Rozdział VIII." Potworem, na którego widok rozlegały się miliony krzyków".
Oczy Lucyfera zbladły, a ostrze rozpłynęło w powietrzu. Ciało Gadriela drgnęło, nie przytrzymywane dłużej mieczem. Lucyfer spojrzał na cienką, poziomą ramę, ziejącą na środku jego brzucha i odetchnął, unosząc dłonie do głowy. Chwycił się za skronie, a przez jego umysł przebiegała tylko jedna myśl: To niemożliwe. Aniołowie byli nieśmiertelni, ich ciała były duszami, a dusz nie można zabić. One są czymś trwałym, równie trwałym jak sam wszechświat. Lucyfer gwałtownie podszedł do Gadriela i upadł obok niego na kolana. Przyłożył dłonie do jego policzków, kierując jedno, całe zalane krwią oko na swoją twarz. Czekał aż zacznie się ono leczyć, aż znowu zobaczy te znajome, brązowe tęczówki. Jednak nic takiego się nie działo, Gadriel wciąż leżał na panelach bez życia. Lucyfer potrząsnął jego głową, po czym znowu na niego uważnie spojrzał, jak gdyby sądził, że go ocuci. Gdy nic się nie działo, znowu potrząsnął jego głową i znowu, i znowu.
- Gadriel- wyszeptał zszokowany.- Gadriel...
Nie powinien móc go zabić. Nie powinien. Aniołowie, archaniołowie, serafinowie wszyscy byli nieśmiertelni, więc czemu Gadriel umarł? Nie mógł, nie powinien. Lucyfer puścił gwałtownie jego głowę, która upadła z cichym puknięciem. Przyłożył dwa palce do jego szyi, szukając pulsu.
Raz, dwa, trzy, cztery, pięć...
Nic.
Jedenaście, dwanaście, trzynaście...
Nic.
Dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć...
Nic.
Pięćdziesiąt osiem, pięćdziesiąt dziewięć... sześćdziesiąt.
I nic.
***
- Wy nie możecie umrzeć- powiedział Bóg.- Wasze ciała są duszami, a duszę są nieśmiertelne.
- Nic nas nie może zabić?- zdziwił się Lucyfer.
- Nie. Tylko ludzie umierają, nie aniołowie.
***
Lucyfer gwałtownie wstał z kolan, nie mogąc oderwać wzroku od martwego anioła. Jego ranne oko niemal się wyleczyło, lecz wciąż było blade, niewidzące. Krew na twarzy skrzepła, a spod skóry prześwitywało zielone światło. Lucyfer czuł, jak mur w jego umyśle się wali, jak wściekłość, niedowierzanie i ból go atakują. Jedna jego cześć pragnęła wyć niczym ranne zwierzę, druga, ta głęboko ukryta, uśmiechała się z satysfakcją. Gadriel przyczynił się do śmierci Abigail, wytropił ją, pozwolił zabić. Był jednym z tych, których chciał zabić, lecz był też jego rodziną, niemalże synem.
Lucyfer cofnął się o krok, potem kolejny i jeszcze jeden, aż dotarł do drzwi. Chwycił za klamkę i odwracając wzrok wyszedł. Ruszył przed siebie, niemal zbiegł po schodach. Jego wzrok był niewidzący, pusty, emocje wciąż walczyły o miejsce w jego umyśle. Znalazł się na parkingu, po czym skręcił w lewo, w mniejszą uliczkę biegnącą między blokami. Z klatki jednego z nich wyszła młoda dziewczyna. Nawet na niego nie spojrzała, wlepiając wzrok w telefon. Nie dostrzegła mężczyzny, spod którego świeciło światło, którego oko było żywym szmaragdem, twarz oblepiała krew, to pozwoliło jej być wciąż nieświadomą prawdy o tym świecie.
Lucyfer szedł dalej, minął ojca z małym chłopczykiem, który przerażony skręcił w drugim kierunku, dwie nastolatki, które wrzasnęły, starszego mężczyznę, który zamarł zszokowany. Zatrzymał się dopiero, kiedy dotarł pod duży, prostokątny budynek o szaro- niebieskich ścianach. Podszedł do drewnianych ciężkich drzwi zamkniętych na łańcuch, przyłożył rękę do kłódki i stopił ją, przemieniając w małą kałuże metalu pod nogami. Zdjął łańcuch i otworzył drzwi. Jego kroki odbijały się echem po przestronnej, ogromnej sali powolne, stanowcze. Zamarły dopiero na małej, lekko podwyższonej scenie. Odnalazł ręką kontakt na ścianie. Lampy zabuczały, po czym jedna z nich rozbłysła, oświetlając stojące na środku sceny, brązowe krzesło. Lucyfer podszedł do niego i przesunął delikatnie palcami po krawędzi oparcia.
- Każdy za czymś tęskni- powiedział jego głos.
- Ty też, prawda?- odpowiedziała Abigail.
- Tak- szepnął, zagłuszając wypowiedź przeszłości.- Ja też tęsknie. Za tobą, Abigail.
Uniósł wzrok z krzesła i ujrzał ją, stojącą tak niepewnie, bawiącą się palcami. Patrzyła na niego wielkimi oczami, które błyszczały w świetle jarzeniówek. Miała na sobie tę długą, czerwoną sukienkę spływającą po jej ciele niczym woda. Nagle z cienia za nią wyłonił się Gadriel. Po jego twarzy spływała świeża krew, kapiąc na czarną, obcisłą koszulkę, oczy świeciły płynnym złotem, a usta wyginał kpiący, zadowolony z siebie uśmiech. Szedł w kierunku Abigail, aż zatrzymał się za jej plecami. Położył na jej ramionach zakrwawione ręce i nachylił się do ucha, nie odrywając spojrzenia od Lucyfera.
- On nas zniszczył. Zabił ciebie i mnie- szepnął.
Lucyfer odetchnął, zaciskając usta w bezlitosnym wyrazie, mimo że oczy się zaszkliły.
- Byłeś dla mnie synem, a pozwoliłeś odebrać mi miłość. Uwierzyłeś w kłamstwa, zamiast we mnie- powiedział, kręcąc głową.- Zrobiłem dla ciebie wszystko. Dla was zrobiłem wszystko.- Nagle uśmiechnął się. Pierwszym, szerokim uśmiechem. Był prawdziwy, mimo że wściekły, pełen żądzy i złamania. Lucyfer rozłożył ręce po obu stronach niczym samobójca przed skokiem. Przechylił głowę i oznajmił.- Nie będę dłużej męczennikiem. Stanę się grzechem, grzechem, który odbierze wam wszystko, co dał.
Gadriel mocno chwycił za szyję Abigail, która krzyknęła zaskoczona, próbując się wyrwać. Lucyfer nawet nie drgnął. Jej łzy nie były prawdziwe, te oczy nie były prawdziwe. Były halucynacją, wytworem jego umysłu, skutkiem uzdrowienia matki Dariusa... Niczym więcej. Prawdziwa Abigail była teraz wysoko nad chmurami, szczęśliwa, wreszcie wolna od tego wszystkiego.
- Zabiłem cię- wyszeptał, a jego uśmiech jeszcze się poszerzył.- I już nie będę żałował. Robiłem to wystarczająco długo, obwiniałem się, a to wy powinniście się obwiniać...- urwał, robiąc krok do przodu i opuszczając ręce.- Będziecie to robić, klęcząc przede mną wszyscy.
Machnął ręką, a Gadriel rozwiał się w powietrzu. Spojrzał na Abigail, której twarz była wykrzywiona w dławionym szlochu, tęsknocie.
- Kocham cię- wyszeptała.
- Ja też cię kocham- odszepnął- Jesteś moim oddechem, czymś, czego nie mogłem i nie będę mógł nigdy zwalczyć.
Zrobił kolejny krok do przodu i uniósł rękę do jej policzka. Jego palce dotknęły jej skóry, prawdziwej i ciepłej, łamiącej jego serce, ponieważ nieprawdziwej. Gwałtownie się cofnął, po czym dodał z bólem.
- I nie chcę.
Odwrócił się, ruszając przed siebie. Nie zatrzymał się. Szedł, czując wiatr na twarzy, diabelny dotyk swoich pragnień. Wszystkiego, co się wydarzyło. Zrobił coś niemożliwego. Zabił, a jego zemsta stała się możliwa. Nie wiedział jednak, gdzie jest Samael. Musiał go odnaleźć, wbić miecz w brzuch, obserwować, jak krew gotuje się w nim, tak jak w Gadrielu. Nie miał zamiaru dłużej czekać, bawić się w podchody. Już nie.
Wrócił do hotelu, spodziewając się policji, lecz parking był pusty. Zdołał zdążyć przed tym, jak ktoś znalazł ciało. Wszedł do pokoju i chwycił Gadriela za nogę. Przeciągnął go, niczym kukłę za ścianę tak, aby nie było go widać z przedsionka. Podszedł jasnej, brązowej szafki i otworzył ją, obrzucając wzrokiem wszystkie butelki. Wziął whisky oraz jedną szklankę i usiadł na czerwonym, obitym materiałem krześle. Postawił szklankę na małym, okrągłym stoliku, po czym zalał ją do połowy alkoholem. Odstawił butelkę i wziął spory łyk, nawet się nie krzywiąc. Spojrzał na drzwi, zakładając nogę na nogę.
Słońce zdążyło zajść, po czym wzejść ponownie, nim rozległo się delikatne trzeszczenie. Do pokoju weszła kobieta. Piękna, o długich, brązowych włosach i niesamowitych, niebieskich oczach, które spojrzały na niego zdziwione. Młode, lecz puste. Oczy demona. Odstawił szklankę, uśmiechając się do niej.
- Witaj. Zapewne Samael zastanawia się, gdzie podziewa się Gadriel.- Kobieta cofnęła się o krok, a Lucyfer wstał.- Leży tutaj. A ty skończysz tak samo, chyba że wydasz swojego pana.
- Spodziewasz się, że ktokolwiek to zrobi? On dał nam wszystko! Jesteśmy mu wierni- wysyczała.
- Mylisz się. On nie dał wam nic. Jesteście puści, nie powołał was do życia, bo nie może stworzyć życia, nie Jad Boży. On was tylko zatruł- powiedział, ruszając w jej kierunku.
Rzuciła się do wyjścia, lecz on dopadł drzwi pierwszy. Oparł na nich rękę, nachylając się nad jej przytulonym do drewna ciałem.
- Powiesz mi wszystko.
- Nic ci nie powiem- warknęła, patrząc na niego wyzywająco.
Gwałtownie chwycił ją za gardło i uniósł ciało na jej wyciągnięcie. Skóra demona zaszła zieloną, lekką poświatą, taką samą jak ciało Gadriela. Oczy przybrały dziwny, błyszczący wyraz pusty, a jednocześnie zbyt żywy.
Lucyfer mocniej zacisnął rękę na gardle.
- Gdzie on jest?
- Na... dwudziestej.... szó... szóstej.... przecznicy.... w... apartamencie... n... numer... szesnaście- wydusiła natychmiast, po czym zamrugała.
Spojrzała na niego zszokowana, równie mocno, co on. Poświata powoli zaczęła niknąć, a z jej pomalowanych na bordowo ust wydał się niedowierzający, charczący dźwięk. Zaczęła się szarpać, próbując dosięgnąć go paznokciami, lecz już po chwili zawisła bez ruchu, krztusząc się. Lucyfer puścił ją, a jej ciało opadło z hukiem. Zaczęła charczeć na niego bezsilnie, a Lucyfer postawił nogę na jej głowię i przygwoździł ją bez trudu do podłogi.
Zacisnął pięść, po czym rozprostował palce, patrząc na swoją dłoń. Czuł, jak światło przepływa jego żyłami, parzy ciało od środka, jest trucizną, a jednocześnie jedynym skutecznym lekiem na jego zemstę, na jego wściekłość, potworem, na którego widok rozlegały się miliony krzyków. Satysfakcja wbiła się w jego umysł, potęga urosła w sercu, a oczy zabłysły. Ponownie przeniósł wzrok na demona i pierwszy raz pozwolił, aby drobny płomyk światła uleciał z jego ciała.
Skóra demona rozżarzyła się, a oczy kolejny raz przybrały ten dziwny wyraz zasnute delikatną, zieloną mgłą. Cofnął nogę i za sprawą jednej myśli szarpnął jej ciałem, opierając je o ścianę. Przyjrzał jej się uważnie, czując, jak połączenie między nim, a kobietą utrwala się, było niewidzialną, długą liną, za którą w każdej chwili mógł pociągnąć i zmusić uwiązane na niej zwierzę do wszystkiego, czego tylko zapragnął. Ukucnął przed demonem i nie odrywając od niej spojrzenia, rozkazał.
- Unieś rękę.
Jej drobna dłoń natychmiast poszybowała w górę, jakby ciągnięta na sznurkach. Wielkie oczy patrzyły na niego bez mrugnięcia, gotowe wykonać każde jego słowo. Pozwolił sobie napawać się nowo odkrytą mocą, kontrolą nad tym żałosnym stworzeniem, lecz jednocześnie czuł, że coś jest nie tak, jakby wrócił do swojego domu i odkrył, że wszystkie meble zostały poprzestawiane.
Pokręcił głową, nie mogąc pozbyć się tego uczucia, mimo zgubnej potęgi, która zaczęła szeptać mu do ucha, zachęcała, aby jej się poddał, odleciał na jej skrzydłach. Lucyfer jednak żył zbyt długo, aby jej słuchać, widział zbyt wielu królów, którzy pozwolili jej się prowadzić i kończyli w swoich pięknych, majestatycznych grobowcach.
Lucyfer miał miliardy lat, zdołał poznać swoje moce lepiej niż ten świat, korzystał z nich w bitwach, ucieczkach, a teraz zemście. Nie powinno istnieć nic, czego by o sobie nie wiedział, co wypłynęłoby dopiero teraz, dopiero po tylu latach.
- Opuść rękę.
Dłoń kobiety natychmiast spadła na jej udo, po czym zjechała na podłogę. Lucyfer nachylił się nad nią i dotknął dłonią czoła demona, które było ciepłe, jakby światło rozgrzewało ją od środka. Odetchnął, cofając się do tyłu i wstając.
- Kto jest z Samaelem?- zapytał.
- Asmodeus... i... Az... Azazel- wydukała, jej słowa były niewyraźne.
Tym, co pragnął zrobić, było skręcić jej kark, a Samaelowi przebić serce, lecz tym, co zrobił, było jedynie przetarcie twarzy dłonią. Zacisnął szczękę, jego dłonie zwinęły się w pięści, mięśnie szyi napięły. Nie mógł zaatakować go tak otwarcie, mimo że wiedział, iż poradzi sobie bez problemu z demonami brata. Samael mógł uciec i wzmocnić czujność, nie dać się tak łatwo podejść. Na wzięcie go z zaskoczenia miał jedną szansę, jedną możliwość na taką przewagę.
Oparł ręce na udach i nachylając się, powiedział.
- Wrócisz do Samaela, powiesz mu, że zniknęły wszystkie rzeczy Gadriela, a on sam się wymeldował. Zapomnisz o naszej rozmowie oraz wszystkim, co się tutaj stało i przyjdziesz do centrum handlowego na czternastej jutro, o siódmej, ponieważ powinnaś w końcu kupić sobie jakieś nowe buty, prawda?- Dopiero gdy pokiwała z przekonaniem głową, kontynuował.- Kiedy mnie zobaczysz, nie będziesz krzyczeć, walczyć, ani uciekać.- Znowu pokiwała głową.- A teraz idź.
Kobieta wstała i otworzyła drzwi. Ruszyła korytarzem, a z każdym krokiem blask ulatywał z jej skóry. Gdy stanęła przed hotelem, wyciągnęła papierosa, lecz nie zapaliła go. Postukała nim o palce, wiedząc, że Samael się wścieknie. Gadriel jak zwykle musiał coś odpierdolić, a to im się obrywało. Z głębokim westchnieniem skierowała się ku dwudziestej szóstej i tylko raz obejrzała się za siebie. Pomyślała, że powinna w końcu kupić jakieś nowe buty.
Lucyfer spojrzał na ciało Gadriela, po czym zerknął na wyżarte ślady na panelach. W niczym nie przypominały śladów po krwi, ani po walce, a po wylaniu jakiegoś kwasu. Nie mógł wyrwać paneli i założyć nowych, więc pozostawało mu żywić nadzieję, że Samael nie postanowi tu wrócić, a nawet jeśli tak, to się nie zorientuje. Szybko sięgnął po torbę, która leżała na łóżku i zaczął wrzucać do niej wszystkie ubrania, buty i kosmetyki. Pozostawił tylko paczkę papierosów oraz kilka drobniaków, pamiętając, jak zapominalski był Gadriel. Wątpił, aby to się zmieniło. Umył szklankę po whisky, a butelkę stopił w dłoni i wyrzucił przez okno. Zielona kula światła przeleciała kilkaset metrów, aż wpadła między krzaki, omal nie przyprawiając o zawał pary spacerujących turystów.
Lucyfer schował szklankę i upewniając się, że nie pozostawił żadnych śladów, podszedł do ciała Gadriela. Przyłożył dłoń do jego klatki piersiowej. Skóra natychmiast odpowiedziała, przybierając zielony, jaskrawy odcień. Nie promieniowała nim, jak demon, a dosłownie nabrała nowego, niezdrowego kolorytu. Zaczęła się powoli skręcać i pękać, aż odsłoniła zbrązowiałe jak wieprzowina po ugotowaniu mięśnie. Oczy sczerniały, stając się dwoma, małymi węglami. Kości trzasnęły, rozpadając się. Ciało wyginało się, kurczyło, aż nie płonąc, powoli przemieniło się w kupkę popiołów. Lucyfer zabrał dłoń i spojrzał na swoje ubrudzone szarym pyłem palce.
- Ludzie po śmierci trafiają do nieba bądź piekła. Gdzie ty trafiłeś, bracie?
Po tych słowach poszedł po szufelkę, a prochy Gadriela spuścił w muszli klozetowej.
------------------------------------------------------------------------------------------------------
Stwierdziłam, że napiszę to tak, bo mnie, nie wiem jak was, wkurza, kiedy bohaterowie książek/ filmów/ serialów są tak głupio... "rodzinni". A tam! Nie ważne, że matka się nade mną znęcała, biła, doprowadziła do depresji i próby samobójczej! Będę ją opłakiwać, bo jest w końcu moją matką!
Uważam, że rodziny nie tworzą więzy krwi, a uczucia, wspomnienia. Jeśli ktoś mi kiedyś bliski, usilnie by mnie skrzywdził, zrobił coś takiego, jak Gadriel Lucyferowi, to zabiłabym go, wskrzesiła i zabiła jeszcze raz. I zdecydowanie nie żałowała, nie ważne jak wiele pięknych wspomnień byśmy dzielili. Ba! A wręcz przeciwnie, bardziej bym go przez te wspomnienia jeszcze nienawidziła!
Często czytam takie zachowania postaci i sobie myślę: Chryste. Co z tobą nie tak?!
Kiedyś czytałam książkę, gdzie rodzice dziewczyny nie wierzyli jej przez lata, że została napadnięta, na szczęście nie zgwałcona przez takiego gościa, co był bratem męża jej siostry (to brzmi jak brat siostry męża psa córki!). A ona zamiast być na nich wściekła, to jeszcze przyjechała do nich i usprawiedliwiała ich, bo "oni nie wiedzieli".
Gdyby moja rodzina, uwierzyła jakiemuś gościowi, a nie mi, to bym się wyprowadziła na drugi koniec globu, zmieniła numer, nazwisko i nigdy więcej się z nimi nie kontaktowała.
A gdyby, nawet moja matka, zabiła mi kogoś, jak Gadriel Lucyferowi Abigail, to zemściłabym się i nie żałowała, bo to oznaczałoby, że nigdy nie była dla mnie tym, kim wydawała się być.
Jezu. W końcu mogłam się gdzieś o tym wygadać, ale mi ulżyło. Mam nadzieję, że chociaż trochę zrozumieliście o co mi chodzi.
Mam takie odczucia, mimo że wiadomo, w praktyce jak zawsze inaczej, ale... ale... wątpię, abym żałowała kogoś takiego.
A wy?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro