Rozdział 7."Studenckie Życie".
To przeznaczenie! 👆
--------------
Abigail przystanęła, wyjmując telefon z kieszeni. Spojrzała na wyświetlacz, sprawdzając, kto dzwoni. Mama. Odebrała połączenie i przyłożyła komórkę do ucha.
- Tak?
- Wiem, że masz sporo nauki- zaczęła.- Ale czy miałabyś czas, aby przyjechać do nas w weekend?
- Coś się stało?- zapytała zaniepokojona i odszukała wzrokiem najbliższą ławkę.
Usiadła na niej, obok siebie kładąc torbę.
- Nic- zapewniła jej matka.- Nic się nie stało! Po prostu miałaś urodziny i, wiem, więc nie zaprzeczaj, spędziłaś je w pokoju. Ciekawe, czy ktokolwiek nawet wiedział, że je masz.
Jedna osoba wiedziała, ale zdecydowanie nie z inicjatywy Abigail.
- Razem z Irene kupiłyśmy ci prezent. Jestem pewna, że ci się spodoba. Wszyscy za tobą tak tęsknimy. Przyjedziesz?
Westchnęła, opierając się plecami o ławkę. Spojrzała w górę na jesienne liście wysokiego drzewa, które w słońcu na sekundę błysnęły złotem. Zaskoczona zamrugała, a dziwnie przywidzenie zniknęło.
Wyprostowała się, uważniej przyglądając drzewu. Ponownie wyglądało jak zwykły, stary klon.
Zmrużyła oczy, marszcząc brwi. Nie było to złudzenie wywołane przez słońce, ponieważ te od rana przysłaniały chmury.
- Abigail?
- Tak, tak- mruknęła, zapominając całkowicie, o czym rozmawiały.
- Tak się cieszę. Czekaj, Irene chce z tobą porozmawiać.
Zaraz, co? Nie potrafiła zrozumieć, co się właśnie stało. Chwila. Zgodziła się przyjechać do domu w weekend? To był zły pomysł. Nie chciała spotykać ojca, nie teraz. Najlepiej już nigdy.
- Cześć, siostra.- Usłyszała uradowany głos w telefonie.- Jak tam studenckie życie?
- Bardzo dobrze- zaśmiała się wymuszenie, czując w sercu lekki ukłucie.
Tęskniła, bardzo tęskniła za mamą i Irene. Przez całe życie były jej najbliższe. To ojciec wszystko psuł w jej rodzinie. Od zawsze był toksyną, zżerającą ich od środka.
- Imprezy do późna, leczenie rano kaca. To się nazywa życie, ah, no tak. Zapomniałam. Ty nie umiesz z tego korzystać!
- Ej- mruknęła, udając urażoną.
Irene roześmiała się głośno do telefonu, w pewnym momencie niechcący chrumkając.
- Dobrze wiesz, że żartuje. Cieszę się, że przyjeżdżasz. Przynajmniej to nasze latanie po sklepach się opłaciło.
- Nie musiałyście- stwierdziła, kolejny raz z zamyśleniem spoglądając na rozpościerającą się nad nią koronę drzewa.
Powinna odwołać swoje słowa. To był bardzo, bardzo zły pomysł. Ale słysząc radość w ich głosach, nie potrafiła tego zrobić.
- Ale chciałyśmy. Ty nawet nie chcesz obchodzić swoich urodzin. Gdyby nie my, sama byś o nich zapomniała.
- Bez przesady- westchnęła, przecierając oczy wolną dłonią.- Bardzo dziękuje. Nie mogę się doczekać, aż dowiem się, co mi kupiłyście- skłamała.
- Pewnie tylko dlatego zgodziłaś się przyjechać- mruknęła żartobliwie Irene.- No, nieważne. Abigail, ja... Wiem, że nie chcesz przyjeżdżać przez tatę- szepnęła, a coś w tle skrzypnęło.- Bardzo się cieszę, że mimo wszystko będziesz. Mama obiecała, że z nim pogada, aby niczego nie odwalił.
Mama zawsze starała się rozmawiać z ojcem, a on i tak robił swoje. Do niego nic nie docierało, nigdy. Nawet, gdy nie miał racji, musiał ją mieć. Nieważne jaka by to głupota nie była.
- W porządku. Jestem szczęśliwa, że was zobaczę. Nie przejmuj się nim- skłamała gładko.
- Naprawdę?- mruknęła niepewnie Irene.
- Oczywiście- zapewniła.
- To dobrze. Wiesz, że on tak tylko gada. Zawsze tak robi.
Wszyscy go usprawiedliwiali. Nieważne jak bardzo ją złamał przez te wszystkie lata. Nie miała jednak siły tego tłumaczyć. Robiła to już za często.
- Tak, wiem. Irene. Muszę już kończyć. Zaraz zaczynają się wykłady- skłamała.
- O trzynastej?- zdziwiła się.
- To nie tak jak w szkole- wytłumaczyła.- Wykłady są czasami na później, czasami rano.
- Aha, no okej. To na razie. Do piątku!
- Cześć- pożegnała się i rozłączyła.
Odchyliła głowę, powoli wypuszczając powietrze przez zęby. W co się wkopała? To zdecydowanie nie skończy się dobrze. Przymknęła oczy, przecierając dłońmi twarz. W końcu powoli wstała, chwytając torbę.
Wróciła do akademika, na korytarzu zdejmując rękawiczki oraz czapkę. Weszła do pokoju, rozpinając kurtkę.
- A co ty taka niemrawa?- zagaiła Claire, unosząc wzrok znad telefonu.
Siedziała na niepościelonym łóżku, a wokół niej walały się paczki po chipsach oraz kilka pogniecionych kartek. Na czarnych leginsach wyraźnie widać było jasne, drobne okruszki.
- Nic- mruknęła, wieszając kurtkę na odpadający wieszaku.- Potrzebujemy nowej taśmy.
- Pewnie tak- zgodziła się.- Ale przecież widzę, że coś się stało.
- Nic, naprawdę- skłamała bez zająknięcia kolejny raz.
- Jasne- mruknęła przeciągle.- Komu ten kit wciskasz, mnie czy sobie?
Prawdopodobnie obydwu.
- Wszystko w porządku- zapewniła ponownie.
- Yhym. A ja jestem Obi- Wan Kenobi i przybywam, aby ocalić planetę ziemia!
Abigail spojrzała zaskoczona na Claire, która wzruszyła ramionami.
- Lubie gwiezdne wojny. Oglądałam wszystkie części.
- Nie oglądałam żadnej.
- Serio? Jak można nie oglądać gwiezdnych wojen?
- Najwidoczniej można.
- Zdecydowanie muszę cię wyedukować- stwierdziła, kiwając głową.
Abigail zaśmiała się wymuszenie, aby pokazać, że wszystko jest w porządku. Claire jednak tylko uniosła brwi. Speszona odwróciła spojrzenie i usiadła na swoim łóżku.
- Wychodzimy dzisiaj z Tonym do kina na "Nic Nie Ginie", idziesz z nami?
- Nie. Nie będę przeszkadzać ci z chłopakiem- mruknęła, zdejmując buty.
Claire wytrzeszczył na nią oczy, na co Abigail zmarszczyła zdezorientowana czoło.
- O co chodzi?
Współlokatorka prychnęła, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Tony nie jest moim chłopakiem. Nie mógłby nim być.
- Nie wiedziałam.- Wzruszyła ramionami.- To twój kuzyn?
- Abigail.- Spojrzała na nią uważnie.- Jestem lesbijką.
Zaskoczona zamarła, puszczając buta, który upadł na ziemię z cichym puknięciem.
- Przepraszam- mruknęła zawstydzona.- Nie wiedziałam.
- W porządku. Nie mówiłam ci tego, ale myślałam, że po takim czasie się zorientowałaś. Szczególnie po tej akcji z Liz- zaśmiała się.
Mimo wszystko było jej głupio. Nie wiedziała nawet, o co jej chodzi z Liz, dziewczyną, która mieszkała w pokoju obok, a z którą przez jaki czas Claire się kolegowała. A może nie kolegowała...
Przez myśl jej nigdy nie przeszło, że Claire mogłaby być lesbijką, a mieszkały razem ponad rok. Nigdy jakoś nie zahaczały o temat jej chłopaków, więc pewnie do tej pory nie miała nawet okazji tego powiedzieć.
Dziwnie by to wyglądało, gdyby, kiedy się poznały, powiedziała "Hej! Jestem Claire i jestem lesbijką". To naturalne, że takiej rzeczy dowiedziała się po czasie, prawda?
W żadnym wypadku jej to nie przeszkadzało. Claire cały czas była tą samą Claire, bez względu na to z kim się umawiała. Pomyślała o swoim ojcu. Był zagorzałym katolikiem i nie akceptował związków homoseksualnych. Dla niego przykładem "normalnego" geja, był pewien dziennikarz, który nie wchodził w żadne relacje z drugim mężczyzną. Wypowiadał się kiedyś, że obrzydza go sama taka myśl. Abigail współczuła mu. Nie potrafił zaakceptować własnej natury, tego jakim jest, nie potrafił nikogo pokochać. Zdecydowanie nie był to "normalny" gej, a osoba mająca problemy.
- Wiem, ale nadal mi głupio- powtórzyła, ustawiając prosto but, który wcześniej się przewrócił.
Poprawiła go tak, aby stał idealnie równo, co do drugiego buta. Zamarła jednak, zdając sobie sprawę, co robi. Zawsze wszystko idealnie, zawsze wszystko perfekcyjnie. W głowie usłyszała wrzask swojego ojca. Popraw te buty, do cholery! Jako zwykle nie możesz zrobić niczego porządnie. Trzeba ci o wszystkim przypominać!
Chrzanić to.
Kopnęła but, pozwalając mu się przewrócić. Claire uniosła zaskoczona brwi, lecz Abigail nawet na nią nie spojrzała. Wpatrywała się w obuwie, walcząc sama ze sobą. Czuła, że to nie tak, że on nie może tak zostać. Przecież drugi stał idealnie prosto. On nie mógł leżeć. Nie mógł.
Bez zastanowienia kopnęła również drugi, który odleciał kawałek dalej.
Teraz oba leżały.
- Abigail?- mruknęła zdziwiona i zaniepokojona Claire.
- Wszystko w porządku- skłamała, siadając na końcu materaca, pod ścianą.
Nie odrywała wzroku od butów. Jedynej rzeczy, po jej stronie pokoju, która znajdowała się tam, gdzie nie powinna. Wszystko inne było poukładane idealnie, zbyt idealnie. Pierwszy raz poczuła jak mdli ją od tej sterylności. Narastała w niej wściekłość, której nie potrafiła powstrzymać. Rozprzestrzeniała się po jej organizmie błyskawicznie, niczym zaraza.
Za czysto.
Za brudno.
Za czysto.
Za brudno.
Z a c z y s t o.
Podniosła się z łóżka i zdarła z niego pościel, miętoląc je w rękach. W głowie słyszała wszystkie krzyki swoje ojca, mieszające się w jeden wielki wrzask.
Nie umiesz nawet miski wynieść?! Znowu coś potłukłaś... Nie wiem, w kogo ty się wdałaś... Cholerna sierota!
Złapała za dwa odległe krańce kołdry i zaczęła ją ciągnąć w przeciwnych kierunkach, zaciskając zęby.
Do jej oczu napłynęły łzy. Nigdy więcej. Już nigdy. Nigdy więcej nie będziesz mi mówił, kim mam być! Rzuciła pościel pod nogi, a jej oddech przyśpieszył. Podeszła do swojego biurka i rozrzuciła po nim zeszyty.
Piątkę? Mówiłaś, że umiesz!
W tle słyszała głos Claire, który jednak był dziwnie zniekształcony.
Nie zniszczy jej. Nie pozwoli mu na to, już nigdy więcej. Wysunęła szufladę, którą wyjęła, po czym wyrzuciła całą jej zawartość na podłogę.
Długopisy uderzyły o panele z cichym dzwonieniem.
Jak ty piszesz, do cholery?! Tego nie da się przeczytać!
- Tak. Chaos jest piękny. Bardzo piękny, do cholery!- wrzasnęła.
Poczuła dłoń na swoim ramieniu, na co podskoczyła i odsunęła się błyskawicznie. Napotkała zaniepokojone spojrzenie Claire, dopiero teraz zadając sobie sprawę, co zrobiła. Rozejrzała się po bałaganie, jaki zapanował w pokoju.
Wiedziała, że zachowała się jak wariatka. Może nawet nią była. Po jej policzkach spłynęły łzy, które natychmiast wytarła. Podeszła do rozwalonych butów, naciągając je niezdarnie na stopy. Narzuciła na siebie jedynie kurtkę, nawet jej nie zapinając. Musiała stąd wyjść. Natychmiast. Nie chciała, nie mogła patrzeć na zniesmaczoną twarz Claire.
- Abigail- powtórzyła współlokatorka, starając się ją zatrzymać, lecz ona wyrwała się i wybiegła z pokoju, czując jak jej ciało trzęsie się od środka.
Jej dusza się trzęsła. Wiedziała, że pękła. Tego wszystkiego było dla niej za dużo. Za dużo tej idealności. Lucjan miał rację, całkowitą rację. Dążenie do ideału wyniszcza, wyniszczyło ją. Gwałtownie wybuchnęła szlochem.
Łkała, dusząc się od wysiłku. Wściekłość mieszała się w niej ze smutkiem, zażenowaniem tym, co zrobiła. Wariatka, wariatka. Jej ojciec miał racje. Jest nienormalna. Od zawsze taka była. Chora, aspołeczna. Nie taka, jak trzeba. Powinna być kimś innym.
Powinna być kimś więcej niż sobą.
Ona nie była wystarczająca, nigdy nie będzie. Spazmy płaczu zaczęły targać jej ciałem, mimo to biegła. Nawet nie patrzyła, gdzie. Chciała uciec. Uciec od samej siebie. Czemu musiała być sobą? A nie kimś innym? Kimś lepszym, kimś takim jak trzeba.
Czuła ból w piersi, dosłownie jakby jej serce połamało się na kawałki, a one przy każdym kolejnym szlochu wypadały z niej. W tym momencie nie chciała nic czuć. Już nigdy. Uczucia zbyt mocno bolały.
Gwałtownie wpadła na kogoś i, czując ramiona, które ją przytrzymały, zaczęła wyrywać się, spazmatycznie oddychając. Objęcia jednak na to nie pozwoliły, stalowo zamykając się wokół niej.
- Abigail- usłyszała znajomy, piękny głos.
Jeszcze bardziej zaczęła się wyrywać. Lucjan nie powinien jej takiej widzieć. Nikt nie powinien, a tym bardziej on.
- Abigail- powtórzył, wzmacniając uścisk.
- Zostaw!- załkała.- Proszę! Zostaw wariatkę!
- Nie- oznajmił stanowczo.- Nie zostawię cię.
Była wariatką. Czemu nie chciał jej zostawić? Od wariatów powinno się trzymać z daleka. Odwróciła twarz, aby nie mógł widzieć jej łez. Łzy były słabością, ona była słaba. Dwa palce mocno chwyciły jej podbródek, zmuszając do spojrzenia w te cudowne, zielone, smutne oczy.
- Jesteś zbyt piękna, by płakać- szepnął Lucjan, ocierając słone krople na bladych policzkach.
Czuła, jak wszystko w niej się łamię. Chciała, by ktoś to do niej zabrał. Nie była piękna, była nie taka, jak powinna. Czemu on tego nie widział?
- W tym momencie widzę piękną, ale złamaną duszę- oznajmił pewnie i mocno ją do siebie przytulił, opierając podbródek na jej głowie.
Pozwoliła mu na to, chowając twarz w jego płaszczu. Zacisnęła mocno powieki, a cały świat zmniejszył się do tej jednej chwili, gdzie było tylko jego ciepłe ciało i silne ramiona, trzymające ją tak, jakby mocniejszy podmuch wiatru mógł ją porwać.
- Jestem wariatką- szepnęła, a jej głos stłumił gruby, czarny materiał.
- Nie jesteś- zaprzeczył.
Ten głos był tym, czego teraz potrzebowała. Idealny, a jednak dla niej wciąż piękny.- Nie pozwól sobie tego wmówić.
- Przecież to prawda. Nie widziałeś tego, co zrobiłam- wychripiła.
Nagle odniosła wrażenie, że to nie właściwie. Nie powinien jej przytulać. Nie powinien. Była brudna, pokręcona. Zbyt pokręcona. Chciała się odsunąć, lecz uścisk kolejny raz jej to uniemożliwił.
- Chaos jest piękny- zapewnił ją.- Tak samo jak ty. Pokonałaś ten ideał.
Więcej łez spłynęło po jej twarzy, mocząc jego płaszcz.
- Czuję, że to takie niewłaściwie- wyznała, łamiącym się głosem.
- To jest właściwie- zaprzeczył.
Płakała tak długo, aż nie mogła wydusić z siebie kolejnych łez, aż była już na to zbyt zmęczona. Odetchnęła głęboko, a w jej umyśle zapanowała pustka. Czuła po prostu smutek, który ją przygniatał. Nie chciała już tak dłużej. Nie chciała dłużej ideału, a mimo wszystko nadal go pragnęła, jednocześnie nienawidząc.
Lucjan był zbyt cudowny, aby mógł być prawdziwy. Wiedziała to od początku, a on mimo wszystko stał tu, pocieszając ją, tę wariatkę. Nic już nie mówił. Nie musiał. W jego ramionach pierwszy raz od dawna poczuła się bezpieczna. Smutna, chwiejna psychicznie, ale bezpieczna.
Pozwoliła swojemu ciało się rozluźnić, przestać uciekać. On zresztą nawet jej na to nie miał zamiaru pozwolić. Trzymał ją pewnie i mocno. Był w tym momencie jedyną rzeczą na jakiej się opierała.
- Nienawidzę go- mruknęła, kręcąc lekko głową.- Tak bardzo go nienawidzę. Nie mogę tam jechać. Nie mogę.
- Więc nie jedź- oznajmił.- Nie powinnaś więcej cierpieć.
- To mój ojciec, tam jest moja siostra, moja matka...- urwała, nie mając pojęcia, co chciała powiedzieć.
- Pomyśl o sobie, Abigail. Czasami trzeba to zrobić.
Zacisnęła usta, nie chcąc wydać z siebie kolejnego szlochu. Zawsze myślisz o sobie! Robimy dla ciebie wszystko, a ty jak zawsze nie możesz nic dla nas zrobić! Nawet podnieść buty to problem!
- Nie słuchaj tego- powiedział nagle Lucjan.- Nie słuchaj tego głosu.
- Więc, proszę- szepnęła, ledwie wydobywając jakikolwiek dźwięk ze swoich ust.- Mów do mnie.
Nie chciała znowu płakać. Pragnęła słuchać tego cudownego głosu, który od początku omotał jej myśli. Już zawsze.
- Jesteś naprawdę piękna, Abigail. Słyszysz muzykę tak, jak ja- zaczął cicho, dotykając ustami jej włosów.- Gdy pierwszy raz usłyszałem, jak grasz, nie mogłem przestać o tym myśleć. Podszedłem do ciebie, bo usłyszałem tę tęsknotę, wychodzącą spod każdej nuty. Tęsknotę do tego, czego ja nienawidzę.
- Czemu nienawidzisz ideału?- zapytała i przemogła się, aby spojrzeć na jego twarz.
Tylko oczy wyrażały, co czuł. Oblicze ani drgnęło, jakby było wykute z kamienia.
- Bo odebrał mi to, co kochałem- wyznał, delikatnie dotykając jej policzka i zmazując resztki łez, które pozostały.
Wzięła głęboki wdech, skupiając się na jego ciepłej dłoni, która odgoniła od niej wszystkie głosy oraz demony, kryjące się w zakamarkach jej umysłu.
- To była kobieta, prawda?- Przełknęła ślinę.
- Tak- przyznał cicho.- Piękna kobieta, równie piękna jak ty. Ona, w przeciwieństwie od nas, potrafiła być szczęśliwa. Cieszyła się drobiazgami. Kochałem to w niej.
- Czasami nienawidzę tego świata- mruknęła.
- Ja kocham ten świat. Jest piękny, od zawsze go podziwiałem.
- Przecież odebrał ci to, co kochałeś- zdziwiła się, prostując.
Gwałtownie zachwiała się na nogach, a Lucjan przyciągnął ją do siebie, pozwalając złapać się za ramiona. Uważnie spojrzała w te nieruchome oblicze, które było dosłownie na wyciągnięcie ręki od jej twarzy.
- To nie ten świat mi ją odebrał- zaprzeczył, obejmując Abigail w talii.
Powoli skierował ją w kierunku pobliskiej ławki. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że jest w parku, gdzie się od kilku dni spotykali. Nawet podświadomie do niego biegła.
Usiadła na chłodnym drewnie, a Lucjan zajął miejsce obok. Mimo że nie musiał już jej trzymać, nie puścił jej. Pewnie wiedział, że ten dotyk daje jej otuchę. On przecież wiedział wszystko.
- Dziękuje- szepnęła.
- Nie musisz mi dziękować. Nigdy.
Wymusiła na ustach smutny uśmiech, który jeszcze bardziej gruchotał jej serce. Lucjan dotknął dłonią jej ust i kciukiem zmazał z nich uśmiech. Poczuła jak ten kontakt odbiera jej oddech i stara się pozbierać jej duszę do kupy.
- Przy mnie nie musisz udawać.
- Od zawszę udaję- szepnęła, prosto w jego palce.
Połamane serce zabiło mocno. Powróciło do życia, mimo wszystkich zadanych ran. I to zabolało. Zabolało mocno, bo nie zdążyły się wygoić.
- Nie rób tego przy mnie- poprosił, cały czas nie zabierając palców.- Naprawdę jesteś zbyt piękna na smutek, Abigail.
- Ty też- szepnęła.
- Ja nie jestem piękny. Jestem jednym z ideałów, których nienawidzę- stwierdził, odsuwając dłoń.
Bez zastanowienia ją złapała. Lucjan spojrzał prosto w jej oczy, a zieleń zapłonęła nieznanym ogniem. Jej serce jeszcze mocniej zabiło. Jeszcze mocniej zabolało.
- Nie potrafiłabym cię znienawidzić.
- Powinnaś.
- Nie, nie powinnam.- Pokręciła głową.- Tego jestem pewna.
- To się może skończyć źle- ostrzegł ją, chwytając jej, trzymającą jego palce, dłoń między swoje.
- Pamiętasz, co mówiłam?
- Jeśli coś ma się skończyć źle, to tak się skończy. Bez względu na to, co zrobimy.
- Właśnie. Dlatego jeśli to ma się źle skończyć, to i tak źle się skończy- stwierdziła.
- Nie wiem, czy się z tym zgadzam.- Mimo tych słów złożył pocałunek na wierzchu tej dłoni.
Ponownie serce za mocno zabiło i zabolało jeszcze mocniej.
- Nie musisz. Wiem, że nie potrafiłabym cię znienawidzić.
- Właśnie tego się obawiam.
Puścił jej rękę i założył długi, jasny kosmyk za ucho. Odsunął się, oznajmiając.
- Jest chłodno, a ty jesteś zgrzana po biegu. Możesz się rozchorować.
Miał rację. Nie czuła zimna, ale na zewnątrz było tylko jedenaście stopni. Zapięła kurtkę, spoglądając niepewnie na Lucjana.
- Nie potrafiłabym cię znienawidzić tego jestem pewna, jak niczego od dłuższego czasu- powtórzyła.
- Nigdy nie można mięć pewności, prawda?
- Co do tego mam.
- Nie wiesz kim jestem, Abigail.
- Więc proszę, powiedz mi.
Odetchnął, spoglądając w pochmurne niebo. Zgarbił ramiona, jakby zmęczony ciągłym ciężarem spoczywającym na nich.
- Nie mogę.
- Czemu?
- Bo nie jestem tym, kim się spodziewasz.- Wstał z ławki.
- Niczego się po tobie nie spodziewam. Nie potrafię- zaprzeczyła, również niepewnie wstając.
Cały czas czuła się słaba, jednak mogła ustać w końcu na nogach. Zaniepokojony Lucjan mimo tego, ponownie ją objął, przytrzymując.
- Kim jesteś Lucjanie?- powtórzyła.
Zielone oczy spojrzały na nią zrezygnowane.
- Powinnaś się bać. A ty to akceptujesz.
- Zawsze to akceptowałam.
On jednak tylko pokręcił głową.
- Chodź, Abigail. Odprowadzę cię.
Wziął ją pod ramię i powoli ruszył w kierunku akademika, co chwilę rzucając jej zaniepokojone spojrzenia. Nie pytała, skąd wiedział, gdzie mieszka. To była najmniej zaskakująca rzecz z tego wszystkiego.
Nie odszedł jednak, gdy znaleźli się przed drzwiami budynku. Wszedł z nią na korytarz, a kilku uczniów przechodzących obok, przyglądało mu się z niedowierzaniem i zachwytem. Otworzył drzwi do pokoju, wprowadzając ją.
Claire, zbierająca rozsypane długopisy przy biurku, gwałtownie się zerwała.
- Abigail! Martwiłam się, wybiegałaś i...- urwała, dostrzegając Lucjana.
Patrzyła na niego zaskoczona, lecz ona nawet na nią nie zerknął. Posadził Abigail na łóżku, pomagając wydostać się jej z kurtki.
- Więc to ten twój przystojniak- stwierdziła po prostu.
- Jestem Lucjan- przedstawił się, ignorując jej słowa.- Mogłabyś zaparzyć herbaty?
- Claire. Jasne- mruknęła i natychmiast podeszła do czajnika.
Abigail dopiero teraz odczuła, jak bardzo zmarzła. Lucjan złapał jej dłonie i zaczął w nie chuchać oraz mocno pocierać.
- Rozchorujesz się, jak nic- stwierdziła Claire, spoglądając na nich kątem oka.
- Pewnie tak- wyszeptała zbyt cicho, aby mogła ją usłyszeć.
Lucjan złapał kołdrę i przykrył ją. Spojrzała na swoje buty, których cały czas nie zdjęła, lecz nie miała na to siły. On się jednak tym zajął, stawiając je tuż obok prawej nogi łóżka. Claire podeszła z kubkiem. Mamrocząc podziękowanie, przyjęła go, natychmiast upijając łyk. Poczuła jak paży sobie język oraz gardło od wrzątku. Wzdrygnęła się, zmuszając do połknięcia.
- Odpocznij- stwierdził Lucjan, wstając.
- Dopilnuje tego- mruknęła pewnie Claire, zakładając dłonie na piersi.
Kiwnął jej głową i posłał lekki uśmiech, który odwzajemniła. Chyba nie dostrzegła w nim smutku, co zaskoczyło Abigail. Ona widziała to od pierwszego spotkania. Już wtedy zdała sobie sprawę, że jest najsmutniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała.
- Do widzenia, Abigail- szepnął, spoglądając na nią o sekundę za długo.- Claire- dodał.
- Narazie- odpowiedziała ta i zamknęła za nim drzwi.
Abigail obserwowała jego sylwetkę, jak najdłużej mogła. Nie chciała, aby odchodził, ale co miała powiedzieć? Szczególnie przy Claire, która uważnie jej się przyglądała. Ona jednak nie mogła na nią spojrzeć. Zażenowanie wróciło ze zdwojoną siłą. Rozejrzała się po zrobionym przez siebie bałaganie. Nie było tak źle, jak zapamiętała.
Rozwalone długopisy, już w połowie posprzątane, zeszyty oraz notatki na biurku. Dochodziła do tego jeszcze wyciągnięta kołdra, ale nią była opatulona.
- Przepraszam- mruknęła tylko.
Claire zaśmiała się, próbując rozładować napięcie.
- Pierwszy raz zrobiłaś taki burdel, mam chyba na ciebie zły wpływ.
Abigail zmusiła się do uśmiechu, na co Claire westchnęła, dostrzegając jak sztuczny był.
- Nic się nie stało. Naprawdę.
Nie wierzyła jej. Wiedziała, że w jej oczach wyszła na wariatkę i nic tego nie zmieni. Może powinna prosić o zmianę pokoju? Wymusiła bez sensu kolejny uśmiech, po czym odstawiła herbatę, kładąc się plecami do niej na łóżku.
Tak. Zdecydowanie powinna prosić o zmianę pokoju. Tak byłoby lepiej dla nich obu. Przecież nikt nie chciałby mieszkać z osobą niestabilną psychicznie. W przeciwieństwie do tego, co mówił Lucjan, wiedziała, że tak jest.
Po prosu przy nim nie czuła się taka szalona.
Dlatego pragnęła odpowiedzi, wiedzieć, kim jest osoba, przy której czuła się jak przy nikim innym. Wiedziała, że nie przeraziłby jej. Nie uciekłaby.
W końcu była wariatką, prawda?
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------
A teraz pytanie z cyklu Dr. Adrianna ;)
Prawie zapomniałam dzisiaj o własnych imieninach.
Ktoś zgadnie jak mam na imię?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro