Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV „Jeśli tylko zdoła, dopadnie i Boga".

 A Tribe Called Red- Pow Wow Drum.

W polowaniu najgorsze było oczekiwanie, uważnie obserwowanie ofiary w całkowitym bezruchu, podczas którego nawet oddech zamierał, ciało drętwiało, a usta żądały gęstej, słonej krwi, zatopienia rąk w odsłoniętym gardle.Lucyfer zacisnął pięści. Jego wyobraźnia wymykała się spod kontroli. Podsuwała mu obrazy, które oczekiwanie zmieniały w fizyczne męki, jakby przed narkomanem położono amfetaminę i powiedziano "Jeśli to ruszysz, to wszystko przepadnie, a jeśli nie, to dostaniesz tego sto razy więcej".

Przetarł oczy palcami, biorąc głęboki wdech. Wstał, zerkając w kierunku burbona stojącego na szafce. Miał ochotę wypić całą butelkę na raz, lecz musiał mieć w pełni przytomny umysł w każdej chwili dnia bądź nocy. Przeniósł spojrzenie na okno, zza którego błyszczał jedynie w pół widoczny księżyc. Podszedł do niego i uchylił szybę, natychmiast czując, jak świeże powietrze uderza w jego twarz. Oparł ręce o kamienny parapet, oddychając powoli, starając się otrzeźwić swój otumaniony umysł.

Nagle rozległ się krzyk. Krzyk boleści i niedowierzania. Zaraz po nim coś uderzyło o podłogę, rozbiło się na kafelkach, uciekając pod szafki, aby potem być wciąż znajdowanym przez następne lata przy przypadkowym sprzątaniu. Lucyfer pokręcił głową, chcąc oddalić o siebie te dźwięki, lecz one wciąż narastały.

- Jak mogłaś?! Jak, kurwa, mogłaś?!

- Darius... Musisz zrozumieć...

- Nie muszę, bo doskonale rozu...

Głosy gwałtownie się urwały. Zastąpiła je głośny, wyrzucający emocje fałsz oraz jego własne słowa "Musisz znaleźć melodię, w której nawet fałsz będzie dla ciebie piękny". Przyłożył palce do skroni, pragnąc, by jego wspomnienia zamilkły, by już nigdy więcej nie musiał ich słuchać, lecz one powtarzały się od nowa i od nowa. Dręczyły go z zadowolonym śmiechem. Gdzieś w oddali wiatr wyszeptał "Lucjifer".

Zacisnął dłonie na parapecie, a ten cicho trzasnął jak zamykane z impetem drzwi. Spojrzał w dół na kawałki kamienia, które razem trzymały jedynie jego dłonie. Ponownie pokręcił głową ze zrezygnowanym westchnieniem. W jego rękach zebrało się zielone, gorące światło. Kawałki parapetu przesiąknęły nim, stając się rozżarzonymi węglami. Lucyfer ustawił je tak, aby ich krawędzi idealnie się stykały. Odczekał kilka sekund, nim zielone światło wróciło do jego rąk, rozpraszając się po ciele. Odsunął dłonie, a cuchnąca para uniosła się z kamienia, szybko ulatując przez otwarte okno. Gdy parapet zaczął wystygać, ukazały się na nim długie, lekko pogrubione i ciemniejsze linie, jakby powstałe podczas spawania.

Przejechał po nich palcem, który natychmiast napuchł od gorąca. Wtedy poczuł  tę pustą, pożerającą całe światło wokół obecność obok Dariusa, którego bez przerwy obserwował. Jego oczy zaświeciły, a na ustach pojawił się delikatny, zadowolony uśmiech. Uśmiech przerażający każdego, kto by go zobaczył.

Odwrócił się i wyszedł z mieszkania, chwytając po drodze płaszcz. Zamiast jechać windą, zbiegł ze schodów i o wiele szybciej niż nią znalazł się na zewnątrz. Wsiadł do samochodu. Kiedy go odpalał, spróbował zlokalizować dokładne miejsce pobytu Dariusa. Była to stara knajpa w centrum miasta, gdzie serwowali podobno "najlepszy sernik".

Ruszył z piskiem opon, wyprzedzając stare Reno, które chciało wyjechać pierwsze z parkingu. Przyśpieszył, wciskając gaz oraz zmieniając bieg. Ktoś w oddali zaczął trąbić, a do niego dołączył się jeszcze innym samochód. Fotoradar obok przejścia dla pieszych zrobił zdjęcie rejestracji. Lucyfer skręcił, gdy minął stary, gotycki kościół. Ledwie mignął mu on w polu widzenia, jednak uśmiechnął się szerzej kpiąco. Jakaś kobieta na wysokich szpilkach pojawiła się na środku drogi. Nie zahamował, tylko wyminął ją, wjeżdżając na drugi pas. Z naprzeciwka pojawił się samochód. Lucyfer zdołał uniknąć kolizji zaledwie o centymetry.

Zatrzymał się gwałtownie przed małą restauracją, znajdującą się w wysokiej, prostokątnej kamiennicy niedawno pomalowanej na beżowo- biało.  Nad knajpą wciąż mieściło się kilka mieszkań, a wejść do nich można było tylko od tyłu budynku.

Zaparkował, wjeżdżając w poprzek na dwa miejsca parkingowe. Wysiadł z samochodu, spoglądając na drewniane, stare drzwi. Czuł zapach demona, przypominający mieszaninę smoły i najtańszej wódki, którą jedyne, co się powinno robić, to odkażać rany. Ruszył ku wejściu, wciągając w siebie całe światło, chcące dosłownie ulatywać z jego ust. Oczy zgasły, przybierając zwykły, zielony odcień, twarz zbladła ze świetnego ukrywanego wysiłku, czoło pokryły drobne krople potu, lecz uśmiech nie zbladł.

Uchylił drzwi, a jego wzrok natychmiast odszukał Dariusa, siedzącego przy stoliku w kącie sporego pomieszczenia o ciemnoczerwonych ścianach, na których wisiało kilka czarno- białych zdjęć dzieci z jednym kolorowym akcentem. Detektyw wpatrywał się ze wściekłością w postać zajmującą miejsce przed nim. Była dość wysoka. Umięśnione barki skrywała czarna kurtka ze śliskiego materiału. Blond włosy sterczały w kilka stron, niebieskie adidasy wystukiwały powolny rytm lecącej z głośników, jakiejś raniącej uszy Lucyfera popowej piosenki.

Jego dłonie niemal same znowu się zacisnęły. Wściekłość uderzyła w niego, skierowała go do stolika. Całe swoje światło wypuścił w ostatnim momencie, gdy już czuł, jak go rozsadza od środka. Oczy zabłysnęły, a on położył dłonie na ramionach demona.

- W końcu się spotykamy.

Darius dopiero wtedy na niego spojrzał. Coś w tym wzroku go zaniepokoiło, podsyciło gniew. Chwycił jedną ręką kark demona i odwrócił jego głowę w swoim kierunku. Zielone oczy spojrzały na niego zszokowane, lekko wystraszone. Nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Nie mógł uwierzyć we własną pomyłkę. W to, jak łatwo ich obojga oszukano, sprawiono, że podejrzewali każdego oprócz niego.

- Dopadłeś mnie.- Tony starał się śmiechem zamaskować swoje przerażenie.- A tak dobrze mi szło!

To Tony był demonem. To z nim Claire podpisała pakt. To on ją zabił z całkowitą premedytacją. Najpierw zrzucił na siebie podejrzenia, by potem wszyscy mu współczuli, nie dostrzegali prawdy.

- Oh! Ten szok na twojej twarzy! Bezcenne!

Lucyfer mocniej zacisnął dłoń na jego karku, z satysfakcją obserwując, jak na jego obrzydliwej twarzy pojawia się grymas bólu.

- To jak będziesz cierpiał, będzie bezcenne- mruknął, nachylając się w kierunku jego ucha.- Wciąż nie sprzedałem starego hełmu, który zdobyłem w średniowieczu na targu. Nakłada się go ofierze na głowę.- Rękę z karu przeniósł na potylicę, mocno naciskając ją palcami.- A ostrza znajdują się tuż koło jego ucha.- Dmuchnął w nie, a Tony podskoczył na krześle. Kilka osób spojrzało na nich zniesmaczonych. Lucyfer każdy swój ruch wykonywał tak, że sprawiali wrażenie dwóch gejów, obściskujących się w restauracji.- Potem wystarczy jedno pociągnięcie.- Szarpnął lekko za jego włosy.- Aby obciąć ucho.

Zaciągnął się tym cudownym zapachem strachu. Wbił palce mocniej w jego skórę, tak bardzo pragnąc poczuć w końcu zapach jego krwi. To pragnienie wypalało dziurę w jego klatce piersiowej, ściskało gardło, napinało wszystkie mięśnie.

- Lucyfer.- Wybudził go z transu głos Dariusa. Spojrzał na niego dzikim, świecącym spojrzeniem.- Naprawdę uleczyłeś moją matkę... Dziękuje- to słowo było o wiele cichsze jakby wypowiedziane z trudem.

- A ty sprawiłeś, że go dopadłem. To ja dziękuję- powiedział jedynie na pozór normalnym głosem. Spojrzał na Tony'ego i wyszeptał.- Teraz wyjdziemy. Jeśli chociażby spróbujesz jęknąć, to obedrę cię ze skóry. Do tego też mam narzędzia.

Darius przyglądał mu się zaniepokojony, jakby wciąż chciał coś powiedzieć, lecz wiedział, że nie ma to sensu. Mógł jedynie obserwować, jak Lucyfer chwyta Tony'ego pod ramię i wyprowadza z restauracji, jakby zajmował się pijanym znajomym.

Wprowadził go do samochodu i zajął miejsce z kierownicą. Podczas jazdy ściskał ją tak mocno, że połamał ją w kilku miejscach. Gdy w końcu zamknął za nimi drzwi od mieszkania, poczuł, jak traci kontrolę. Najpierw uderzył z całej siły w twarz, a kilka zębów upadło na dywan wraz z krwią i śliną. Potem walnął w brzuch, gdy Tony brał spazmatyczny oddech. Demon zaczął się dusić. Upadł na kolana, starając się nabrać chociaż trochę powietrza. Lucyfer nie pozwolił mu na to. Chwycił za jego uszy i z całej siły uderzył jego nosem o kolano.

W końcu rozległ się wrzask bólu oraz wrzask zaprzeczenia.

- Myślisz, że cokolwiek ci powiem?!- Jego głos brzmiał niczym u kaczki, gdy przytrzymywał dłonie przy nosie, z którego została jedynie krwawa miazga.

- Tak. Myślę, że powiesz mi wszystko- stwierdził Lucyfer.- Zacznijmy może od czegoś prostego...- Okrążył Tony'ego i gdy stanął za jego plecami, kopnął w nie, przewracając go.- Jak zdołałeś okłamać Dariusa?

- Jestem Beliar! Demon kłamstw!- zaśmiał się histerycznie, leżąc na podłodze.- Nawet kiedy kłamię, mówię prawdę!

- Dzisiaj nie wypowiesz żadnego kłamstwa- mruknął Lucyfer i stanął na jego łokciu. Rozległ się trzask oraz krzyk, które sprawiły, że żrąca pragnienie miało wiele, wiele pożywienia.- Zadbam o to.

- Ból przemija!- wycharczał Beliar.- Sądzisz, że nie wytrzymam?!

- Tak własnie sądzę.- Lucyfer pokiwał głową, mocniej dociskając but do łokcia i wydobywając kolejny krzyk z ust demona.- Jeśli ktokolwiek zadał ci do tej pory ból, to gdy z tobą skończę, zrozumiesz, że był jedynie namiastką prawdziwego cierpienia.- Urwał, z całej siły kopiąc Beliara w żebra.- Nie żartowałem o tym hełmie. Co prawda miałem go sprzedać, ale teraz przysłuży mi się do czegoś innego.

Woń strachu przybrała na sile do tego stopnia, że zaczęła drapać go w gardle.

- Nie ważne, co mi zrobisz! Nie zdradzę tego, kto mnie stworzył!

Lucyfer zmarszczył brwi, przyglądając się Beliarowi. Te słowa nie pasowały. Było w nich coś, czego być nie powinno. Michael przecież nie stworzył demonów. Mógł oczywiście przeciągnąć je na swoją stronę, ale nie stworzyć, nie archanioł.

- Stworzył?

Beliar zaśmiał się chrapliwie, na co otrzymał mocne kopnięcie w twarz. Jednak jedynie zacisnął usta i spojrzał na Lucyfer kpiąco.

- Wciąż chyba myślisz, że żartuje.

Podszedł do sofy i ukląkł, cały czas jednak obserwując uważnie demona. Pochylił się, wkładając pod nią rękę. Zaczął na oślep szukać sznurka, przymocowanego do niej. Gdy go znalazł, pociągnął, otwierając małą skrytkę, stworzoną w półce na pościel, tyle że od dołu. Wyciągnął stary, zardzewiały hełm, a Beliar spojrzał na to z niedowierzaniem, cofając się na oślep, wciąż na wpół leżąc.

Lucyfer przyjrzał się zabrudzonym sztyletom i delikatnie ich dotknął. Rdza zabłyszczała na zielono, po czym odpadła, odsłaniając czyste, lecz stępione ostrza. Ruszył powoli w kierunku demona, który uderzył plecami aż o szafki w kuchni.

- Odetnę ci uszy, ale tak, żebyś wciąż mnie słyszał, bo przecież nie skończyliśmy rozmawiać.

- Nie zrobisz tego!- skrzęknął Beliar.- Jesteś przecież pierdolonym, świętym aniołkiem!

- Nie jestem. Sądzę, że masz nieaktualne informacje. Nie krzywdzę ludzi, nie demony.

Beliar zawył, próbując wstać, lecz Lucyfer podszedł do niego i kopnął w kolano, które słyszalnie się złamało, a wycie się nasiliło. Gdzieś w oddali jechały radiowozy, zawiadomione przez aż kilkunastu sąsiadów. W tym momencie właśnie momencie zaczął dzwonić kolejny. Lucyfer kopnął drugie kolano, również łamiąc. Kość wyszła z boku, przedziurawiając ciemne, granatowe dżinsy. 

Demon spojrzał z niedowierzaniem na białą, niezwykle jasną kość ubarwioną lepką krwią, niczym człowiek na paranormalne, niemożliwe dla niego zjawisko. Krzyknął piskliwie i przeniósł wzrok na hełm.

- Nie zrobisz tego!

- Zrobię.

Lucyfer ponownie stanął na złamane kolano i wsunął hełm na głowę, gdy Beliar skulił się z bólu. Zaczął się szarpać, jednak Lucyfer przytrzymał go bez trudu.

- Teraz powiesz mi wszystko.

Gdy nie padły żadne słowa, prócz cierpiętniczego płaczu, chwycił ostrze, które jedynie lekko nacięło jego skórę, zbyt tępe, by zrobić cokolwiek więcej.

- Jest tępe, więc będzie boleć sto razy bardziej- powiedział, dając mu ostatnią szansę.

Beliar spojrzał na niego z nienawiścią, jakby rzucając mu wyzwanie, jakby mówiąc "Nie odważysz się". Lucyfer się odważył. Z całej siły pociągnął ostrze znajdujące się nad uchem w dół. Wbiło się jedynie kawałek. Demon krzyknął, szamocząc się.

- Czekaj, czekaj, czekaj!

Lucyfer tylko na niego zerknął i uśmiechnął się.

- Było mówić. Teraz jest za późno.

Zadowolenie rozeszło się po jego ciele, ścisnęło płuca i brzuch, łaskocząc od środka. Ponownie pociągnął ostrze w dół. Krew opryskała jego marynarkę oraz dłonie, a krzyk rozszedł się po całym budynku, w momencie, kiedy policjanci wbiegali po schodach.

Nie byli to jednak policjanci z posterunku Dariusa, a ludzie niemający o niczym pojęcia. Lucyfer nie miał teraz na to czasu. Jedną myślą sprawił, że ich ciała zamarły w bez ruchu na stopniach. Szarpnął ostrze do góry, po czym znowu pociągnął w dół. Ucho odpadło na kafelki, odsłaniając różowe niczym pierś z kurczaka mięśnie, w niektórych miejscach przyozdobione żółtą tkanką tłuszczową, przypominającą złożone jaja larw. Jej kawałek upadł na dłoń Beliar, który krzyczał i krzyczał, patrząc na to z niedowierzaniem, jakby nie sądził, że to wszystko może być możliwe.

- A teraz powiesz wszystko albo zrobię to samo z kolejnym uchem- stwierdził Lucyfer.

- Powiem wszystko!- zawołał demon, szarpiąc się.- Wszystko, co chcesz!

- Dla kogo to zrobiłeś? Podpisałeś pakt z Claire? Zabiłeś ją?

Lucyfer czekał, aż padnie imię Michaela, lecz imię, które zostało wypowiedziane, nie należało do niego.

- Dla mojego stwórcy! Samaela!

- Samaela?- powtórzył.

- Zdradziłeś go! Oszukałeś! Przez ciebie wydalili go z nieba! Teraz on cię zniszczy! Pan piekła cię, Jad Boży, cię dopadnie!

Lucyfer cofnął się o krok, puszczając ostrze. Spojrzał zaskoczony w okno, w ciemne, nocne niebo pozbawione gwiazd.

                                                                 ***

- Samael!- krzyknął.- Samael!

Anioł śmierci odwrócił się w jego kierunku, a niebieskie oczy zabłyszczały.

- O co chodzi, Lucyferze?

Lucyfer spojrzał na niego uważniej, czując, jak słowa utkwiły mu w gardle. Wszystko, co chciał powiedzieć, wydawało się nieodpowiednie. Nie potrafił ująć tego wszystkiego w zgrabne, przekonujące i tłumaczące wszystko przemówienie.

- Bóg chce zniszczyć ludzi. Błagam o twoją pomoc, by mu przeszkodzić- oznajmił w końcu bez zbędnych pięknych, koloryzowanych słów i ogródek.

Samael pokręcił głową, patrząc na niego niczym na szaleńca.

- On ich kocha, nie zrobiłby tego.

- Też tak myślałem, lecz uważa ich za nieidealnych, kogoś pokroju lewiatanów. Nie mogę dopuścić, aby ich zniszczył, a wiem, że ty również ich kochasz.

- Kocham, jednak mam świadomość, że on nigdy by tego nie zrobił.- Wiatr odgarnął z pięknej, bladej twarzy czarne niczym smoła, niczym niekończąca się pustka włosy.

- Również nie mogłem uwierzyć, ale skoro do ciebie przyszedłem, wszystko się zmieniło, więc teraz pytam, mój bracie. Czy pomożesz mi go powstrzymać?

- To wszystko jest szaleństwem, Lucyferze....

- Prawdziwym szaleństwem.

                                                                        ***

Nie zdradził go. To go zdradzono, a wraz z nim wszystkich, których przekonał do buntu: Samaela, Gadriela, Amitiel, Raguela i setki poniższych aniołów. A teraz Samaela mścił się na nim, zabił Abigail, bo był przekonany, że to Lucyfer, nie Michaela, go okłamał.

Wyczuł ruch Beliara. Odwrócił się do niego i nachylił, chwytając w dłonie ostrze nad drugim uchem. Pociągnął je w dół, słysząc kolejny z tylu tej nocy krzyków, wyładowując tą niekończącą się wściekłość. To wszystko przez Michaela, bo był zazdrosny, pragnął być tym ukochanym synem. Mógł wciąć sobie to wszystko, wciąć i zniknąć, lecz on chciał, aby Lucyfer cierpiał.

Szarpnął do góry ostrze i znowu pociągnął w dół. Samael i Michael zapłacą. Otworzy wrota piekła i znajdzie Jad Boży. Otworzy wrota nieba i znajdzie tego, kto jest jak Bóg*. Zniszczy ich. Zniszczy, spopieli ich jestestwo, sprawi, że będą krzyczeć głośniej. Szarpnął ostrze do góry, pociągnął w dół, a ucho odpadło. Dłonie Beliara próbowała mu przeszkodzić, chwytały go za ramię, nogi kopały, lecz on nawet przez cały czas nie drgnął.

- A teraz, jak zdołałeś ukryć przede mną swoją obecność?

Demon poruszył wargami. Uleciał z nich ledwie słyszalny, niezrozumiały szept.

- Powtórz albo następnym, co odetnę, będzie twój penis.

- On... on mnie pobłogosławił!- załkał.- Dał mi... cząstkę siebie!

Lucyfer zaśmiał się, na co Beliar spojrzał na niego przerażony, dłonie trzymał przy bokach głowy, w miejscach odciętych uszu, a spomiędzy palców wypływała krew.

- Przejdźmy do konkretów. Gdzie jest Samael?

Demon zaczął kręcić głową, mocniej przyciskając ręce do uszu i szepcząc pod nosem ciche, niezrozumiałe słowa. Lucyfer bardziej nachylił się w jego kierunku. Wtedy usłyszał urwane, sapiące zaprzeczenie.

- Nie wiem... nie wiem... nie wiem.... nie wiem... ni-i-ie wiem....

- Zaskakująco ci wierzę. A jeśli znowu kłamiesz, to sam na tym tracisz. Dziękuje za bezcenną pomoc- powiedział.

W jego dłoni zalśnił srebrny miecz. Jednym ruchem wbił go w gardło Beliara, przeszywając je na wylot. Końcówka ostrza utkwiła w szafce za nim. Wyszarpnął je i machnął mieczem w dwie strony, odcinając głowę. Upadła tuż obok ciała, a Lucyfer zdjął z niej hełm. Krew na nim zabłyszczała na zielono i z sykiem zmieniła się w parę.

Lucyfer ruszył do sypialni. Z górnej półki szafy wyjął czarną walizkę. Położył ją na podłogę. Otworzył, po czym wrzucił do niej hełm. Z wieszaków zdjął wszystkie swoje garnitury, koszule i buty. Z szafki wyjął zeszyty Abigail oraz jej ubrania. Wrzucił je do przedniej przegródki walizki i zapiął ją. Chwycił rączkę i z towarzyszącym mu cichym szuraniem kół o podłogę wyszedł. W ostatniej chwili wziął brązową kurtkę Abigail oraz swój płaszcz.

Zszedł schodami, mijając zamarłych policjantów. Przez jedno drzwi piętro niżej wyglądała kobieta po pięćdziesiątce. Z niedowierzaniem patrzyła w stronę funkcjonariuszy. Gdy jej wzrok padł na Lucyfera, ten mignął oczami niczym kierunkowskazem i zszedł aż na sam dół.

Przed budynkiem znajdowały się dwa radiowozy oraz kilku uzbrojonych, zamarłych policjantów. Lucyfer przeszedł obok nich i otworzył bagażnik od samochodu. Włożył do niego walizkę, po czym zatrzasnął klapę. Zajął miejsce pasażera, odpalając silnik. Nieśpiesznie wyjechał na ulicę, a kiedy tylko włączył się do ruchu, policjanci ożyli. Rozległy się huk oraz niezrozumiałe wrzaski.

Lucyfer nawet nie spojrzał w lusterko wsteczne. Zniknął za kolejnym zakrętem, wciąż mając wrażenie, że czuje ten cudowny zapach strachu. Oni wszyscy zapłacą swoją własną krwią. Nie poprzestanie na Samaelu. Dopadnie Michaela, dopadnie każdego anioła w niebie.

Jeśli tylko zdoła, dopadnie i Boga.


--------------------------------------------------------------------

Ugh! W końcu w domu. No! Tu to się normalnie pisze, a nie!

Piosenka na górze pochodzi z serialu "Chance"- który wam wszystkim polecam. Występuje w nim Hugh Laurie, tak, tak! Dr. House- i jakoś pasowała mi do tego rozdziału. Tak, pisałam go przy niej. Ogólnie jest to muzyka wojenna, indiańska- trochę przerobiona oczywiście- więc nic dziwnego.

Ten rozdział jest brutalny i szczerze powiem, że siedząca we mnie sadystka teraz mruczy z zadowolenia, a tak na poważnie, to nie wiem, czy nie powinno być tu ograniczeń wiekowych. Wątpię, że to aż tak działa na wyobraźnie (byłabym zdolna napisać to sto razy bardziej krwawo, ale przesadzać nie chciałam) jednak nie wiem, czy się nie przyczepią, bo w +18 jest "brutalne sceny przemocy".

Najwyżej jak się przyczepią, to wtedy dam. No cóż.

Powinnam zmienić nic na "Sadystka" bo cieszyło mnie pisanie tego rozdziału, jak żadnego innego.













Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro