszystko nieprawda. Ojciec nie planował zniszczyć ludzi. – Lucyfer wziął duży łyk ze szklanki. – Michael zmyślił to wszystko, a kiedy nadeszło starcie, obrócił to tak, że to my wyszliśmy na tych, którzy nie chcą pokłonić się ludzi, na tych zazdrosnych.

Auruma rozplotła ręce i oparła je na stoliku, oblizując wargi. Spuściła wzrok na podłogę, jakby próbując sobie to wszystko ułożyć w głowie, jakby zdziwiona, że wciąż żyje, a oni rozmawiają.

  – Skoczyłem z Nieba, mając nadzieję, że wtedy Michael oszczędzi innych...

  – On mówi wszystkim, że pokonał cię w wielkiej bitwie – szepnęła, wciąż nie unosząc wzroku.

Lucyfer uśmiechnął się bez cienia radości.

– Oczywiście. Chciał wyjść na bohatera. Po tym jak skoczyłem, zajęła się mną kobieta, Nir. Zakochałem się w niej, ludzką miłością, jakiej nie zaznawaliśmy. Wkrótce jednak przybył za mną Michael. Nie wystarczyło mu, że dostał to, czego chciał, że był teraz najstarszym synem i ulubieńcem. On musiał odebrać mi wszystko. Zabił Nir, po czym odciął mi skrzydła. Od tego czasu tułałem się samotnie po świecie, patrząc jak to wszystko powstaje. – Objął wzrokiem wnętrze baru. – A potem znowu się zakochałem. – Auruma powoli podniosła na niego oczy. – Miała na imię Abigail. Jeszcze kilka tygodni temu siedzieliśmy właśnie przy tym stoliku, a potem Samael ją zabił, przekonany, że to ja ich okłamałem. – Lucyfer nachylił się nad stolikiem, a jego oczy zabłysły. W powietrzu pojawiło się napięcie, które narodziło się płucach, chwyciło Aurumę za gardło, dławiło oddech.– Potem ja zabiłem Beliala, zabiłem Gadriela, zabiłem Samaela i wielu, wielu waszych, ponieważ dłużej nie będę robił za męczennika, nie będę oddawał siebie za istoty, które uważają mnie za potwora, które zabiłyby mnie, gdyby tylko miały okazję.

Auruma cofnęła się, uderzając znowu plecami o oparcie. Spojrzała na Lucyfera z napięciem, a on odwzajemnił spojrzenie. Sekundy mijały, lecz nie padły żadne słowa, nie padło też żadne uderzenie, którego wciąż oczekiwała Auruma. Bardzo powoli, aby nie było widać ruchu, zaczęła zjeżdżać dłonią do swojego miecza, ukrytego pod ludzkim płaszczem.

  – Zabiłeś Arkanę?– szepnęła tak ochryple, że jej słowa brzmiały niemal jak pijany bełkot.

  – Zabiłem wielu i nawet nie znam ich imion – oznajmił, jego oczy zaczęły jarzyć się coraz mocniej. – Ich twarze już dawno zlały się w jedną.

Nagle Auruma zerwała się, wyciągając miecz. Rozległy się krzyki, ludzie zaczęli uciekać. Lucyfer nawet nie wstał z kanapy, wziął łyk whisky i szepnął, spoglądając na ostrze wycelowane w jego szyję.

  – Spodziewałaś się, że to też jest kolejnym kłamstwem Michaela? Nie jest, zabiłem ich wszystkich.

Auruma przycisnęła ostrze do jego skóry. Jej oddech przyśpieszył, zaczęła niemal dyszeć, a jej dłoń drżała na rękojeści. Kilka kropel spłynęło po szyi Lucyfera, jednak zamarły, nim dotknęły kołnierzyka koszuli.

Lokal opustoszał całkowicie. Lucyfer odstawił szklankę, po czym zniknął. Zmaterializował się za plecami zszokowanej Aurumy i szepnął.

– Jak możesz chcieć mojej pomocy, skoro próbujesz ze mną walczyć?

Gwałtownie zamachnęła się, odwracając, lecz go już tam nie było. Zamarła, spoglądając do tyłu kątem oka. Znowu siedział na kanapie, przyglądając jej się chłodnym wzrokiem. Poczuła, jak jej ciało oblewa zimny pot. Od początku wiedziała, że nie ma szans, lecz to... było czymś więcej, czymś, co ją przeraziło.

– Powinnaś jednak pamiętać, że oni próbowali zgładzić mnie. Nawet twoja przyjaciółka, Arkana. Byli wierni Michaelowi i przypuszczam, że nie mieliby takich wątpliwości jak ty teraz. Gdyby on kazał im cie zabić, zrobiliby to.

Auruma zamknęła oczy, zaciskając dłoń mocniej na mieczu. Chciała się nim zamachnąć, jej ręka niemal się uniosła, lecz w jej głowie pojawiły się słowa Richidy "Skurwiel mówił prawdę". Zamarła i poczuła, jak Lucyfer wyjmuje broń z jej dłoni, lecz nie protestowała. Odetchnęła kilka razy, nim otworzyła oczy, napotykając jego płonący wzrok.

  – Chcesz mojej pomocy?

  – Tak – potwierdziła, kiwając głową.

W oddali rozległo się przeciągłe wycie syren, lecz żadne z nich nie zwróciło na nie uwagi.

– Więc musisz przestać walczyć sama ze sobą, inaczej jej nie otrzymasz. Albo chcesz zabić Michaela, albo tam wracasz tam, udając, że to wszystko nie miało miejsca. Nie istnieje nic pośrodku.

– Chcę go zabić – szepnęła, a w jej oczach pojawiły się łzy.

– W takim razie chodź ze mną, ponieważ mam zamiar to zrobić.

Oddał jej miecz, który powoli chwyciła we wciąż drżące dłonie. Odwrócił się i ruszył do drzwi. Otworzył je, spoglądając na nią wyczekująco. Wzięła kolejny głęboki wdech i włożyła miecz do pochwy ukrytej pod szarym, długim płaszczem. Ruszyła w kierunku wyjścia, wymijając Lucyfera. Kiedy tylko wyszli przed bar, zza zakrętu wyłonił się radiowóz. Zatrzymał się gwałtownie i dwóch policjantów wysiadło z niego, celując do nich z pistoletów.

  – Nie ruszać się!

Auruma już chciała ponownie sięgnąć do swojego miecza, gdy Lucyfer machnął ręką, a policjanci odwrócili się niczym dwa roboty i wsiedli z powrotem do samochodu. Spojrzała z niedowierzaniem na Lucyfera, który po prostu ruszył dalej. Podbiegła do niego, lecz cały czas odwracała się w kierunku stojącego bez ruchu radiowozu. Chciała spytać, lecz przez jej gardło nie mogły przejść żadne słowa, kuły od środka niczym odłamki szkła.

Zatrzymali się dopiero kilka przecznic dalej, w małym, opustoszałym parku, obok starej, dawno niemalowanej ławki. Lucyfer spojrzał na nią, jakby skanował ją swoim spojrzeniem.

  – Musisz tam wrócić.

– Wrócić? – powtórzyła z niedowierzaniem, sądząc, że się przesłyszała.

  – Wrócić. – Pokiwał potwierdzająco głową. – Musisz zebrać jak najwięcej aniołów, przekonać ich, aby stanęli po naszej stronie, ponieważ inaczej nie zdołamy tego zrobić. Porozmawiaj z kimś silnym, jednak nie ze starszymi, z kimś kto jest przywiązany do twojej uwięzionej przyjaciółki, aby poprowadził z tobą innych i uwierzył ci.

 – Mówiłeś, że chcesz zabić Michaela... – mruknęła.

  – Myślisz, że zdołamy zrobić to inaczej? On ma całą armię, jeśli jej nie zniszczymy, to nie zniszczymy jego.

– Ale... – urwała – Ty chcesz wywołać kolejną bitwę! Próbujesz przejąć władzę, prawda? – Spojrzała na niego oskarżycielsko.

– Nie chcę władzy. – Uśmiechnął się gorzko. – Jedyne czego chcę to obedrzeć Michaela ze skóry kawałek po kawałku za wszystko, co mi zrobił, za to co zrobił Nir, za to, że przez to wszystko zginęła Abigail. – Zerknął na nią w zastanowieniu. – Jednak nie będę mógł ci pomóc, ponieważ wystarczy ci choćby cień podejrzenia, aby mnie skazać, jak wszystkim. Takie sojusze walą się przy pierwszej przeszkodzie.

Odwrócił się, udając, że ma zamiar odejść. Jednak tak jak się spodziewał Auruma zaszła mu drogę, mówiąc.

  – Nie. Pomóż mi. Nie będę już dłużej w tym drążyć, tylko powiedz mi, co mam robić. 

  – Tak jak powiedziałem. Wróć tam i zbierz jak najwięcej ludzi, jednak nie przedstawiaj im mojej historii, nie próbuj na siłę przekonać, ponieważ to się nie uda. Oni nie muszą wiedzieć o moim udziale.

– Ty naprawdę chcesz wywołać kolejną, niebiańską wojnę z– szepnęła z niedowierzaniem.

– Jeśli to jest konieczne, aby go zabić, to tak. Zrobię wszystko, aby cierpiał.

Auruma pokręciła głową, szepcząc.

  – Co potem?

– Wróć tu i zacznie się rewolucja, jakiej Niebo do tej pory nie widziało.

----------------------------------------
Wzamian przeprosin trzymajcie kolejny rozdział.
I potrzebuję od was rady, rozwinąć bardziej akcje w niebie, która teraz nastąpi, czy raczej ją skrócić?
Ponieważ zaczynam odnosić wrażenie, że to opowiadanie jest przegadane. Tak trochę. Mi frajdę sprawia takie metodyczne dochodzenie do zemsty, ale nie wiem, jak czytelnicy to odbierają.

Proszę o szczerą opinie :)













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro