Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9."Kłamiesz, Abigail."

Niepewność. Właśnie to czuła. Nie była już zdezorientowana, smutna czy pogrążona w melancholii, ale niepewna każdego słowa, które padło z jej słów, każdego kroku, który stawiała. Miała wrażenie, że w każdej chwili ziemia może się pod nią otworzyć i pochłonąć, tak po prostu kończąc to wszystko.

A najmniej pewny wydawał się w tym wszystkim Lucjan.

Lecz czy tak naprawdę cokolwiek jest pewne? Można zamknąć się w szczelnym pokoju, owinąć folią bąbelkową, a wciąż istnieje prawdopodobieństwo, że chociażby uderzy w ciebie meteoryt. Nic nie jest pewne.

Może oprócz śmierci.

O tym właśnie myślała Abigail, siedząc w końcu na pierwszych po chorobie wykładach. Wciąż drapało ją w gardle, brała tabletki do ssania jedna za drugą, lecz nie mogła już wytrzymać w pokoju. Miała wrażenie, że te cztery ściany naciskają na nią coraz bardziej, aż w końcu zmiażdżą.

Tylko te zajęcia miała wspólnie z Claire, która siedziała obok niej wpatrując się z westchnieniem w zegar. Abigail mogłaby przysiąc, że liczy upływające sekundy. Sięgnęła do torby i dyskretnie wzięła ostatnią tabletkę do ssania, jaka jej została. 

Gwałtownie zadzwonił dzwonek. Wszyscy odetchnęli z ulgą, włącznie z Abigail, i zaczęli pakować swoje rzeczy. Claire czym prędzej wrzuciła wszystko do torby, po czym wypadła z sali jako pierwsza. Abigail wywróciła oczami i ruszyła powoli w jej ślady. Pożegnała się krótko z wykładowcą, a ten, jakimś cudem słysząc ją przez okropny gwar głosów, mruknął "Do widzenia". 

Wyszła przed budynek. Lekko przeciągnęła się i poczuła jak jej zesztywniałe mięśnie pieką żywym ogniem. Obrzuciła otoczenie roztargnionym spojrzeniem. Mimowolnie pragnęła ujrzeć Lucjana, ale go nigdzie nie było. Dostrzegła za to Claire, stojącą z Tonym. Wyglądało na to, że się kłócili. Chłopak wymachiwał rękami, a ona spoglądała na niego spod łba, tupiąc nogą niczym małe dziecko. Abigail nie chciała się wtrącać w ich sprawy, jednak nie potrafiła odwrócić spojrzenia.

Nie mogła usłyszeć głosów, lecz wyglądało to tak, jakby Tony próbował coś wyjaśnić Claire, lecz ta, jak to Claire, twardo trzymała przy swoim. Wtedy chłopak uniósł spojrzenie prosto na nią. Zamknął gwałtownie usta i odwrócił się, rzucając Claire ostatnie twarde spojrzenie.

Współlokatorka również na nią spojrzała, wzdychając. Wydawała się zmartwiona, jednak nie podeszła, aby porozmawiać, tylko skierowała się w przeciwnym kierunku, niż udał się Tony. Abigail poczuła, jak dziwna niepewność wbija w nią głębiej swoje szpony, trzyma zbyt mocno, by ją odrzucić.  Wiedziała jednak jedno. Rozmawiali o niej. Zdecydowanie rozmawiali o niej.

Przetarła wilgotnymi dłońmi twarz. Może jednak powinna znowu się położyć? Bo wyglądało na to, że zaczynała dostawać paranoi. Nie musieli rozmawiać o niej, mogli rozmawiać o stu tysiącach innych spraw, które ich poróżniły. Nie wszystko kręci się wokół niej.

Nie wszystko, a jednak miała wrażenie, że zbyt dużo. 

Spacerowała do późnego wieczora. Przeszła całe miasto wzdłuż i wrzesz, dopóki jej żołądek nie zawarczał z głodu niczym niedźwiedź. Podeszła do małej budki na kółkach, całej pomalowanej jasną, niebieską farbą. Wielki, żółty napis nad oknem głosił "HOT- DOGI!". Zamówiła jednego z jak największą ilością surówki i tłustych sosów. Nagle zadzwonił jej telefon. Wyjęła go, spoglądając na ekran. Czarne litery, uderzyły w nią swoim znaczeniem. "TATA". Patrzyła z niedowierzaniem w ekran, aż odgłos uporczywego piszczenia nie zaczął irytować innych ludzi, czekających na swoje zamówienie. Wyciszyła telefon i schowała go do kieszeni. Odebrała hot- doga, wpatrując się w niego jak w zjawę z zaświatów. Ojciec dzwonił. Pierwszy raz odkąd wyjechała na studia. Czego chciał? Pewnie dowiedział się wszystkiego od matki i był wściekły. Nie miała zamiaru znowu być dla niego workiem treningowym, na którym może się wyładować. Nie znowu. Już nigdy.

Poczuła na ramionach delikatny dotyk. Spięta jak struna podskoczyła do góry, omal nie upuszczając bułki. Odwróciła się, patrząc prosto w ciemny płaszcz. Powoli zadarła głowę, czując jak jej serce wali niczym młot. Przecież pragnęła go zobaczyć, więc czemu teraz czuła, że powinna uciekać?

- Witaj, Lucjanie- szepnęła, wymuszając na usta uśmiech.

- Witaj- przywitał się, obrzucając ją zaniepokojonym spojrzeniem.

Widziała jak ludzie patrzą na niego. Niektórzy próbowali to ukryć, a inni wgapiali się w niego bezwstydnie. Lucjan delikatnie wziął Abigail za rękę, w której nie trzymała hot- doga i skierował ich z dala od ciekawskich spojrzeń, ku małej uliczce między blokami. Dopiero wtedy Abigail zabrała głos.

- Dobrze cię widzieć.

Nagle poczuła jak głupie jest to stwierdzenie. "Dobrze cię widzieć?". Jakby byli starymi znajomymi, spotykającymi się po latach.

- Ciebie też dobrze widzieć, Abigail- stwierdził, nawet na nią nie patrząc. Zrównał swój długi krok z jej maleńkimi kroczkami.- Aż chciałbym to robić zawsze.

Jej serce zatrzymało się na sekundę i popędziło niczym kawaleria, ruszająca na wojnę. By nic nie musieć mówić, ugryzła hot- doga, lecz nagle całkowicie straciła apetyt, mimo to zmusiła się do dalszego żucia.

- Jak się czujesz?- zapytał, gdy milczała, uporczywie wgryzając się w mdłą bułkę.

Oczywiście ją przejrzał. Wiedział, że unika rozmowy. Miała jedynie nadzieje, że nie domyślił się powodu. Bała się, że w tej chwili mogłaby powiedzieć coś bezmyślnie i bardzo potem tego żałować. Nadal w jej głowie dźwięczały te słowa" Aż chciałbym to robić zawsze." Ona też i to ją tak przerażało. Mogłaby widzieć go każdego dnia, rozmawiać z nim do końca życia, a i tak nie miałaby dość.

- Już lepiej- westchnęła, rozglądając się rozbieganym spojrzeniem, które nie zostawało na żadnym miejscu dłużej niż sekundę. Patrzyła wszędzie, oprócz jego twarzy.- O wiele lepiej.

- Widzę. Gdy ostatnim razem się spotkaliśmy, byłaś bledsza od ściany.

I tym samym razem wyznał jej, że jest starszy niż wszechświat.

Kiwnęła w odpowiedzi głową, nie wiedząc nawet na co. Jej serce nie chciało się uspokoić, a wnętrzności ściskały, jakby ktoś związał je gumką. Oddech był nierówny i płytki. Chłodne powietrze dosłownie mroziło od środka jej rozgrzane płuca.

- Abigail.- Lucjan przystanął, zmuszając ją do tego samego.

Wziął od niej hot- doga, którego tak maltretowała i wyrzucił do śmietnika tuż obok ławki, przy której stanęli. Uniosła brwi, lecz w duchu aż wrzasnęła. Ciekawe jaką teraz będzie miała wymówkę do milczenia. Lucjan skrzętnie zadbał o to, aby żadną.

- Jesteś spięta. To przeze mnie- stwierdził tym spokojnym, pięknym głosem.

Zmusiła się do głębokiego oddechu, który pomógł. Trochę.

- Nie- skłamała, kręcąc głową.- To przez mojego ojca. Zadzwonił. Pierwszy raz od dwóch lat. Zazwyczaj widywaliśmy się tylko na wakacje i święta, a i tak były to kłótnie. Boję się tego, czego mógłby chcieć.

Lucjan delikatnie pogłaskał ją po ramieniu w uspokajającym geście, lecz powiedział.

- Kłamiesz, Abigail. To przeze mnie.

Odsunęła się do niego o krok i przetarła twarz.- Niezupełnie- szepnęła.- To przeze mnie.

Tym razem nie kłamała, a on to wiedział. Uważnie na nią patrzył, jednak nie skomentował tego. 

- Chodźmy- zaproponował, nadstawiając dla niej ramię.- Chcę się cieszyć twoim towarzystwem, póki mogę.

Póki mogę...

Oczywiście, że kiedyś odejdzie. Był kimś, kogo jeszcze nie pojmowała. Długą egzystencją, przy której jej życie było jedynym z milionów innych, przemykających przez ten czas i znikających zbyt szybko, by mógł to zauważyć. Zabolało ją to. Bardzo. Nie wiedzieć czemu, wydawało jej się, że Lucjan nigdy nie zniknie, choć z drugiej strony wciąż miała wrażenie, że jest ulotny jak powietrze. Te dwie rzeczy nie powinny istnieć na tej samej płaszczyźnie, a jednak. Kłóciły się ze sobą, przepychając o honorowe miejsce.

Mimo zamętu w głowie, podała mu rękę. Ujął ją i znowu ruszyli przez małe, wijące się między blokami uliczki.

- Widzisz wielki wóz?- zapytał, unosząc wzrok na gwiazdy, które na chwilę odsłoniły gęste, prawie niewidoczne w mroku nocy, chmury.

- Tak.- Wielki i mały wóz były jedynymi konstelacjami, jakie umiała rozpoznać.

Gdy od czasu do czasu chmury schodziły z nieba, szukała ich wzrokiem. Kochała gwiazdy, lecz miasto uniemożliwiało ich oglądanie.

- Istnieje legenda, że są to drobiny wozu Lucyfera, który został zniszczony podczas decydującej walki z jego bratem. Rozpierzchły się po niebie i utworzyły konstelacje wielkiego wozu. Upamiętniły jego upadek.

Abigail spojrzała na jego twarz, lecz ta była bez wyrazu, jak zawsze. Nie byłaby jednak zdziwiona, gdyby znał samego Lucyfera.

- Nie słyszałam o tym.

- Bardzo stara legenda, wymyślona przez kreatywnego człowieka- dodał.

Mówił to z przekonaniem, jakby miał pewność, że jest to tylko czyiś wytwór wyobraźni. Bardzo możliwe, że ją miał. Tak naprawdę nie wiedziała o nim nic. Mógł być każdym, a zarazem nikim z jej długiej listy pomysłów.

- Wiem, o co chcesz zapytać- stwierdził, nie spuszczając wzroku z gwiazd.- Lecz nie odpowiem Abigail. Nie chcę się okłamywać, a gdy powiem prawdę, uciekniesz.

- Ciągle to powtarzasz, lecz skąd możesz mieć pewność? Jesteś kimś aż tak strasznym, że każdy uciekłby z krzykiem?

- Tak.

To jedno "tak" uderzyło w nią mocniej niż cokolwiek wcześniej. Mocniej niż kłótnia z mamą, telefon ojca. Przy tym słowie wszystko inne wydawało się bez znaczenia. Tym razem Abigail przystanęła i niepewnie dotknęła gładkiego, bladego policzka Lucjana. Przymknął oczy na jej delikatny dotyk, kładąc dłoń na jej dłoni. 

Jej serce znowu rzuciło się setkami rycerzy do kolejnej bitwy o rozsądek. On jednak dawno odpłynął, inaczej nie byłaby tutaj, ignorując wszystkie ostrzeżenia.

- Nieważne, co byś mówił. Nie wierzę w to.

Zielone oczy spojrzały na nią, błyszcząc setkami, maleńkich złotych iskier. 

- Wiem- westchnął.- To znaczy dla mnie więcej, niż możesz sobie wyobrazić, ale powinnaś odejść. Teraz, w tym momencie. Nie chcę, aby cokolwiek ci się stało.

- Już wiele mi się stało. Pewnie gdyby nie to, nie stałabym tutaj teraz.

Nie odpowiedział na jej słowa, zamiast tego delikatnie odgarnął blond włosy z twarzy.

- Jesteś naprawdę piękna, Abigail. Chciałbym, abyś w to uwierzyła.

Uśmiechnęła się do niego smutno, a on wypuścił jej rękę. Spojrzała w szary chodnik, przymykając na sekundę oczy, aby odzyskać spokój i uspokoić serce. Wtedy jednak Lucjan przyłożył wargi do jej czoła, jakby nie chciał do tego dopuścić. Sprawił, że zrobiło jej się słabo, a ciało zadrżało.

- Czy...- Jej głos był ochrypłym, jedynie ułamanym szeptem.- Czy mógłbyś powiedzieć mi coś o sobie?

Wciąż nie otworzyła oczu, mimo że Lucjan się odsunął. Po chwili jednak objął ją, pozwalając mocno przylgnąć do ciepłego płaszcza.

- Ty wiesz o mnie wszystko, ja o tobie nic.

Milczał tak długo, że obawiała się, iż zaraz odsunie się i zignoruje jej pytanie. On jednak wyszeptał prosto do jej ucha.

- Kiedyś miałem wszystko. Przynajmniej tak myślałem. Jednak po tym, jak to utraciłem, odnalazłem coś, co było warte więcej niż moje domniemane wszystko. I to też utraciłem. Miała na imię Nir- z jego ust wydobył się dziwny, zniekształcony dźwięk. Jeśli naprawdę było to imię, to najdziwniejsze jakie kiedykolwiek słyszała.- Była piękna, tak jak ty, ale miała w sobie więcej życia niż my razem wzięci. Uwielbiała tańczyć i tańczyła bardzo piękne, lecz dlatego, że to kochała. Uratowała mi życie. Pokazała coś, czego nigdy wcześniej, ani później nie doświadczyłem: miłość. Płomienną miłość, sprawiającą, że chciałem, by to właśnie ze mną była szczęśliwa. A teraz, właśnie przez to, że ze mną była, nie żyję.

Nie wypowiedział tego na głos, lecz doskonale to zrozumiała. Bał się, że skończy jak ona, że przez niego zginie. 

- Dziękuje, że mi to powiedziałeś- szepnęła.

- Jesteś pierwszą osobą, której to wyjawiłem- przyznał.

Poczuła się wyróżniona. Jakby naprawdę była dla niego kimś ważnym. Pragnęła tego, lecz wiedziała, że miłość, którą czuł do Nir, nigdy się nie powtórzy. W życiu człowieka, bądź nie człowieka, istniała tylko jedna osoba, potrafiąca dać takie uczucia. Potem jednak nadchodziły tylko namiastki, marne kopie tego, co było kiedyś.

- Cieszę się, że to zrobiłeś- zapewniła, po czym odsunęła się od niego.

Nagle Lucjan odwrócił głowę. Spojrzał na koniec ciemnej uliczki, a jego oczy zabłysły zielonym światłem.

- Chodźmy- rozkazał i, biorąc Abigail za ramię, oddalił się w przeciwnym kierunku.

- Co się stało?- zapytała zaniepokojona, oglądając się za siebie, lecz nawet nie próbowała się zatrzymywać.

Czuła napięcie Lucjana niczym swoje własne. Nie chciała spotkać tego, co go zaniepokoiło. Gdy nie odpowiedział, powtórzyła stanowczo swoje pytanie. Dopiero wtedy zwolnił zabójczo szybki  krok, a jego oczy lekko przygasły.

- Poczułem coś niepokojącego- oznajmił tylko.

Wyrwała mu się i gwałtownie odsunęła, czując jak irytacja zaczyna burzyć wszystkie mury, które w sobie zbudowała.

- Lucjan... Rozumiem, że masz tajemnice. Wiem, że jesteś kimś, kogo pewnie nawet sobie nie wyobrażam, ale nie możesz ukrywać czegoś, co widocznie nam groziło!

Spojrzał na nią, a w tych oczach pojawił się smutek, melancholia, która rzuciła ją prosto w centrum emocjonalnego sztormu.

- Właśnie, Abigail- oznajmił.- Nam. Groziło nam. Nie powinienem był pozwolić, by cokolwiek, kiedykolwiek ci groziło.

Ponownie spojrzał na wielki wóz, a jego oczy przygasły do ciemnego szafiru.

- Ale ty...- pierwszy raz wydawał się nie wiedzieć, co powiedzieć.- Abigail, przyciągasz mnie jak magnez. Gdziekolwiek jestem, czuję cię. Byłem bezmyślny, a teraz już za późno.

Jej ciało dosłownie zamarło w bezruchu. Nie mogła nawet mrugnąć. Wpatrywała się w niego, rozkładając wszystkie słowa na czynniki pierwsze.

- Za późno?- wychripiła.

- By trzymać cię od tego z daleka. Chciałem cię chronić, a nawet tego nie mogłem zrobić. Najpierw zahipnotyzowała mnie twoja muzyka. Potem zbyt mocno przypominałaś mi mnie, żebym mógł odpuścić, zbyt mocno pragnęłaś wyniszczającego ideału. Nadal z tym walczysz, ale teraz nie tylko dlatego tu jestem. Rozmowy z tobą sprawiają, że czuję się żywy, choć trochę bardziej.

Czuła dokładnie to samo. Dokładnie to ją tak przerażało. Znali się krótko, a ona mimo wszystko czuła, że Lucjan rozumie ją bez słów. Nie tylko dlatego, że prawdopodobnie czyta w myślach, lecz dlatego, że miała wrażenie,  jakby czytał w jej duszy, jakby czytał w niej samej.

Otworzyła usta, by po chwili je zamknąć. Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Prawda nie chciała przejść jej przez gardło.

- Co się przed chwilą wydarzyło?- zapytała zamiast tego, przełykając z trudem ślinę.

Miała wrażenie, że to wszystko sen. Słowa, które przed chwilą wypowiedział, jej gwałtowne, szalejące uczucia.

To wszystko sen.

- Wyczułem czarną duszę. Duszę, która pragnęła jednego.

- Czyli?- wyszeptała prawie bezgłośnie.

- Mojej zguby.

Zapadła cisza. Zbyt intensywna, lecz jednocześnie zbyt słaba, by cokolwiek poczuć.

- Wybacz mi, Abigail. Nigdy nie powinienem cię w to wciągać.

- Mówisz tak, jakby to była tylko twoja wina.- Odchyliła głowę do tyłu z westchnieniem.- Ale to ja się w to pchałam. Nie zważałam na to, co mówiłeś.- Bo mnie również do ciebie ciągnie. Bardzo.

Tego już nie potrafiła powiedzieć. Choć to była prawdą. To wszystko było prawdą.

---------------------------------------------------------------------------------------------------

Powracam po miesiącu, za co przepraszam, przepraszam, przepraszam.

Miałam czas. Dużo czasu, ale żadnego pomysłu. Wciąż go nie mam, i napisałam ten rozdział na siłę. Chciałam znaleźć coś nowego, oryginalnego, ale nie potrafiłam. Coś jednak skleciłam, lecz byłam zmuszona "popchnąć" gwałtownie tą znajomość.

Aleksa.

Ps. Jeszcze raz przepraszam! Sama nie lubię, gdy autor tak długo nie dodaje, bo zapomina się, o czym było opowiadanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro